29 stycznia 2020

Od Fafnir'a CD Phanthoma

Ciemność i chłód. To jedyne, co byłem w stanie wyłapać, będąc na wpół świadomym. Zdawało mi się, że słyszę gdzieś w oddali szum lodowatego wiatru, ale nie czułem go na swojej skórze. Być może dlatego, że było mi tak okropnie zimno lub dlatego, że całe moje ciało promieniowało ostrym bólem. Straciłem poczucie czasu. Nie wiedziałem, która jest godzina ani jak długo leżę i nie jestem w stanie się poruszyć. Zupełnie jakby cały świat stanął w miejscu. Z czasem zaczynałem wyłapywać coraz mniej elementów otoczenia. Czułem się senny. Tak bardzo senny.

Nie byłem pewien, ile czasu minęło, zanim otworzyłem oczy. Gdy to zrobiłem, zobaczyłem przed sobą twarz Phanthom'a. Jego ciepła dłoń spoczywała na moim policzku. Czując zimny dreszcz, przebiegający po moim ciele, wtuliłem się w nią. Kciuk bruneta delikatnie pogładził moją skórę. Zamknąłem oczy na nowo, usiłując zwalczyć wstrząsające mną dreszcze.
Phanthom nagle wstał z miejsca i położył się obok, przyciągając następnie mnie do siebie. Z trudem uchyliłem powieki i uniosłem na niego pytający wzrok. Nie rozumiałem, o co chodzi, dopóki nie poczułem ciepła bijącego od kowala. Niepewnie przylgnąłem do niego. Spodziewałem się, że ogrzewanie swoim ciałem kostki lodu nie należy do przyjemnych doznań, ale brunet nie wyglądał na zrażonego. Byłem pewien, że instynktownie odskoczy ode mnie, ale ku mojemu zdziwieniu, zamiast tego objął mnie szczelnie ramionami. Nieśmiało przytuliłem się do jego piersi. Bicie serca bruneta i jego ciepła dłoń, powoli głaszcząca mnie po głowie działały na mnie usypiająco. Gdy już byłem na granicy snu i jawy, poczułem, jak przyjaciel zanurza swoją twarz w moich włosach. Dawno nie czułem się taki... bezpieczny.
Z czasem coraz bardziej odpływałem od świata realnego do tego należącego do snów. Phanthom pewnie to zauważył, bo zaraz zaczął mnie nawoływać. Początkowo szeptem, który ledwo docierał do mnie przez barierę utworzoną przez zmęczenie, a później coraz głośniej. W końcu uniósł mój podbródek i zaczął mnie lekko klepać po policzku. Z ogromnym trudem rozchyliłem powieki i spojrzałem na niego. Mężczyzna usiadł na łóżku, a następnie posadził mnie przy sobie i opatulił kołdrą. Mówił coś, ale docierały do mnie tylko fragmenty jego wypowiedzi.
Kowal sięgnął do stolika, znajdującego obok łóżka i wziął z niego gliniany kubek, stojący obok miski z zupą. Brunet napoił mnie naparem, który się tam znajdował, a następnie nakarmił. Dlaczego to robił? Wciąż przecież byłem mu obcy. Ponadto, nie zasługiwałem na te wszystkie gesty, którymi mnie obdarowywał.
Po posiłku dodającym energii Phanthom na nowo położył mnie na łóżku i czuwał nade mną, póki nie zasnąłem. Jego ciepła dłoń powoli gładziła moje włosy oraz policzek, jednocześnie sprawdzając co jakiś czas temperaturę poprzez dotknięcie mojego czoła.

Obudziłem się rano, gdy blade światło słońca oświetliło pokój. Wciąż owinięty jedynie kocem i okryty kołdrą, spałem wtulony w tors kowala, który wciąż jeszcze śnił. Z uśmiechem spojrzałem na jego spokojną twarz. Powoli przeniosłem jedną dłoń z piersi bruneta na jego policzek. Delikatnie muskałem opuszkami palców jego twarz, poznając przy jej rysy, wszystkie wgłębienia oraz wypukłości. Odczuwałem bowiem dziwną chęć poznawania tegoż właśnie mężczyzny. Nie znałem jednak jej przyczyny. Być może była to najzwyklejsza fascynacja osobą, która uratowała mnie po raz kolejny. Była to też chyba jedyna osoba, która nigdy nie podniosła na mnie głosu, mimo że przez ten krótki okres naszej znajomości dałem mu aż za dużo powodów, by to uczynił.
Ponownie wtuliłem się w pierś Osadnika. Czułem się znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Dlatego właśnie nie zamierzałem leżeć dłużej niż to konieczne.
Ostrożnie wstałem z łóżka i rozejrzałem się po pokoju. Na krześle zauważyłem swoje ubrania. Phanthom musiał je pozbierać. Czyli to on mnie znalazł? To znaczy, że mnie szukał? Spojrzałem po raz kolejny na bruneta, który wciąż spał. Zbliżyłem się do niego na palcach i pochyliłem nad nim. Odgarnąłem czarne kosmyki z czoła przyjaciela. Wyglądał na zmęczonego. Poczułem się winny za doprowadzenie go do takiego stanu. Ostrożnie, by nie zbudzić bruneta, otuliłem go kołdrą. Następnie zabrałem swoje ubrania i przeszedłem z nimi do łazienki.
Gdy skończyłem się przebierać, przypomniałem sobie o czymś bardzo ważnym - paczce od Melody. Czy Phanthom ją znalazł?
Jak najciszej przeszedłem do pracowni kowala. Nowego fartucha ani pakunku tam nie było. Coraz bardziej zestresowany przeszukałem cały dom z identycznym skutkiem. Oznaczało to więc tylko jedno - paczka wciąż była w lesie. A co jeśli ktoś ją znajdzie? Nie było na niej adresu, więc nie będzie wiedzieć, do kogo miała dotrzeć.
Natychmiast ubrałem swój kapelusz, owinąłem się kocem i wyszedłem z domu. Od razu skierowałem się do lasu, w którym to odbyła się moja ostatnia przemiana.

Spanikowany kopałem w śniegu, którego warstwa przez noc znacznie urosła i przewracałem leżące na ziemi gałęzie. Musiałem znaleźć tę paczkę. Melody mi zaufała, a Phanthom pewnie na nią bardzo długo czekał. Musiałem ją znaleźć.
Po jakimś czasie dostrzegłem nieco inny odcień bieli niż ta, która była barwą wszechobecnego śniegu. Czym prędzej podbiegłem do ledwo widocznego przedmiotu i wyciągnąłem z zaspy zgubę. Otrzepałem pakunek ze śniegu, po czym wróciłem z nim do domu kowala.

Przed wejściem otrzepałem się ze śniegu i już miałem nacisnąć klamkę, gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem. W progu stanął wyraźnie zdenerwowany Phanthom. Kowal wciągnął mnie do środka.
- Oszalałeś?! Jeszcze wczoraj walczyłeś z grypą, a dzisiaj od tak wychodzisz sobie na śnieg?! W dodatku w samym kocu?! Wiesz, jak jest zimno?! - brunet chwycił mnie za ramiona. Spojrzałem na niego wystraszony.
- J-Ja... - zacząłem.
- Co?!
- Zgubiłem paczkę dla ciebie... Od Melody. Przepraszam... - powiedziałem, podając kowalowi pakunek. Brunet przez chwilę mi się przyglądał w milczeniu, po czym przyciągnął mnie powoli do siebie i przytulił.
- ...Naprawdę przepraszam... - dodałem, próbując uspokoić drżący głos.

Phanthom? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz