Ciemny królik pokicał za drzewo, nim dziewczynka zdążyła go
dosięgnąć. Zmarszczyła gęste brwi, w dłoń chwytając wpadające do oczu
włoski, a następnie zamaszyście zarzuciła je na plecy.
– I co teraz?
– westchnęła ciężko, rozglądając się dookoła. Była głodna i brudna, ale
za to świetnie się bawiła, oczywiście dopóki dzikie zwierzę nie
postanowiło czmychnąć z jej oczu. Jej brat z pewnością się zamartwia,
matka trochę mniej. Od zawsze wychowywała dzieci tak, aby były
samodzielne, nie truły jej myśli i nie zawadzały temu, co robi. Cóż, bez
wątpienia jej się to udało, skoro Farrah aktualnie siedziała na mchu, w
odległej części wioski. Po kimś musiała odziedziczyć odwagę i fakt, że
nie straszne jej najciemniejsze gęstwiny osady.
Rozłożyła ręce w geście bezradności, decydując się na powrót. Była dosyć
daleko od domu, a sytuacji nie poprawiał fakt, że lada chwila miało się
ściemnić. Podkute końskie kopyta odbijały się ciężko, ale sprężyście od
podłoża, przecinając kolejne ścieżki w galopie. Dziewczynka nigdzie
nie czuła się tak dobrze, jak na koniu, poza tym, wyznawała zasadę, że
to najszybszy sposób przemieszczania się, jakim tylko miała sposobność
jechać.
W pewnym momencie słońce zaczęło zachodzić, a
promienie padały pod takim kątem, że korona drzew skutecznie zawadzała
im drogę, dlatego na drodze, po której krążyła Farrah, zrobiło się
ciemno i chłodno. Niezrażona niczym dziewczynka próbowała dostać się na
znajomą ścieżkę, która zaprowadziłaby ją bez przeszkód pod dom, albo
przynajmniej na mniej lub bardziej znane tereny, jednak w momencie,
kiedy miała zawrócić, przed jej twarzą ukazała się rosła hybryda.
Połączenie dwóch dzikich zwierząt o pokaźnym rozmiarze i potężnych
zębiskach zbliżało się w stronę dziewczynki, a ta tylko wpatrywała się w
nie z widocznym przerażeniem w oczach. Kiedy zwierzę wydało z siebie
ryk, Farrah cofnęła się nagle do tyłu, z krzykiem upadając. Spłoszony
koń rzucił się galopem do ucieczki, błyskając białkami oczu. Przed
twarzyczką dziewczynki mignęły szpony potwora, które cięły sprawnie
powietrze. Nawet nie zauważyła, że nie jest sama, a obca jej osoba
zabiła potwora, tym samym ją ratując. Zaabsorbowana tym, co się
wcześniej stało, siedziała skulona na omszałym kamieniu, wpatrując się
tępo w swoje rączki.
– Nic ci nie jest?
– usłyszała od swojego wybawcy, który skanował ją spojrzeniem, szukając jakichkolwiek ran.
– Daj rękę, pomogę ci wstać
– ponownie się odezwał, a Farrah spojrzała na niego nieufnie, po chwili
wkładając drobną dłoń w jego. Poprawiła biały kapelusik, który z
wszechobecnego brudu zrobił się brązowoszary, po chwili prostując przed
siebie nóżkę odzianą w dziurawe rajstopy. Ubolewała nad swoim ubiorem i
tym, że bardzo lubiła tę sukienkę.
– Nie ma Dastona
– rozejrzała się.
– Poszedł. Ale wróci
– dodała za chwilę, patrząc w oczy nieznajomego.
– Weźmiesz mnie do mamy?
Fafnir?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz