31 sierpnia 2019

Od Fafnir'a Do Nicholasa

Przechadzałem się powoli po terenach wioski Osadników, szukając dla siebie jakiegoś zajęcia. Mieszkańcy mijali mnie zajęci swoimi sprawami. Niektórzy odpowiadali na moje powitania, a inni całkowicie pochłonięci pracą, wyraźnie ich nie słyszeli i biegli dalej przed siebie, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Odprowadzałem ich wtedy przez chwilę wzrokiem, zastanawiając się, za czym tak gonią.
Gdy tylko ujrzałem Melody, niosącą kolejne zwoje różnokolorowych materiałów, podbiegłem do niej i odebrałem od przyjaciółki zakupy.
- Dziękuję - sapnęła blondynka z ulgą w głosie.
- Dlaczego nie zostawiłaś tego transferowi? - zapytałem, idąc wraz z dziewczyną do jej domu.
- Są mi bardzo potrzebne do projektu, który nie może czekać - wyjaśniła syrena. To prawda, czekanie na dowóz zakupionych tkanin byłoby zmarnowaniem cennego czasu. Przyznałem więc Melody rację, ale wciąż uważałem, że powinna była poprosić kogoś o pomoc. W końcu jej dom leżał na szczycie góry. Droga nie należała do najłatwiejszych, a Melody do najsilniejszych mieszkańców osady.

Od Melody CD Pana Stasia

Tak, jak myślałam, za drzwiami zobaczyłam rolnika.
- Pan Staś! Ale trafiłeś z momentem... Akurat mam dla ciebie gotowe ubrania - powiedziałam, może trochę za szybko, patrząc na szatyna z uśmiechem.
- Tak? To w sumie dobrze, że nie przychodziłem wcześniej, bo miałem taki plan - odparł ze śmiechem. Nic dziwnego, sama bym się ucieszyła, gdybym poszła sprawdzić, jak idzie wykonywanie mojego zamówienia, a okazałoby się, że to na mnie czeka.
- Wejdź, to ci wszystko powiem i pokażę. - Otworzyłam szerzej drzwi, wpuszczając mężczyznę do środka. Pan Staś powoli przestąpił próg. Gestem dłoni wskazałam mu wolne krzesło, wykonane z drewna. Szatyn usiadł na nim, rozglądając się przy tym po pomieszczeniu. Zostawiłam go samego w salonie i przeszłam do pracowni. Wzięłam zamówione przez niego części ubioru z regału na rzeczy gotowe do odbioru, po czym wróciłam wraz z nimi do czekającego rolnika.
- Tak, jak chciałeś... Jedna zielona tunika, biała koszulka i jeden kołczan na patyki... Spójrz i sprawdź, czy będą pasowały - powiedziałam z uśmiechem.
Jako pierwszą szatyn wziął tunikę. Po obejrzeniu jej przeszedł do podkoszulka, na koniec zostawiając kołczan. Wyglądał na zadowolonego.

Od Bobby CD Pana Stasia - etap 1 > etap 2

Zanim skończyliśmy nasze pogaduszki, zwierz postanowił skorzystać i dopadł mnie, nie pozwalając nawet siarczyście zakląć na jego widok. Potem czułam już tylko niesamowity ból w lewym ramieniu. Trwało to jedynie chwilę, bo prawie natychmiast Staś odciągnął jego uwagę. Mimo zastrzyku adrenaliny nie mogłam ot tak rzucić się na coś na tyle dużego, więc wykorzystałam sytuację i dostałam się do moich noży. Ojciec zawsze uczył mnie różnych technik, ale z trudem powstrzymywałam chociaż drżenie rąk, a dopiero myślałam. Rzuciłam jeden. Trafił w cel, który nie przejął się nim zbytnio. Ciach, świst, drugi. To już musiało go zaboleć. Trzeci przeleciał w niewielkiej odległości, wbijając się w ziemię. Reszta potoczyła się już bardzo szybko. Zadałam ostateczny cios, nie bardzo wiedząc, że jestem w stanie wykrzesać z siebie aż tyle siły do ataku, jak gdyby chęć przeżycia sama prowadziła moją dłoń.

Od Tenebris'a do Renarda

Położyłem jeden z dwóch bukietów utworzonych z konwalii na grobie Nirali. Uniosłem wzrok na kamienną płytę, na której wyryte zostało jej imię, nie wiedząc, co jeszcze mógłbym zrobić. Zdecydowanie nie zasłużyła na taką śmierć. Na zarówno ten rodzaj, jak i czas. Była przecież taka młoda.
Westchnąłem ciężko, próbując zrzucić z siebie cały ten ciężar. Od razu poczułem słodki zapach kwiatów. Wspominałem czas spędzony z Osadniczką, gdy przeczekiwała u mnie zimę. Zdążyłem poznać ją wystarczająco, by móc nazwać ją przyjaciółką. Kolejną, która umarła na wyspie. Wciąż nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem od innych Osadników - Galia nie żyje. Mówili, że była w związku, ale nikt nie znał jej partnera. Prawdopodobnie był Samotnikiem. Czy to on ją zabił? A może przyczyna jej zgonu była całkiem inna? Miliony pytań bez odpowiedzi, a z każdą chwilą było ich coraz więcej.

28 sierpnia 2019

Od Bobby do Björna

Wstawanie, robota, jedzenie, spanie. I tak znów. I jeszcze raz. Czas w osadzie dosłownie przelatywał mi między palcami, a z uwagi na coraz szybciej kończące się dni wydawało mi się, że dopiero co wyszłam z domu a tu już trzeba było wracać. Przez notorycznie zdarzające się wichury i sztormy oraz z racji, że połowa osadników mieszkała prawie w lepiankach z gówna, roboty dla budowniczego było więcej niż ustawa zakładała. A żeby tylko dla budowniczego… im więcej umiesz, tym więcej chcą. Przynajmniej nie musiałam brać jakieś z góry założonej stawki i mogłam żądać czego potrzebowałam za usługi, a wszyscy dookoła cholernie bojąc się wizji bycia pozostawionymi ze swoimi problemami przed nadciągającą zimą zazwyczaj zgadzali się bez wielkich oporów.

Kiedy w szary, bury i ponury (co nie było niczym dziwnym) luźniejszy dzień wróciłam ze skromnymi zapasami z rynku, rozpakowałam się i odhaczyłam kolejny dzień w znalezionym kalendarzu. Piątek, piąteczek, piątunio. W normalności oznaczałoby to wieczorne wyjście ze znajomymi i relaksik. Bez urżnięcia się w trupa oczywiście, bo przecież w sobotę salon również był czynny, choć krótko. Teraz nie mogło być takiego dnia, żeby trzasnąć wszystkim klientom drzwiami przed nosem albo wywiesić tabliczkę z napisem urlop, a co dopiero prosić o wolny weekend. Chwilę zastanawiałam się, co by tu jeszcze porobić tego dnia, i nagle wpadło mi do głowy.

Przecież mogę wyjść do baru, czy jak to tam w wiosce nazywają, jak za starych dobrych czasów. Chyba czas najwyższy poznać bliżej ludzi, dla których pracuję, może znalazłabym tam sobie jakąś laskę albo przystojnisia?

Od Denvera do Björna

Promienie słoneczne i suchota w ustach, to dwie najgorsze rzeczy jakie mogą zastać cię z samego rana, innymi słowy nic przyjemnego. Rozchylając lekko, zmęczone powieki zobaczyłem tylko palącą kulę, która żarzy się żywym ogniem, a jej promienie docierają tutaj, na Ziemię, aby informować istoty ludzkie, o porze dnia. To ciało niebieskie, znajduje się jeszcze bardzo nisko, przez co śmiało mogę stwierdzić, że dzień dopiero się zaczyna. Podnosząc swe ciało na rękach, odkaszlnąłem srogo, aby po chwili pozbyć się piachu z mych ust. Gdzie ja w ogóle jestem? Po co tutaj się znalazłem?
Na te i wszelkie inne pytania nie znałem odpowiedzi, ale wiedziałem jedno. To wszystko wina mojego parszywego ojca. Wstając na równe nogi, otrzepałem się z niepożądanego złotego pyły i zacząłem się rozglądać. Woda, oraz ląd. Czyli wyspa, świetnie.. Przetarłem lekko prawe oko, aby następnie skierować swe kroki wzdłuż oceanu. Miałem cholerną nadzieję, że będę mógł stąd uciec, jednak idąc coraz dalej, moje nadzieje stopniowo zaczęły maleć. Klify, skały, wzburzona woda, to rzeczy, których cholernie potrzebowałem.

Od Pana Stasia CD Bobby

Od razu wzięliśmy się z Bobby do roboty jak tylko przyszła. Musieliśmy sobie pomagać, by praca szybciej szła, szczególnie że zima była tuż tuż. Po jakimś czasie dziewczyna spojrzała na mnie i się odezwała.
-Stasiu słuchaj, a gdzie Ty masz jakieś dach
ówki? - Zapytała.
Nie ukrywam, że z
amurowała mnie tym pytaniem. Nie dość, że kompletnie o tym zapomniałem, to nawet nie wiedziałem, skąd by je można było wziąć.
Na szczęście mój podwykonawca miał łeb na karku i zadając, odpowiednie pytania, doszliśmy do rozwiązania sprawy dachówek. Zebraliśmy odpowiednie narzędzia i mogliśmy ruszyć w stronę spokojnego strumienia, by nazbierać strzechy.
Na miejscu po ostatnich ulewach grunt był grząski i niepewny. Trzeba było ostrożnie i starannie stawiać kroki, by się dosłownie nie wkopać.
Powoli wycinałem odpowiednie, wskazane przez dziewczynę chaszcze. Nie byłem pewny czy robie to dobrze, w dobrych miejscach i odległościach, gdyż robiłem to pierwszy raz.  Sam nie wiem, kiedy odszedłem od niej na wystarczającą odległość, by stracić ją z pola widzenia. 

Od Pana Stasia CD Raven

Niby rozpoznawałem przestraszoną dziewczynę, którą widziałem w swoim domu. Moja zwierzęca natura jednak kazała ją obwąchać i rozpoznać dokładniej. Podszedłem, łapiąc ją pazurami i powoli obwąchując. Wiedziałem, że coś do mnie mówi, jednak słyszałem to tylko jako niezrozumiałe echo odbijane od ściany do ściany. Sam nie wiem, dlaczego, ale podniosłem dziewczynę, po czym cisnąłem nią o ścianę. Gdy ta się osunęła na ziemie, podszedłem. Dotknęła mojego futra i wtedy coś wyczułem. Coś dziwnego, czego nie potrafiłem w tamtym momencie opisać. Przyglądnąłem się jej dłuższy czas, po czym głośno zawyłem. Jak na zawołanie kogoś pobiegłem w stronę lasu. 

Nie rozumiałem swojego zachowania do końca, jednak czułem, że muszę biec w  bliżej nieokreślonym kierunku, pośrodku lasu, przez polany i pola. Dla jeszcze szybszego biegu używałem wszystkich czterech łap, dodatkowo wskakując na drzewa i odbijając się od nich, by nabrać prędkości. Po niecałych dziesięciu minutach dotarłem w miejsce, kt
óre mnie zainteresowało. Wskoczyłem na drzewo, zawisając na nim. Obserwowałem watahę wilków, która właśnie poiła się na polanie. To one musiały mnie tu ściągnąć swoim zapachem i wyciem. Tylko co ja miałem z nimi wspólnego?

27 sierpnia 2019

Od Renarda CD Lucana

   Chłopak długo leżał z twarzą wciśniętą w poduszkę i tłumił krzyki, które same wydzierały się z jego gardła. Policzek nadal niespokojnie mu pulsował, a inne rany przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Łzy zmoczyły szorstki materiał pościeli i nawet nie starał się hamować tych łez. Gdy był sam z sobą, mógł pozwolić sobie na wszystko to, czego nikomu by nie pokazał. Nie chciał wyjść na słabego lub takiego, co rozczula się nad wszystkim. Życie na wyspie, chociaż krótkie, nauczyło go walki i zaciętości i starał się jakoś sobie z tym radzić. Po całkiem długim czasie, gdy stwierdził już, że wykrzyczał wszystko, co się w nim kumulowało, przewrócił się na plecy i spojrzał na sufit. Za oknem nadal było ciemno, a Lucio pewnie jeszcze nie opuścił ich chaty, więc Renardowi zostało czekać. Mógł tylko bezczynnie leżeć, gdyż na sen nie miał co liczyć. W jego głowie w jednym momencie znalazło się tyle myśli, że przez chwilę myślał, iż znowu wybuchnie. Mimo takich chęci starał się powstrzymać i cierpliwie wyczekiwać świtu.

26 sierpnia 2019

Od Renarda CD Björna

     Zasiadłszy na gałęzi wysokiego drzewa pozwalał jednej nodze swobodnie zwisać, zaś drugą opartą miał o kolejną gałąź. W jednej ręce trzymał soczyste jabłko, które w spokoju zjadał, a w drugiej nową książkę skradzioną z biblioteki. Cóż, skradziona była tylko w pewnym sensie, gdyż do biblioteki wstąpił bez problemu, ale żeby coś z niej wypożyczyć, nie mógł od tak podejść do lady i o to poprosić. Zwyczajnie wepchnął ją sobie do torby i uciekł na drzewo, gdzie uznał, że znajdzie spokój na nieco dłużej. Jabłko zgarnął zupełnie przez przypadek z targu, gdy był po drodze. Chłopak skupił się na lekturze powoli przeżuwając słodki miąższ. Historia była typu science fiction, więc była to dla niego zupełna nowość. Co się dziwić, w końcu urodził się na wyspie i nigdy nie poznał świata poza nią. Skąd ma wiedzieć co to telefon, telewizor czy tym bardziej jakiś robot. Mimo, iż wiele pojęć było dla niego niezrozumiałych, czytał dalej i powoli jakoś odnajdywał się w temacie. Ciekawe słówka do sprawdzenia podkreślał małym ołówkiem, żeby później poszukać ich w słownikach. Czytał dość szybko, a jakoś w połowie lektury skończył jabłko, którego ogryzkiem rzucił gdzieś w dal nie przejmując się jego dalszym losem. Książka nie była aż tak gruba, miała co najmniej 200 stron, więc Renardowi udało się ją przeczytać w jakieś trzy godziny. Kończąc podążać wzrokiem za ostatnim zdaniem, zamknął książkę i wrzucił do swojego plecaka, który wisiał na nieco dalszej gałęzi. Jego wcześniejsza wizyta w bibliotece odbyła się o bardzo wczesnej godzinie, a zanim skończył czytać wybiła dopiero dwunasta. Na jego nieszczęście, nie miał na tej wyspie wielu znajomych czy ciekawych zajęć, więc dniami nudził się błądząc wszędzie. Jego jedynym ratunkiem były książki i Melody. Niestety książki przeczytał już prawie wszystkie, a syrena była ostatnio bardzo zajęta spędzając czas ze swoim ukochanym. Ciemnowłosy głośno westchnął i zawisł na gałęzi do góry nogami podtrzymując się tylko łydkami. Puścił ręce luźno i zaczął lekko się bujać mamrocząc coś pod nosem. Świat na odwrót był tak samo nudny, jak ten normalny i nie ciekawił on mieszańca na tyle, aby dalej mu się przyglądać.

Od Pana Stasia do Nicholasa

Dopiero po dwóch dniach od burzy zauważyłem że moje ogrodzenie od pola uprawnego zostało uszkodzone. Nie było to jakoś bardzo widoczne ani znaczące, jednak zawsze wolałem mieć wszystko przygotowane przed rozpoczęciem sezonu na wiosnę. Jeśli bym nie naprawił tego teraz, musiałbym to zrobić we wiosnę. Wiosna jednak jest ciężką porą roku gdyż to wtedy trzeba najbardziej zadbać o pole. Wolałem więc tego nie zostawiać. Przygladnalem sie dokładnie uszkodzonym deseczkom, sprawdzając ich stan dokładniej, zaplanowałem naprawę.
Ruszyłem w stronę miasta, do osadniczego sklepu po małe gwoździe i liny które kiedyś tam widziałem. Potrzebowałem ich niewielką ilość wiec powinienem je kupić raczej bez problemu, nie było więc sensu znów zaczepiać kowala o taką małą rzecz. Zapewne miał ważniejsze zamówienia. Na całe szczęście sklep był otwarty od wczesnych godzin, więc mogłem na spokojnie zakupić to co potrzebowałem. Sprzedawca zażyczyl sobie dość niską cenę, jak za mały woreczek gwoździ i dwóch pięcio metrowych lin.
Nie ukrywam, że wcale mi to nie przeszkadzało, jednak zapytałem, w czym rzecz.
-Dlaczego taka niska cena?
-Pieniądze tutaj są mało warte. Za nie rodziny nie wykarmię. Nawet kupcy i transferzy wolą teraz coś za coś.
Zastanowiłem się chwilę nad tym. To była prawda. Wyspa powoli się toczyła w tą drugą stronę. Bardziej w sumie... Dziczała. Chociaż Handel towarem był po prostu bardziej opłacalny.
- W takim razie w zamian za tak niską cenę przyniosę Ci coś z farmy. Jednakże dopiero jak skończę remontować, to co muszę.
Mężczyzna spojrzał na mnie dość zdziwiony, jakby nie wierząc w to co usłyszał. Chciał coś powiedzieć, jednak mu przerwałem.
-Więc do zobaczenia. - powiedziałem i ruszyłem do drzwi by wyjść.

Od Bobby CD Pana Stasia

Wracając szybkim krokiem do domku na bagnach, który znajdował się prawie dokładnie na drugim krańcu wioski zaczęłam żałować, że nie ubrałam się cieplej tego dnia. Póki wykonywaliśmy wysiłek fizyczny było mi ciepło. Teraz, gdy szłam po ciemnej ścieżce wśród grząskiego gruntu, ciągle miałam gęsią skórkę i dreszcze chodziły mi po plecach, chociaż w sumie nie wiem, czy to przez temperaturę, moje ataki czy po prostu atmosferę tego niegościnnego miejsca. Po przekroczeniu progu domu i zapaleniu lampy, która swoim ciepłym światłem uprzyjemniała atmosferę, wszystkie niepokoje jakby schowały się w cień.

Zanim zaczęłam szukać pudeł z żelastwem zdecydowałam urządzić sobie nieco relaksu po tym pracowitym dniu i tak ani się obejrzałam a już nadeszła godzina, o której powinnam była dawno leżeć w łóżku. Zdecydowałam się poszukać części dopiero jutro, ponieważ na pewno Staś jako rolnik ma mnóstwo obowiązków i nie będę do niego musiała lecieć z samego rana. Ponieważ wyleciało mi z głowy nakręcenie starego, zszabrowanego z jednego z wraków budzika, obudziłam się znacznie później niż bym tego chciała. Bardzo szybko ubrałam się i po chwili szperałam już po półkach regału, na którym mogły znajdować się potrzebne mi elementy, które w większości przeżyły już w niejednej konstrukcji na wyspie. Nie miałam nieograniczonych zasobów, u kowala nie chciałam być najczęstszą klientką, a przy mnóstwie napraw, które stanowiły moje główne zajęcie wiele komponentów okazywała się… nie wymagana do dalszego użytkowania. Stąd posiadając nieco miejsca, w którym mogłabym trzymać te graty zbierałam to i owo. Znalezienie wszystkich działających części do zawiasów na drzwi owczarni, a następnie złożenie wszystkiego, żeby nie trzeba było się z tym bawić przed montażem zajęło mi na tyle dużo czasu, że zaczęłam się martwić, czy nie jestem już oczekiwana na placu budowy, chociaż było to zbyt wiele powiedziane o skromnej dobudówce. Zabrałam ze sobą jeszcze kilka rzeczy i udałam się w stronę farmy. Zdążyłam dotrzeć na miejsce przed gospodarzem, więc siadłam na stopniach prowadzących do jego domku i przyglądałam się mrówkom, które biegały po ścieżce. Mężczyzna wrócił z pola i po zobaczeniu mnie uniósł dłoń.

Od Nicholasa CD Yarii

Nicholas nie był zbyt dobry w leczeniu ludzi. Był wprawdzie szamanem, jednak większość swojego czasu poświęcał demonologii lub nekromacji. W swoim zapasie mikstur miał zaledwie kilka środków leczniczych. Gdy jednak polecono mu uleczyć ranną łowczynię, zgodził się. Nie były to rany z którymi by sobie nie poradził, a wyświadczenie przysługi pozwalało mu na upomnienie się o jej spłatę. 
- Nie ruszaj się. - nakazał Nicholas. 
Kobietą, którą mu przynieśli była nad wyraz niespokojna. Nie była raczej przyzwyczajona do leżenia na lekarskiej kozetce. Teraz jednak musiała to przecierpieć bo obrażenia choć nie śmiertelne, mogły doprowadzić do poważnego zakażenia, szczególnie jeśli dostała się w nie ziemia. Najpierw więc należało przystąpić do odkażania. Nicholas nie dbał o znieczulenie "pacjentki". Łowczyni była ledwo przytomna, więc nie czuła zbyt wyraźnie bólu. Otworzył więc fiolkę specyfiku, pachnącego wyraźnie rumiankiem i spirytusem, po czym zaczął przemywać nim miejsca, gdzie skóra kobiety była uszkodzona. Skóra przy kontakcie z zimną cieczą, na bazie spirytusu, zaczerwieniła się, a na brzegach ran zaczęła tworzyć się w małych ilościach biała piana. Kobieta ruszyła się niespokojnie, jednak nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Szaman delikatnie przetarł skórę łowczyni. Na szczęście rozcięcia nie tak głębokie jak się spodziewał i raczej nie doszło do zakażenia. Była również szansa, że blizny po polowaniu będą ledwie widoczne. Teraz Nicholas musiał przystąpić do zszywania rozcięć, a przynajmniej tych głębszych. Praca szła mu wolno, przy zakładaniu szwów należało wykazać się precyzją. W przeciwnym razie źle założone mogły szybko puścić i doprowadzić do ponownego otwarcia się rany, a być może i do wykrwawienia. Kobieta nie wydawała się być zadowolona z tempa jego pracy. Jej twarz co kilka minut przenikał wyraz bólu. Patrzyła ze złością w stronę Nicholasa, jednak ten zdawał się tego nie zauważać, a raczej nie chciał tego zauważyć. W bólu była intymność, wiedział o tym każdy kto choć raz opatrywał rannego. Szaman jednak nie chciał jednak obdarzyć łowczyni troską czy współczuciem. Na tym polegała przecież jej praca. Poluje, więc musi wliczyć w to możliwość bycia okaleczoną, czy nawet zabitą. On nie miał w tym żadnego udziału, a jego zadaniem było doprowadzenie kobiety do stanu, który pozwoli jej na dalsze ryzykowanie swojego życia. 

25 sierpnia 2019

Nowy Osadnik - Denver



Miano: Denver
Imię i nazwisko: Mortimer Lars Herdernhaier znany też jako Projekt X
Wiek: 29 lat
Data urodzenia: 13.09
Numer: 041
Modyfikacja genetyczna: Kotołak
Etap modyfikacji: 1
Status: Osadnik
Stanowisko: Strażnik
Miejsce zamieszkania: Dom na skraju nerwicy, nazwany tak, ze względu na to, że chłopak nienawidzi wysokości, ale woli mieszkać w tym miejscu, gdyż jest przynajmniej ukryty i nikt prawie nie wie o jego istnieniu.
Aparycja: Wygląd Mortimera, jest troszkę inny niż reszty przybyłych na wyspę, choć facet mierzący metr osiemdziesiąt jeden, nie jest niczym szokującym, lecz do rzeczy, które mogą zaskoczyć przejdziemy później. Chłop z twarzy nie wygląda na miłego człowieka, ale zazwyczaj przymyka na to oko i ignoruje innych ludzi, który tak twierdzą. Włosy Denvera, były zawsze przystrzyżone w taki sposób aby dopasowywał się z innymi wojskowymi, lecz teraz olał to, pozwalając sobie aby jego włosy popadły w lekki nieład, który i tak codziennie układa, aby wyglądać jak człowiek, a nie jak potwór, który wstał lewą nogą z łóżka. Kiedyś mówiono na niego złoty chłopiec, gdyż kolor jego tęczówek jest właśnie złoty. Jego broda, jest jednym z elementów urody, o który dba najbardziej, gdyż nie wyobraża sobie w ogóle jej nie mieć, a nie raz słyszał, że ta bródka dodaje mu uroku. Możesz być ślepcem, ale i tak rozpoznasz, że jest coś nie tak z jego rękoma, ponieważ nikt nie ma twardych i zimnych jak lód dłoni, które po popukaniu wydają z siebie dźwięk blachy. Kiedy mężczyzna wrócił z zabiegu, w którym doprawiono mu ręce, ruszył śmiało na rehabilitację, która głownie opierała się na wyrobieniu sobie wszystkich mięśni, przez co ma idealnie wycięte V. Nasz uroczy Projekt, ubiera się zazwyczaj w czarne, sprane jeansy, dwie ciemne koszule i wojskowe buty, które znalazły się przy nim na wyspie tylko dlatego, że jego ojciec zapłacił naukowcom, aby zostawili mu chociaż te rzeczy, wraz z ukrytym w bucie nożem.
Charakter: Herdernhaier, jest dość specyficzną osobą. Z jednej strony wygląda na nieugiętego faceta, który chce osiągnąć wszystko, zabijając wielu ludzi na swojej drodze, ale tak nie jest. Chłopak, chce żyć swoim życiem i nie przejmować się niczym. Nie lubił nigdy przemocy, przez co stroni od niej jak tylko może, choć lubi czasami postraszyć ludzi, że im wpierdoli. Jeśli ktoś go poprosi o pomoc, pierw się upewni czy to nie jest jakiś podstęp, ale pomoże, szczególnie jeśli człowiek ma coś do zaoferowania za pomoc. Najchętniej kochałby wszystko i wszystkich, ale wie, że nie może taki być przez co czasami zmienia swój charakter, aby nie wyjść na totalnego mięczaka, którym gdzieś we wnętrzu jest. Nigdy nienawidził osób, które się popisują, więc takie zazwyczaj olewa i idzie w długą, pokazując im środkowy palec. Gość lubi kłamać, przez co często pakuje się w jakieś kłopoty, które nie wychodzą mu zazwyczaj na dobre, przez co ludzie też patrzą na niego z góry i oceniają po wyglądzie, gdyż nie każdy chce nawet się odezwać do tego cyborga, przez co czuje się z tym cholernie źle i najchętniej skończyłby ze sobą, lecz nie ma na tyle odwagi.
Historia: Lars, bo tak miał mieć na imię syn generała i lekarki, urodził się niestety bez rąk, przez co Madeline, bo tak nazywała się jego matka, porzuciła dziecko, oddając je w dobre ręce, po czym popełniła samobójstwo, twierdząc, że urodziła zdeformowane dziecko, przez kontakt z pacjentami. Totalna wariatka, przez co Lorenz, ojciec chłopca, stwierdził, że ma pieniądze i może dać dziecku dobry dom i opiekę, a następnie sprawić cuda, które faktycznie po kolejnych latach udało mu się osiągnąć. Chłopak przeszedł operację, przez którą otrzymał swoje bioniczne dłonie, a jego radość była cholernie wielka, gdyż w końcu mógł coś chwycić w dłoń. Zabawa w licznie palców, nie trwała zbyt długo, ponieważ, ojciec chłopaka rzekł jasno i dosadnie, że zostaje on żołnierzem. To był rozkaz, a świat młodego mężczyzny zaczął szaleć. Nigdy nie chciał być wojskowym, a szczególnie przymuszonym do tego przez swego jedynego członka rodziny. Nie miał jednak wyboru, przez kolejne lata, służył krajowi, aż do momentu, dowiedzenia się, że ojciec sprzedał go naukowcom na eksperymenty, pod pretekstem, który brzmiał "Do niczego się nie nadaje, nawet nie potrafi zabijać.." Po tych słowach Denver wpadł w wściekłość, więc chwytając głowę ojca w dłonie, skręcił mu kark, to była jedyna osoba, którą zabił.. a reszta historii? Dalszy ciąg poznacie na wyspie.
Partner: Raczej nie ma szans na znalezienie drugiej połówki na tej wyspie, z resztą kto go zechce.
Wyposażenie: 
- Nóż, który znalazł w bucie.
- Łuk i strzały, wykonane amatorsko z drewna.
- Krzesiwo oraz olej, który przydaje się gdy kroczy nocą przez lasy.
Inne: 
- Mając 18 lat lat został zmuszony przez ojca, aby wstąpił do wojska.
- Od dziecka nie posiadał kości promieniowych i dłoni, obu rąk.
- Kocha książki.
- Jego najczęstszym pokarmem są ryby.
- Kilka godzin przed oddaniem go w ręce naukowców, zamordował ojca, gdyż dowiedział się, że został sprzedany na eksperymenty.
- Ma uczulenie na pyłki kwiatów.
- Jest gejem.
- Ma lekki lęk wysokości.
- Pali może jednego papierosa na tydzień.
Kieruje: Ściśle Tajne

Od Raven CD Pana Stasia

Czuła się dziwnie nie będąc na swoim terytorium, obcych czterech ścianach. Pozostawiona sama sobie przy zapalonej lampce, spoglądając w ciemność za szybą. Nie zwracała szczególnej uwagi na przestrzeń wokół niej, poświęcając czas dla samej siebie. Deszcz spokojnie uderzał o szyby okien, przybierając znaczenie niczym akompaniament dla obecnej sytuacji. Opierając się plecami o ściane, z jedą nogą zgięta w kolanie, na której leżała oparta ręka z błyszczącym ostrzem odbijającym światło księżyca. Mając zamknięte oczy stwarzała pozory pogrążonej w głębokim śnie, jednak było to iluzja. Pilnowała, nasłuchiwała najmniejszego szmeru, aby atakować w sytuacji zagrożenia życia. Noc okazała się idealną porą na przemyślenia, analizowanie dotychczasowych wydarzeń. Przez nieoczekiwany obrót spraw poczuła się jak dawniej, zapominając o istnieniu “Raven”. Pomimo niegrzecznych odzywek i zachowania nagannego rozmawiając z drugim człowiekiem, poczuła się jak Arleight Castelle. Dziewczyna ambitna, dusza towarzystwa, która nigdy nie potrafiła odmówić drugiemu człowiekowi.
Pierwszy raz od dłuższego czasu od przybycia na wyspę, znalazła okazję na dłuższą współpracę i wymianę kilku zdań z człowiekiem, który okazywał jawną chęć do znajomości. Poprawka. Wyciągnął pomocną dłoń w jej stronę, jednak dlaczego czuła się z tym źle? Pomimo wszelkich starań życie w samotności, odbiło na niej swoiste piętno. Przeklęła swoje roztargnienie, kiedy o mało nie ześlizgnęła się z parapetu. Po szybkiej poprawie w ułożeniu ciała, utkwiła wzrok w widocznym zza chmur księżycu. Dlaczego mam wrażenie, że dzisiaj jeszcze coś się wydarzy, przeszło jej przez myśl, kiedy ponownie oparła głowę o szybę. Szybko zdołała zapomnieć o dziwnym uczuciu, aby skorzystać z chwili odpoczynku.

24 sierpnia 2019

Od Pana Stasia do Filemony

Ostatnio, jak to przed zimą lubi bywać, zmagałem się z dość sporą liczbą szkodników na swojej farmie.
Zawsze przed zimą próbowały znaleźć sobie bezpieczne schronienie, a szczególnie zapasy, które
pozwalały im przeżyć zimę, i pare dni po niej. Po ostatnich problemach z myszami i innymi szkodnikami
musiałem zająć się dokładną naprawą mojego schowka na nasiona, który znajdował się wewnątrz
domku. Moja chatka zawierała bardzo dużo różnorodnych skrytek i ukrytych schowków na różnego
rodzaju przedmioty. Wszystko to pomagało mi w składowaniu, magazynowaniu, i przechowywaniu wielu
roślin, narzędzi, nasion czy plonów.
Niestety kawałek spróchniałego drzewa z dodatkiem mokrej gleby po deszczach i do tego paroma
myszami, które były głodne, okazał się dziurawy jak sitko. Myszy czy inne małe gryzonie nie miały
najmniejszego problemu, by się włamać i skonsumować moje zapasy nasionek na nowy rok. Szczęście w
nieszczęściu że jestem osobą bardzo dokładną i skrupulatną. Myszki wyjadly nasiona tylko z jednej
przegródki , na nasiona roślin przeze mnie zwanych "krzaczkowych". Oznaczało to że inne rodzaje nasion
były jak najbardziej bezpieczne i miały się bardzo dobrze. A przynajmniej póki co.
Mimo tego iż byłem pewny że nasionka są bezpieczne postanowiłem zrobić mały przegląd skrytek, ich
zawartości i wytrzymałość materiału. Postanowiłem również nieco zmodernizować oraz naprawić skrytki,
by podobnych incydentów w przynajmniej najbliższej przyszłości nie było. W końcu nadchodziła zima
więc nie można było sobie pozwolić na jakiekolwiek straty w roślinach, zbiorach czy najważniejsze w
nasionach! Utrata nasion z jednego gatunku roślin mogło być katastrofalną rzeczą na następny rok.
Szczególnie gdy każda roślina mutuje, zostaje zjadana lub czasem po prostu nie kwitnie.
W jeden z luźniejszych dni, czyli wtedy gdy było pochmurnie i przelotnie padało, zwinąłem dywan i
otworzyłem skrytkę w podłodze do której wpełzłem. W piwniczce po lewej stronie miałem owe skrytki z
nasionami. Z prawej natomiast były plony roślin i innego typu rzeczy. Nie one były teraz jednak
najważniejsze.

Od Derycka CD Olyvii

Trzeba było przyznać że rudawoblond dziewczyna miała piękny i delikatny głos. To w połączeniu z jej drobną i niską sylwetką, sprawiało że nie wyglądała groźnie, a słodko i uroczo. Deryck zdecydowanie uznał że można się dziewczyną nieco "zabawić". Może nawet nie tyle co nią, a jej strachem przed nim.
Zrobił pewny krok do przodu gdy ta, wycelowała w niego nożem. N
óż to niebezpieczna broń, szczególnie w rękach osoby, która potrafi się nią dobrze obsługiwać. Uśmiechnął się pewnie patrząc na nią i przelotem na nóż.
- Naturalnie. - Odparł tylko tyle i palcem wskazującym, dotknął noża, by go opuścić ku podłodze. - Może pomogę?
- W zamian za co? Jeżeli twoją kolacją mam być ja, to chyba jednak podziękuję. - Dziewczyna pewnie odpyskowała w jego kierunku.
Nagle delikatna piękność zrobiła delikatny krok do tyłu co zadziałało jak efekt domina. Jej nóż w mgnieniu oka wyślizgnął się i wpadł do płynącej dość żwawo rzeczki. Dziewczyna straciła równowagę i już miała wpaść do wody. Jednak nie tym razem.

Deryck momentalnie złapał ją za rękę i przyciągnął do swojej, o wiele wyższej i większej osoby. Nie przyciągnął jej jednak stricte by dotykać się nosami.  Spojrzał w jej piękne zielone oczy i przysunął się do jej szyi. Obwąchał ją delikatnie jakby chcąc wyczuć coś, czego zwykły człowiek nie wyczuje.
- Widzisz? Mało nie wpadłaś do rzeki przez strach kt
óry nie jest w tej chwili wymagany. Czuję od Ciebie delikatny zapach lasu, kory drzew i ziół. Świeżych kwiatów, powietrza hulającego po polu i taką... delikatność. - Deryck zmrużył oczy patrząc głęboko w jej.
-Jesteś nimfą, leśną. Mam rację? - Zapytał dumnie patrząc na nią.
Dziewczyna jakby nie mogąc uwierzyć w to co właśnie ją spotkało i co mężczyzna zrobił, zaniem
ówiła. Pokiwała jedynie głową pomrukując na potwierdzenie jego słów.

23 sierpnia 2019

Od Olyvii CD Derycka

     Wiatr lekko bawił się jej wilgotnymi włosami i nagim ciałem. Owszem, było chłodno jak na wieczorną kąpiel w stawie, ale jej to nie przeszkadzało. Łączyła ją z lasem wyjątkowa więź i ten nie pozwoliłby jej marznąć. Woda wydawała się jej wyjątkowo ciepła i czysta, więc w spokoju skończyła czyścić swoje ciało. Nie lubiła, a wręcz bała się ciemności, więc gdy tylko słońce zniknęło z jej punktu widzenia, wynurzyła się z wody od razu nakrywając swoje ciało peleryną. Otarła się z wody i ubrała zwiewną tunikę, którą ubierała do snu. O tej porze raczej wszyscy schodzą się już do swoich chat, więc marne były szanse na spotkanie kogokolwiek. Wchodząc na tereny osady pokazała strażnikom legitymację i bez większych problemów dotarła do domu. Cały czas towarzyszył jej przyjemny zapach lasu, przez co czuła się rześko i swobodnie. Weszła do środka od razu zamykając za sobą drzwi. Zrzuciła wilgotną pelerynę na wieszak, żeby przeschła do rana i udała się do spiżarni. Chciała zabrać potrzebne produkty do zrobienia leków na jutro, więc schodami w dół znalazła się w piwnicy. Do koszyka zebrała kilka suszonych roślin i innych przydatnych roztworów. Gdy wydawało jej się, że ma już wszystko, na najwyższej półce zauważyła słoiczek z pokrzywą. Jeżeli chodzi o jej wzrost, było marnie, więc podstawiła sobie mały taboret, żeby się po nim wspiąć. Co prawda nawet z podpórką musiała stanąć na palcach, ale przynajmniej zahaczała paznokciem o słoik. Gdy ten już spadał w jej ręce, krzesło niebezpiecznie się zachwiało, a Olyvia nie miała jak nad tym zapanować. Pobujała się jeszcze chwilę, kiedy spadła na podłogę przy okazji uderzając o szafkę ramieniem. Półki i ich zawartość drgnęły, a następnie część z nich również odbyła spotkanie z ziemią. Słoiki się potłukły, a niektóre nieco mocniejsze butelki wytrzymały, ale szkody i tak były spore. Dziewczyna jęknęła z rezygnacji nie mogąc już znieść swojej niezdarności i postanowiła powoli się podnieść. Bolał ją tyłek, na który rzekomo upadła, a gdy wstała, zauważyła pod sobą rozsypaną pokrzywę. Od razu spojrzała na swoje przedramiona, gdzie zaczęły formować się zaczerwienione bąble.

Od Nicholasa do Lucia

To będzie bardzo ciężki dzień. Coraz więcej pesymistycznych myśli kłębiło się w głowie Nicholasa, przeklinającego pod nosem. Właśnie pochylał się w skupieniu nad stołem, gdzie ułożył w idealnym porządku składniki, które miały się znaleźć w autorskiej truciźnie szamana. Teraz jednak wątpliwe było, czy twór ten w ogóle powstanie. Mimo swojego zaangażowania w pracę i ogromnej staranności Nicholas przecenił zgromadzone w twierdzy zapasy. Zabrakło mu nie jednego, lecz aż dwóch elementów - nasion rącznika oraz liści szałwii. Każda wyprawa w głąb lasu była ryzykowna, szaman podejmował to ryzyko wyłącznie w chwilach głębokiego kryzysu. Wyspa była niebezpiecznym miejscem, tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Zagrożeniem były zwierzęta, typowe wyłącznie dla tego konkretnego ekosystemu, a także inni ludzie, samotnicy. Choć oni również padli ofiarom naukowców, nie wydawali się skłonni do zjednoczenia sił z osadnikami. Nicholas uważał to za wyjątkowo głupie, jednak nie miał nic do powiedzenia w tym temacie. Nie znał tutejszych prawie wcale, nie był znienawidzony czy nielubiany, jednak nie nawiązał z nikim jeszcze bliższych kontaktów. Nie miał zamiaru nawet tego robić, nie znajdował się przecież w aż tak tragicznej sytuacji by zmuszać się do obcowania z ludźmi. Przez to jednak nie miał teraz nikogo, kogo by mógł poprosić o nazbieranie składników, by samemu się nie narażać. Nicholas z rezygnacją opadł na krzesło, wściekły na siebie i swoją niekompetencję. Wokół niego wzbił się kurz, który teraz opadał powoli. 
 

22 sierpnia 2019

Od Yarii do Nicholasa

Ledwie wyczuwalny wiatr, ledwie poruszał koronami drzew. Listki kołysały się delikatnie, wydając z siebie przyjemny, relaksujący szum. Towarzyszył mu cichy doskonale komponujący się ze śpiew ptaków. Pominąwszy niemożliwy wręcz upału, dzień był naprawdę piękny. Do tego stopnia, że Yaria miała wyjątkowo dobry nastrój.

Kobieta stała na skraju lasu z lekko zadartą głową. Przymknąwszy powieki, wzięła głęboki wdech. Z lasu dobiegała niezwykle przyjemna woń świerkowych igieł i żywicy. Dopiero po chwili klatka piersiowa i ramiona łowczyni opadły, a na jej twarzy delikatny uśmiech wypuścił pączek. Wiecznie spokojny i majestatyczny las, jakże ona go uwielbiała, szczególnie zimą, ukrytego pod grubą warstwą białego puchu, coś pięknego.

Nie zapowiadało się, by Irikhri przez najbliższy czas miała narzekać na nadmiar pracy. Nie znosiła bezczynności, chciała za wszelką cenę wynaleźć sobie jakieś zajęcie. Wymyśliła tylko jedno: zwiad, choć to może za dużo powiedziane. Chciała po prostu przejść się po lesie i wybadać teren. Jeszcze nigdy nie była w części lasu najbliżej osady. Była niemal pewna, że ilość zwierząt w tym sektorze będzie znikoma, mimo to liczyła, że znajdzie jakieś ciekawe miejsca, albo przynajmniej rośliny.

Po wejściu do lasu od razu w kobietę uderzyła fala wyraźnie chłodniejszego powietrza. Pomiędzy drzewami było o wiele przyjemniej, nawet ciężkie wiszące pomiędzy koronami powietrze nie przeszkadzało.

Od Pana Stasia CD Yarii

Tej nocy musiała szaleć dość mocna wichura ze względu na to, że nie dość że nie mogłem spać, to na dodatek z samego rana, z okna widziałem pierwsze szkody wyrządzone przez szalejącą w nocy burzę.
Po rozciągnięciu się, wstaniu z łóżka i zjedzeniu śniadania wyruszyłem od razu w pole sprawdzić szkody na polu uprawnym.
Jak zwykle miałem poprawkę w swoich obliczeniach między innymi na wichury, więc mogłem być spokojny że osadnicy będą mieli co jeść, a zbiory na zimę będą wystarczające by nikt z głodu nie po umierał. Rozważałem jeszcze budowę szklarni na zimniejsze dni czy zimę. Moja mini plantacja roślin ukryta w domu ledwo wyrabiała by dawać mi nasiona. Dzięki temu nie musiałem pobierać nasion z roślin które były przeznaczone pod sprzedaż, wymianę czy posilenie moich wiernych głodomorów z osady.
Prócz szklarni jeszcze rozważałem nad czymś w stylu spiżarni w której mógłbym składować większe ilości pożywienia.
Poszedłem na obchód po farmie i polu rolnym by się rozejrzeć i rozeznać w temacie szkód wyrzadzonych przez szalejącą burze. Z pierwszego rzutu oka wszystko wyglądało spokojnie. Mimo wszystko jednak brakowało mi czegoś w tle. Ruszyłem w stronę farmy i zauważyłem już czego mi brakowało. Pomiędzy trawą leżało powalone drzewo które najwidoczniej musiało być pdzyschnięte a mocniejszy wiatr musiał je przeważyć i przewrócić. Podszedłem do drzewa przyglądając się mu czy dałoby się z niego coś zrobić lub przerobić na coś. Im bliżej niego byłem tym bardziej zdawałem sobie sprawę że coś jest nie tak. Coś mnie gryzlo i nie dawało spokoju przez co zacząłem dokładnie się rozglądać będąc przy drzewie. Dopiero po krótkiej chwili zauważyłem małą Sowórkę i zniszczone gniazdo. Prócz tego znalazłem dwa jaja, które na szczęście nie były zniszczone. Uśmiechnąłem się sam do siebie ale jednocześnie zmartwilem nad losem malutkich sowórek. Zacząłem rozmyślać co by tu zrobić żeby im pomóc i odbudować im domek.  Pierwszy pomysł był żeby znaleźć im nowe drzewo. Ten plan jednak spalił się tak szybko jak się pojawił. Drugi plan do którego przeszedłem niemal od razu do realizacji, był żeby zbudować im karmnik z domkiem. Oznaczylem miejsce w którym nieszczęsna sowórka leży z jajami, na dodatek osloniłem je przed wiatrem i innymi negatywnymi ewentualnymi zagrożeniami.
Połamałem gałązki z drzewa które się przewróciło i udałem się na swoje gospodarstwo po siekiere i piłe. Plan był prosty ale nieco trudny do realizacji. Pociąć drzewo na miejscu i zatargać pocięte kawałki na farmę. Tam pociąć to na deseczki i zrobić trzy duże domki dla ptaków wraz z karmnikami. Zamysł był na trzy różnej wielkości domki by mogły tam sobie przesiadywać trzy różne rodzaje ptaków.

Od Pana Stasia CD Raven

Po krótkiej ale treściwej rozmowie z dziewczyną musiałem nieco ochłonąć. Sam nie wiem czemu ostatnio tak szybko i łatwo się denerwowałem. Nie zdarzało mi się to wcześniej, a przynajmniej nie tak często. Może to przez tą wyspę, a może przez tą cholerną wstrzykniętą modyfikacje, a może byłem najzwyczajniej zmęczony. Nie wiedziałem tego, wiedziałem natomiast to że na pewno dziewczynę poniekąd mogłem zrazić do swojej osoby. Czułem że będzie chciała opuścić moje skromne domostwo z tego względu, jednak nie mogłem jej tak po prostu wypuścić. W taką ulewę? Na dodatek ciemno, zimno, ogółem nieprzyjemnie i warunki niesprzyjające chodzeniu po zewnątrz. Nic tylko walnąć sie na łóżko, wgapiając się w kominek i głęboko odetchnąć. Wyłożyć nogi na taboret i otworzyć przyjemną do czytania książkę, do tego dobrze zdała by się jeszcze lekko posłodzona herbata z cytryną. Czy może być coś przyjemniejszego w jesienny deszczowy wieczór?
Gdy nieco moje emocje opadły, ruszyłem w stronę pomieszczenia w którym dziewczyna siedziała. Spojrzałem na nią a ona na mnie. 
- Teraz dziękuje za gościnę… Muszę przejść dość nieznośny las, a muszę się pośpieszyć przed zalaniem terenu. - wstała z krzesła,  zapinając płaszcz bez rękawów. Skierowała się w stronę wyjścia. - Jak będzie mi się nudzić, kiedyś znowu spróbuję uprowadzić jagnię. 
Pokiwałem przecząco głową i wyciągnąłem klucz z kieszeni tylnych spodni. Spojrzałem lekko karcąco na dziewczynę.
- Nie moge Cie stąd wypuścić. Nie w taką pogodę. Pozatym dobrze wiem że mojemu kochanemu jagnięciu nic nie zrobisz. - Odpowiedziałem pewnie.
Dziewczyna się zdecydowanie zmieszała i spojrzała na mnie z wyrzutem. Wyglądała jakby miała mi się rzucić do krtani, wydrapując mi ją albo i gorzej.
- A co ja jestem w więzieniu że wyjść nie mogę?
- Czemu od razu w więzieniu? Dałem Ci jeść, napoiłem Cie i ugościłem. Nie nazwałbym tego więzieniem, a... Hm... Aresztem na jedną noc?
- Nie godzę się na areszt... O coś jestem oskarżona...? Nie wydaje mi się. Dlatego proszę otworzyć te drzwi. - Dziewczyna zacisnęła delikatnie pięści i jakby mogła to by tupnęła nogą. Jednakże nie tak jak dama. Tak by fala uderzeniowa mnie odepchnęła do drugiego pokoju.
- Cóż... Jest Pani oskarżona o próbę porwania jagnięcia. Musi Pani zostać na noc by wyjaśnić pewne... "okoliczności" zdarzenia. - Zakręciłem kluczem wokół palca i schowałem go do kieszeni spodni. Skrzyżowałem po tym ręce na klatce piersiowej przyglądając się wampirzycy.

Od Spectera do Platinum

   Czarne niebo, zero gwiazd, a księżyc nie odbija tej nocy żadnych promieni. Dzisiejsza noc, będzie prawdopodobnie najaktywniejszą. Nie było tutaj takiej ciemności, od kiedy trafiłem na ten przeklęty kawałek ziemi z innymi, powiedzmy ludźmi. Zacznijmy od tego, że nikt tutaj nie jest normalny, każdy ma jakieś stadium rozwoju, przez gen, który został nam podany przez naukowców. Jedni mają futro, inni giną, a jeszcze inni są tym co ja, czyli krwiożerczą istotą, spotykaną tylko w nocy. Nie chciałbym być na miejscu tych stworzeń, kiedy wychodzę na żer. Nocą, można usłyszeć krzyki, jęki i płacz, które zwiastują śmierć, gdyż najczęściej jest to wrzask osób, które mutują, czy też po prostu giną. Nikt nie wie, kiedy nadejdzie jego czas, każdy zaczyna tutaj nowe życie, które zaraz może się skończyć, jeśli człowiek nie jest ostrożny. Na wyspie nie ma człowieka, który jest normalny, każdy z nas jest czymś, czego czasami nie da się wyjaśnić. Jedynym miejscem, gdzie możemy dostrzec coś więcej niż siebie są Złudnicze Aleje, gdzie, jeżeli promienie słoneczne padną pod dobrym kątem, możemy zauważyć zniekształcone cienie. Postury są zazwyczaj nieruchome i nikt nie wie, co to konkretnie jest. Nowa mutacja? Trupy, czy też ludzie pod powierzchnią tej ziemi? Nikt tego nie wie. Nikt nie zaszedł tak daleko, aby to sprawdzić, więc wszyscy walczą o przetrwanie, niczym zwierzęta. Cięższą drogę życia mają samotnicy, którzy cały czas wędrują i nie posiadają stałego miejsca zamieszkania, jak w przypadku osadników. Można śmiało powiedzieć, że jestem na środku tego podziału, gdyż wolę mieć pola, rynek czy ludzi dookoła, ale większość czasu, jestem i tak w drodze, zbierając wszystko co jest potrzebne ludziom, aby na nich zarobić, gdyż nie każdy lubi chodzić po terenach, których nie zna.

Od Lucan'a C.D Renarda

     Po krótkiej wymianie zdań z chłopakiem nie czułem potrzeby, zostania w tym miejscu choćby chwili dłużej. Korzystając z chwili gdy odwrócił wzrok, zmyłem się w zarośla, gdzie wcześniej zostawiłem ciało anzaura. Zwierz był świeży i wciąż dobrze pachniał, co tylko pobudzało mój głód. Rozpocząłem długi spacer powrotny, niosąc na ramieniu truchło zwierzęcia. Nie wiedzieć czemu, będąc już u stóp gór zaczęły mnie nękać jakieś wyrzuty sumienia. Przecież to był tylko dzieciak - pomyślałem - niedoświadczony, głupi, mały dzieciak, który zapewne dostał w skórę za to, że nie doniósł łupu do domu….a ja przecież nie jestem i nigdy nie byłem złodziejem. W jednej chwili zalała mnie fala wstydu i chęć ukrycia się przed światem. To zachowanie nie było do mnie podobne, a przynajmniej odkąd trafiłem na wyspę, wcale go nie doświadczałem. Z rozmyśleń wyrwało mnie głośne warknięcie, na które w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Od razu zaprzestałem kroku i podniosłem wzrok na stworzenie, które teraz stało kilka metrów przede mną, szczerząc kły i przyjmując pozycję do ataku. Pumatoperze zazwyczaj wolały osadników, gdyż były to ofiary łatwiejsze do zabicia. Ten osobnik był jeszcze młody, jego skrzydła nie były jeszcze w pełni rozwinięte, przez co skradał się do mnie jak upośledzony kociak. Cofnąłem się o krok chcąc uniknąć konfrontacji oraz pochyliłem głowę, wiedząc, że tak koty ukazują między sobą uległość wobec siebie.
- Pewnie jesteś głodny, co. - mruknąłem, widząc jak dziki kot, wielkością dorównujący dorosłemu dobermanowi, powoli
człapie w moim kierunki, oblizując się.  Nie skazując się na zbyt długie myślenie, chwyciłem za nogę truchło anzaura po czym rzuciłem je przed drapieżnika. Nie musiałem długo czekać. Kot momentalnie porwał go w zęby i zaczął wycofywać się w kierunku, z którego przybył.
- Niech to.. - mruknąłem sam do siebie, obserwując jak pumatoperz odchodzi z moją kolacją w swoich zębach. Kiedy już kompletnie zniknął mi z pola widzenia udałem się z powrotem w kierunku domu, po drodze zaczepiając o gorące źródła. Moje ubrania doszczętnie przesiąkły krwią anzaura, co porządnie mnie irytowało, ponadto wywoływało falę mdłości z powodu pustego żołądka. Gdy dotarłem na miejsce, rozebrałem się i od razu wskoczyłem do zbiornika z wodą, co - na moje szczęście- odciągnęło moje myśli od głodu i chęci pożarcia czegokolwiek co przebiegłoby mi przed twarzą. Opierając się plecami o kamienną, gorącą ściankę spojrzałem w górę, na księżyc, który lśnił całą swoją okazałością… Pomyślałem wtedy o Melody i jak bardzo za nią tęsknię.

***

20 sierpnia 2019

Od Björna - Udany połów

Tego poranka wstałem wcześniej niż zwykle, przygotowałem sieci rybackie wraz z wyposażeniem, oraz pojemny plecak. Zjadłem posiłek, resztę spakowałem i wyruszyłem w górskie potoki tak jak planowałem. Wędrując między polami uprawnymi udało mi się złapać pięknego niebieskiego motyla o wielkich, błyszczących skrzydłach, ale po chwili popatrzyłem w niebo i puściłem go wolno. Ruszyłem dalej.


Gdy dotarłem do potoku wsiadłem do pobliskiej łodzi, która zacumowana była na brzegu i wypłynąłem na wodę, po oddaleniu się od brzegu na głębiny rozrzuciłem sieci z nadzieją, że ten połów będzie udany. W oczekiwaniu na przepływające w okolicy mojej łódki ryby otworzyłem książkę i zacząłem ją czytać, zanim się obejrzałem minęło jakieś pół godziny. Wtedy stwierdziłem, że najwyższa pora wyciągnąć sieci z wody. Kiedy złapałem za linę i próbowałem unieść w górę okazało się, że waży to bardzo dużo, zaparłem się i jakoś udało mi się wydostać całą sieć pełną ryb. Podpłynąłem do brzegu, starając się nie kołysać obciążoną i chwiejną łódką. Kiedy w końcu udało mi się postawić stopy na suchym brzegu zacząłem pakować moje połowy do plecaka i torby, było ich sporo lecz jeszcze bardzo wiele było wciąż w sieciach. Nie miałem pojęcia, gdzie mam je upchnąć, więc zdecydowałem się poczekać, aż ktoś przejdzie i pożyczy mi torbę, albo pomoże nieść je do domu.


19 sierpnia 2019

Od Björna do Olyvii

Kiedy się obudziłem, poczułem promień słońca muskający mój policzek. Wstałem powoli z powodu zakwasów których nabawiłem się poprzedniego dnia, wędrując cały dzień po górach. Gdy rozpoczynałem dzień moją rutyną było obmywanie ciała w potoku tuż przy domku, po myciu jadłem mięso przygotowane dzień wcześniej wraz z herbatką ziołową, którą gotowałem w starym garnku, który znalazłem podczas jednej z swoich wypraw do Gór Ungcy. Po śniadaniu wybrałem się na wyprawę, aby uzupełnić zapasy na kilka dni, ponieważ widząc chmury z oddali mogłem spodziewać się dość silnych opadów deszczu i możliwych wichur. Spakowałem swój łuk I nóż który pierw naostrzyłem dokładnie, żebym mógł bez problemu rozcinać pnącza oraz przecinać skórę saren i usuwać łuski ryb, po czym schowałem go do pochwy, którą zrobiłem z kawałka sarniej skóry. Byłem już spakowany na wyprawę, na której planowałem nocleg gdzieś poza domem.


Ruszyłem przed siebie nucąc sobie pod nosem i modląc się w myślach, żebym złowił dużo ryb oraz upolował jakąś sarnę. Przemierzając spokojny strumień obserwowałem zwierzynę i uczyłem się zachowań niektórych z jej rodzajów. Gdy dotarłem do Górskiego potoku zarzuciłem sieci rybackie, wbrew moim oczekiwaniom udało mi się złowić tylko kilka rybek które były marne, zasmucił mnie ten widok, ale te kilka sztuk które złowiłem musiały mnie jakoś pocieszyć. Powiedziałem sobie na głos że pojutrze wyruszę przed świtem zarzucić sieci, żeby złowić mnóstwo ryb dla woski. Po marnym połowie stwierdziłem że może zanim nad wyspą zawisną chmury uda mi się pooglądać gwiazdy nocą, to zachęciło mnie abym przyspieszył kroku i szybciej dotrzeć w góry.

18 sierpnia 2019

Od Björna do Renarda

Był chłodny poranek w końcu dzień jak co dzień, codziennie rano wychodziłem ubrany tylko w płaszcz. Moje stopy były całe obolałe, ponieważ nie posiadałem żadnego obuwia. Wstając rano zaczesywałem włosy tak, żeby zakryć moją szpetną twarz. Niewidomy na prawe oko ciągle nie mogłem się przyzwyczaić i czasem na coś wpadałem, przez co nabawiłem się pełno siniaków i zadrapań na rękach i nogach. Pewnego poranka wstałem dzień jak co dzień i postanowiłem wybrać się na polowanie do lasu bo przecież posiadałem łuk i nóż, który był pięknie ozdobiony porożem jelenia. W ten dzień nie udało mi się w nic trafić i ciągle byłem rozdrażniony, lecz z drugiej strony wydawało mi się że polepszył mi się węch i czułem się nieco silniejszy każdego dnia. Zauważałem to kiedy naprężałem łuk, z dnia na dzień udawało mi się strzelać dalej i dalej, w końcu zacząłem się martwić że łuk pęknie więc przestałem z niego korzystać na jakiś czas. Kolejnego dnia wybrałem się na Główne Obrzeża, a raczej góry które rosły nieopodal żeby móc podziwiać krajobraz całej tej wyspy, po drodze do domu usłyszałem dwie sarny więc powoli sięgnąłem po łuk i powoli wycelowałem, gdy nagle zza krzaków wybiegł niedźwiedź i swoją wielką łapą uderzył sarnę, która nie zdążyła zareagować, w tym momencie bez wahania strzeliłem z łuku trafiając drugą, strzała trafiła w szyję przez co sarna zaczęła wydawać przeraźliwe dźwięki i runęła na ziemie wierzgając swoimi kopytami. W międzyczasie niedźwiedź zaczął odrywać kawałki skóry i mięsa.

17 sierpnia 2019

Od Raven CD Pana Stasia

Dziewczyna zdołała doprowadzić swojego gospodarza wzrokiem do chwili, kiedy wcześniej wspomniany nie zniknął w odmętach łazienki. Ona sama w tym czasie skorzystała z samotności, aby przejść do oka. Skrzywiła się na ciemne chmury, które niechybnie nadciągały na wyspę. Wiatr uderzający w budynek stojący na otwartej przestrzeni był złym sygnałem, co zwiastowało niebezpieczną noc. Na samo wspomnienie śliskiego terenu, wielkiego błota i kałuż jakie musiała minąć, aby wrócić do miejsca zamieszkania budziły w niej bezsilność. Notorycznie nie nadążała z robieniem prania, a rozwieszone na poddaszu nie schło tak szybko, jakby sobie tego życzyła.
Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w tutejszy krajobraz, otaczając własne ciało ramionami. W takich właśnie chwilach jak obecna, brało ją na rozmyślanie o życiu. Zadawała wiele pytań. Przypuszczeń co gdyby, kiedy gdyby nie trafiła na wyspę? Mogła jedynie wymyślać wiele scenariuszy, których potoczenie w stronę happy end’u prawie nie istniały. Czy jej ojciec był zdrowy? Czy w ogóle próbował jej szukać? Nie zdziwiłaby się wcale, gdyby nawet nie zauważył jej zniknięcia. Kiedy została mianowana królikiem doświadczalnym, ostatni raz w domu rodzinnym była pół roku wcześniej. Ślepo kierowała się przeciwnością, aby zrobić mężczyźnie na złość. Poniekąd jej przyjaciel walczył o jej powrót na prostą ścieżkę normalności, którymi się zamienili niegdyś. Dopiero natrafienie na wyspę i poczucie prawdziwego piekła pozwoliło otworzyć jej oczy, aby zrozumiała wiele prawd. Gdyby jej ojciec jej nie kochał, matka dokonałaby aborcji, kiedy była zbitkiem komórek. Momentalnie odwróciła się za siebie, kiedy zauważyła jarzące się własne tęczówki, które reagowały na ciemność.

Od Yarii CD Pana Stasia



– Dziękuję jeszcze raz – te jakże miękko wypowiedziane przez bruneta słowa, okazały mi się ostrzem. Wbiły się gdzieś głęboko w moją świadomość i nie wiedząc dlaczego, okropnie nie pasowały do tej wyspy. – Do zobaczenia – dodał, odwracając się z delikatnym uśmiechem na ustach.

Mężczyzna ruszył sprężystym krokiem w tylko sobie znanym kierunku. Odprowadziłam go wzrokiem, ale zaledwie kawałek, po którym napominając samą siebie, wbiłam wzrok w niebo. Musiałam nieco uważać, w poprzednim życiu niejednokrotnie słyszałam różnorakie uwagi dotyczące mojej osoby, nierzadko mało pochlebnych. Ponoć mam tendencję co zbytniego przypatrywania się ludziom. Przy czym intensywność, z jaką to robię, jest niemal namacalna i nieprzyjemna. Nie wiem, czy to prawda i szczerze mówiąc, mało obchodziło mnie zdanie innych. Tutaj natomiast postanowiłam bardziej uważać na to, co i jak robię. Koniec końców ta wyspa to obiektywnie dość niebezpieczne miejsce i nierozważnie jest być pozostawionym samemu sobie. Należy mieć choć jednego sprzymierzeńca, nawet jeśli wydaje się, że ze strony innych osadników nie grozi żadne niebezpieczeństwo.

Trzeba się zbierać, pomyślałam. Po pozycji słońca wnioskowałam, że wielkim krokami zbliżało się południe. Paskudna pora na polowanie, ale trudno, do zrobienia było dużo, a czasu mało.

Opieszale wstałam z ziemi. Żal było opuszczać przyjemnie chłodny cień, który raczył ofiarować mi stary dąb.

Dzień był wyjątkowo upalny. Ostre promienie słońca prażyło powietrze, które wciągane do płuc zdawało się palić ogniem. Nigdy nie znosiłam tak wysokich temperatur, były uciążliwe.

Od Pana Stasia CD Bobby

Niemal od razu po dojściu na farmę z dziewczyną, zabraliśmy się za pracę. Nigdy bym nie powiedział że kobieta może mieć aż tyle krzepy. Choć patrząc na Bobby od razu widać po niej że ona, do byle panienek nie należy. Twarda. postawna, silna kobieta któa gdy sobie coś obierze za cel to go wykona w stu procentach. Podziwiałem w niej tą lekkość z jaką to wszystko stawiała, wycinała, skręcała i łączyła. Ledwo zaczęliśmy prace a dzień zaczął się kończyć i robiło się co raz szybciej ciemno. Może po prostu tak nam się dobrze współpracowało że nie zauważyliśmy kiedy ten dzień minął. Wieczorem dość bidny budyneczek stał przyklejony do obory i świecący małymi okienkami, brakiem drzwi i dachu. Tego dnia dalsze budowanie nie miało już najmniejszego sensu. Robiło się ciemno, pracy było dużo a Bobby musiała jeszcze przecież wrócić do domu. Rozglądając się w tym całym bałaganie i zbierając wszelkie możliwe rzeczy by je wszystkie pochować, Bobby wyskoczyła mi przed nosem niczym zjawa. Musiałą gdzieś zniknąć pomiędzy stertą wiórków, desek i innego tego badziewia powstałego przez budowę. Nie ukrywam że nieco mnie tym przestraszyła. Niby nie należałem do osób które są bojaźliwe, jednakże jak się człowiek zamyśli a ktoś nagle mu wyskoczy przed nosem... Kobieta od razu oznajmiła że zostawia mi swoje narzędzia i wróci jutro. Szczególnie że musi czegoś poszukać potrzebnego do budowy drzwi.
-Dziękuję Ci bardzo Bobby. Przygotuje dziś dla Ciebie owoce a jutro Ci je pomogę zanieść. Chyba że potrzebujesz czegoś już pilnie dzisiaj? Dziewczyna pokręciła przecząco głową.

Od Derycka do Olyvii

Jako iż jesień powoli się kończyła, a zima nadchodziła co raz to większymi krokami, jako pierwszy cel Deryck obrał sobie zrobić zapasy na zimę. Wstał z samego rana zabierając dzidę którą sam wystrugał dzień wcześniej, siekierke i swój ulubiony nożyk. Do tego pare linek i torbę. Mając wszystko mógł ruszyć na polowanie i ścinanie drzewa do pobliskiego lasu. Każdy "wypad" do lasu miał pewnego rodzaju rutyne. Należało do nich: przygotowanie narzędzi, narąbanie drewna, nazbieranie patyków liści i błota a na sam koniec polowanie na zwierzynę. Mimo iż nie było w tym wiele do zrobienia, uwielbiał spędzać cały dzień w lesie. Skoro już się rano wybierał do lasu to nie po to by wrócić po dwóch godzinach. Polowanie zawsze zostawiał sobie na wieczór ze względu na swoją drugą, potworną strone. Podczas niej polowanie wychodziło łatwiej, lepiej i miał z niego większą satysfakcję. Deryck tuż przed przemianą gdy znalazł godne zwierze do zjedzenia, ugadzał je dzidą i pozwalał uciec. Gdy tylko przemeniał się w swoją nadnaturalną formę, tropił zwierze i wtedy dopiero je zabijał i zjadał. Nie uwielbiał tego robić jednakże nie miał na to żadnego wpływu. Reszte mięsa którego nie zjadał, pakował w małe paczuszki zawijane liśćmi i chował do torby. To wszystko zanosił do swojego lokum w którym to składował. Gdy mięso zaczynało się robić dwu-trzy dniowe, dopiero zabierał się za zjadanie tego. Jadł to jednak dopiero gdy był w swojej drugiej, okropniejszej formie.  

16 sierpnia 2019

Od Bobby CD Pana Stasia

Naprawę mojego wybrakowanego dachu udało mi się ukończyć akurat wtedy, gdy jesień naprawdę zaczęła dawać się we znaki. Teraz, moje ciepłe gniazdko zdecydowanie zachęcało do pozostania w nim tak długo, jak to możliwe. Moja nowa praca okazała się całkiem znośna, mimo że raz na jakiś czas musiałam zapieprzać od rana do wieczora, wracając i padając od razu do łóżka do spania. Przeczytane książki dużo mi dały (choć muszę przyznać, że między tymi nudniejszymi działami robiłam dobie dłuugie przerwy na zupełnie inną tematykę) i odwalałam całkiem dobrą robotę, zwłaszcza nie mając żadnej konkurencji w osadzie, nikt nie miał prawa narzekać na moją robociznę. Dowiedziałam się również, jak mało znaczą pieniądze na wyspie, oraz ile da się wytargować z ludźmi za rozmaite usługi, na których się nie znają lub ekhem… do których ich nie ciągnie. W ten sposób udało mi się „załatwić” sobie pojemny dymion z tym, że sama musiałam go sobie doczyścić co było cholernie frustrujące i kilka typów drożdży, których szlachetności nie do końca byłam pewna. Na przyszły tydzień zaplanowałam sobie poza robocizną zdobycie jakiś owocków, coby to można było z nich zrobić jakieś smakowitości. W tym celu miałam uderzyć do rolnika. Przywieszałam na moją już nie tak pustą ścianę z obrazkami właśnie skończony rysunek, przedstawiający konstrukcję, o którą mam zamiar powiększyć mój i tak sporych gabarytów jak na osadnicze standardy domek, jednak miałam to zrobić dopiero wiosną, zwyczajnie nie chciało mi się teraz kombinować drewna, nie miałam za bardzo gdzie go składować ani jak suszyć przy tych słotach, tym bardziej że przed zimą każdy chciał mieć wszystko naprawione na już. Wtedy usłyszałam pukanie. Nie byłam z nikim umówiona, więc najpierw spokojnie przypięłam obrazek, podchodząc do drzwi dopiero gdy osoba po drugiej stronie zapukała ponownie. Gdy powoli otwarłam drzwi moim oczom ukazał się młody, dobrze zbudowany chłopak mojego wzrostu. Prosił on o pomoc w budowie. Pan Staś, bo tak się owy mężczyzna nazywał, był rolnikiem który miał pod dostatkiem owoców, zatem udzielenie mu pomocy było nie tylko obowiązkowe, ale też opłacalne.

12 sierpnia 2019

Od Bobby do samotnika

Kiedy pokazali mi mój nowy dom, otwarłam szeroko oczy ze zdumienia. Gówniana chatka pośrodku jakiegoś bagna, gdzie zapach zastałej wody i roje komarów były najmniejszym problemem, to na pewno nie było spełnienie moich marzeń. Pozostawiona sam na sam z moim nowym lokum jakiś czas spędziłam na rozglądaniu się po okolicy, zaznajamianiu z terenem i takie tam. Mimo, że całkiem dobrze zazwyczaj odnajdywałam się w terenie, to jakby nie patrzeć jedyne drogi jakie musiałam zapamiętywać prowadziły przez miasto, a tam każdy budynek mógł być jakimś punktem nawigacyjnym.

Wnętrze chaty na bagnach było równie mało zapraszające co pobliska okolica, zaniedbane i porzucone. Nie było bardzo źle, może kilka dziur w dachu, kupa pajęczyn, masa kurzu i stęchłe powietrze. Resztę dnia poświeciłam na sprzątanko, kończąc późną nocą. Leżąc już w łóżku rozmyślałam o tym, co ja właściwie mam robić w tej mojej pracy. Wybrałam ją głównie ze względu na możliwość freelancerskiego podejścia do przyjmowanych zleceń, zostawiając mi dużo czasu dla siebie. Bo ile do cholery można zbudować domów i jak często można naprawiać mury? Następnego dnia prowizorycznie zatkałam dziury w dachu, dopisując jego naprawę do listy rzeczy do zrobienia. Była to jak na razie jedyna rzecz, jaka zawisła na pustej ścianie w moim domu, po tym, jak zrobiłam swoje zakupy w lokalnym sklepie papierniczym. Oczekując na pierwsze zadanie, jakie zostanie mi zlecone zajmowałam się porzuconym budynkiem, starając się zrobić z niego coś przytulniejszego, co utrudniały mi gniazda korników, które zżerały zewnętrzne deski w tak zawrotnym tempie, że czasem wyglądało to jakby te dymiły się i miały zaraz stanąć w ogniu. Nie wiedząc, co mam z nimi zrobić, stwierdziłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie zajrzeć do wioskowej biblioteki, być może znalazłoby się tam kilka egzemplarzy, które mogłyby mnie zainteresować.

Od Pana Stasia CD Raven

Obserwowałem dziewczynę która się rozglądała po moim skromnym, moim zdaniem, domostwie. Niby mieliśmy swego rodzaju pakt i żyliśmy w dobrych relacjach jednakże nie zmieniało to faktu, że była samotnikiem a do tego wampirem. Po chwili gdy dziewczyna zaczęła się niepokojąco zachowywać. Upadła z krzesła, chwyciła się za nogi chowając w nich też głowę. Wstałem i podszedłem ostrożnie do dziewczyny.
- Raven słuchasz mnie, halo? - zapytałem a mój głos jakby die odbił echem po całym pomieszczeniu. Widziałem że dziewczyna zachowuje się dziwnie i na pewno dobrze się nie czuje. Nagle dziewczyna wstała chwytając mnie za rękę i zbliżając się do mojej szyi. Przeszedł mnie lekki dreszcz czekając co zrobi. Wiedziałem w głębi duszy że raczej krzywdy minie zrobi. Mimo to przeszedł mnie lekki dreszcz stawiając do pionu każdy możliwy włos.
- miałeś odejść.. - szepnęła cicho przy moim uchu. Mimo wszystko przechyliłem delikatnie głowę udostępniając większą część mojej szyi dziewczynie. Ewidentnie dziewczyna walczyła sama ze sobą. Wiedziałem jednak że pokusi się by mnie dziabnąć.
- no zrób to.. - mruknąłem cicho do niej. Momentalnie zamrugała oczami, których tęczówka najpewniej przypomniała swego rodzaju małą żarówkę. Widząc poczynania mężczyzny pokiwała przecząco głową, zwalniając uścisk na jego szyi. Nie chciała jego krzywdy, tak mawiało serce. ' Zabij... Za spokój głód...' przeszło słyszała, kiedy odgłos płynącej w żyłach jego krwi, działał niczym iluzja na jej ciało.
- K-kiedy ja nie chcę... - szepnęła, jednak momentalnie spięła mięśnie. Zacisnęła ponownie dłoń na jego szyi, przegryzając wargę do krwi.
- Na pewno? Zastanów się.. - powiedziałem cicho czekając aż ugryzie. Nie zamierzałem się dać też zabić. W razie gdyby wampirzyca się rozpędziła musiałbym ją odepchnąć. Czekałem na jej reakcje.
- Powinieneś lepiej słowa dobierać, tylko prowokujesz! Nie chce skrzywdzić... - odparła szybko i niezdecydowanie, próbując chociaż pokazać cień pewności siebie i silnej woli. - Zrób coś... Cokolwiek.
- Ale co mam niby zrobić? - zapytałem zerkając na dziewczynę. Dałem ręce na swoje biodra i zmrużyłem nieco brwi jakby wyczekując.
- J-jesteś silnym mężczyzną, miernoto! Możesz mnie powalić, cokolwiek... - mruknęła, oblizując dolną wargę. Tak blisko... Kawałeczek. Niespodziewanie przybliżyła twarz do jego szyi, aby wręcz nacieszyć uch tym dźwiękiem bicia serca.
- ale ja się Ciebie pytam czy masz na to ochotę... strasznie niezdecydowana jesteś wiesz? - Odsunąłem się na krok i odwróciłem się plecami do dziewczyny.



Od Pana Stasia do Bobby

Zima zbliżała się co raz to większymi kroczkami. W niektóre dni bywało już nawet bardzo zimno jak na jesień. Pomyślałem że to już ostatni dzwonek jeśli chodzi o budowę owczarni. Nie mogło tyle zwierząt na raz mieścić się w jednej oborze, na dodatek w zimie i gdy trzeba pochować gdzieś siano. Nowy budynek to i nowe miejsce dla siana. Pytanie co było ważniejsze teraz? Rozbudowa spichlerza czy budowa owczarni. Słyszałem o kolejnym nowo przybyłym na wyspę osadniku. Jak się okazało na moje szczęście nowo przybyła kobieta była... Budowniczym. Wiedziałem więc gdzie skieruje się po pomoc w budowie i
rozbudowie mojego jakże skromnego gospodarstwa. Materiały praktycznie miała gotowe, jedynie zająć się profesjonalnie tą robotą. Jako iż robota w polu i gospodarstwie na dziś dzień była zakończona uznałem że udam się do dziewczyny już dziś. W końcu czasu było już na prawdę mało. Po kilkunastu minutach drogi poprzez osadę doszedłem do domku tzw domu na bagnach. Był to dość
duży domek na mokradłach tuż koło wioski osadniczej. Przy delikatniejszym słońcu bywało tutaj dość mrocznie. Miejscówa bardziej pasująca pod samotnika niż osadnika czyż nie? Podszedłem do drzwi pukając dwa razy. Czekałem z niecierpliwością aż drzwi się otworzą. Gdy te się powoli otwarły, pojawiła się w nich dość postawna kobieta.
-Witaj.. To Ciebie zwą Bobby budowniczy? - uśmiechnąłem się półgębkiem do dziewczyny.
-Tak, to ja. Potrzebujesz czegoś?
-W sumie.. to tak.. Jeśli mogłabyś mi pomóc w budowie.. potrzebuje rozbudować spichlerz i zbudować owczarnię. Materiały w sumie mam już.
-No to jeszcze lepiej - odpowiedziała - Mógłbyś rozrysować to na kartce? Lepiej będę to widzieć... I w ogóle jak Cię nazywają?
-Jestem Pan Staś... Staś - uśmiechnąłem się podając dziewczynie rękę.
-Miło Cię poznać, Stasiu. Mam nadzieję że miło nam się będzie pracowało.
-Mocny uścisk dłoni.. od dawna się zajmujesz budownictwem?
-Zawodowo dopiero od przybycia na wyspę, w poprzednim życiu tylko domowe naprawy- jej twarz wykrzywila się w grymas.
-Cóż.. Chętnie Ci pomogę w budowie.. Nie zostawię Cie w tym samej - zaśmiałem się. - Powiedz mi tylko, co byś chciała w zamian?
-Hmm... Czy masz może jakieś owoce, które mógłbyś mi użyczyć? Nie muszą być ładne, ale z pewnością mi się przydadzą.
-O tak! Mam wiele owoców jeszcze z lata i nawet jakieś z wiosny... Powiedz tylko jakie byś potrzebowała i do czego a Ci dam w dowolnej ilości - rozpromieniłem się.

10 sierpnia 2019

Nowy osadnik - Bobby



jeffdekal

Bobby | 26 lat | Insektoid



Miano: Bobby
Imię i nazwisko: Vanessa Bobbinson
Wiek: 26
Data urodzenia: 6 sierpnia
Numer: 040
Modyfikacja genetyczna: Insektoid – pająk
Etap modyfikacji: 2
Status: Osadnik
Stanowisko: Budowniczy
Miejsce zamieszkania: Dom na bagnach
Aparycja: Ostre kontury i ciemne barwy to najbardziej charakterystyczne cechy wyglądu wysokiej na metr osiemdziesiąt kobiety. Czubek jej głowy zdobią długie do pasa dredy w kolorze hebanu, z wygolonymi na krótko bokami, które przechodzą w dwa długie kosmyki prostych, ciemnych włosów spływających aż za linię jej piersi. Włosy zarzucone na tył odsłaniają romboidalną twarz, ukazując kontrast cienkich, ostro ściętych brwi z jasną, lekko muśniętą słońcem cerą. W lekko zadartym, niedużym nosie posiada srebrny kolczyk septum. Zarówno jej usta, jak również brwi i powieki ciemnozielonych oczu skorygowane zostały makijażem permanentnym zaoszczędzając dziewczynie czas na malowanie i pozwalając wyglądać bosko nawet podczas jej ulubionego sportu, jakim jest pływanie. Całe ciało artystki pokrywają liczne tatuaże, które nie są zwykłymi bohomazami, a artystycznymi wyrażeniami siebie, które dla niej wiele oznaczają. Zazwyczaj nosi skąpe, odsłaniające jej skórę ubrania w czarnym kolorze, najczęściej obcisłe skórzane spodnie, ale nierzadko, gdy nie jest w pracy można zobaczyć ją ubraną w zwiewne spódnice z długim tyłem. Ze względu na wysokie podbicie jej stóp, stara się wyrabiać/ kupować koturny i inne wyższe buty, które wydłużają jej już i tak bajecznie długie, smukłe nogi.
Charakter: Zewnętrzny wygląd tej nieprzeciętnej dziewczyny sugerowałby smętność i sukowatość, ale to tylko pozory. Jej ojciec od zawsze uczył ją, jak być silną, nieokazującą uczuć damą, co znajduje odzwierciedlenie głównie w jej wyrazie twarzy, przez który wiecznie wydaje się patrzeć pogardliwie na rozmówcę, ale tylko gdy na jej ustach nie widnieje uśmiech. Ponieważ nigdy nie posiadała zbyt wiele, nauczyła się oszczędności i maksymalnego wykorzystywania dostępnych środków, jednak nigdy nie śmiałaby poskąpić czegokolwiek potrzebującej osobie. Chętnie pomagająca i ciągnąca do ludzi Vanessa zwykle jest duszą towarzystwa, która nie omieszka żartować a jednocześnie bardzo często zamyśla się i żyje w swoim świecie. Dzięki swojemu ojczulkowi jest osobą spokojną, której bardzo trudno jest wyprowadzić z równowagi, mimo ostrego temperamentu z jakim ten skutecznie walczył od czasów jej dzieciństwa. Dziewczyna nie boi się wyzwań, jakie rzuca jej los, choć jest świadoma tego, że prawdopodobnie nigdy już nie uda jej się wrócić do społeczeństwa, to nie poddaje się i robi wszystko, by nie dopadł jej marazm, nawet jeśli oznacza to ryzykowne zachowania dla przypływu adrenaliny. Nigdy nie przesadza z używkami, pamięta lekcję, jaką udzieliły jej zmagania jej ojca
Historia: Vanessa od najmłodszych lat wychowywana była przez samotnego ojca, byłego, nigdy nie poznawszy matki, na niespokojnych przedmieściach wielkiego miasta. Surowy rodzic bardzo przykładał wszelkich starań, by jego maleńka Vaneska-Pinezka mogła poradzić sobie w życiu. Nie takiej leniwej, sztuczniej wegetacji korposzczura, ale osoby wolnej, będącej w stanie określić siebie i swoje myśli. Z tego powodu, nie niepokoiło go, gdy jego córka zamiast ślęczeć nad paskudną matematyką wolała rysować coraz bardziej realistyczne i wyrafinowane malunki zwierząt, roślin i symboli, przodowała również w rysowaniu projektów domu i była mocno namawiana do kierowania się na ścieżkę architekta, ale to była dla niej zbyt formalna praca. Dzięki wsparciu jedynej bliskiej jej osoby rozwijała swoje pasje, a gdy nadarzyła się taka okazja została tatuażystką. W salonie, którym pracowała jako szesnastoletnia dziewczyna pokazała swój talent i dzięki swoim cudownym tuszowym dziełom szybko zaczęło jej się układać. Po odchowaniu swojej córeczki jej rodzic trafił na kolejną zepsutą miłość i zaczął szybko oddalać się od swojego dziecka. Zanim spostrzegł, że jego konkubina chce odłączyć go od tego „ciemnowłosego brzydactwa”, zdążył stracić zaufanie młodej dziewczyny i skończyć na bruku, opuszczony po raz drugi, ze wszystkimi swoimi ciężkimi nałogami i jak się okazało – poważną chorobą. Awangardowa artystka nie odwróciła się jednak od tego, który ją wychował i poświęciwszy wiele cennych lat swojego życia wyciągnęła swojego staruszka z dołka. Dziewczynie nie było dane jednak szczęśliwe zakończenie, choroba ojca zaczęła go zjadać. Korzystając z wszystkich możliwości szukała dla niego ratunku. Z pomocą przyszła firma badawcza, udzielając niezbędnej opieki i środków. W zamian dziewczyna przeszła szereg badań, testowała lekarstwa i środki chemiczne szemranego pochodzenia. Gdy „podano jej zbyt dużą dawkę” ta zapadła w śpiączkę, by później obudzić się na wyspie, gdy skórę jej lewej dłoni znaczył już prawdopodobnie ostatni tatuaż w jej życiu - nieduży, minimalistycznie wykonany wizerunek pająka trzymającego zębami pigułkę.
Partner: Brak
Wyposażenie: kościany nóż, młot i inne ręcznie robione przez nią przydatne dla budowniczego narzędzia.
Inne:
- Mniej lub bardziej legalnie sporządza różnej maści alkohole i inne używki,
- ma cholernie mocną głowę i jest dość odporna na substancje odurzające dzięki roli królika doświadczalnego,
- doskonale pływa,
- jej ojciec zanim stał się ćpunem był w gangu, w ramach lekcji życia nauczył ją walki na noże, pałki i niestety nieprzydatną na wyspie obsługę broni palnej.
Kieruje: kasiapl27@o2.pl
Punkty doświadczenia:
przydzielone [12PD], luźne [21PD]:
Zwinność: 1
Wytrzymałość: 4
Siła: 3
Percepcja: 1
Opanowanie: 3

9 sierpnia 2019

Od Ancymona do ktosia

Pamiętał, jak kochał jesień. Jak wyglądał jej przez cały rok, nie mogąc doczekać się ferii barw, którymi okraszone były drzewa, a wkrótce i ziemie, zasypane liśćmi. Lubił zakładać wtedy swoje wyciągnięte swetry w brudnych kolorach i przechadzać się na spacery, trzymając mniejszą dłoń w tej swojej. Jeszcze bardziej lubił przycupnąć przy oknie, wystawić stopy na parapet i dopijając już lekko wystygniętą herbatę, wsłuchiwać się w rozmowy, jakie wymieniały kobieta z dziewczynką albo kolejny marny teleturniej rodem z Familiady, czy innego koła fortuny. Czasem śmiał się z odpowiedzi, czasem wymrukiwał własne, o wiele celniejsze, niż te wymienione przez uczestników.
— Skąd to wiedziałeś? — pytała wtedy dziewczynka, wspinając się na jego kolana, albo przecierając zbyt długą brodę, którą zdecydował się zacząć zapuszczać na początku tego roku. Wzruszał ramionami, zazwyczaj odpowiadał motywującą gadką na temat pilnego chodzenia do szkoły, chociaż wiedział, że instytucja niekoniecznie to daje. Liczył jednak na to, że widząc jakąś tam wiedzę, dziewczynka zacznie chętniej do niej chodzić i może w końcu przestanie płakać za każdym razem, gdy odstawi ją pod jej salę, wcześniej pomagając jej zawiązać tenisówki. Ładne, czerwone tenisówki ze Spider-Manem. Rozumiał fascynację małej superbohaterem, sam przepadał za człowiekiem pająkiem i nie miał zamiaru przeszkadzać jej w szaleniu za tą ikoną.
Lubił jesień ze względu na chłodniejszy wiatr i krótszy dzień. Lubił to, jak świat zaczynał wtedy zwalniać ze względu na nadchodzące obowiązki i leniwe przygotowania do zimy. Roślinność powoli usypiała, zwierzęta również, a ludzie zaczynali denerwować się chłodem. Kamil nie miał zamiaru narzekać, w końcu, gdy stało się w zimnie, czas jakoś wolniej upływał, niż w pełnym słońcu, a chyba tego najbardziej potrzebował. Tyle lat umknęło mu przed nosem, nie chciał pozwolić na to, by kolejne uciekły równie prędko. W końcu było mu już bliżej niż dalej, połowy życia.
Lubił również jesień dlatego, że mała miała wtedy urodziny. Może też dlatego i ona kochała tę porę roku, mogli dzielić się miłością do tej pory roku i sprzeczać z kobietą, która zdecydowanie wolała lato i tego, jak to określał Kamil, jej się nie ceniło. Przewaga jednak stanowiła swoje, często więc wychodziła wraz z nimi, chociaż nie było to podszyte szczególną chęcią przewietrzenia się. Ubierała się grubo, tak samo małą zapinała pod samą brodę, dbając o to, żeby nigdzie przypadkiem chłodne powietrze jej nie dopadło. Kazała już zakładać rękawiczki, czapki i szalik, na co Kamil nieco pojękiwał, w środku jednak będąc wdzięcznym za troskę, która ich dotykała. Nigdy nie był w stanie pojąć, jakim cudem spotkało go takie szczęście i dlaczego miłość z czasów, jeszcze studiów, choć zapoznana w liceum, nie zdołała się wypalić. Tymczasem, jednak wyszło i Marcelina okazała się jego bratnią duszą, którą pokochał jeszcze bardziej, gdy w życiu zagościła mała, rozbiegana blondyneczka.
Dlatego też znienawidził jesień.

Od Raven CD Pana Stasia

Pamiętała obecną okolicę jeszcze z czasów, kiedy ostatni raz odwiedziła mężczyznę po wspólnej wycince drzewa. Krajobraz jaki widziała wtedy z wzgórza zabierał wręcz dech w piersi, kiedy zabudowania gospodarcze pięknie wyglądały wśród łan falujących zbóż. Jednak tym razem było całkowicie inaczej. Po przyjemnej porze roku, zawsze przychodzą najcięższe czasy dla mieszkańców, jesień. Okres przygotowań do ciężkiego starcia z żywiołem, przyrodą, aby odpowiednio zaopatrzyć się przed zimą. Dla wampirów było to prostsze życie, zbytnio nie odczuwały zimna, słońce nie drażniło ich żywota, jedynie banki krwi rzadziej opuszczały swoje siedliska. Tym samym dostawy nowych mieszkańców jakby zatraciły się w czasoprzestrzeni, powodują wstrzymanie łowów na wybrzeżu. 
Wampirzyca zatrzymała się w jednym miejscu, obserwując dokładnie całe otoczenie.Mogła odetchnąć z wielką ulgą, kiedy nie zauważyła żadnego zagrożenia. No oprócz samego gospodarza, który chyba był w ostatnim stadium rozwoju swojej mutacji. Musiała schować język za zębami, aby nie wywołać wilka z lasu. Walka z ponad dwumetrowym stworzeniem na dwóch łapach, przy osłabieniu organizmu wcale się jej nie uśmiechała, gdyż od razu była na przegranej pozycji. 

- Echem… Stanisławie? Stasiu? Zresztą mniejsza… - westchnęła, zastanawiając się jak zwracać się do niego. - Przechadzałam się niedawno pomiędzy Twoimi polami. Nie czułeś się ostatnio źle, bądź nie miałeś gorączki? 
- Jakby spojrzeć trochę wstecz...Niespecjalnie, dlaczego pytasz? - zapytał dociekliwie, ściągając buty przed wejściem do głównego budynku mieszkalnego. - Jakiś znaczący powód tego pytania?
- Odpowiedź brzmi, tojad. Uważaj na niego, nawet wykarczuj w swoim otoczeniu. - wzruszyła ramionami, ściągając ubrudzone błotem trapery. Las przez jaki musiała przejść z swojego miejsca zamieszkania, nie należał do specjalnie suchych.
- Robi coś złego?
- Naprawdę nic specjalnego, tylko wysoka gorączka. W ekstremalnej dawce, powolna śmierć. Możesz być spokojny, końcowy scenariusz łatwy do przewidzenia.  

8 sierpnia 2019

Od Aven do Björna

Kolejny dzień, kolejne obowiązki. Na jesieni łowy przy pogodzie jakiejkolwiek innej niż w słoneczne dni nie były ani odrobinę przyjemne. Nurzanie się w gęstym błocie wśród pełzającego robactwa, które pożerało jesienne liście i wielu trujących grzybów które rosły dzięki częstym opadom deszczu, przetwarzającym materię roślinną stanowiło tę mniej przyjemną część dnia. Na całe szczęście polowanie wraz ze zwierzęciem u boku dodawało otuchy, a biegająca góra zębów i pazurów sprawowała się wyśmienicie w pościgach za zwierzyną. Delikatne promienie słońca leniwie prześlizgiwały się pomiędzy drzewami, w te ostatnie pogodne dni tej pory roku spływając na okoliczne krzewy powoli przygotowujące się do zimowania.

W tym roku, gdy moje liście zaczęły żółknąć, zwyczajnie odpadały. Zaczęłam martwić się o swój stan oraz szwendać się po medykach, ale ostatecznie z przypuszczeń tych bardziej obeznanych z mutacjami osadników dowiedziałam się, że mógł być to po prostu kolejna mutacja. Ciężko było mi przyzwyczaić się do nowej zielonkawej cery i porastającego moje ręce mchu i ponownego poczucia nagości, ale za to zachowanie leśnych stworzeń w stosunku do mnie nie pogorszyło się. Moje mozolne próby własnoręcznego tworzenia odzieży powoli zaczynały się udawać, choć szycie często trwało długie godziny pełne dziabania się igłami. Na polowania teraz ubierałam się bardzo zwiewnie, tak by nie generować zbędnego hałasu i nie krępować ruchów. Nie potrzebowałam szczególnie mocnej ochrony, również dzięki „nabytej” zwinności, ale głównie dzięki coraz bardziej potulnemu monstrum, które nie odstępowało mnie praktycznie na krok.

Coraz częściej odwiedzając bibliotekę w poszukiwaniu książek o zwierzętach i ich zwyczajach mogłam dopasować wzorce zachowań hybryd z wyspy do zwykłych zwierząt, zatem bardzo często przy okazji dostarczania Stasiowi zapasów surowego mięsa (a cholera tam wie co na jego farmie mogło pochłaniać takie jego ilości) dopytywałam się odnośnie zachowań zwierząt, jakie w swoim życiu zdarzyło mu się chować. Oczywiście, przykładowo niedziow jako krzyżówka sowy z niedźwiedziem nie mógł się zachowywać jak typowy ptak, ale nie był tak powolny i przewidywalny jak misiek.

6 sierpnia 2019

Nowy osadnik - Olyvia

charliebowater
Miano: Olyvia 
Imię i nazwisko: Olivia Suzanne Lautier
Wiek: 20 lat
Data urodzenia: 12.03
Numer: 038
Modyfikacja genetyczna: Nimfa [leśna]
Status: Osadnik
Stanowisko: Uzdrowicielka
Miejsce zamieszkania: Dom na klifach
Aparycja: Olyvia ma dość delikatną urodę, a sama w sobie jest krucha i niska. Mierzy ok. 160cm wzrostu i jest zdecydowanie zbyt chuda jak na swój wiek, ale mało się tym przejmuje. Skórę ma bladą i dosyć wrażliwą na słońce, dlatego też nigdy nie udało jej się chociaż trochę opalić. Jest na wszystko narażona, gdyż szybko marznie lub łatwo czepiają się jej choroby. Zwracając uwagę na jej twarz, od razu w oczy rzucają się jej liczne piegi i wieczny rumieniec. Jej tęczówki przy różnym świetle mają nieco inny kolor, ale z założenia są zielono-żółte. Jej głowę zdobią bujne rudawoblond loki, które sięgają do połowy pleców i prawie zawsze pozostają w nieładzie. Dziewczynie zwyczajnie nie chce się ich ogarniać i jakkolwiek związywać, do czego zresztą nie ma cierpliwości. Olyvia ma liczne blizny na plecach od igieł i powikłań z jej przeszłego życia, więc wstydzi się je odkrywać. Co do jej ubioru, nienawidzi chodzić w sukienkach czy spódnicach, więc unika tego jak ognia. Preferuje przyległe lub luźniejsze spodnie oraz tuniki i różne koszulki. Uwielbia kolor zielony, więc przeważnie chodzi w takowych ubraniach, a że pasują jej do oczu, dodatkowo dodaje jej to urody. Nigdzie raczej nie ruszy się również bez swojej ślicznej peleryny z wieloma kieszeniami i przyszytymi piórkami czy kwiatami.
Charakter: Olivia od małego jest raczej dosyć spokojna i cicha. Mało kiedy można nawiązać z nią dłuższą na kilka zdań rozmowę lub dowiedzieć się czegoś istotnego. Nie lubi mówić o sobie, gdyż twierdzi, że jest zwyczajnie nudna i nie warto marnować na nią czasu. Ma bardzo niską samoocenę, a momentami nie potrafi szanować samej siebie. Nie lubi wyróżniać się w tłumie, a znacznie bardziej preferuje bycie obserwatorem. Unika zaludnionych miejsc i po prostu siada gdzieś zawsze mając wszystko na oku. Bardzo wiele umie wyczytać z czyichś zachowań lub wyglądu. Wie, że nie warto oceniać książki po okładce, ale blondynka zawsze znajdzie w kimś jakieś piękno. Jej zdaniem nawet najobrzydliwsza ropucha posiada w sobie coś magicznego i przyciągającego. Dziewczyna jest bardzo szlachetna i pomocna i mimo, iż nie lubi się pokazywać, w razie niebezpieczeństwa włoży wszelkie starania, żeby pomóc. Jest bardzo inteligentna, więc bez większego trudu znajdzie rozwiązanie z każdej sytuacji. Ona po prostu skrywa swój wielki potencjał, którym mogłaby zdziałać bardzo wiele. Jest zwyczajnie zbyt nieśmiała i boi się wszelkich ważniejszych wyborów w życiu. Bardzo często jej starania idą na marne, ale ta nigdy się nie poddaje. Olivia jest stanowcza i pewna swoich racji, więc gdy coś jej zwyczajnie nie odpowiada, potrafi zwrócić komuś uwagę. Pod tym względem jest niekiedy niezrozumiała. Jej cichość i nieśmiałość w takich chwilach znika niczym bańka mydlana. Nigdy nie daje sobą pomiatać, a gdy ktoś próbuje ją jakkolwiek poniżyć, dziewczyna stwierdza, że widocznie jego poziom inteligencji sięga niezbyt wysoko. Olivie bardzo krępują niektóre sytuacje kiedy musi wystąpić publicznie lub rozmawiać w większej grupie. W takich momentach chciałaby po prostu zniknąć lub zapaść się pod ziemię. Bardzo wstydzi się swojego chudego ciała, więc unika odkrywania go jakoś przesadnie. Zawsze towarzyszy jej czerwony rumieniec i nie wiadomo czy ze wstydu czy to kwestia cery. Dziewczyna jest również bardzo opiekuńcza i gdy kogoś dobrze pozna wie, że musi dołożyć wszelkich starań, żeby tak czuła się bezpieczna. Najlepiej czuje się w towarzystwie zwierząt wśród leśnych roślin i drzew. Uwielbia przyrodę i uważa ją za swój drugi dom, gdzie zawsze przyjmują ją z otwartymi ramionami. Wszelkie przyjazne stworzonka lgną do niej jak ćmy do światła i cenią sobie jej obecność. Dziewczyna potrafi nawet porozumieć się z groźnymi drapieżnikami, gdyż te okazują agresję nie bez powodu. Olivia rozumie wszelkie zwierzęce instynkty i zachowania i stara się sprawić, aby wszystkim żyło się lepiej. Niestety blondynka od małego jest strasznie nieufna i ciężko do niej dotrzeć. Mało komu mówi o sobie i swoich uczuciach, które i tak bardzo ciężko z niej wyczytać. Jest to po prostu istota bardzo tajemnicza i woli żeby tak zostało.
Historia: Olyvia odkąd była małą dziewczynką nie znała swoich biologicznych rodziców. Od zawsze opiekowali się nią w domu dziecka i wytrwale szukali jej rodzin zastępczych. Wiele młodych par jak i już starszych zgłaszało się po śliczną, długowłosą dziewczynkę. Niestety w żadnej rodzinie nie mogła odnaleźć spokoju ani poczuć się jak prawdziwie kochane dziecko. W jednym domu była dzieckiem na posyłki, gdzie dorośli zmuszali ją do tak ciężkich prac, że niekiedy cierpiało na tym jej zdrowie fizyczne i psychiczne. Inni posługiwali się wobec niej przemocą, a gdy coś zbiła czy zrobiła źle, dostawała pasem lub służyła pseudo ojcowi za popielniczkę. Znaleźli się też tacy, którzy zupełnie Olyvię ignorowali co w sumie nie byłoby takie złe gdyby nie to, że czasem ją zaniedbywali, zapomnieli nakarmić, a sama dziewczynka nie miała żadnego towarzystwa. To nie tak, że trafiały jej się tylko te złe rodziny. Były małżeństwa, które chciały dla niej jak najlepiej czyli przede wszystkim obdarzyć ją miłością. Problem leżał w tym, że blondynka była już za bardzo zniszczona, a wszystkie złe wspomnienia odbijały się na jej normalnym życiu. Stała się ponura, unikała jakichkolwiek rozmów i czułości, a przede wszystkim zamknęła się w sobie i bała komukolwiek zaufać. Zrezygnowane rodziny odsyłały ją z powrotem do domu dziecka i nie było przed tym żadnej ucieczki. Olivia nie spędziła w jednej rodzinie dłużej niż dwa lata. Jej opiekunowie tracili jakąkolwiek nadzieję na osadzenie jej na stałe, a przez jej ciężki stan psychiczny zastanawiano się nawet nad ośrodkiem psychiatrycznym. Koniec końców dziewczyna ukończyła 18 lat i musiała żyć na własną rękę nie polegając już na pomocy opiekunów. Pożegnawszy wielki, stary dom, w którym spędziła tak naprawdę większość swojego życia udała się w wielki świat. Na dobry początek dostała trochę pieniędzy i miała się za to osiedlić i znaleźć przyzwoitą pracę. Znalazła i wynajęła obskurne mieszkanie w starej kamienicy, ale z pracą męczyła się długo. Wszędzie, gdzie miała swoje dni próbne, w końcu pracodawcy dziękowali jej, a problemem była jej małomówność i nieprzekonująca postawa. Olivia szukała dużo i niesamowicie się przy tym natrudziła, ale los zdawał się podstawiać jej nogi od samego poczęcia. W końcu poddała się i bez szans na lepsze życie odpuściła. Pieniądze zaczęły jej się kończyć mimo, iż jadła najmniej jak mogła. Zalegała z czynszem, przez co wkrótce straciła mieszkanie i wylądowała na ulicy. Z całym choć nielicznym dobytkiem pałętała się po ulicach wielkiego Chicago nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Siedziała na chodnikach, ławkach i żebrała, a czuła się z tym okropnie. Jej jedynym ratunkiem był jej piękny głos, który w sekrecie ćwiczyła przez te osiemnaście lat. Niekiedy zaśpiewała coś i okazało się, że może dzięki temu dobrze zarobić. Ludzie wrzucali jej pieniądze, ale także proponowali zakupy i noclegi, ale ona z uśmiechem tylko wszystkim odmawiała. Stwierdziła, że jakoś jej się ułoży, a potrzeba tylko trochę wiary i dobrych chęci. Zaczęła już przyzwyczajać się do swojego stylu życia, gdy pewnego dnia podczas snu zaatakowano ją. Pamiętała tylko tyle, że po przebudzeniu leżała naga na zimnym stole operacyjnym, a potem widziała już tylko ciemność. Chłodny powiew. Woda omywająca jej obolałe ciało i słońce, którego promienie niesamowicie dokuczały. Nie pamiętała kim była, ale nie wiedziała też kim jest obecnie i jak się tego dowie.
Partner: Nigdy nie była dobre w te klocki
Wyposażenie:
* Dwa małe sztylety do strugania i obróbki mięsa,
* Łuk z kości slogrysa będący jej główną bronią,
* Pokrowiec ze skóry i własnoręcznie wytwarzane strzały,
* Pseudo apteczka podręczna i wszelkie ważne przedmioty medyczne.
Inne: 
* Ma anielski głos, ale nie śpiewa publicznie;
* Zawsze była przezywana od rudych, choć jej włosy popadają bardziej w blond;
* W dzieciństwie zmagała się z anoreksją i nigdy tak naprawdę z niej nie wyszła;
* Jest wegetarianką;
* Całkiem dobrze rysuje i szyje;
* Nienawidzi deszczu, a przede wszystkim burz.
Kieruje: natik880 [hwr] | natigrati@gmail.com

Nowy Samotnik - Platinum


Unknown
Miano: Platinum
Imię i nazwisko: Rosalie O'Conner
Wiek: 27
Data urodzenia:  Drugi Stycznia
Numer: 037
Modyfikacja genetyczna:  Zmora
Status: Samotniczka
Miejsce zamieszkania: Dom z niczego
Aparycja: Rosalie to nie wysoka, mierzącą sto siedemdziesiąt centymetrów, szczupła dziewczyna. Posiada proste, sięgające do połowy pleców włosy w kolorze zabrudzonej bieli. Nie, to nie świadczy o podeszłym wieku, bo kolor nie jest do końca siwy, a ona nie jest taka stara. Sądzisz, że to dziwne, ale z włosami o takim kolorze przyszła na świat. Jej oczy są duże, w odcieniu ciemnego szmaragdu. Przez swój nietypowy kolor oraz jego tonację, mocno kontrastują z bladą cerą oraz zbyt jasnymi włosami głowy i brwi.  Długie, zgrabne nogi, jędrne pośladki, piękne wcięcie w talii i wydatny biust, wszystko znajduje się na swoim miejscu i pasuje do siebie niczym puzzle. Ogólnie rzecz ujmując, seksowna, przyciągająca wzrok kobieta. Nie da się przejść obok niej obojętnie. Ponadto jej ciało zdobią liczne tatuaże, jednak te sprytnie ukrywa pod ubraniami. Zazwyczaj nosi się w czerni, obcisłe spodnie i przewiewna, luźna koszula, często gęsto męska, do tego buty na traperowej podeszwie, w których trafiła na wyspę. Dzięki dobrym kontaktom z krawcową z osady nosi się w najlepszych materiałach jakie można na wyspie zdobyć.
Charakter:  Rosalie bez wątpienia można nazwać beztroską manipulantką bądź zimną suką.  Od kiedy trafiła na wyspę, nie okazuje zbędnej sympatii niczemu co się rusza, a w szczególności gdy owe coś zajdzie jej za skórę. Na pewno nie można powiedzieć, że jest jedną z tych kobiet, które są wrażliwe na krzywdę a widok krwi przed oczami doprowadza je do omdlenia, w żadnym wypadku. Na cudzą krzywdę zazwyczaj odpowiada obojętnością a krew w pewnym sensie ją bardzo podnieca, lubi jej wygląd, zapach i smak, nie czuje do niej żadnego obrzydzenia. Brzydzi się natomiast kłamstwem i  zdradą, ludzi którzy się tym cechują poniża, nie toleruje i gdyby była w stanie, rozgniotłaby ich butem niczym zbędne i ohydne insekty. Zdarza się, że bywa konfliktowa, ale dzieje się to najczęściej, gdy ktoś zszarga jej nerwy bądź perfidnie ją sprowokuje, w tego typu sytuacji nie stroni od małej bójki bądź krwawej jatki. Jest kobietą pewną swego, rzadko się waha i podejmuje rozsądne decyzje, wcześniej je analizując. Mściwa i żądna władzy nie zatrzymuje się przed niczym, aby osiągnąć wyznaczone przez siebie cele, wtedy może iść nawet po trupach. Bez dwóch zdań nazwać ją można erudytką i to nie byle jaką, w czasach gdy to się jeszcze liczyło posiadała bardzo wysokie wykształcenie, parę tytułów oraz ogrom dyplomów, teraz nie jest jej to do niczego potrzebne, ale wiedza wciąż siedzi w jej głowie. Nienawidzi gdy ktoś  mało inteligenty pragnie postawić na swoim pomimo braku racji. Krew ją wtedy zalewa i jest w stanie roznieść wszystko dookoła. Wszystkie te cechy wynikają z jej skomplikowanego życia za młodych lat. Mówi się, że najłatwiej jest winę zrzucić na kogoś, ale w tym przypadku jest o co osądzać, bo to przez obojętność i agresję rodziców, dziewczynie wykształtował się taki a nie inny charakter. Mimo tego wszystkiego  Rosalie posiada również dobrą stronę. Potrafi być rozrywkowa i wrażliwa na cierpienie innych, szczególnie gdy ktoś jest jej szczególnie bliski. Do osób, które darzy sympatią okazuje serdeczność a na dłoni wykłada całe swoje serce.  Doskonale odgrywa wszystkie powierzone jej role, od nauczycielki po kochającą macochę. Sumiennie wykonuje powierzone jej zadania, obietnic dotrzymuje a sekretów dochowuje. Często i gęsto popada w zauroczenia jak również okazuję nadmierną sympatię osobom, które wpadną jej w oko. Dzieje się tak dla tego iż nie lubi samotności, ba, nienawidzi jej. Boi się jej - samotności, boi się zostać sama, opuszczona, dlatego kiedy już się do kogoś zbliży, nie jest jej łatwo odpuścić ani odejść. Dobry materiał na przyjaciółkę i kochankę, jednak na wroga poszukałabym zgoła innej osoby, gdyż zadarcie z nią może się dla Ciebie nieciekawie skończyć.
Historia:Nie jest jakaś zaskakująca. W odróżnieniu od piątki swojego rodzeństwa, ona jedyna była owocem nieczystej miłości jej matki z kochankiem. Impulsywny mąż sam odkrył prawdę kiedy niespodziewanie zaszła w ciąże. Od początku uznawał Rose za nieswoją, nie potrafił jej zaakceptować, poniżał ją i starał się odsunąć od reszty rodzeństwa. Jego agresywne podejście napawało dziewczynkę strachem i pogarszało jej psychikę już od najmłodszych lat. Pomimo wszelkich starań ojca, próby odseparowania od siebie jego dzieci z nieczystym pomiotem były nie do wykonania, gdyż już od pierwszych chwil zacieśniła się pomiędzy nimi ogromna więź. Dorastała powoli, niekoniecznie spokojnie. Jej matka nie była osobą opiekuńczą, bynajmniej wobec niej. Oblewała córkę falami obojętności, wmawiając jej, że to przez nią rozpada się jej małżeństwo. Obarczała ją za popełnione przez siebie błędy oraz nie okazywała potrzebnej dziecku miłości. Dlatego też Rose starała się zaimponować matce i ojczymowi na każdym kroku, niestety każda próba kończyła się fiaskiem i w wielu przypadkach srogim laniem. W takich chwilach jak te chroniła ją dwójka starszych braci, narażając własne skóry na gniew ze strony ojca. Przez sytuację, jaka panowała w jej domu rodzinnym, nie radziła sobie dobrze z nauką. Po ukończeniu szkoły średniej wybrała się do pracy i pozostawiając dom rodziców, wyniosła się na swoje kąty. Udało jej się zarobić na studia i zakończyć je z bardzo dobrymi wynikami, czego nigdy w życiu nikt by się po niej nie spodziewał. Pięła się po szczeblach kariery w górę, zapominając o nieprzyjemnościach z dawnego życia. Znalazła partnera, wyszła za niego za mąż, zaszła w ciążę. Żyjąc w świadomości, że pragnie stworzyć lepszą rodzinę niż ta, w której została wychowana starała się dopinać wszystko na ostatni guzik, aby jej, jej dziecku i mężowi niczego nie brakowało. Wtem, kiedy była już na ostatniej linii -poroniła. Był to cios poniżej pasa dla ich dwojga, gdyż wszelkie przygotowania i starania aby przyjąć nowego członka rodziny jak najlepiej stały się po prostu bezużyteczne. Ich świat zamarł, stał się szary i ponury, bardzo podobny do tego, w którym się wychowywała. Zaczęły się kłótnie, trzaskanie drzwiami, obarczanie winami przeciwną stronę, wyzwiska i brak jakichkolwiek uczuć. Mąż białowłosej bezpodstawnie zrzucił na kobietę całą odpowiedzialność związaną ze śmiercią dziecka, wmawiając jej, że skoro na zewnątrz jest albinosem, czyli odmieńcem, jej kod genetyczny jest tak samo zepsuty. To już ją przerosło. Rozstali się, a każde poszło w swoją stronę, poszukując lepszej strony życia, niestety, słowa mężczyzny po długim okresie nadal brzmiały w głowie kobiety, przez co ta zdecydowała się na szereg wielu badań i leczenia, które jak można się domyślić wcale nie były potrzebne. Potem znalazła się już w nieodpowiednim miejscu i czasie, a z mocnego trwającego - jak sądziła - wieki snu, wyrwał ją skrzekot mew i mokry, klejący się do jej policzka piach. 
Partner: Raczej po tym wszystkim nie jest gotowa na kogoś nowego. 
Wyposażenie: | Kobieta wyposażyła się w szereg broni, które pozyskała z wraków statków, ich blacha była bardzo dobrym materiałem na stworzenie potrzebnych narzędzi do przetrwania | Na co dzień ma ze sobą jedynie nóż schowany w jednym z butów | 
Inne: | Jej ciało usiane jest tatuażami | Zasnąć może jedynie pod wpływem silnych środków usypiających, bądź gdy traci przytomność | Chciałaby, żeby jej życie wróciło do normy, mimo świadomości, że nie ma na to szans | Uwielbia bawić się kostką rubika, którą znalazła w jednym z wraków | W dawnym życiu uwielbiała wszelkie gry logiczne, ponadto grała wyśmienicie w szachy, bardzo żałuje, że na wyspie nie może tego kontynuować. | Nie umie pływać | Na wyspie nauczyła się perfekcyjnie rzucać nożami do celu | Jest prawdziwą wirtuozką, kocha muzykę, za dzieciaka nauczyła sie grać na skrzypcach oraz fortepianie | Poliglotka | Uwielbia czytać książki | Posiada tytuł doktora, ale co jej z tego na wyspie |

Kieruje: pesymistyczna.egoistka@gmial.com