28 sierpnia 2019

Od Denvera do Björna

Promienie słoneczne i suchota w ustach, to dwie najgorsze rzeczy jakie mogą zastać cię z samego rana, innymi słowy nic przyjemnego. Rozchylając lekko, zmęczone powieki zobaczyłem tylko palącą kulę, która żarzy się żywym ogniem, a jej promienie docierają tutaj, na Ziemię, aby informować istoty ludzkie, o porze dnia. To ciało niebieskie, znajduje się jeszcze bardzo nisko, przez co śmiało mogę stwierdzić, że dzień dopiero się zaczyna. Podnosząc swe ciało na rękach, odkaszlnąłem srogo, aby po chwili pozbyć się piachu z mych ust. Gdzie ja w ogóle jestem? Po co tutaj się znalazłem?
Na te i wszelkie inne pytania nie znałem odpowiedzi, ale wiedziałem jedno. To wszystko wina mojego parszywego ojca. Wstając na równe nogi, otrzepałem się z niepożądanego złotego pyły i zacząłem się rozglądać. Woda, oraz ląd. Czyli wyspa, świetnie.. Przetarłem lekko prawe oko, aby następnie skierować swe kroki wzdłuż oceanu. Miałem cholerną nadzieję, że będę mógł stąd uciec, jednak idąc coraz dalej, moje nadzieje stopniowo zaczęły maleć. Klify, skały, wzburzona woda, to rzeczy, których cholernie potrzebowałem.


- Pieprzeni naukowcy! - kopnąłem w pobliski kamień, aby następnie spojrzeć w górę, ku niebu. Pragnąłem odpowiedzi, od martwego ojca, dlaczego on mnie tak nienawidził, jednak wiedziałem, że już za późno na te pytanie, bo przecież odebrałem mu życie tymi pieprzonymi rękoma. Przyglądając się dokładniej, zorientowałem się, że obraz, który wizę, nie pasuje do reszty błękitu nieba. Z zainteresowaniem patrzyłem na ten nieszczęsny, dobrze dopracowany obraz, po czym stwierdziłem, że muszę to sprawdzić dokładniej. Wskoczyłem na pobliską skałę, aby następie dostać się na odpowiednią wysokość. Kiedy spojrzałem co jest przede mną zamarłem. Przepaść, dom, kładka i łańcuchy. Oho, Mortimer, chyba pospieszyłeś się z tym skakaniem. Spoglądając w stronę budynku, nie widziałem żadnej żywej duszy, która mogłaby mi przeszkodzić w dojściu do owej budowli. Kiedy postawiłem stopę na drewnianym podeście, zerknąłem w dół, przez co nie wiedziałem co mam robić. Mogę spaść, albo spaść, bądź też spaść. Paraliżował mnie fakt, że znajduję się tyle metrów nad ziemią, a nikogo więcej tutaj nie ma. Jak spadnę, to umrę, jak nic! Brakuje tutaj poręczy! Halo, ludzie od BHP, gdzie wyście się podziali?! Panicznie bałem się wysokości, ale coś jednak podpowiadało mi, żeby tam iść, więc upadłem na kolana i przytulając się do drewnianych desek, zacząłem się wręcz czołgać w kierunku drewnianej chatki. Jestem tego świadom, że nie jest to najmądrzejsza metoda, ale kiedy, zamknę oczy, przynajmniej wiem, że nie wyląduję na dole. Chyba.
Wdech, wydech, jeszcze kawałek. Wystarczy jeszcze dwa razy, abyś się dostał do tego pomieszczenia. Co by powiedział na twoje zachowanie ojciec? Jesteś nieudacznikiem Herdernhaier, a nie żołnierzem! Przeklinałem siebie w myślach, aż do momentu, kiedy dotarłem do punktu wyjścia. Otworzyłem swe oczy, obserwując budowlę. Miałem nogi jak z waty, ale podniosłem się na nich i wkroczyłem do środka, aby zaobserwować, delikatnie urządzoną powierzchnię. Mały drewniany stolik, trzy krzesełka, prowizoryczne łóżko, które jest usłane skórą zwierząt. Parę świeczek, wykonanych z ciul wie czego i to koniec, no może pominąłem fakt, że na łóżku leżała torba wykonana ze skóry, którą od razu przygarnąłem. Maleńkie i dość przytulne pomieszczenie, ale pajęczyn tutaj więcej niż włosów na mojej głowie. Coś czuję, że tutaj nikogo nie było przez dłuższy czas. Może powinienem tutaj zostać? 
Zastanawiając się nad tym głębiej, mam obawy co do wysokości, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Przynajmniej tutaj nic mnie nie dosięgnie, chyba, że jakaś bestia umie się wyśmienicie wspinać. A właśnie wracając do wspinania, skąd ja jestem do kurwy taki sprawny?! Obalałem każde testy sprawnościowe, a teraz wszedłem tutaj bez najmniejszego problemu. Czyżby ludzie, którzy mnie zabrali podali mi.. no właśnie co? Środki wzmacniające? Nie mam pojęcia co się dzieje z moim ciałem, wydaje mi się, że jestem trochę wyższy niż jakiś czas temu, ale cholera.. o co tutaj chodzi?

***

Po godzinie odpoczynku i wszelkich przemyśleniach, stwierdziłem, że zgłodniałem, więc czas przezwyciężyć swój lęk kolejny raz i zejść stąd. Nie należało to do prostych zadań, gdyż kłóciłem się ze swoją psychiką, że zejdę bez problemu. Oczywiście tak się nie stało. Spadłem z kilku ostatnich metrów, ale otrzepawszy się z pisaku, ruszyłem wgłąb lądu, uprzednio zapamiętując gdzie znajduje się moja nowa kwatera.
Kierunek.. gdziekolwiek. Jestem głody jak wilk więc zjadłbym konia z kopytami.
Krocząc przed siebie, znalazłem solidną gałąź, którą skróciłem, łamiąc ją, aby następnie sięgnąć do buta, gdzie coś mnie w nim cholernie uwierało. Jak się okazało był to nóż, więc przysiadłem na kamieniu, aby wystrugać dzidę, którą może uda mi się złapać jakąś rybę, bo inaczej, będę musiał na wpierdzielać się jagód, a kto wie ile gatunków tutaj jest trujących...
Kończąc swoje rękodzieło, ruszyłem dalej, w kierunku gór, gdzie musi być jakiś strumień, bo przecież w górach takie rzeczy to normalka, prawda?
Po godzinnej wędrówce, szybkim krokiem, dotarłem do potoku, w którym roiło się od ryb, a ja dostawałem wręcz oczopląsu, gdyż każda rybka uciekała w innym kierunku. Nie wiedziałem o co chodziło, ale spoglądając w stronę skąd uciekały zwierzęta zobaczyłem łódkę, a na niej rybaka. Dobra wszystko jasne.
Widać, że gość jest mocno skupiony, na wyławianiu ryb, a z tego co widzę ma ich kilka już na łódce.
Hm.. czy mi się chce bawić w rzucanie dzidą? Ha! Ba, że nie. Wolę iść na łatwiznę, więc przeszedłem bokiem, jak najbliżej ściany, aby następnie wskoczyć do wody i podpłynąć do owego rybaka, który nie zwracał na nic uwagi. Może jest ślepy, albo głuchy? Nie wygląda na młodego człowieka, więc, powinno się udać. Podpłynąłem od tyłu i powoli zacząłem wybierać ryby, aż do momentu, kiedy oberwałem wiosłem w głowę. Skandal!
- Co ty do cholery wyprawiasz?! - usłyszałem krzyk, mężczyzny, po czym zniknąłem pod wodą, aby wyłonić się po chwili na brzegu.
Nie zwróciłem nawet szczególnej uwagi, na to czy mężczyzna mnie goni, czy też nie. Po prostu ruszyłem szybkim krokiem przed siebie, ale oczywiście zgubiłem się i wylądowałem pod jakąś chatką w skale, gdzie nieopodal, rozpaliłem sobie ognisko, przy pomocy, zebranego krzesiwa w drodze powrotnej.
W momencie kiedy, moje zęby zbliżały się do przepysznej potrawy, zauważyłem mężczyznę, który jeszcze kilkanaście minut temu łowił ryby. No chyba sobie ktoś jaja robi..
Facet nie był pocieszony faktem, że wpierdalam jego zdobycz, więc chwycił pobliski kij po czym zaczął mnie gonić, jednak ja się wycwaniłem i chwytając mój posiłek w zęby uciekłem na drzewo.
- Złaź stamtąd! - krzyknął i zaczął wymachiwać badylem w moim kierunku.
- Nie ma opcji! Jak chcesz mnie na tej gałązce upiec, to nie zejdę nie ma mowy, w ogóle kim ty jesteś abyś mi rozkazywał! - krzyknąłem po czym zacząłem kończyć swój posiłek.
- Złaź, a nie konsumujesz moją rybę!
- Nie ma mowy, zmuś mnie! - i tym sposobem nie narobiłem sobie u niego dobrej opinii..

Bjorn?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz