13 sierpnia 2018

Od Morrigana CD Galii

Gdyby ktoś powiedział, że nie zna Morrigana, na pewno by kłamał, albo przynajmniej naginał prawdę. Wszyscy w osadzie chociaż raz słyszeli o Morriganie. Tym, który wyleczy praktycznie wszystko, wie zdecydowanie za dużo o mutantach i innych potworach wyrzucanych na wyspę, tym, który ukradkiem sprzedaje plecionki i każe nikomu nie wspominać, że to od niego handlarze dostali szaliki i czapki we wszystkich kolorach, tym, którego znajdziesz czytającego książkę w środku nocy, bez żadnego światła. Ale kim tak naprawdę jest Morrigan? Tego chyba nawet on nie wie.

Trzask łamanych gałęzi podrywa go ze snu, choć mógłby równie dobrze nie spać, wieczne deszcze nawiedzające wyspę i wiatry, które przeszywały człowieka na wskroś nie pozwalały nikomu na odpoczynek. Szczególnie Tristanowi, któremu pierwsze efekty mutacji dawały w kość, swąd przesiąkniętego wodą futra, krople stukające o dach, który miejscami dziurawy, dawał im wejście do wnętrza chaty. Strażnicy mówili, że znajdą kogoś do naprawy budynku, bo w końcu medycy są najważniejsi ale przez kilka dni pełnych nawałnic nikt się nie zjawił i, szczerze mówiąc, Morrigan miał tego wszystkiego już po dziurki w nosie.
Ledwo wstał a drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, by wpuścić do środka zimny wiatr i cholera, jeszcze więcej deszczu? Po chwili, za zamkniętymi pośpiesznie drzwiami pojawiła się drobna osóbka.
–  Czy ciebie już doszczętnie szlag trafił? –  Morrigan pociera twarz z pomrukiem, kiedy rozpoznaje w postaci zielonooką latorośl, Harry, z którą przyszło mu pracować. W Michigan nie byłoby takich problemów, myśli, ale po chwili przypomina sobie, co tak naprawdę było w Michigan. Jeszcze więcej takich dzieciaków, trzymanych w ciasnych pomieszczeniach. Tu przynajmniej były prawdziwe lasy, prawdziwa ziemia, prawdziwe niebo, to cholerne niebo, z którego pada od kilku dni nieprzerwanie.
Mimo tego, że czuł się zmuszony do współpracy z dziewczyną, wcale nie wychodziło im to źle. Oboje mało mówili, wystarczyło im kiwnięcie głową czy odchrząknięcie na porozumienie i oboje byli z tej transakcji zadowoleni. Dzieciak dobrze radził sobie w zawodzie, nie mógł ukryć. Choć, no cóż, on radził sobie lepiej.
Harry nie odpowiada na zadane przez niego pytanie, jedynie strząsa pojedyncze kwiaty z przemoczonych włosów, marszcząc brwi. Tristan dowiedział się wcześniej od któregoś z osadników, że jej podali jeden z roślinnych genów, tworząc ją nimfą. Po co?, tego nikt nie wie, ale zapewne dlatego szlajała się po lesie w środku nocy, wśród bardziej swoich, drzewek i chwastów.
–  Brakuje nam ziół –  mówi chacie rozpłynął się zapach lasu, więc domyśla się, że dziewczyna całkiem niedawno wróciła do swej ludzkiej formy –  trzeba wejść głębiej w las. Za wioskę.
Morrigan wie, co oznacza niema prośba zawisła w powietrzu. On ma wyjechać dalej, bo któreś z nich musi zostać w osadzie, a w końcu to on ma wierzchowca, więc jemu to szybciej pójdzie. Mógłby pokłócić się nieco z dziewczyną, przecież ona jest związana z naturą, czy jej nie byłoby łatwiej zbierać rośliny?, ale jest zmęczony. Deszczem, chłodem, no i tymi szemranymi zamieszkami, o których mruczą osadnicy w ciemnych alejkach, szukając kogoś, kogokolwiek, żeby poplotkować. W końcu w tej dziczy mało kto zachowuje się jeszcze jak człowiek, jak osoba, która wiedzie normalne życie, a nie została porzucona na jakiejś cholernej wyspie po środku niczego-
– Po wschodzie wyruszę –  wywraca oczami tak bardzo, że po chwili czuje, jakby ktoś wbił sztylet w jego skroń. Ciężkie krople deszczu biją o okiennice, przyprawiając go o dreszcz. Czy zawsze nie lubił deszczu, czy to te cholerne kocie geny płatały mu figle? –  Albo jak przestanie padać.

Padać przestaje następnego dnia, co wydawało się wręcz cudem, albo klątwą wymierzoną prosto w Tristana, bo miał ambitne plany przespania kolejnego dnia bez rannych osadników wciskających się im do przychodni. Wszyscy są zajęci wspominanymi cichaczem w spokojnych rozmowach zamieszkami, bo podobno kilka osób jakimś cudem dostało się do wioski nie należąc do niej i to oni powodowali cały ten zamęt. Jakimś cudem to powstrzymywało wszystkich od przycinania sobie palców, albo gorzej, nadziewania się na ostre gałęzie lub, broń boże, sztylety samotników.
Błoto jest głębokie i każdy krok powoduje cichy chlupot, bez względu na to, jak człowiek szedł, więc kiedy Tristan zatrzaskuje za sobą drzwi chaty, rzucając Harry urwane pożegnanie (ona jedynie zerknęła na niego znad sterty książek, które jakimś cudem skumulowała i nie odpowiedziała) jedyne, co mógł usłyszeć oprócz głosów osadników to chrzęst błota.Na szczęście jeszcze przed ulewami kilku budowniczym udało się postawić nowy dach stajni, rozbudowanej o kilka przegród, bo wierzchowców z dnia na dzień pojawiało się jeszcze więcej. Chociaż deszcz już nie pada, chłodny wiatr przeciska się przez ubrania Morrigana, który klnie cicho w myślach na siebie, że nie ubrał się jeszcze cieplej.
Strzyga zawsze była niezwykle ciekawskim koniem, czym przypominała swojego jeźdźca, choć Tristan przysiągłby na wszystko, że jego ciekawość nie jest na tak bliskim skraju głupoty, jak klaczy, która swoje miękkie chrapy wcisnęłaby wszędzie, byleby tylko zobaczyć nowe rzeczy. Dlatego też szybko dostosowała się do nowego miejsca, jakim była wioska i do właściciela, którym stał się mężczyzna, niecały tydzień po znalezieniu osamotnionego konia w dziczy. Wita się głośnym parsknięciem z Morriganem, zginając krótką szyję w łuk, na co on odpowiada lekkim klepnięciem kobyły w bok i ciśnięciem małego jabłka w jej stronę.
Grząska ziemia nie wydaje się problemem dla klaczy, która już osiodłana, drobi kroki po mokrym podłożu z wysoko podniesioną głową, jakby chciała od wszystkich mieszkańców zebrać komplementy. I prawdopodobnie jedzenie.
Strażnicy stoją w granicach wioski niczym wilki z obnażonymi kłami, broniąc wyjścia. Z ich warkotu Morrigan potrafi zrozumieć tylko parę słów, w dodatku ten, który stoi najbliżej Strzygi cuchnie mokrym psem, więc to pewnie wilkołak. W wiosce są intruzi i jest zakaz wypuszczania kogokolwiek. Medyk żegna ich machnięciem głowy i ogromną chęcią, żeby rzucić w ich stronę jeden z jednoznacznych gestów, ale powstrzymuje się, stępując w stronę drugiego końca wioski bo tam, podobno, przesiaduje dyktator a wszelkie zachcianki trzeba kierować do niej.Z każdym krokiem w stronę obozowiska robi się coraz zimniej i Morrigan szczerze żałuje, że nie zabrał ze sobą ciepłego szalika. Nawet Strzyga czuje, że coś jest nie tak, bo gdy w oddali majaczy już się coś podobne do biwaku, zaczyna rżeć, kręcąc łbem i wspinając się co jakiś czas na tylne nogi. Kiedy jest już tak źle, że klacz nie daje się ruszyć, bo zapiera się kopytami w bagnie, Tristan przywiązuję ciężko dyszącą klacz do jednego z grubszych drzew. Wygląda żałośnie, po kolana ma błoto i lekko drży i Tristan sam nie jest pewien, czy to on wygląda gorzej, czy klacz.
W zacienionym fragmencie niewielkiej polany siedzi drobna osóbka, za zmarszczonymi brwiami, pochylona nad czymś. Morrigan miał już przyjemność spotkać Galię, obecną dyktatorkę, ze swoimi świdrującymi niebieskimi oczami i ciętym językiem. Może nie była jego ulubioną postacią zamieszkującą osadę, ale z drugiej strony, kto był?
– Potrzebuję wyjść poza granicę – mówi po chwili, a białe kosmyki powiewają na wietrze, gdy Galia podnosi wzrok znad papierów na jej kolanach.
– A ja bym chciała dostać nową kolekcję broni i frytki do tego. To nie koncert życzeń, więc możesz już sobie iść – wygląda, jakby miała ochotę odejść bez słowa zamiast odzywać się do niego i Tristan w głębi duszy ma ochotę zrobić to samo, powiedzieć tylko, że wychodzi i ruszyć galopem w las, ale dobrze wie, że to nie skończy się dla nikogo dobrze. Tym bardziej, że Strzyga nie ma ani krzty chęci poruszania się wokół dyktatorki.
– Chyba mnie nie zrozumiałaś. Chcę wyjść – robi kilka kroków w stronę dziewczyny, bo czuje, jak jego stopy toną w błocie. Chociaż nikomu w przeciągu czterdziestu ośmiu godzin nie przypałętał się do lecznicy z przebitym bokiem, asortyment warto by uzupełnić.
– Nie, to ty nie zrozumiałeś. Jestem dyktatorką, a ty jesteś na moim terenie – chłód przenika go do kości i teraz już wie, że to nie jedynie zasługa pogody pod psem, ta dziewczyna coś knuje. Czyżby sama dyktatorka nie wiedziała, kim jest Morrigan? To niedorzeczne. Marszczy brwi, chcąc coś powiedzieć, ale niebieskooka wyprzedza go, wstając, gotowa do ataku. Gdyby miała sierść, dawno byłaby już nastroszona – przemieszczanie się przez granicę jest kategorycznie zabronione, a ja mogę i muszę bronić swojego terenu, dlatego też pożałujesz, jeśli grzecznie stąd teraz nie odejdziesz. No, chyba że masz zamiar spędzić kilkanaście nocy w lochu, pięć metrów po ziemią. Albo piętnaście, w trumnie.
Wygląda, jakby naprawdę miała ochotę go uderzyć, więc Tristan cofa się kilka kroków, słysząc odległe rżenie Strzygi, stłumione przez świszczący, lodowaty wiatr.
– Żartujesz sobie – Galia jeży się jeszcze bardziej, gotowa do ataku. Co za dzikus, to aż niemożliwe – Jestem medykiem, co prawdopodobnie dobrze wiesz. Brakuje nam ziół, wiesz, do leczenia ludzi? Muszę wyjechać. Chyba nie chcesz, żeby na twoim terenie zdychali kolejni ludzie, co?

Galia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz