7 stycznia 2020

Od Pana Stasia cd Kat

Spotkanie z nieznajomą mi dziewczyną należało do tych dziwniejszych. Co prawda wiele razy widywałem już tutaj różnorakie mutacje, modyfikacje, zwierzęta, rośliny oraz inne dziwadła. Mimo tego, spotkanie właśnie z tą dziewczyną wywarło na mnie jakieś takie... Poczucie niepokoju oraz brak komfortu. Jej oczy, pomimo iż wyglądały na ślepe, blade, przymglone, bez żadnych uczuć, sprawiały uczucie, jakby przewiercały człowieka na wylot, odbijały się od przedmiotu za mną i powracały, aby znów mnie dokładnie prześwietlić. Była mroczna oraz posiadała ze sobą jakby mocną ciemną energię. Szczerze powiedziawszy, miałem nadzieję, że mnie nie zamierzała śledzić na farmę. Raczej nie chciałbym jej zobaczyć tuż za swoim oknem.
Po powrocie na farmę zjadłem lekką kolację, szybko się umyłem oraz przebrałem w piżamę. Posprawdzałem drzwi, okna oraz piecyk czy nie grzeje. Po tym poszedłem się położyć i zasnąć po męczącym dniu. Myśl o tym, że kolejny będzie podobny, lekko mnie dobijał.

Następnego dnia standardowo wstałem o świcie. Widziałem przez okno jak słońce powoli oraz leniwie wyłania się zza chmur. Zawsze, gdy było widać promienie słoneczne oświetlające okno, wstawało się przyjemniej oraz żwawiej. W zimie, gdy witaminy D było mniej, moje wstawanie często przeciągało się do godziny ósmej, a nawet dziewiątej. Prawda jest też taka, że w zimie mam mniej obowiązków, niż w te cieplejsze pory roku.
Szybkie śniadanie, umycie twarzy i dokładne zaplanowanie dnia. Jeśli chciałem zbudować porządną chłodnię dla swoich zapasów oraz plonów, potrzebowałem dobrego drewna, dobrej jakości stali, wiader, wody oraz jakiegoś uszczelniacza. Materiały proste do zdobycia, prócz tego ostatniego. Jak na wyspie zdobyć uszczelniacz typu silikonu? No nie da się. Jedyna opcja to było stworzenie substancji o podobnym działaniu. To było już bardziej możliwe, szczególnie tutaj, gdzie często można było znaleźć lepką substancję.



Poszedłem do swojej szopy i otworzyłem drzwi. Wyciągnąłem ze środka swój prowizoryczny wózek, na którym za pierwszym razem transportowałem kłody. Sprawdził się raz, więc będzie miał szansę się znów wykazać.
Po wyjechaniu nim z budynku zamknąłem drzwi i ruszyłem w stronę miejsca pozostawienia drzewa.
Zdążyłem zapomnieć, jaki ten wózek jest ciężki i niezręczny. Był podłużny i z jedną osią, co utrudniało nieco jego prowadzenie i skręcanie. Zdecydowanie musiałem usprawnić oraz ulepszyć swój wózek. Stwierdziłem, że dorobię drugą, skrętną oś, wydłużę platformę oraz dodam wyższe barierki. Potrzebowałem jednak do tego metalowych części, przez co musiałbym odwiedzić miejscowego kowala, który i tak był już mocno zapracowany. Sam nie wiem, kiedy ostatni raz go widziałem. Musiałem więc to odłożyć na późniejszy termin.
Po dwóch godzinach drogi bylem na miejscu. Najwidoczniej nikt nie grzebał pod moimi plandekami, gdyż wszystko było tak, jak sam to zostawiłem. Ściągnąłem gałązki, liście oraz materiał. Wszystko wrzuciłem na wózek, a resztę pochowałem po kieszeniach. Chwyciłem siekierę i zrobiłem małą rampę z kawałka deski. Podszedłem do kłód i powoli zacząłem je obłupywać z nierówności, wszelkich gałęzi i wystającej kory.
Oczyszczenie obu kłód zajęło mi około godziny. Robiło się już stosunkowo późno, przez co musiałem się troszkę pospieszyć. Postawiłem pewniej rampę z deski i zacząłem turlać kłody na wózek. Nie ukrywam, że z pewną wampirzycą ten zabieg był łatwiejszy oraz szybszy. Będąc samemu, musiałem poświęcić temu więcej uwagi oraz skupienia.
Załadowanie wszystkich trzech kłód, wraz ze wzmocnieniem ich i zabezpieczeniem zajęło mi około czterdziestu minut. Założyłem małą barierę, deskę położyłem z boku i zacząłem powoli iść. Nie spodziewałem się tego, że trzy kłody będą aż tyle ważyć. Ostatnim razem z krwiopijcą wieźliśmy więcej kłód, a szło zdecydowanie lepiej. Może to przez to, że działaliśmy we dwójkę.

Do domu wraz z wózkiem wróciłem po trzech i pół godziny. Musiałem sobie dwa razy zrobić przerwę po piętnaście minut, a raz wpadło mi koło w błoto. Zmęczony i cały spocony, wyciągnąłem barierkę, zrzuciłem wszystkie trzy bele drzewa koło domu i schowałem wózek w szopie. Zamierzałem jak poprzednim razem wyciąć po kilka desek, wyrównać je, wygładzić oraz odpowiednio skrócić. Do zrobienia chłodni potrzebowałem kilku krótszych i mniejszych desek. Na całe szczęście kłody były ogromne.

Zostawiłem cięcie jednak na później. Stwierdziłem, że póki jest jeszcze jasno i dość wcześnie, zajmę się poszukiwaniem wiader, napełnieniem ich wodą oraz zdobyć płaty stali. Obie te rzeczy, można było znaleźć gdzieś na wrakach. Znów wyciągnąłem wózek i ruszyłem w stronę plaży.
Po drodze rozglądałem się po okolicy i rozmyślałem. Zastanawiałem się, czego mógłbym użyć, jako prowizorycznej uszczelki. W końcu dotarłem na plażę i ruszyłem do pierwszego wraku. Statek był drewniany z metalowymi elementami. Były jednak za szerokie, abym mógł je wykorzystać. Wszedłem na pokład i zacząłem powoli go eksplorować. Pomieszczenie za pomieszczeniem. Nie było jednak w nim nic, czego ja bym potrzebował. Zerknąłem jeszcze pod pokład do ładowni. W niej często można było znaleźć jakieś beczki, wiadra i skrzynie. Tym razem tutaj nic nie było, a jeśli było, to zostało rozgrzebane. W rogu dostrzegłem jednak małą wyrwę. Zainteresowało mnie to i wpełzłem do środka. Cała podłoga skrzypiała i trzeszczała pod nogami podczas stawiania kroków. Drewniane deski były już stare i spróchniałe. Czułem się niepewnie, będąc w środku. W każdym momencie cała konstrukcja mogła się zawalić.
Podszedłem powoli do małej wyrwy, która po delikatnym obmacaniu okazała się kamuflującym materiałem. Ściągnąłem go całego, a moim oczom ukazał się skarb, który pod nim spoczywał. Skarb w cudzysłowie i moim znaczeniu, gdyż było tam kilka metalowych płyt, różnej wielkości. Ucieszony zacząłem je przeglądać i zastanawiać się, która będzie odpowiednia. Większa, mniejsza, owalna, prostokątna. Możliwości było wiele, jednak wybrałem trzy, które najbardziej według mnie pasowały. Pojawiał się teraz jednak drugi problem. Jak je wnieść na górę samemu. Najprawdopodobniej włożyli je dźwigiem przez drzwi ładunkowe. Te jednak otwierane były poprzez mechanizm elektryczny. Oprócz tego nie miałem przy sobie ani w najbliższej okolicy dźwigu.
W końcu za pomocą lin i prostej dźwigni wyciągnąłem swoje nabytki na pokład. Stamtąd je przetransportowałem na wózek i zabezpieczyłem. Stwierdziłem, że nie będę ryzykować i szukać wiader skoro znalazłem metal. Powróciłem na farmę.

Schowałem wózek wraz z płytami do szopy i zamknąłem. Powoli sprawdziłem bramy, drzwi i inne ważniejsze rzeczy. Poszedłem do kuchni, aby coś zjeść, a następnie iść spać.
Kładąc się do łóżka, miałem przed oczami obraz dziewczyny, którą spotkałem w lesie. Mimo iż wydarzyło się to wczoraj, czułem się nadal nieswojo i niekomfortowo. Czułem dalej jej wzrok na sobie. Przymglone i szarawe oczy, które prześwietlały mnie na wylot od góry do dołu.
Usiadłem na łóżku, rozglądając się po pokoju. Miałem jakieś dziwne wrażenie, jakby mnie obserwowała z ciemnego kąta. Westchnąłem cicho i powoli wziąłem głęboki oddech. Położyłem się i wypuściłem jeszcze wolniej powietrze. Zamknąłem oczy i próbowałem zasnąć. Gdy już zacząłem powoli odpływać, znów zauważyłem kobietę w czerni, która dokładnie badała mnie wzrokiem. Chciałem uciec, choć nie miałem jak. Patrzyła w moje oczy, a ja patrzyłem w jej. Mroziło to krew w moich żyłach. Przypominała mi o kimś albo coś przypominało mi ją. Normalnie nie reagowałem tak na nikogo. Przebudziłem się po tym, jednak znów dość szybko zasnąłem.

W końcu udało mi się zapaść w sen głęboki. Spacerowałem po zielonej trawie, wśród drzew i krzewów, które były delikatnie zabawiane przez powiew wiosennego wiatru. Pogoda była piękna i słoneczna, typowo późno wiosenna. Kwitły pąki roślin oraz zapylały kwiaty pszczoły. Po chwili dostrzegłem na samym środku polany czarną postać. Stała przodem do mnie, obserwując mnie uważnie. Nie odwracała nawet na moment wzroku w inną stronę. Podszedłem bliżej, a gdy chciałem się odezwać, usłyszałem głośne, wysokie wycie. Momentalnie się przebudziłem i rozejrzałem po pokoju. Pierwsza myśl, która przyszła mi na myśl to moje zwierzęta. Uznałem jednak, że wyjące zwierzę nie pasowało do moich. Wstałem, zarzuciłem na siebie szlafrok i wyszedłem na zewnątrz. Rozejrzałem się dokoła i ruszyłem w pewnym kierunku. Mruknąłem cicho, po czym wyczułem zapach krwi i świeżego truchła. Podszedłem bliżej i zobaczyłem martwe zwierzę.

Kat?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz