31 stycznia 2020

Od Filemony CD Raven

— Nie możesz ze mną iść, bo jesteś za młoda! — warczała rozeźlona, naśladując zarozumiały i wyniosły ton głosu Bonifacego. — A pieprz się, stary gnoju! Będziesz jeszcze coś chciał!
Kopnęła ze złością zagrzebany w piachu kamień. Wzleciał w powietrze jak wypuszczony z klatki ptak, rozciągnął za sobą szeroki, złoty ogon piasku, a potem z impetem runął w głąb wody. Rozległ się przytłumiony plusk, który rozzłościł ją jeszcze bardziej.
Zatrzymała się raptownie, odwróciła się na pięcie i wbiła mordercze spojrzenie w miejsce, gdzie kamień zatonął, jakby to wszystko była jego wina. Do granic możliwości nadęła policzki i ostre doliny zmarszczek przecięły jej czoło; jaskrawe plamy czerwieni prawie w całości pokryły dziecięcą buźkę. Wyraźnie siłowała się z własnym sumieniem, zgrzytała zębami, jakby miała zamiar puścić najdłuższą i najobrzydliwszą wiązankę przekleństw w całym jej życiu, ale udało jej się wydać jedynie rozjudzony charkot brzmiący jak dźwięk na skraju wrzasku a płaczu. W furii zacisnęła dłonie w pięści, aż krzywo spiłowane paznokcie wbiły się boleśnie w skórę.
— Nienawidzę cię! — Tupnęła wściekle nogą i pomaszerowała dalej wzdłuż wybrzeża, taszcząc na plecach rozpadający się w szwach plecak ze zwierzęcej skóry.
Bonifacy nie powinien jej w ten sposób traktować. Była dzieckiem, prawda, ale nie małą, porcelanową laleczką, która całe życie spędziła uczepiona matczynej spódnicy. I tym bardziej nie powinna  teraz nabierać przyzwyczajeń do wygody, gdy jej życie obróciło się do góry nogami. Na wyspie wszystko stanowiło zagrożenie. Gdzie by nie spojrzała, ktoś lub coś czyhało na jej życie, oblizując się ze smakiem na myśl o świeżym, młodym mięsku. Bonifacy nie zawsze będzie w stanie ją obronić i jeśli sama się nie nauczy o siebie dbać, nikt jej nie przyjdzie na pomoc. Świat to okrutne i bezwzględne miejsce. Nie miało litości wobec błagań, a nawet jeśli – wolała dać się poćwiartować, niż prosić o łaskę.

30 stycznia 2020

Od Phanthoma CD Fafnira - etap 2 > etap 3

Byłem zły, a nawet wściekły. To już trzeci raz, gdy się o niego martwiłem, a minęły raptem cztery dni! Byłem jednak bardziej zażenowany i zirytowany jego zachowaniem, niż zły, ale wszystkie te emocje ukazały się właśnie w ten ostatni, trzeci sposób. Nie miałem do niego już sił, miałem ochotę go po prostu przywiązać do tego cholernego łóżka. Był chory, a jego to wcale nie obchodziło. A najgorsze było to, że nie potrafiłem sobie dać spokój, machnąć na niego ręką, kazać mu radzić sobie samemu, po prostu nie potrafiłem, ale dlaczego? To na pewno była wina naszego gatunku, pierwszy raz spotkałem smoka, kogoś dokładnie takiego samego jak ja, a nawet „starszego” w tej dziedzinie. Nie mogłem mu pozwolić, aby coś się z nim poważnego stało, nawet jeśli to nie była moja sprawa. Byłem tak bardzo wściekły… i na niego i na siebie. Gdy się obudziłem, jego znowu nie było, tak samo ubrań i koca. Myślałem, że zejdę, gdy się okazało, że jego nie było w domu. Byłem gotów w tamtym momencie spalić cały las ze złości, razem z osadą i domem. Nie potrafiłem już być opanowany, zaczął przeginać.
Tak szybko, jak pojawiła się złość, tak szybko zniknęła, a na jej miejscu pojawił się wstyd. Przytuliłem go do siebie, czując, jaki jest zimny, a zarazem przestraszony. Czułem się głupio i było mi wstyd, nie chciałem doprowadzić do tego, aby się mnie bał – owszem, zasługiwał na ostry ochrzan, ale nie do takiego stopnia. Poza tym miał dobre intencje. Spojrzałem na paczkę i zaraz sobie przypomniałem o tym głupim zamówieniu. Westchnąłem zrezygnowany i zacząłem gładzić jego plecy, aby się uspokoił. Ciągle drżał, tylko teraz nie wiedziałem, czy z emocji, czy z zimna. Śnieg na nim już całkowicie stopniał, ja za to czułem, jaki był przemarznięty.
- Jesteś taki bezmyślny – odezwałem się w końcu cicho, po czym go podniosłem do góry. - I znowu będziesz chory – dodałem, trzymając go za uda. On za to owinął nogi wokół moich bioder, a ręce wokół szyi, chowając głowę w jej zgięciu.

Od Pana Stasia cd Raven - szczury laboratoryjne

Kto wie, jakby się nasze przekomarzania na podłodze skończyły, gdyby nie przypadkowa, zraniona kobieta. Dostrzegłem ją pierwszy, co zwróciła uwagę też Raven. Sama wtedy też odwróciła się w odpowiednim kierunku i oniemiała. Poza celą, spanikowana, zraniona i szukająca pomocy. Nie wiedzieliśmy, jak się zachować z początku, przez co mogło to wyglądać dość komicznie. W końcu wampirzyca ze mnie zeszła, podchodząc do niej.

Spotkanie kobiety było, jak się okazało, bardzo ważnym elementem naszego posiedzenia w celi. Okazała się ona cennym sojusznikiem, szczególnie jeśli chodzi o wydostanie się z tej betonowej puszki. Obiecała, że nam pomoże, jak tylko ją stąd wyciągniemy i zabierzemy na wyspę. Była to dobra propozycja, więc szybko na nią przystaliśmy. Oczywiście z lekkimi obawami, że mogła zostać podstawiona przez odpowiednich mężczyzn. Musieliśmy jej jednak zaufać, chcąc stąd wyjść i zobaczyć naszego małego aniołka.
Plan był dość prosty. Podczas obchodów strażników, które odbywały się nie do końca regularnie, wampirzyca miała przyciągnąć jednego, zabierając mu klucze. W odpowiednim momencie kobieta miała uruchomić alarm, który zwróciłby uwagę mężczyzn oraz innego personelu. Wtedy można by było w odpowiednim momencie i kierunku ruszyć w poszukiwaniu jakiegokolwiek wyjścia. Trzeba było się tylko przygotować.

29 stycznia 2020

Od Fafnir'a CD Phanthoma

Ciemność i chłód. To jedyne, co byłem w stanie wyłapać, będąc na wpół świadomym. Zdawało mi się, że słyszę gdzieś w oddali szum lodowatego wiatru, ale nie czułem go na swojej skórze. Być może dlatego, że było mi tak okropnie zimno lub dlatego, że całe moje ciało promieniowało ostrym bólem. Straciłem poczucie czasu. Nie wiedziałem, która jest godzina ani jak długo leżę i nie jestem w stanie się poruszyć. Zupełnie jakby cały świat stanął w miejscu. Z czasem zaczynałem wyłapywać coraz mniej elementów otoczenia. Czułem się senny. Tak bardzo senny.

Nie byłem pewien, ile czasu minęło, zanim otworzyłem oczy. Gdy to zrobiłem, zobaczyłem przed sobą twarz Phanthom'a. Jego ciepła dłoń spoczywała na moim policzku. Czując zimny dreszcz, przebiegający po moim ciele, wtuliłem się w nią. Kciuk bruneta delikatnie pogładził moją skórę. Zamknąłem oczy na nowo, usiłując zwalczyć wstrząsające mną dreszcze.
Phanthom nagle wstał z miejsca i położył się obok, przyciągając następnie mnie do siebie. Z trudem uchyliłem powieki i uniosłem na niego pytający wzrok. Nie rozumiałem, o co chodzi, dopóki nie poczułem ciepła bijącego od kowala. Niepewnie przylgnąłem do niego. Spodziewałem się, że ogrzewanie swoim ciałem kostki lodu nie należy do przyjemnych doznań, ale brunet nie wyglądał na zrażonego. Byłem pewien, że instynktownie odskoczy ode mnie, ale ku mojemu zdziwieniu, zamiast tego objął mnie szczelnie ramionami. Nieśmiało przytuliłem się do jego piersi. Bicie serca bruneta i jego ciepła dłoń, powoli głaszcząca mnie po głowie działały na mnie usypiająco. Gdy już byłem na granicy snu i jawy, poczułem, jak przyjaciel zanurza swoją twarz w moich włosach. Dawno nie czułem się taki... bezpieczny.

25 stycznia 2020

Od Pana Stasia cd Raven

Życie z wampirzycą nie było takie łatwe, jakie mogłoby się wydawać. Od początku ciężko było jej się zaaklimatyzować na mojej skromnej farmie. Była takim typowym samotnikiem z krwi i kości. Potrzebowała czasu, spędzać czas samotnie, spacerując, podróżując i rozpieszczając swojego wielkiego, czarnego futrzaka. Nie ukrywałem, że jego obecność wcale mi nie odpowiadała na mojej farmie. Tworzył swojego rodzaju zagrożenie dla moich zwierząt, szczególnie owiec. Mimo tego Raven wcale się tym nie przejmowała. Nawet jej ulubione jagnię odeszło w niepamięć przez tygrana oraz Lily. Mimo tego widziałem, że czasem je odwiedza i głaszcze lub próbuje porwać, na swój sposób. Sęk w tym, że jagnię już jagnięciem nie było. Była to już spora owca, dająca sporo wełny.
Nie spodziewałem się tego, że pewnego dnia starsza wampirzyca zniknie na dobre. Musiałem zająć się swoim kochanym aniołkiem sam. Oprócz tego musiałem odnaleźć Raven i z nią szczerze porozmawiać. Od pewnego czasu zauważyłem jej nieco gorsze samopoczucie. Wydawało mi się, że ona po prostu potrzebuje szczerej rozmowy. Jednakże znałem ją na tyle dobrze, że wiedziałem o fakcie, że łatwo z nią nie porozmawiam.
Raven była ciężką rozmówczynią. Czasem bała się otworzyć i ze mną porozmawiać. Nie do końca wiedziałem, czym to jest spowodowane. Długim żywotem jako samotnik czy może swoją przeszłością, o której nie opowiadała na wyspie. Tak czy inaczej, zamierzałem z nią porozmawiać w najbliższym czasie. Problem w tym, że nigdzie jej nie było.
Wiedziałem o tym, że młoda wampirzyca często przesiadywała szczególnie w jednym miejscu. Kiedyś wspominała o swoim tajemniczym miejscu, w którym mogła sobie wszystko przemyśleć i odpocząć. Nie wiedziałem jednak, gdzie to było, ani w jakim miejscu. Musiałem ją odnaleźć więc poprzez swoje zmysły oraz przez intuicję. Gdzie może ukrywać się młoda, żądna krwi wampirzyca? Możliwości było wiele, tak samo, jak pomysłów.

Od Raven cd Pana Stasia - Szczury laboratoryjne

Przez ciągłe zamknięcie w szczelnym pomieszczeniu, dostawała wręcz napadu paranoi. Klaustrofobia nigdy nie była jej piętą Achillesa, tym razem zdawała się mieszać w jej głowie. Zero okien, ciągle te same ściany i denerwujące światło. Brak żywej duszy na korytarzach, sceny niczym z tajemniczego horroru, działającego w niezdrowy sposób na przetrzymywanych osób. W czasie posiedzenia w ciszy wampirzyca miała prawdziwy mętlik w głowie. Wiele myśli dotyczących planów ucieczki, desperackich działań i myśl przewodnia, czy ich maluszek dał radę przetrwać. Młoda matka znała możliwości swojej pociechy, przecież odziedziczyła od niej siedemdziesiąt procent jej możliwości i charakteru. Posiadała wiele kryjówek na wyspie, umiała się posługiwać dość bronią, a w ucieczkach nie miała sobie równych. Jednak nie była sama, pewna zmutowana bestia nie odstępowała jej na krok. Lily, postaram się jak najszybciej wrócić do Ciebie, przeszło jej przez myśl w jednym momencie, gdy opierała się o kraty ich więzienia. Dłonie z frustracji były zamknięte, zaś paznokcie już dawno przebijały boleśnie skórę.
Było jednak coraz gorzej z każdą następną chwilą, psychika stawała się coraz bardziej krucha. Głód zaczynał rządzić jej umysłem, zaś jedyne czego potrzebowała, to samotność i możliwość solidnego wyzbycia się mordu z ciała. Było źle, byli zamknięci oboje w jednym pomieszczeniu. Silny zwierz łaknący świeżego mięsa i ona, wiecznie spragniona czerwonej posoki pijawka. Jednak to, co zobaczyła na własne oczy za kratami, o mało nie zwaliły ją z nóg. Kobieta wyglądała okropnie, sponiewierana pod każdym względem. Wychudzona sylwetka, wystające spod luźnej koszulki obojczyki, widoczne stawy spod skóry palców, zaciśnięte na zimnych prętach. Wampirzyca mogła szczerze stwierdzić, iż nieznajoma im kobieta musiała niegdyś być zniewalająco piękna. Mogła to rozpoznać po ostatnich fragmentach nienaruszonej skóry. Delikatne rysy twarzy, jasna karnacja z naturalnymi rumieńcami… Lewe oko zostało pozbawione ochrony w postaci powieki, jak i skóry w niektórych fragmentach jej twarzy. Jedynym ostatkiem włosów okazała się kępka blond kołtunów, młoda mama pisnęła cicho. Przyłożyła okaleczoną dłoń do twarzy, tłumiąc niedowierzanie i przekleństwo.

23 stycznia 2020

Od Damena CD Derycka

Słowa tego faceta chodziły mi po głowie jeszcze przez kilka minut, zanim nie wróciłem drogą powrotną do domu. Niby miał rację, ale tej racji też nie miał, ponieważ ci ludzie, którzy nas tu trzymali, robili to bez naszej zgody. Byliśmy prawdziwymi myszami laboratoryjnymi zamkniętymi w klatkach, bez drogi ucieczki. W domu ułożyłem się na swoim posłaniu, szum wody delikatnie koił moje myśli. O dziwo ten dźwięk bardzo mi się podobał, było w nim coś specjalnego.

Kilka dni później

Przez ten czas, kiedy przesiadywałem u siebie w domu albo w osadzie pytałem różnych ludzi o to, co sądzą o nowym starcie, o to, kim są, czy w ogóle podoba im się, że dostali od losu "drugie życie" Opinie były naprawdę różne, inni byli im wdzięczni, drudzy nie mieli zdania, a trzeci byli źli, albo się nie wypowiadali. Jeśli chodzi jednak o wiedzę, to praktycznie każdy mówił, abym udał się do Derycka. Opis tego mężczyzna pasował do tego, którego poznałem kilka dni temu. Dzięki dokładnej instrukcji z jednej z kobiet udałem się w miejsce, gdzie mógł przebywać Deryck. W pierwszych chwilach przeszła mnie delikatna gęsia skórka, ruina opuszczonej stajni sprawiała wrażenie nawiedzonej. Rozglądałem się uważnie z prawej strony na lewą, monitorując nieznany mi teren.
- Halo, jest tutaj ktoś? - odezwałem się głośno - Halo!
Przez kilka chwil nic się nie działo, dopiero kiedy przesunąłem się w głąb stajni, usłyszałem ruch po prawej. Momentalnie obróciłem się, moim oczom ukazał się mężczyzna sprzed kilku dni. Wyszedł przed drzwi, o które się później oparł.

20 stycznia 2020

Od Phanthoma do Fafnira - Szczury laboratoryjne

Sześć dni siedzieli w jakiejś komórce bez okien. Phanthom i Fafnir zostali złapani w lesie, kiedy akurat mniejszy miał kolejną przemianę i wybiegł z domu, aby go nie rozwalić. Starszy oczywiście pobiegł za nim, wiedząc, że na razie wszystkie jego przemiany kończyły się nieprzytomnością – i ktoś musiał pozbierać jego ubrania, które albinos z siebie ściągał, aby ich nie porwać. Tak więc to był dzień jak każdy inny, jednak tym razem, gdy kowal wracał do siebie, niosąc nieprzytomnego chłopaka na rękach, poczuł ukłucie w ramieniu, a przed oczami pojawiły się mroczki. Klęknął, aby nie wylądować plackiem na ziemi i nie zgnieść młodszego, jednak gdy spojrzał na swoje ramie, zobaczył niedużą strzałkę. Nie trzeba było być geniuszem, aby zrozumieć, że to pocisk nasenny, wystrzelony przez jakichś ludzi, którzy po chwili wyszli z ukrycia. Phanthom nic nie zdążył zrobić, prócz wywalenia się na bok, aby nie przygnieść przyjaciela.
Sześć dni. W porównaniu do całego życia to niewielka ilość czasu, prawie nic niewarta. A jednak w takich chwilach, gdy jesteś pozbawiony wolności, a nawet pożywienia i wody, te króciutkie sześć dni stają się wiecznością. Ciągle siedzieli w jednym pokoju, łudząc się, że za jakiś czas ich wypuszczą, że to tylko przejściowe i wszystko skończy się szczęśliwie. Niestety nawet ilość dostarczanej im dwa razy na dzień wody zaczynała się zmniejszać. Nie ważne, co by robili, głód nie znikał, tak samo pragnienie, które coraz bardziej ich dręczyło. Całe dnie i noce przesiadywali w tej jednej szarej komórce, co jakiś czas chodząc w kółko, gdy tyłek zaczynał drętwieć. W nocy spali blisko siebie, śniąc o pysznym obiedzie i całym oceanie wody. Na samym początku jeszcze się buntowali, chociaż nie mogli użyć żadnej ze swych mocy, starali jakoś się wydostać. Krzyczeli, uderzali, rzucali się na drzwi, kiedy zostały otwarte, podczas przyniesienia im wody, ale ani razu im się nie udało. Byli głusi, ściany za mocne, a drzwi pod prądem. Zostało im tylko siedzieć i czekać… prawdopodobnie na śmierć.

19 stycznia 2020

Od Raven CD Pana Stasia

Macierzyństwo okazało się trudniejsze, niż mogła to sobie wyobrażać w najczarniejszych scenariuszach, kreowanych przez własny umysł. Ani ona, ani Stanisław nie myśleli, że ich słodki aniołek, okaże się być wcieleniem najprawdziwszego diabełka. Spoglądając na całe dziesięć lat istnienia ich nietypowej rodzinki, każdy dzień zaskakiwał pod każdym względem. Kochana córeczka w oczach ojczulka, nie traciła gardy w dalszym rozwoju. Dlatego też Raven nie zdołała wyzbyć się potrzeby samotności, przez co nieraz opuszczała swoich bliskich na kilka godzin. Jednak zdarzały się momenty, iż wszystko przerastało ją ponad rangę. Tak samo też było teraz, mija czwarty dzień jej ucieczki do starych przyzwyczajeń.

18 stycznia 2020

Od Pana Stasia CD Bobby

Przez zimę nie widziałem Bobby chyba ani razu. Nie wiem gdzie się tak nagle zapadła pod ziemię. Nie chciałem też jednocześnie jej nachodzić w domu, skoro i tak spędzała połowę swojego czasu na budowie u mnie. Szczerze mówiąc, podejrzewałem, że do końca zimy raczej mnie nie odwiedzi. Dlatego też wszelkie drobne i mniejsze poprawki, naprawy czy rzeczy związane z budownictwem, musiałem załatwiać na własną rękę. Nie ukrywam, że nie było tak zabawnie, jak z nią, ani nie szło to tak szybko. Mimo to jakoś sobie radziłem. Nie miałem też innego wyjścia.
Na całe szczęście Bobby budowała naprawdę solidne i mocne konstrukcje. Nie było tutaj mowy o żadnych remontach lub poprawkach po jej pracy. Wszystko było idealnie docięte, dopasowane, przybite i wzmocnione. Szczególnie za to szanowałem i uwielbiałem tę dziewczynę. Wykonywała sumiennie swoją pracę, pomimo dość małej zapłaty z mojej strony. Przynajmniej według mnie, gdyż sama uważała, że dostawała wystarczająco. Ja jednak uważałem, że za tą pracę, którą wykonywała u mnie, powinna dostawać drugie tyle.

Zima powoli się kończyła, a wiosna nadchodziła małymi krokami. Śnieg się topił, robiło się cieplej, a dzień był dłuższy. Oznaczało to, że niedługo pewnie zagości do mnie moja ulubiona pani majster. Zacząłem powoli zbierać rośliny, które hodowałem w tajnym miejscu, aby mieć na zaliczkę dla dziewczyny. Miałem sporo planów i pomysłów na rozbudowę farmy w tym roku. Sezon zapowiadał się ciekawie, ale i jednocześnie pracowicie dla nas obojga. Chciałem wzmocnić i podwyższyć ogrodzenie, dobudować jeden pokój w chatce, ocieplić oborę oraz zbudować kurnik. Liczyłem mną to, że Bobby mi we wszystkim pomoże.

Od Pana Stasia CD Lily

Lily od urodzenia była dzieckiem, którego zawsze wszędzie było pełno. Nie dało się przegapić tej małej, charakterystycznej, słodkiej i uroczej dziewczynki. Biegała, krzyczała, śmiała się oraz dokazywała. Na początku nie mieliśmy zielonego pojęcia o tym, że w niedługim czasie wyjdzie z niej mała diablica. Dosłowne połączenie wilkołaka z wampirem. Żywa, energiczna i dokuczająca w głównej mierze mnie.
Zaczynało się dosyć niewinnie i jak każde typowe, zdrowe dziecko w każdym domu. Nieprzespane noce, niechęć do jakiegokolwiek jedzenia (tak, to właśnie wtedy dostałem zawału, że obie będą żerować na mnie). Później robiło się już tylko coraz gorzej. Poobijane meble, stuoczne zastawy stołowe, a nawet podpalona firanka. Liczyłem, że mój kochany mały kwiatuszek odziedziczy jakąś dobrą cechę po mnie. Tak jednak nie było. Musiała wszystko odziedziczyć po mamusi. Miałem teraz dwa szalone wampirki na swojej głowie.

Od Pana Stasia do Raven - Szczury laboratoryjne

W pewnym momencie obudziłem się z ogromnym bólem głowy. Roznosił się on falami po całej głowie, promieniując nawet w dolne części ciała. Był to ból, przypominający trochę bóle migrenowe. Silny, kłujący, a nawet rozpychający. Powoli otworzyłem oczy, widząc wszystko jak przez gęstą, wilgotną mgłę, unoszącą się w zimowy wieczór. Nie wiedziałem, czy mój pogorszony wzrok jest spowodowany bólem, czy może czymś innym. Dawno też nie jadłem, przynajmniej w mojej tymczasowej opinii. Pogorszony wzrok mógłby być spowodowany również głodem, gorszym badaniami lub brakiem witamin. Mimo tego powolnie wstałem na rękach i rozejrzałem się uważnie dokoła.
Miejsce było dla mnie jakieś dziwne, szare, ciemne, obce. Nie wyglądało to jak wnętrze mojej skromnej małej chatki na wyspie. Pamiętam, że przecież kładłem się w niej spać, a teraz byłem w zupełnie innym, obcym miejscu. Jednocześnie miałem też mini deja vu. Od razu skojarzyło mi się to z sytuacją, gdy zostałem złapany podczas mojej libacji alkoholowej i trafiłem do całej tej śmieszne organizacji, w której zniszczyli życie mi, Raven, dzieciakom i innym ludziom, którzy zginęli na wyspie lub sobie tam żyją jak szczurki w klatce.
Zimne betonowe płytki, metalowe pręty zamiast drzwi lub okien, grube betonowe, a może betonowo stalowe ściany. Były dwie prycze, jednak nie wiem czemu, leżałem na podłodze. Spojrzałem w prawo i dostrzegłem znajomą mi twarz.

17 stycznia 2020

Od Lily do Pana Stasia

Zdawać się mogło, iż życie niecodziennej rodziny, pozostanie na zawsze już kolorowe, żywcem wyciągnięte z wizji umysłu. Spokojne, ciche, bez większych i efektownych akcji. Jednak piękne scenariusze wykreowane przez młodych rodziców, nie znalazły odzwierciedlenia w ich późniejszym życiu. Wszystko zmieniało się diametralnie, gdy ich “słodkie maleństwo” zaczynało poznawać świat na własnych zasadach i chodzić własnymi drogami. Nieprzespane noce, walka z małym niejadkiem, czy potłuczona zastawa stołowa? Można to było przemilczeć, przemyślenia i uwagi pozostawić dla siebie w umyśle. Jednak jeden szczegół z wiekiem wyszedł na jaw, słodziutka księżniczka odziedziczyła charakterem po kochanej mamusi. Niczym grom z jasnego nieba uderzyło to w wilkołaka, który miał ciche nadzieje na inne aspekty w tym kierunku. Jednakże nadaremno poszły jego modły w stronę nieba, potomek okazał się mieć niezwykły temperament.

Od Ai Nora do Werny'ego

Wilgotne kosmyki włosów, przylepiły mi się do twarzy, odgarniałem je, jednakże nic nie mogłem teraz zrobić. Dopóki nie wyjdę z niewielkiej rzeczki, a może jedynie spod wodospadu. Lubie, gdy tak krystalicznie świeża woda spływa po moim ciele i orzeźwia mnie, do tego słoneczko mnie przygrzewa. Nawet jeśli jest drażniące, to wciąż chce to znosić, niż unikać. Od zawsze czekałem, na kolejny dzień, by słońce mnie przywitało i ogrzało mą twarz. Teraz jednak jest zupełnie inaczej, chociaż to i tak niczego nie zmienia. Bynajmniej dla mnie..
Poczułem delikatne dreszcze, więc otworzyłem oczy, robią dwa kroki przed siebie, by wyjść spod wodospadu. Uniosłem głowę, by zobaczyć, czy góra jest oświetlona. Jasne światło padało na drzewo. To miejsce nazywają "Drzewo Młodości". Nie próbowałem, owoców z tego drzewa, mam zamiar ich posmakować i sam się przekonać, czy pogłoski są prawdą, czy jednak to ściema.

Od Bobby CD Pana Stasia

Praca razem ze Stanisławem wydawała się nagrodą samą w sobie. Był wyrozumiały i pomocny, co pozwoliło mi na zyskanie znacznego doświadczenia w budownictwie. Gdybym nie zgodziła się mu pomóc czułabym się jak ostatni śmieć, ponadto była to moja praca. A wiem, że ten człowiek w ramach nagrody ma wszystko, czego akurat potrzebuję.
Ta „umowa” o pomoc była jeszcze dość niezobowiązująca, nie znałam wszystkich szczegółów, wiedziałam jak różnie można interpretować rozmiary małej szopy. Czy to pod warsztat do majsterkowania? Może zainteresował się łowiectwem, bo przecież na ilość mięsa znajdujące się w jego lodówce wydałby fortunę. Niemniej jednak miałam zaplanowany zimowy okres z luźnym grafikiem, w trakcie którego stopę poza granicę wioski wystawić miałam zaledwie kilka razy.

Od Iriego do Bezimiennego

Z każdym mijającym na wyspie dniem słońce przygrzewało coraz mocniej. Ciepłe podmuchy wiatru zastępowały chłód szczypiący po zaczerwienionych policzkach i nosie. Natura budziła się do życia, drzewa zaczynały puszczać pierwsze liście, trawa pięła się w górę coraz bardziej się zieleniąc, kwiaty otwierały swe pąki, ukazując delikatne płatki układające się w piękne wzory. Zwierzęta budziły się ze snu zimowego, głodne wędrowały po lasach w poszukiwaniu jedzenia. Wszystko przypominało bajkową scenerię, której wręcz chciało się być częścią i Iri bardzo chętnie wziąłby w niej udział, niestety przeszkadzała mu w tym jedna rzecz, mianowicie roztopy. Śnieg, który pod wpływem temperatury roztapiał się, wsiąkał w glebę, w małych ilościach było to dobre, ziemia w ten sposób miękła a ukryte w niej nasionka pod wpływem wilgoci zaczynały między sobą wyścig, które z nich najszybciej wystawi giętką łodygę na zewnątrz. Jednak śniegu przez zimę było sporo, a nagła zmiana pogody nie pozostawiająca żadnych złudzeń co do tego, że nastała już wiosna, spowodowała nagłe topnienie białego puchu, który dosłownie zalał okolice. Wszędzie stała woda w gigantycznych kałużach.

Od Eris do Aven - szczury laboratoryjne

   Obudziła się z kompletnym bólem głowy. Miała wrażenie, że czaszka jej zaraz eksploduje. Pulsowała, kuła i uciskała na zmianę, oczami duszy wręcz widziała igły wbijające się w jej głowę, obręcz zaciskającą na czole i biedny spuchnięty mózg napierający na ścianki czaszki. Tak okrutne samopoczucie przywodziło jej na myśl wyłącznie wielkiego kaca, a przecież nic wczoraj nie piła. Wiedziała, że była dość podatna na różnego rodzaju substancje. Mimo swojej postury zawsze była mało odporna, może ktoś jej coś podał? I czemu tak piekł ją policzek? Wtedy też jakby jak by za sprawą czarodziejskiej różdżki pamięć zaczęła montować jej wspomnienia ostatniego dnia.
   Pamiętała nad wyraz spokojny dzień, który miała nadzieje już całkowicie strawić, bezmyślnie krążąc po murach wioski. Chciała napawać się widokiem powracającego do życia przyrody. Robiło się naprawdę ładnie, a ona utknęła kilkadziesiąt stup nad ziemią. Melancholia tego dnia zaczynała jej się poważnie udzielać od południa. Padła ciężko na mały drewniany taborecik, w dalszym ciągu błędnie wpatrując się w horyzont. Drzewa, drzewa, wszędzie drzewa, a pośród nich jedynie lawirujący pomiędzy pniami wiatr. Wrośnięte w ziemię drzewo raczej nie zaatakuje. Kilka kolejnych godzin wypełniało jej głowę, w większości nic nieznaczącymi myśli, po upływie, których już całkiem miała ochotę wejść na dół i zaszyć się gdzieś, gdzie nikt jej nie znajdzie. Pójść w las, zasiąść wśród młodej trawy, opierając się o jakiś pień, dłubać w kawałku drewna i zapomnieć o rutynie i tym skrawku świata zapomnianym przez Boga. Nic takiego jednak nie miało mieć miejsca. Pełniła całodniową służbę, strażników było stanowczo zbyt mało, by móc poprosić kogoś o zmianę. Musiała siedzieć i siedziała bez zająknięcia do samego wieczora. Kiedy to słońce zaczynało znikać za horyzontem, malując niebo złowrogą purpurą, Eris poczuła przypływ jakichś emocji. Była niespokojna przez kilka następnych minut. Nie dane jej było frasować się tym dziwnym wrażeniem. Zameldowano jej, że w pobliżu wioski ktoś widział jakiegoś potwora, a ktoś inny twoje ludzi. Po chwili przydzielono mi do pary młodą łowczynię, o ile dobrze pamiętałam – Aven.

16 stycznia 2020

Nowy samotnik - Ai Nora

 
???
 Ai Nora | 26 lat | Wampir

Od Pana Stasia do Sędzi

Korzystając z wolnego dnia, wybrałem się na przechadzkę po plaży. Brakowało mi obecności morza, piasku oraz porywistego wiatru. Nie wybrałem się tam z myślą o opalaniu, a zwykłym pospacerowaniu. Pogoda pozwalała na naprawdę wiele możliwości. Tego dnia było wyjątkowo ciepło, bezchmurnie i bezwietrznie. Podchodząc do plaży, ściągnąłem buty i ruszyłem w stronę wody.
Fale były dość spore, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, iż wiatr nie był mocny. Podszedłem możliwie najbliżej, aby woda obmywała moje stopy. Stanąłem chwilę i w ciszy kontemplowałem nad wszystkim. Chyba czasem człowiek potrzebował tego typu wyciszenia się oraz rozmyślań. Morze, plaża i zimna woda było do tego idealnym towarzyszem. Bezkres wody, łączący się z niebem na horyzoncie, tworzył wrażenie bycia małą istotką pośrodku czegoś większego. Chociaż wrażenie to może złe słowo, gdyż tak faktycznie było.
Będąc małym brzdącem, uwielbiałem jeździć nad morze, aby się bawić, kąpać oraz opalać, co było nudnym zajęciem. Tutaj na wyspie lubiłem plaże, ze względu na zapomnienie o problemach i po prostu mogłem się skupić na swoich myślach.
Wziąłem głęboki oddech i zamknąłem oczy. Przytrzymałem powietrze chwilę, po czym je wypuściłem, otwierając oczy i patrząc w dal. Morze i niebo stykające się na horyzoncie. Kilometry otwartej przestrzeni oraz nicości. Nikt nie wiedział, gdzie dokładnie jesteśmy, dlaczego ani po co. Oderwani od codzienności, od bliskich, od ludzi, porzuceni na pastwę losu, sami sobie. Westchnąłem i obróciłem się w prawo. Powoli stawiałem kroki, raz po piasku mokrym po fali, a raz po wodzie, która akurat przypłynęła tylko po to, aby po chwili zniknąć. Patrzyłem pod nogi, rozmyślając o swojej, naszej bezsensownej egzystencji na tej wyspie. Pojawiali się nowi, starzy czasem znikali. Raz się ich zwłoki pojawiały, raz nie. Niektóre były w widocznych miejscach inne ukryte, poszarpane lub bez widocznych śladów walki. To miejsce było dziwne, straszne i niezrozumiałe. Dochodziłem powoli do wraku jakby jakiegoś kutra. Im bliżej byłem, tym bardziej się rozglądałem. Wraki często był miejscem, które było odwiedzane przez wszystkich. Istna skrzynia skarbów.

15 stycznia 2020

Od Tibbie CD Bezimiennego

     Patrzyła wprost na mężczyznę, który zajmował miejsce na jej skromnym krześle. Trzeszczało niebezpiecznie pod jego ciężarem, tym bardziej Tibbie obawiała się o życie jej ulubionego stołka. Po co ona w ogóle go wpuściła? Zaraz, wróć - pozwoliła zostać, bo nie da się ukryć, że po prostu się wprosił do środka. Może i kobieta po prostu nie potrafiła być asertywna, to też zgodziła się, aby został, a może było jej go żal i zdecydowała się na przyjęcie? Pewnie ani jedno, ani drugie - wyszła z założenia, że przecież jej nie zabije, a to być może jedyny kontakt z drugim, żywym stworzeniem przez kolejne miesiące? Od początku jej pobytu na wyspie nie zamieniła z nikim ani słowa, nie licząc kąśliwych uwag wymienionych z zagubionym osadnikiem albo samotnikiem, a i te kontakty mogłaby policzyć na palcach. Nie, żeby była w jakikolwiek sposób towarzyska, ale wychodziła z założenia, że kontakt z kimś swojego gatunku był kluczowy dla prawidłowego rozwoju. Nawet, jeśli było się na wyspie bez drogi ucieczki i ze zmutowanym, zwierzęcym genem.

Od Bezimiennego CD Tibbie

   Po głębokim ciemny lesie niosła się wiadomość „obcy”. Kroki niosły się echem od jeszcze nie w pełni odzianych drzew. Był to dopiero początek wiosny, gdzie pierwsze pączki zaczynały dopiero występować na nagich gałęziach. Nocny chłód jednak potrafił być jeszcze przenikliwie wrogim, idealnie odwzorowując tym charakter miejsca, w którym przyszło teraz żyć grupce nieszczęśników.
   Jednym z nocnych wędrowców był mężczyzna ukrywający się pod długim czarnym płaszczem z kapturem głęboko nasuniętym na twarz. Zdawał się pogrążony w niezmąconym spokoju, choć wewnątrz jego umysłu panowała burza. Kroczył, utykając na lewą nogę, w myślach plwając sobie w brodę. Był skończonym idiotom, kretynem, mimo nauki jaką sobie zapewnił, nie znam odpowiednio ciężkiego słowa, by odkreślić własną bezmyślność. Nie był w stanie dłużej usiedzieć na miejscu, wyszedł z bezpiecznej kryjówki i jak ostatni lebioda zgubił drogę. Zdawał sobie przecież sprawę, że jego orientacja w terenie jest nieadekwatna do płci w powszechnym rozumieniu, a mimo to zapuścił się w całkowicie nieznany dla siebie obszar wyspy. Jak nieskończenie głupim trzeba być, by mając świadomość zrobić coś takiego? No spokojnie – powtarzał sobie w myślach. Wystarczyło jedynie, że znajdzie jakieś schronienie i przeczeka do świtu. Za dnia będzie mu o wiele łatwiej znaleźć drogę powrotną.
   Oświetlał sobie drogę trzymanym w ręku kagankiem, którego blask wzmocnił dwoma znalezionymi kiedyś kawałkami lustra. Nie było to może bardzo wyszukane, jednak sprawdzało się, co tutaj było najważniejsze. W zasadzie światło przypominało teraz to dawane przez latarkę, jedynie nieco słabsze.

Od Lynn do Renarda - szczury laboratoryjne

     Całkowicie nie wiem co się ze mną dzieje. Nie tylko ze mną, bo cała ta sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, jest po prostu posrana i nie umiem znaleźć innego słowa, a jeśli już, to byłoby ono cenzuralne. Moje koszmarne, złe przeczucie, które nie odstępowało mnie ostatnimi czasy na krok, ziściło się w najgorszy możliwy sposób. Nigdy nie prosiłam się o podobne przygody, w dodatku nadal nie wiem, co takiego robię na wyspie i jak się na niej znalazłam. Mało tego, wszystko, co się wydarzyło przez ostatni miesiąc, brzmi dość groteskowo, kiedy się o tym opowiada, tak więc nie oczekuję nawet, że ktokolwiek wysłucha moich żali. Pewnie niektórzy mają o stokroć większe problemy, niż przeciekający dach, z tego też powodu czuję się zagłuszana przez resztę potrzebującego społeczeństwa na wyspie.

14 stycznia 2020

Od Pana Stasia cd Raven

Moje zdziwienie a temat nagłego człowieczeństwa Raven miało swoje trzy etapy. Pierwszy, czyli wielkie zdziwienie, drugie było niedowierzanie i zastanawianie się, czy to prawda, czy fikcja. Ostatnim trzecim etapem była próba oswojenia się z tą myślą oraz przywyknięcie do niej.
W późniejszym momencie zacząłem łączyć fakty i zauważyłem, że próba umilenia się była spowodowana ciążą dziewczyny. Nosząc małe bobo pod sercem, do tego moje, musiała nauczyć się i przywyknąć do pewnych spraw, które były jej do tego momentu obce oraz które odrzucała ze swoich prywatnych powodów.
Oziębła, smętna oraz zgryźliwa Raven, powoli stawała się ciepłą i czułą dziewczyną. Wiedziałem jednak jedno. Po narodzinach albo będzie lepiej, albo wszystko trafi szlag.

Spędzając miło i ciepło wieczór wraz z wampirzycą, wiedziałem o jednym. Brzuszek miała coraz większy, co szło razem w parze z tym, iż dziewczyna może niedługo rodzić. O jakąkolwiek pomoc medyczną na wyspie raczej ciężko, przez co musiałem być gotowy na każdą ewentualność. Nie raz widziałem, jak krowa rodziła, owca czy też nawet koń. Co prawda nijak ma się to do dziecka ludzkiego, ale jednak nerwy były nieco mniejsze.
Pijawka sobie malowała jakiś obraz, a przynajmniej próbowała, starając się przy tym nie denerwować. Nie ukrywam, że lekko mnie to bawiło na swój sposób. Ja w tym czasie czytałem spokojnie książkę, siedząc na fotelu i korzystając z ciepła kominka. Na zewnątrz była już co prawda dodatnia temperatura, jednak noce lubiły być chłodne.
Ciszę i błogi stan przerwało jednak gorsze samopoczucie Raven. Podszedłem do niej i delikatnie objąłem, wtem zauważyłem, w czym rzecz. Wiedziałem, że ta noc nie będzie krótka ani cicha. Nie będzie też spokojna ani przyjemna. Wyciągnąłem szybko przygotowane przedmioty oraz maści i leki. Ułożyłem dziewczynę bezpiecznie na macie na plecach i zająłem się odebraniem porodu. Gdybym się jeszcze na tym znał. Każda myśl, która wtedy przeszywała moją głowę, brzmiała w jednym temacie. Dlaczego nie poszukałem lekarza, dlaczego sam nie jestem lekarzem! To była noc istnego horroru.
W końcu nadszedł poranek. Noworodek płakał w najlepsze, wampirzyca leżała wykończona łącznie ze mną, a na podłodze była cała masa krwi. Spojrzałem na dziewczynę, trzymającą małą w kocyku. Uśmiechnąłem się i powoli wstałem.
- Zrobię ci coś do jedzenia moja droga... - Powiedziałem cicho i wstałem, ruszając powoli do kuchni.
Raven była wpatrzona w małą istotkę jak w obrazek. Czyżby coś do niej poczuła? Do tego małego problemu? Do tej małej paskudy? Nie wiem, jednak wyglądały uroczo.

Nowy osadnik - Lily





Lily | 10 lat | Mieszaniec



Od Raven CD Pana Stasia

Dziewczyna momentalnie spięła się na jego słowa, zaś jej serduszko odrobinę zabiło szybciej. To nie tak miało wyglądać, jak planowała przez pół dnia w swoich myślach. Nawet ubrała się dość niestandardowo, jak dotychczas miała to w zwyczaju robić. Pomimo, iż dni nie należały do najcieplejszych dla innych mieszkańców, ona jako wampir, dostała dodatkowe bonusy od oprawców. Brak odczuwania zimna i gorąca z nieba, niczym wygrana na życiowej loterii. Jednak niejednokrotnie czepianie się pewnego wilkołaka i wieczne uwagi kierowane w jej stronę, wymusiły na jej osobę dostosowanie się do innych realiów rzeczywistości. Ubieranie się przesadnie ciepło, częstsze posiłki i od niedawna… Brak ekscytujących polowań i adrenalina z tym związana, na korzyść siedzenia przy kominku i ciągle robienie to nudnych rzeczy domowych. Przypominając swoje pokaleczone dłonie od zabawy w wyszywanie misternych wzorów na materiale małych ubranek, czasem doprowadzały ją do szewskiej pasji. Nie mogła sobie wyobrazić, jak typowe kury domowe mogły znosić nudy takiego życia. Beznadziejne.

13 stycznia 2020

Od Tibbie do samotnika

     Brnę w nieprzyjemnym, grząskim błocie, a kolce dzikich krzaków smagają moją odkrytą skórę na ramionach, zostawiając po sobie czerwone pręgi.

     Zachciało mi się biegać. Jesteśmy zmutowani, na wyspie bez jakiejkolwiek drogi powrotnej, a mi zachciało się biegać. 

     Przeklinam w myślach samą siebie, kiedy mój but nieoczekiwanie zostaje w runie leśnym. Skaczę w miejscu, na jednej nodze, w ostatniej chwili podtrzymując się rosnącego obok drzewa. Za skarby tego świata nie wiem jak mam wrócić do domu w stanie (chociażby) dostatecznym. Ze złością chwytam buta, z rozmachem wyciągając go z bagna. Lepka, brunatna ziemia odrywa się od podeszwy buta i spada na moją twarz, brudząc ją. Wierzchem dłoni przecieram policzki, nie kryjąc obrzydzenia, po czym idę dalej. Jedyne, co mnie pociesza, to wzniesienie majaczące na horyzoncie, na którym to znajdują się prowizoryczne chatki pełniące funkcję mojego domu na czas bliżej nieokreślony. Gdybym urodziła się facetem to sama zbudowałabym sobie dom, ale pech chciał, że moje ręce przypominają bardziej dwa gibkie makarony, niż zbitą masę tłuszczową i mięśnie. No tak, w takim wypadku jedyne, do czego się nadaje, to sprzątanie. Dyszę już po kilku metrach prawie, że pionowej wspinaczki, ale w końcu dochodzę do „domu”. Spocona, czerwona i zadyszana, ale przechodzę przez próg rozwalającego się budynku, którego strzechy walają się wewnątrz. Przebieram się szybko, brudne rzeczy wciskając do miski z zimną wodą.

12 stycznia 2020

Od Bezimiennego CD Aven

Odzyskawszy przytomność, brunet nie był w stanie jasno ocenić, co się właściwie stało. Ciało nie chciało słuchać wydawanych rozkazów. Pierwszy raz od przybycia na wyspę stawiało tak czynny opór, z reguły to głowa powstrzymywała go od wszelkiego ruchu. Leżał więc spokojnie, próbując samym zapachem, jak zwierze, wyczytać coś z otoczenia. Nie było to jednak takie łatwe. Był zmorą, bezbłędnie widział w ciemnościach, na dobrą sprawę wywęszyć mógł co najwyżej krew, którą teraz wyczuwał jedynie od siebie. Z bardziej ludzkich zapachów oczywiście nic niepokojącego, trawa, drzewa, jakieś rośliny czy zioła. W dalszym ciągu dziwił się, że poczuł aż tyle. W poprzednim życiu przećpał niejedno, a jednak ten tak lubiany przez niego zmysł nie zniknął. Widać mutacje jednak potrafiły coś naprawić, niewiele, ale zawsze coś. Dźwięki? Również nić szczególnie budzącego zainteresowanie. Ot zwykły szum, wiatr grający w przyrodzie. Wsłuchiwał się tak w śpiew natury, do momentu aż nieokreślony pomruk zmroził mu krew w żyłach. Co to było?! Zaraz skarcił się za ten chwilowy brak opanowania, serce waliło mu jak młotem. Próbował się uspokoić, przecież to coś go nie pożerało, nie kręciło się nawet dookoła niego, by sprawdzić, czy nadaje się do jedzenia. Być może wcale nie miało złych zamiarów. Nie ważne, tylko spokój może człowiekowi pomóc w takich chwilach. Wziął kilka głębszych wdechów, przynajmniej płuca jako tako to słuchały.

Od Derycka cd Lynn

Klasnąłem w ręce dwa razy, gdy dziewczyna wyszła ze swojej chatki. Był tutaj ogrom pracy do wykonania. Odrywające się deski pod wpływem wiatru, przeciekający dach, nieszczelne okna, odchodzące gwoździe. Sam nie wiedziałem, za co się zabrać na samym początku. Obstawiłem jednak dach jako pierwszy. Uznałem, że jeśli nie naprawie dachu, tylko wpierw ściany to i tak wszystko będzie mogło runąć. Ściany chcąc nie chcąc musiały się trzymać poprzez betonowe słupy i elementy. Otworzyłem książkę odnośnie do majsterkowania i przeczytałem co nieco. Wyszedłem drabiną na dach i rozejrzałem się. Było mokro i ślisko, jednakże na to też byłem przygotowany. Zapiąłem sobie uprząż wokół bioder i nóg, zarzuciłem line wokół komina i mocno przywiązałem. Wyszedłem na sam czubek dachu i zacząłem powoli, deskę po desce, ściągać dachówki. No, przynajmniej te zniszczone. Te, które nie wymagały naprawy, renowacji lub wymiany, zostawiałem w spokoju.

Po niecałej godzinie, stare spróchniałe i zniszczone deski były ściągnięte. W miejsce tamtych zacząłem powoli przybijać nowe, pomalowane specjalnym impregnatem, do krokwi dachowej. Nie było to łatwe zadanie, szczególnie w pojedynkę, jednak chatka Lynn nie była aż tak duża, poza tym byłem dość silną osobą. Oprócz tego pomagałem sobie całym zestawem linek, karabińczyków, drewnianych klocków czy nawet dźwigni.
Następnym zadaniem, było uzupełnienie jakichkolwiek ubytków i przestrzeni pomiędzy deskami. Dachówki miały to do siebie, że ponakładane na siebie, tworzyły swoistą ochronę przed przedostawaniem się, chociażby kropli wody do środka. Przy deskach taką ochronę było uzyskać ciężej i trudniej. Drewno też samo w sobie piło i nasiąkało wodą. Zszedłem z dachu i w specjalnej misce zacząłem przygotowywać specjalny roztwór. Substancją przypominało pastę do zębów, jednakże było to szybkoschnące i lekko puchnące przy dodatniej temperaturze. Padał deszcz, jednak było ciepło, przez co Mogłem spokojnie to nakładać. Odstawiłem jednak pastę i wszedłem do chatki. Chciałem przed jej nałożeniem założyć jeszcze materiał od spodu desek, aby pasta się nie wylała i nie potworzyła kolejnych dziur.

Event - "Szczury laboratoryjne"


„Moja głowa pulsuje tępym bólem, gałki oczne poruszają się nerwowo pod powiekami, nie jestem w stanie otworzyć oczu. Jadę dokądś, skrępowany skórzanymi pasami i przywiązany do metalowego stołu, który raz po raz podskakuje na wybrzuszeniach. Do moich uszu dochodzą przygłuszone dźwięki rozmów, jednak przez panujący dookoła gwar nie jestem w stanie rozpoznać padających słów. Ktoś dotyka zimną dłonią moje gorące czoło zroszone potem. Jestem spragniony i odwodniony, a moje wargi są spierzchnięte. Wydaje się, że jestem nieświadomy, ale w rzeczywistości dochodzi do mnie większość bodźców, jednak wszystko, łącznie ze mną samym, jest otępiałe. Wkrótce wjeżdżam do bardzo jasnego pomieszczenia, próbuję zacisnąć powieki, ale wtem rozlega się chłodny, stanowczy głos, odbijający się echem od ścian pomieszczenia:

– Obiekt sześćdziesiąty trzeci do sektora drugiego na badania„

***

     W nocy z 15 na 16 stycznia garstka zmodyfikowanych została złapana przez wyspecjalizowaną jednostkę mundurową przybyłą na wyspę. Pojmano ich, zapędzono na plażę, a następnie uśpiono i przetransportowano na nieoznakowane tankowce, które wywiozły ich do głównych siedzib MOOGu. Wszystkich, w parach, powciskano w niewielkie, podziemne cele oraz zakuto kajdankami, najczęściej blokującymi ich wszelkie zdolności. Zaczęto prowadzić badania, na początku pobrano jedynie ich DNA, z czasem przechodząc do dogłębniejszych i bardziej dotkliwych badań. Tymczasem w wiosce została zasiana panika, gdy zauważono braki w ludności. Zaczęto planować zwiady i wysyłać ekipy poszukiwawcze, wstrzymano wszelkie prace, a wszyscy, włącznie z samotnikami, zaczęli żyć w strachu. Nikt nie wiedział co takiego się działo.


W tym evencie waszym głównym zadaniem będzie pisanie opowiadań w parach, które będą wylosowane i opublikowane na Discordzie (kanał „ogłoszenia”).


Kilka kluczowych zasad:
1) opowiadania opisywać będą konkretny, przydzielony temat; akcja będzie się rozgrywać w siedzibie MOOGu (w laboratorium),
2) oprócz narzuconego tematu będziecie mogli wpleść w opowiadania własny wątek, 
3) Ilość opowiadań nie jest narzucona,
4) jeśli wszystkie podane tematy nie zostaną zrealizowane i opisane (nadmieniam - jedno zdanie to nie opis), event w wykonaniu danej pary nie zostanie zaliczony.

***

Zgłoszenia do udziału w evencie wraz z imionami postaci prosimy wysyłać w wiadomościach prywatnych do administracji. Ostateczny termin przyjmowania zgłoszeń wypada 15 stycznia.

Od Lynn CD Derycka

     Ustawiałam miski na ziemi, gdy padało. Równie dobrze mogłabym mieć to daleko gdzieś, ale jeszcze nie chciałam umrzeć śmiercią tragiczną, tonąc we własnym domu przez przeciekający dach. Pewnie mogłabym ubiegać się o nowe lokum u Rady albo, chociażby, materiały i pomoc budowniczych, ale w pierwszym przypadku musiałabym przenosić wszystkie moje rzeczy, wątpliwym jest, abym miała stajnie dla Ariela, a w drugim - widzieli by warunki, w których mieszkam, co gorsze - grzebaliby w moim domu. Drogą dedukcji dochodziłam za każdym razem tylko do jednego wniosku - musiałam tu zostać. Nawet, jeśli w zimę zamarzałam, w lecie mało brakowało, aby strzechy stanęły w ogniu i nawet, jeśli w wiosnę i jesień dosłownie topiłam się we własnych czterech ścianach. Tym sposobem, nie mogłam nie przyjąć propozycji nieznajomego. Jest facetem, na pewno zna się na tym lepiej, niż ja sama. Pewnie słowo „naprawa” definiował lekko inaczej niż ja, dla mnie wystarczyło wtyknąć kamień w dziurę i było po sprawie.

Nowy samotnik - Tibbie



Yekaterina Chibisova

Tibbie | 23 lata | Kotołak



7 stycznia 2020

Od Pana Stasia cd Kat

Spotkanie z nieznajomą mi dziewczyną należało do tych dziwniejszych. Co prawda wiele razy widywałem już tutaj różnorakie mutacje, modyfikacje, zwierzęta, rośliny oraz inne dziwadła. Mimo tego, spotkanie właśnie z tą dziewczyną wywarło na mnie jakieś takie... Poczucie niepokoju oraz brak komfortu. Jej oczy, pomimo iż wyglądały na ślepe, blade, przymglone, bez żadnych uczuć, sprawiały uczucie, jakby przewiercały człowieka na wylot, odbijały się od przedmiotu za mną i powracały, aby znów mnie dokładnie prześwietlić. Była mroczna oraz posiadała ze sobą jakby mocną ciemną energię. Szczerze powiedziawszy, miałem nadzieję, że mnie nie zamierzała śledzić na farmę. Raczej nie chciałbym jej zobaczyć tuż za swoim oknem.
Po powrocie na farmę zjadłem lekką kolację, szybko się umyłem oraz przebrałem w piżamę. Posprawdzałem drzwi, okna oraz piecyk czy nie grzeje. Po tym poszedłem się położyć i zasnąć po męczącym dniu. Myśl o tym, że kolejny będzie podobny, lekko mnie dobijał.

Następnego dnia standardowo wstałem o świcie. Widziałem przez okno jak słońce powoli oraz leniwie wyłania się zza chmur. Zawsze, gdy było widać promienie słoneczne oświetlające okno, wstawało się przyjemniej oraz żwawiej. W zimie, gdy witaminy D było mniej, moje wstawanie często przeciągało się do godziny ósmej, a nawet dziewiątej. Prawda jest też taka, że w zimie mam mniej obowiązków, niż w te cieplejsze pory roku.
Szybkie śniadanie, umycie twarzy i dokładne zaplanowanie dnia. Jeśli chciałem zbudować porządną chłodnię dla swoich zapasów oraz plonów, potrzebowałem dobrego drewna, dobrej jakości stali, wiader, wody oraz jakiegoś uszczelniacza. Materiały proste do zdobycia, prócz tego ostatniego. Jak na wyspie zdobyć uszczelniacz typu silikonu? No nie da się. Jedyna opcja to było stworzenie substancji o podobnym działaniu. To było już bardziej możliwe, szczególnie tutaj, gdzie często można było znaleźć lepką substancję.

6 stycznia 2020

Od Kat CD Pana Stasia



Siedziałam nachylona na grubej gałęzi wysokiego drzewa. Obserwowałam właśnie zwierzę, które właśnie podeszło do jeziora. Tego mnie uczył Jack, zwierzęta zawsze piją i zawsze jakieś się pojawi w ciągu dnia tuż obok wody. Wyjęłam jedną strzałę z kołczana i wymierzyłam prosto w sarnę. Kiedy wreszcie łuk ze strzałą zgrały mi się z szyją stworzenia puściłam cięciwę. Zauważyłam jak grot przepił się przez ciało sarny, która zaraz upadła na ziemię. Zeskoczyłam z drzewa i zawiesiłam łuk na ramieniu. Podeszłam do zwierzęcia i wyjęłam nóż z buta. Podcięłam jej gardło i wytarłam krew o jej ciało. Strzałę wyciągnęłam i umyłam ją w wodzie. Włożyłam z powrotem do kołczana i odwróciłam się do sarny, z której zaraz będzie trzeba zdjąć skórę i oczywiście zrobić mięso. Niedaleko stąd była dawna chata Jacka, stwierdziłam, że tam zawędruje. 

Od Bezimiennego do Kat

To był wyjątkowo burzliwy czas. Wszystko to irytowała. Od dawna nie miał tak złego nastroju. Wściekał się o dosłownie wszystko. Pierwszym i czołowym napędem jego złości była wciąż i wciąż nieszczelna aparatura. Pierwszy raz od bardzo dawna chciał upędzić wino z resztek, bimber powoli zaczynał mu brzydnąć. Nie mógł zdobyć ani samodzielnie stworzyć odpowiedniej rurki odprowadzającej winiarskie wyziewy. Cały czas, bez przerwy za każdym razem dostawał się do środka tlen i wszystko gniło. Cała praca na marne! Drugim był oczywiście cały świat. Słońce świeciło zbyt jasno, oślepiając go, a nadal zbyt chłodno. Wszelakiego rodzaju bestie bez ustanku nawiedzające jego tereny. Fałszujące ptaki. Robale wybudzające się ze snu. Niedobór materiałów, by wykuć kolejny miecz, sztylet czy element pancerza, czy w końcu on sam. Colette był trzecim, ostatnim powodem własnego wkurwienia. Nie mógł już wytrzymać, to było ponad jego siły. Chyba zaczynał już powoli świrować od pobytu na tej przeklętej wyspie. W dodatku ten głód, nieznośny. O krew wołał każdy cal jego ciała, każda komórka z osobna i wszystkie razem. Nie do zniesienia.

Od Lynn - zadanie dyktatora

Temat: Wędrowiec
Szczegóły: Pewien czas temu w okolicy wioski pojawili się naukowcy. W otaczającym ją lesie zasadzili wyglądającą na niemalże zgniłą sadzonkę drzewa i niezauważeni przez mieszkańców wyspy zniknęli tak szybko, jak się pojawili. W ciągu kilku następnych dni sadzonka błyskawicznie urosła, choć przypominała bardziej patyk z korzeniami niźli prawdziwe drzewo. Wraz z nadejściem pierwszego wiosennego ciepła, wypuściła kwiaty – o intensywnie fioletowych płatkach zakrapianych żółtymi plamami, które emanowały słabym światłem po zmroku. Drzewko zauważył jeden z osadników, lecz zlekceważył zagrożenie, przynajmniej aż do chwili, gdy zauważono gwałtowny spadek odporności i wzrost chorób pośród osadników oraz zwierząt, nie tylko hodowlanych. Wówczas połączył fakty, zdecydował się poinformować o tym obecną dyktatorkę, lecz gdy przybyli na miejsce, gdzie rzekome drzewko widział, pozostała po nim jedynie rozgrzebana ziemia i obumarłe runo i podszyt. Zadaniem jest odnalezienie wędrującego drzewka i pozbycie się go.

5 stycznia 2020

Od Pana Stasia do Kat

Tego dnia było dość deszczowo i brzydko. Do tego dochodziła dość zimna temperatura, pewnie około czterech stopni na plusie. Postanowiłem podziałać w chatce za ten czas, aby ładniejsze dni spędzić na czymś bardziej pożytecznym dla farmy. Dzień standardowo rozpocząłem od śniadania i ubrania się w roboczy strój. Były nim przytarte lekko spodnie, grube, materiałowe i wytrzymałe. Do tego była bawełniana koszulka, która dobrze pozwalała moim plecom na oddychanie. Nie zmieniało to jednak faktu, że przy większym wysiłku się pociłem w dużych ilościach. Nie raz koszulka jednak pokazała, że wystarczy ją mocno wycisnąć i wyprać, aby pozbyć się brudu czy brzydkiego zapachu potu. Musiałem jednak poprosić Melody, aby uszyła mi nową koszulkę. W zimie straciłem jedną, a drugą dość mocno zniszczyłem. Można było ich jeszcze używać co prawda, jednak nie można zbyt długo chodzić w tym samym.

Po ubraniu się i zmyciu naczyń wyszedłem na zewnątrz, rozglądając się po okolicy. Zwierzęta były zamknięte i bezpieczne w budynkach. Brama do farmy była zamknięta i cały czas padało. Mruknąłem sam do siebie i wszedłem do chatki, zamykając drzwi na zamek. Wziąłem ołówek, młotek oraz dłuto, zapalniczkę z pochodnią i wszedłem do piwnicy, zamykając za sobą klapę. Gdyby nawet ktoś się włamał do chaty, nie musiał wiedzieć, że tutaj jestem. Było to co najmniej zbędne i niebezpieczne.
Piwnica była ukryta pod dywanem, gdy wychodziłem, przez co nie musiałem aż tak się martwić, że jak gdzieś wyjdę, to ktoś mi poniszczy nasiona, zapasy i inne rzeczy. Nie mogłem sobie pozwolić na żadne straty, szczególnie w okresie wiosenno-letnim. Są to dwie pory roku, w których mam ręce pełne roboty.
Na wszelki wypadek nauczyłem się dobrze chomikować różne rzeczy. Na przykład zabezpieczenie i ukrycie nasion, opanowałem do perfekcji. Na wyspie było jeszcze jedno miejsce, gdzie trzymałem jedną trzecią swoich nasion. Miały one być na najczarniejszą godzinę z najczarniejszym scenariuszem. Coś w rodzaju sztormu, trzęsienia ziemi, pożaru i kto wie czego jeszcze. Swoją drogą, kwestia pożaru. Chyba powinienem pomyśleć nad zrobieniem pasa przeciwpożarowego wokół farmy. Jednakże to w swoim czasie.

4 stycznia 2020

Od Pana Stasia CD Raven

Czas mijał mi okropnie wolno. Za ten czas, gdy ja sobie spokojnie wracałem do zdrowia, na kanapie pijawki, ta się zajmowała zwierzakami na moim gospodarstwie. Ufałem jej, jednak miałem co jakiś czas negatywne myśli, że zje albo ugryzie któreś z moich zwierzaków. Nie szarpnęłaby się raczej na to, mając mnie na swoim meblu. Zdecydowanie jagnię poprawiało mój nastrój. Każdego dnia jagnię nabierało trochę więcej zaufania, co do nowego miejsca. Chętnie spacerowało, kładło się oraz wyrażało swój głos, gdy potrzebował wyjść na zewnątrz za potrzebą. Całe szczęście, że nie załatwiał się w domu, bo pijawka urwałaby mi wszystkie kończyny i nimi nakopała po tyłku.

Minął może tydzień, może dwa. Czas dłużył mi się okropnie. Nie byłem przyzwyczajony do wylegiwania się w łóżku oraz odpoczywania. Czułem potrzebę pracowania, karmienia zwierząt, zajmowaniem się nimi, cokolwiek. Straciłem rachubę czasu, a okno też nie wychylałem się za często. Gdy już całkowicie odzyskałem władzę w nodze, wychyliłem się na zewnątrz. Zaczynała się już wiosna, co nie było dla mnie dobrą wiadomością. Byłem do tyłu z zaoraniem pola oraz zasianiem go.
Momentalnie się zabrałem za pakowanie swoich rzeczy. Musiałem jak najszybciej pozbierać swoje rzeczy i zabrać się do farmy. Jedna koszulka, druga, nieco bardziej obdarta. Spodnie, majtki i kurtka. Jakaś szczoteczka, kubek i owieczkę pod pachę. Truchcikiem do drzwi i bum.
W drzwiach stała wampirzyca. Jakby zmęczona życiem oraz zmartwiona. Spojrzała na mnie od góry do dołu i z powrotem.
- Oh wilczek niczym typowy facet... Nieco cieplej się zrobiło i jak skulony pies leci na dwór...
- Dobrze wiesz Raven, że ktoś musi zająć się polem uprawnym. - Przewróciłem oczami, a kobieta minęła mnie w drzwiach.
- No tak, bo osadnicy głodni będą, hm? Ależ ty dobroduszny i kochany dla ludzi. - Ironia wymieszana z sarkazmem wypływała z jej ust niczym wodospad. Obruszyłem się delikatnie tym faktem.

Od Derycka CD Lynn

Dziewczyna była dla mnie bardzo miła. Nie spodziewałem się po niej takiego zachowania, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, iż byłem dla niej zupełnie nieznajomy. Do tego dochodził fakt, że byłem samotnikiem, a ona osadnikiem. Strach pomyśleć, co by było, gdyby nakryli nas strażnicy.
Najpierw kawa, potem propozycja podarowania czapki i dość spore zaufanie w stosunku do mnie. Była urocza, ale może nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa na wyspie, ze względu na swój młody wiek. Tak czy inaczej, nie zamierzałem jej skrzywdzić. Chciałem jej pomóc i to zrobiłem. W nagrodę nawet dostałem kawę!

2 stycznia 2020

Od Lynn CD Derycka

Gdyby ktoś powiedział mi, że pierwszego stycznia będę taszczyć cały mój leśny łup w postaci drzew do rozwalającej się chatki, zamieszkując wyludnioną wyspę pełną dziwnych stworzeń, spotkałby się z moim gromkim śmiechem i gratulacjami tak bujnej wyobraźni. Kiedy upuszczam gałązki w miejscu przeznaczonym na drewno, dochodzi do mnie beznadzieja tej sytuacji i nie da się ukryć, że jestem niepocieszona. Jaka normalna szesnastolatka byłaby w stanie przeżyć, mieszkając sama, w nieogrzewanym domu z dziurami w dachu i bez regularnych, ciepłych posiłków? Chyba tylko ja. W kominku rozpalam całe, nie wiem ile minut, bo nie mamy zegarków, ale w każdym razie - długo i namiętnie. Każda najmniejsza iskierka gaśnie szybciej, niż zdążam przytknąć ją do gałązki. Udaje mi się, kiedy nie mam już nadziei, a w mojej głowie kiełkuje tragiczna wizja mojej śmierci z zamarznięcia. Siadam wygodnie na kanapie, przykrywając nogi kocem. Z półki obok zdejmuję niedokończone spodnie i zaczynam kolejny splot.

Od Lynn do Tenebrisa

Co zrobić, jeśli ktoś przeszkadza ci w pracy? Pozbyć się go. A co, jeśli to jest Renard? Wtedy zostaje ci tylko jedno - wyjść z pracy. Nie ma innego wyjścia, kiedy ten sterczy nad tobą jak kat nad duszą. Pech chciał, aby odwiedzał Melody akurat dzisiejszego dnia.

Tak też robię w ten słoneczny, styczniowy dzień. Wiosna powoli wkracza do wioski, przez co śnieg się topi i wszystko pogrążone jest w grząskim błocie. W szczególności okolice mojego domu. Mimo, że mieszkam tam z wyboru, to nikt nie powiedział mi ani słowa o tamtejszym bagnie, kiedy wybierałam miejsce zamieszkania. Powietrze jest rześkie, nie ma już mrozu, a słońce delikatnie nam przyświeca, co jak najbardziej mi odpowiada. Zima tego roku była niezwykle mroźna i co jak co, ale mając do dyspozycji mokre drewno i jeden, mały kominek na cały dom, dość ciężko było przez nią przebrnąć. Kicham głośno, ubierając królicze futerko. Nakładam na głowę różową, wełnianą czapkę z pomponem, czując jak jej pompon podryguje w rytm moich kroków, kiedy opuszczam chatkę Melody. Chłodne powietrze kręci mnie w nosie, a za duża o kilka rozmiarów czapka ciągle zsuwa się na moje oczy, skutecznie blokując widzenie. Idę przez zatłoczony rynek, na którym porozstawiane są namioty handlarzy. Ci głośniejsi przekrzykują resztę, ktoś się rozpycha, ktoś jedzie z pokracznym, drewnianym wózkiem i gubi po drodze swój towar. Panuje chaos, zgiełk i gwar, kiedy próbuję przedostać się na drugą stronę targowiska.

1 stycznia 2020

Od Aven CD Bezimiennego

- To jest naprawdę warte ssswojej ceny – powiedział jaszczur, wciskając mi pakiet flakoników do ręki. Wydałam z siebie westchnienie i podałam mu sakiewkę. Nie miałam zbyt wielkiego wyboru teraz, gdy zadałam sobie tyle trudu żeby znaleźć łuskowatego. Jak przystało na samotnego – handlarza, zostawiał po sobie poszlaki, ale w tym samym czasie dbał o to, żeby znaleźć go mogli jedynie wybrani, lub tak jak w moim przypadku ci, którzy potrafili usłyszeć wystarczająco dużo, w dodatku w odpowiednich miejscach. Do jakości oraz użyteczności reszty zaopatrzenia oferowanego przez mężczyznę podchodziłam sceptycznie. Pożegnałam się z gadem, który na odchodne zapewnił mnie, że jeszcze do niego wrócę po więcej.

Od Bezimiennego CD Raven

Syknął z cicha, gdy alkohol wżarł się niczym kwas w jego poranione plecy. Jakby podświadomi odczytał uśmiech na twarzy kobiety. To złudzenie wdarło się w niego, dręczyło, ale nie tylko ono. W dalszym ciągu nie ufał do końca czarnowłosej. Co prawda opowiedziała mu o sobie i to całkiem sporo z tamtego okresu, ale niewiele to zmieniało. Mogła skłamać, ale w takim razie, dlaczego jednak ją rozwiązał? Pokręcił głową z dezaprobatą dla siebie. Musiał mieć na nią oko.

Podsumowanie miesiąca - grudzień

Witam wszystkich w podsumowaniu ostatniego miesiąca roku 2019!

 Jako, że mamy już nowy rok, to z tego miejsca chcę życzyć każdemu, aby był jeszcze lepszy, niż poprzedni. Mam nadzieję, że uda wam się zrealizować wszystkie postanowienia noworoczne, o ile je macie oraz, że w końcu spadnie nam śnieg