30 stycznia 2020

Od Phanthoma CD Fafnira - etap 2 > etap 3

Byłem zły, a nawet wściekły. To już trzeci raz, gdy się o niego martwiłem, a minęły raptem cztery dni! Byłem jednak bardziej zażenowany i zirytowany jego zachowaniem, niż zły, ale wszystkie te emocje ukazały się właśnie w ten ostatni, trzeci sposób. Nie miałem do niego już sił, miałem ochotę go po prostu przywiązać do tego cholernego łóżka. Był chory, a jego to wcale nie obchodziło. A najgorsze było to, że nie potrafiłem sobie dać spokój, machnąć na niego ręką, kazać mu radzić sobie samemu, po prostu nie potrafiłem, ale dlaczego? To na pewno była wina naszego gatunku, pierwszy raz spotkałem smoka, kogoś dokładnie takiego samego jak ja, a nawet „starszego” w tej dziedzinie. Nie mogłem mu pozwolić, aby coś się z nim poważnego stało, nawet jeśli to nie była moja sprawa. Byłem tak bardzo wściekły… i na niego i na siebie. Gdy się obudziłem, jego znowu nie było, tak samo ubrań i koca. Myślałem, że zejdę, gdy się okazało, że jego nie było w domu. Byłem gotów w tamtym momencie spalić cały las ze złości, razem z osadą i domem. Nie potrafiłem już być opanowany, zaczął przeginać.
Tak szybko, jak pojawiła się złość, tak szybko zniknęła, a na jej miejscu pojawił się wstyd. Przytuliłem go do siebie, czując, jaki jest zimny, a zarazem przestraszony. Czułem się głupio i było mi wstyd, nie chciałem doprowadzić do tego, aby się mnie bał – owszem, zasługiwał na ostry ochrzan, ale nie do takiego stopnia. Poza tym miał dobre intencje. Spojrzałem na paczkę i zaraz sobie przypomniałem o tym głupim zamówieniu. Westchnąłem zrezygnowany i zacząłem gładzić jego plecy, aby się uspokoił. Ciągle drżał, tylko teraz nie wiedziałem, czy z emocji, czy z zimna. Śnieg na nim już całkowicie stopniał, ja za to czułem, jaki był przemarznięty.
- Jesteś taki bezmyślny – odezwałem się w końcu cicho, po czym go podniosłem do góry. - I znowu będziesz chory – dodałem, trzymając go za uda. On za to owinął nogi wokół moich bioder, a ręce wokół szyi, chowając głowę w jej zgięciu.
- Przepraszam – wyszeptał pociągając nosem. Zabrałem go na górę, do pokoju, gdzie posadziłem na łóżku, po czym kucnąłem przed nim i wziąłem jego ręce w swoje.
- Nie możesz tak robić, wiesz, jak się martwiłem? - zapytałem patrząc mu prosto w jego szkarłatne oczy.
- Wiem, ale spałeś, a ja nie chciałem, by praca Melody poszła na marne – wyjaśnił pospiesznie, ale mu przerwałem. Wstałem i usiadłem obok niego.
- Posłuchaj mnie, nie możesz stawiać wszystkich na pierwszym miejscu, a siebie gdzieś tam daleko, na samym końcu. Tym bardziej że bardziej ranisz innych właśnie w ten sposób, niż niespełnieniem jakiejś prośby – mówiłem do niego bardzo poważnie. Chciałem, aby to wreszcie zrozumiał. Nie ważne, że się prawie nie znamy, to jednak między smokami istnieje jakąś więź, którą właśnie poznawałem. - Obiecaj mi, że następnym razem nie zrobisz czegoś podobnego, mogłem mi powiedzieć o tym, poszedłbym z tobą, albo chociaż wiedział, gdzie zniknąłeś. I obiecaj, że przestaniesz latać w taki mróz w cienkich ubraniach – dodałem.
- Obiecuje – powiedział trochę słabo i pociągając nosem. Uśmiechnąłem się do niego ciepło, co odwzajemnił. Na jego białej twarzy malowała się skrucha, a czerwone oczy się zaszkliły, nie płakał jednak, a kąciki jego bladoróżowych ust były lekko uniesione do góry. Czy bałem się o niego tylko ze względu na ten sam gatunek?
- Zrobię ci herbatę i pójdę popracować – oświadczyłem, wstając i idąc do kuchni. Tak wstawiłem wodę i już po chwili zaparzyłem napój, gdy do pomieszczenia wszedł Fafnir. Podałem mu ciepły kubek z uśmiechem i ruszyłem wykuć kilka mieczy.
Po godzinie w pomieszczeniu naprawdę było gorąco. Koszulka przykleiła się do mojego spoconego ciała, woda syczała, kiedy wkładałem do niej gorący metal, a odgłos młota uderzanego w metal brzmiał w całym pomieszczeniu. Miałem w sobie jeszcze sporo siły, dlatego raz, dwa zrobiłem dwa, ostre jak brzytwa miecze. Dla jednego zrobiłem srebrną rękojeść, ponieważ akurat taki dostałem surowiec na zlecenie. Kiedy zabierałem się tarczę, poczułem nagle silne ukłucie w plecach, od którego zdrętwiało mi całe ciało, puściłem młot na ziemię i ścisnąłem palce drugiej ręki o stół. To było tylko chwilowe… przynajmniej tak się łudziłem. Kiedy próbowałem wziąć w dłoń przedmiot pracy, nogi same się pode mną ugięły. Ból wrócił, tym razem nie tylko na plecach, na głowie, na czaszce, był nie tylko silny, ale rozrywający. Czułem, jak moja skóra się drze, rozciąga i się rozrywa. Nie powstrzymałem ze swojego gardła krzyku, kiedy to samo zaczęło się dziać na mojej głowie. Już po chwili leżałem na ziemi, wbijając palce w podłogę, nie mogąc przestać krzyczeć, kiedy z mojej głowy zaczęły wyrastać kolce, przypominające trzy pary rogów: na czubku głowy, na poziomie czoła i na poziomie policzków, za uszami. Gorzej było jednak na plecach, kiedy te zaczęły się rozrywać, aby mogły z nich wyjść skrzydła. Nie miałem w nich żadnego czucia, dlatego, gdy powstały potężne, ciemnobrązowe skrzydła, szpiczasto zakończone, opadły one na podłogę, przy okazji rozwalając wszystko, w swym zasięgu, czyli praktycznie całe pomieszczenie. Nie potrafiłem poruszyć ani nimi, ani swoim ciałem. Leżałem tylko na ziemi niczym trup, a kiedy etap się zakończył, zamilkłem i całkowicie opadłem z sił. Chociaż miałem zamknięte oczy, nie straciłem przytomności, bo usłyszałem, jak drzwi się otwierają. Nie potrafiłem jednak podnieść mokrej od łez twarzy.

Fafik?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz