18 stycznia 2020

Od Pana Stasia CD Lily

Lily od urodzenia była dzieckiem, którego zawsze wszędzie było pełno. Nie dało się przegapić tej małej, charakterystycznej, słodkiej i uroczej dziewczynki. Biegała, krzyczała, śmiała się oraz dokazywała. Na początku nie mieliśmy zielonego pojęcia o tym, że w niedługim czasie wyjdzie z niej mała diablica. Dosłowne połączenie wilkołaka z wampirem. Żywa, energiczna i dokuczająca w głównej mierze mnie.
Zaczynało się dosyć niewinnie i jak każde typowe, zdrowe dziecko w każdym domu. Nieprzespane noce, niechęć do jakiegokolwiek jedzenia (tak, to właśnie wtedy dostałem zawału, że obie będą żerować na mnie). Później robiło się już tylko coraz gorzej. Poobijane meble, stuoczne zastawy stołowe, a nawet podpalona firanka. Liczyłem, że mój kochany mały kwiatuszek odziedziczy jakąś dobrą cechę po mnie. Tak jednak nie było. Musiała wszystko odziedziczyć po mamusi. Miałem teraz dwa szalone wampirki na swojej głowie.



Z każdym dniem stawała się coraz to większa, bystrzejsza i sprytniejsza. Zdecydowanie spryt odziedziczyła po matce a refleks i zwinność po mnie. Według mnie. Raven zawsze powtarzała, abym łudził się dalej. Ja swoje wiedziałem między innymi po jej sposobie chodzenia, a nawet uciekania. O tak, zdecydowanie to miała we krwi. Wymykanie się i uciekanie wieczorami oraz nocą, aby uczyć się, strzelać z łuku. Czasem próbowała też innego rodzaju broni, jednak nie wychodziło jej to najlepiej. Oczywiście, że ja o wszystkim wiedziałem. Wiedziałem, skąd bierze broń, jak jej używa, gdzie, na czym oraz o której najczęściej. Czasem, gdy ta była nieświadoma, wymykałem się za nią i dokładnie obserwowałem. W końcu nie pozwoliłbym skrzywdzić swojego młodego, pięknego owocu.
Widziałem po niej, że najbardziej interesował ją łuk. Strzelanie z odległości, polowanie oraz strzelanie do celu. Mała była w tym naprawdę dobra. Wiedziałem jednocześnie też, iż Raven tego nie będzie pochwalać.

Wampirzyca była matką, której osobiście bym nie chciał mieć. Wymagała od Lily, chociaż nie w widoczny dla niej sposób, była dla niej surowa oraz twarda. Kara za drobnostkę? Oczywiście. Wymykanie się? Kazanie rozpoczynające się od pełnego imienia oraz nazwiska. To właśnie wtedy młoda wampirzyca skrywała się za moimi nogami i czekała, aż to ja dostanę całą zrypę, połączoną z kazaniem oraz dostaniem ścierką po głowie. Mimo wszystko warto było dla tego delikatnego małego uśmiechu.
Oczywiście nie mówię, że Raven była złą matką. Kochała swojego małego odpowiednika-złośnika. Dlaczego od niej wymagała? Może poprzez swoje dzieciństwo. Sama nigdy mi o nim nie opowiadała, jednak widziałem jej postawy oraz zachowania. Od kogoś musiała się ich nauczyć, a od kogo się dzieci najlepiej uczą? Od rodziców.

Taktyka Raven była zawsze, no przeważnie, taka sama. Czekała na odpowiednią chwilę oraz moment. Obserwowała, badała, odrzucała. Była cierpliwa oraz na swój sposób wyrozumiała. Nie ukrywam, że imponowało mi to od zawsze. Zawsze byłem gdzieś skryty i potajemnie obserwowałem Raven. Zawsze czekała na odpowiedni moment poprzez śledzenie małego jagnięcia. Czekała aż samo zapędzi się w kozi róg a wtedy... Atakowała niczym wygłodniała lwica. Praktycznie za każdym razem ta sama postawa. Oparta lub stojąca wyprostowana, z piersią dumnie wypchniętą do przodu, głowa uniesiona oraz wzrok mocno skupiony na małej, biednej istocie, która w tamtym momencie szukała jedynej drogi ucieczki. Której oczywiście nie było. Do tego dochodziły ręce, zawsze skrzyżowane na klatce piersiowej.
Swoją drogą podzieliłem zachowania krwiopijcy na swego rodzaju etapy. Pierwszy etap był wzmożonym obserwowaniem potencjalnego obiektu. Już wtedy można było wyczuć, że jest się na jej celowniku. Młoda Lily była jeszcze za mała, aby to zrozumieć. Drugim etapem była mała reprymenda słowna, którą dziewczynka oczywiście rozumiała i po niej się peszyła, jednak później zaczynało się nadal to samo. Trzecim etapem było właśnie to, co i mnie czasem przerażało. Nazwana przeze mnie pozycja krwiopijcy. Dumna, pewna siebie postawa z rękami na klatce piersiowej. To właśnie wtedy było ostateczne ostrzeżenie przed nadchodzącym kataklizmem. Gdy to jednak nie pomagało, był etap czwarty. To ten, w którym to ja zazwyczaj obrywałem.

Czwarty etap był najbardziej charakterystyczny i najbardziej przerażający. Wtedy właśnie Raven przechodziła do swoich gierek słownych lub najzwyklejszy w świecie opiernicz. W tamtym momencie najczęściej to ja dostawałem reprymendę od starszej wampirzycy, za młodą wampirzycę. Raven niczym burza pojawiała się przed Lily lub mną i zaczynała swoją wypowiedź słowami: "Stanisławie Pancykiewiczu..." Zero zdrobnień, zero uśmiechu. Była niczym kat na ostatniej przemowie, przed wykonaniem wyroku.
Jeśli mój ukochany młody owoc słyszał "Liliano", wiedziała, że albo musi schować się za mną, albo biec co sił, gdzie tylko nogi poniosą. Natomiast gdy ja słyszałem "Stanisławie", wiedziałem, że dostanę ścierką po głowie.

Tego dnia wybrałem się z małym urwisem na poranny spacer. Mała siedziała na moich barkach i dokazywała, bawiąc się moimi już dłuższymi włosami. Trzymałem ją oczywiście za nogi, aby nie poleciała do tyłu, jak to raz już miało miejsce. Raven nie musiała jednak o tym wiedzieć. Dbałem o nią jak o własne oko w głowie. Była takim moim małym skarbem, który potrafił narozrabiać.
- Tatusiu… Starsza pijawka zawsze była taka drętwa, hmm?
Zaśmiałem się, po czym delikatnie spojrzałem w górę, w stronę dziewczynki.
- Księżniczko moja, nawet nie mów takich słów głośno. Twoja matka może pojawić się w każdej chwili.
- Ha! Czyli jednak się jej obawiasz, prawda?
- Bardziej dbam o swój spokój ducha i psychiki… - Mruknąłem, lekko marszcząc własne czoło. - Lily… Nie rozplącze ich potem. - Mruknąłem, zerkając na górę, czując, jak się bawi moimi włosami.
- Mamusia sobie zastrzegła, że wystarczy iskierka z Twojej strony.
- Iskierka? - Zapytałem niepewnie, zerkając na dziewczynkę.
- Chłopcy nigdy nie zrozumieją dziewczynek… - Przewróciła oczami, mocniej zaplatając warkocza. - Zdenerwujesz mamusie, stracisz piękne włoski. Wtedy nie będziesz już moją modelką do czesania, tatku! Bądź grzeczny.
Aż odebrało mi mowę. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, ani nawet, o czym pomyśleć. Młoda wampirzyca wdawała się całkowicie w matkę. To jeszcze bardziej sprawiało, iż wiedziałem o swojej beznadziejnej pozycji w domu. Dwie małe okrutne wampirzyce z ząbkami ostrymi jak igły. Zdecydowanie czekała mnie kolorowa przyszłość.

W końcu po dwugodzinnym spacerze wróciliśmy do domu. Dziewczynka szybko pognała w stronę zwierząt, jednak matka szybko ochłodziła jej zapał do głaskania.
- Lily, Stachu... Obiad czeka. Zapraszam... - Uśmiechnęła się łagodnie i zniknęła za drzwiami. Spojrzałem na młodą i wyciągnąłem do niej rękę w zapraszającym geście.
- Po obiedzie je pogłaskasz. Chodź...
Czas przy obiedzie zleciał szybko i bardzo przyjemnie. Lily nie mogła zrozumieć, dlaczego mama nic nie je, a ja tylko dziękowałem bogu, że mała może się najadać zwykłymi posiłkami. Mimo tego wiedziałem, że do sprawnego funkcjonowania potrzebuje też krwi. Raven ją też raczyła swoistą posoką, którą sama uwielbiała.
Po obiedzie mały urwis pobiegł do zwierząt, a ja podszedłem do starszej wampirzycy. Objąłem ją w pasie i delikatnie pocałowałem.
- Jak tam moja kochana? Pyszny obiad zrobiłaś...
- Skąd ci się nagle wzięło na czułości? - Uśmiechnęła się i zbliżyła swoje usta do moich, całując mnie.
Wtem mała Lily wpadła jak szalona do kuchni, przyglądając nam się.
- Fuuu...

Lily?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz