24 sierpnia 2019

Od Pana Stasia do Filemony

Ostatnio, jak to przed zimą lubi bywać, zmagałem się z dość sporą liczbą szkodników na swojej farmie.
Zawsze przed zimą próbowały znaleźć sobie bezpieczne schronienie, a szczególnie zapasy, które
pozwalały im przeżyć zimę, i pare dni po niej. Po ostatnich problemach z myszami i innymi szkodnikami
musiałem zająć się dokładną naprawą mojego schowka na nasiona, który znajdował się wewnątrz
domku. Moja chatka zawierała bardzo dużo różnorodnych skrytek i ukrytych schowków na różnego
rodzaju przedmioty. Wszystko to pomagało mi w składowaniu, magazynowaniu, i przechowywaniu wielu
roślin, narzędzi, nasion czy plonów.
Niestety kawałek spróchniałego drzewa z dodatkiem mokrej gleby po deszczach i do tego paroma
myszami, które były głodne, okazał się dziurawy jak sitko. Myszy czy inne małe gryzonie nie miały
najmniejszego problemu, by się włamać i skonsumować moje zapasy nasionek na nowy rok. Szczęście w
nieszczęściu że jestem osobą bardzo dokładną i skrupulatną. Myszki wyjadly nasiona tylko z jednej
przegródki , na nasiona roślin przeze mnie zwanych "krzaczkowych". Oznaczało to że inne rodzaje nasion
były jak najbardziej bezpieczne i miały się bardzo dobrze. A przynajmniej póki co.
Mimo tego iż byłem pewny że nasionka są bezpieczne postanowiłem zrobić mały przegląd skrytek, ich
zawartości i wytrzymałość materiału. Postanowiłem również nieco zmodernizować oraz naprawić skrytki,
by podobnych incydentów w przynajmniej najbliższej przyszłości nie było. W końcu nadchodziła zima
więc nie można było sobie pozwolić na jakiekolwiek straty w roślinach, zbiorach czy najważniejsze w
nasionach! Utrata nasion z jednego gatunku roślin mogło być katastrofalną rzeczą na następny rok.
Szczególnie gdy każda roślina mutuje, zostaje zjadana lub czasem po prostu nie kwitnie.
W jeden z luźniejszych dni, czyli wtedy gdy było pochmurnie i przelotnie padało, zwinąłem dywan i
otworzyłem skrytkę w podłodze do której wpełzłem. W piwniczce po lewej stronie miałem owe skrytki z
nasionami. Z prawej natomiast były plony roślin i innego typu rzeczy. Nie one były teraz jednak
najważniejsze.

Pootwierałem pokolei skrytki jedną po drugiej, wyciągając z nich nasiona i pakując w odpowiednie
torebki. Wszystko było opisane. Data, nazwa, ilość nasionek, jakość i miesiąc w którym najlepiej siać. Gdy
już skrytki były puste, szybkie pozamiatanie w środku, umycie na mokro i wysuszenie. Te skrytki które
było widać że w niedługim czasie się rozlecą, zniszczylem sam, przerabiając je na drewno pod opał. W
prostej matematyce wyszło że będę potrzebował pięciu takich małych szufladek do regału. Byłem w
stanie to sam zrobić więc od razu się za to zabrałem.
Wyszedłem na zewnątrz zamykając drzwi, przygotowałem deseczki i gwoździe. Gdzieś znalazłem też stary
klej do drewna który też można wykorzystać. Szybkie ale dokładne wymierzenie długości, szerokości i
wysokości, rozrysowanie i ustalenie w którym miejscu ma być uchwyt. Wszystko na wzór szufladek które
już istniały. Po wymierzeniu i dokładnym pozaznaczaniu konkretnych rzeczy, od razu wziąłem się za
wycinanie desek w taki sposób by zrobić cztery jednakowe ścianki. Po paru minutach miałem już
dwadzieścia małych prostokątnych ścianek. W każdej ściance zrobiłem delikatny rowek prawie na całą
długość deseczki. Musiałem bardzo uważać by nie zrobić rowków zbyt głębokich lub by nie zniszczyć
deski. Miałem mały zapas desek a nie miałem teraz czasu na ścianie drzew i przygotowywaniu ich do
obróbki. Na dodatek robiło się co raz chłodniej i wilgotniej przez co potencjalne nowe drzewo, mogłoby
nie wyschnąć odpowiednio do obróbki.
Po zrobieniu małych wyżłobień w deseczkach, był czas by zrobić z cienkiej deski spód szuflady. Musiałem
przy tym się nagimnastykować, jednakże po paru minutach pierwszy spód już był gotowy. Obawiałem się
przy trzeciej że nie wystarczy mi materiałów, jednakże mimo obaw wystarczyło na wszystkie pięć
szufladek. Dokładne wymierzenie, użycie kleju i maksymalne skupienie by połączyć idealnie spód szuflady

ze ściankami, do tego powtózyć to pięć razy. Pierwsze cztery bez problemu zaskoczyły w taki sposób by
nie przeskakiwały czy się nie poruszały. Po dwa gwoździe na ściankę i była mocna solidna konstrukcja.
Przy piątej już tak dobrze nie było. Przez pewne komplikacje i najwyraźniej małe błędy przymiarek, spód
małej deseczki nie chciał wejść w wyżłobienia. Nigdy nie byłem osobą nerwową jednakże tym razem
jakby nie będąc sobą przeklnąłem wstając i rzucając młotkiem w ścianę domu. Głęboko i szybko
oddychalem rozglądając się co by tu można było rozwalić lub czymś rzucić. Po chwili ukleknąłem i
podparłem się na rękach oddychając już spokojniej i powoli normując oddech. Parę sekund później
schyliłem bardziej głowę i przykucnąłem. Spojrzałem w szare pochmurzone niebo rozmyślając co się
właśnie stało. Co zrobiłem i najważniejsze, dlaczego tak postąpiłem. Trwało to może parę sekund może
pół godziny. Straciłem całkowicie poczucie czasu. Wstałem powoli na nogi, a wiatr delikatnie owiewał
moje ciało, bawiąc się moimi włosami i ubraniem, lekko nim trzepocząc.
Deszcz który zaczął sobie delikatnie kropić ochładzał moje ciało, twarz i niszczył fryzurę, która już i tak
była przegłaskana przez wiatr. Otworzyłem oczy patrząc w niebo a gdy jedna, jedyna pojedyncza kropla
która niczym Kamikaze wkradła sie centralnie w moje oko, ocknąłem się i rozbudziłem. Momentalnie
podskoczyłem w miejscu rozglądając się i opamiętując.
~Staś zbieraj szufladki - zabrzmiało mi w głowie, niczym echo w jaskinim które odbijało się dziesiątki razy.
Momentalnie ruszyłem łapiąc do rąk jedną, drugą, trzecią szufladkę. Jedna jeszcze leży a druga jeszcze
nie złożona. Trzeba je też wziąć ale te na rękach mi spadają. Schylam się po czwartą a druga się wysuwa,
pociągając za sobą trzecią. Łapie je i poprawiam się by nie spadły. Znów się schylam po czwartą ale teraz
trzecia się buntuje. Olewam te dwie by szybko zanieść te trzy trzymane na rękach do domu. Stawiam je
przy kominku i lecę po dwie które zostały na trawie. Nie złożoną piątą wrzucam do czwartej i biegnę by je
postawić też obok kominka do wyschnięcia. Gdy już są bezpieczne, wychodzę by pozbierać narzędzia i
materiały na uchwyty. Tym razem się nie spieszę. Powoli zbieram narzędzia, wraz z nieszczęsnym
młotkiem któremu się oberwalo za darmo. Dałem się obmyć deszczowi który nieco się rozszalał żeby za
chwilę, jakby ze mnie kpiąc, ustać całkowicie. Spojrzałem w niebo widząc jak promyki słońca przebijają
się przez niebo i padają na moje pole, rozświetlając rośliny które właśnie były tuż po deszczowej kąpieli.

Westchnąłem cicho, powoli zabierając się do chatki wraz ze swoimi materiałami. Tam rozpaliłem ogień w
kominku i czekałem aż się rozgrzeje. Drewno pękało pod wpływem tańczących płomieni za szybką
kominka. Temperatura powoli się podnosiła, więc położyłem szufladki przy ognisku aby trochę przeschły.
Jednocześnie gdy szufladki sobie wysychały, napiłem się wody. Od razu też przetarłem sobie twarz
rozmyślając nad tą jedną szufladą. Po paru minutach powiedzmy odpoczynku i zastanawiania,
podszedłem do tej jednej nieszczęsnej szufladki. Zrobiłem przymiarkę jeszcze jeden raz. Tym razem
zrobiłem to powoli i dokładnie jednocześnie coś zaznaczając. Dorobiłem wyżłobienie poszerzając je i
wydłużając na miare możliwości i potrzeb. Spróbowałem włożyć spód jeszcze raz. Weszło tym razem bez
problemu, więc szybko to wysmarowalem klejem i złożyłem szufladkę w całość. Po dwa gwoździe,
sprawdzenie ogólne i piąta i ostatnia była gotowa do dalszej pracy. Zadowolony wstałem i poszedłem do
kuchni z której miałem wgląd na pole. Przyjrzałem się uważnie gdyż wydawało mi się że widzę jakąś
delikatną, drobną postać. Może to samotnik? Może osadnik? Zrywała sobie jakieś pojedyncze owocki z
drzewka. Szło jej to bardzo opornie i było widać że się przy tym męczy. Była to raczej kobieca postać i
bardzo drobna. Zaciekawiony wyszedłem z kuchni ruszając na zewnątrz. Zrobiłem parę kroków w stronę
pola przyglądając się, jednakże tym razem nikogo w pobliżu nie zauważyłem. Mruknąłem w zamyśleniu
sam do siebie, skanując każdy kawałek terenu. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do domku by
dokończyć to co miałem.

Przygotowałem uchwyty, śróbki i narzędzia do zrobienia dziur na owe śróbki. Uchwyty były najprostsze
jakie można było zrobić, czyli prostokątne i lekko zaokrąglone na krawędziach. Przymierzylem wkręciki do
przedniej ścianki szuflady i delikatnie zacząłem je wkręcać w taki sposób, aby jednocześnie wkręcić je w
uchwyt. Gdy byłem pewny, że śrubka wyjdzie idealnie w tym miejscu w którym chce, podkleiłem uchwyt
klejem.
Zrobiłem tak z wszystkimi pięcioma szufladami i uchwytami. Po około trzydziestu minutach szuflady były
niemal gotowe.

Następnym etapem na którym mi zależało, było oczyszczenie deseczek i uchwytów. Wziąłem kawałek
papieru który nie był ścierny ale lekko chropowaty i zacząłem przecierać je by pozbyć się ewentualnych
drzazg, nierówności czy innych niedogodności. Tym razem na to zadanie musiałem poświęcić więcej
czasu. W ten sposób na jedną szufladkę zeszło mi około dwudziestu minut. Po około półtorej godziny,
były bardzo gładkie i delikatne. Teraz trzeba było je wytrzeć z kurzu i pyłu, by następnie je pomalować
farbą impregnującą. Zamierzałem nałożyć dwie warstwy farby przez co mogłyby teoretycznie wytrzymać
zdecydowanie dłuższy czas. Robiło się co raz później, więc musiałem zacząć się sprężać. Planowałem
przed nocą pomalować to raz, przez noc powinno na spokojnie przeschnąć by idealnie rano pomalować
je drugi raz.

Zabrałem się za wycieranie szufladek z początku delikatnie wilgotną ścierką. Po każdej szufladce,
opłukiwałem szmatkę pod wodą by pozbyć się brudu i dokładnie wyciskałem. Gdy przetarłem wszystkie
pięć na mokro, zacząłem je przecierać na sucho inną ścierką. Przetarte kladlem znów w bezpiecznej
odległości od kominka, by wysychały ale też by nie były zbyt suche. Zastanawiałem się czy nie
powinienem ich nieco natłuścić olejem. Mimo tego nie zdecydowałem się na to i gotowe szuflady
zacząłem malować farbą, którą wcześniej sobie przygotowałem. Rozłożyłem w salonie gazety i jakieś
stare szmaty na podłodze, by jej nie zachlapać farbą, na tym postawiłem małe drewniane klocki, na które
dałem szufladki. Przygotowałem pędzel i zanurzyłem go w farbie na parę sekund. Następnie ten znalazł
się na jednej z szufladek, początkowo łaskotając jej grzbiet i przód. Po dokładnym i uważnym
rozprowadzeniu zacząłem malować z innych stron. Zdecydowanie to była najprzyjemniejsza część mojego
skręcania szufladek.  Mogłem się przy tym wyciszyć i uspokoić. Mogłem porozmyślać i odpłynąć myślami
gdzieś, w inny, nieco może bardziej kolorowy świat niż ten który otaczał mnie teraz. Szary, rutynowy, bez
większych radości, w ciągłym bólu, pracy, strachu i walki pomiędzy samotnikami a osadnikami.
Odpływając podczas malowania rozmyślałem o przyjemnych rzeczach. Jakichś jachtach, podróżowaniu
czy poznawaniu nieznanego dotąd mi świata. Przez to całe rozmyślanie sam nie wiem kiedy mi czas minął
na tych pięciu małych mebelkach. Nim się obejrzałem były gotowe do pozostawienia i wysuszenia się
przez noc. Tak też zrobiłem udając się do kuchni by zjeść kolacje, a następnie iść spać.

Następnego dnia z samego rana, ale dopiero po śniadaniu, bo jak to tak bez śniadania, pomalowalem
drugi raz farbą pięć szufladek. Tym razem się nie rozmarzylem przez co czas mi zleciał o wiele wolniej niż
dnia poprzedniego. Zadowolony po zakończeniu swojej pracy ruszyłem zająć się swoimi roślinami. Nie
spodziewałem się o tej porze "gości" na mojej farmie, a konkretnie to jednego gościa w postaci młodej
dziewczynki.
Wzrostowo odpowiadała tej osóbce która dzień wcześniej, zrywała moje owocki z drzewka. Tym razem

krecila się wokół warzyw które kończą kwitnąć. Dziewczynka bezradnie spoglądała, zastanawiając się co
wyciągnąć i skąd. Postanowiłem jej pomóc.
-Hej! Poczekaj to Ci pomogę! - zawolałem, a dziewczynka niczym zaskoczona gazela odskoczyla i zaczęła
biec przed siebie ku Lini drzew.
-Stój! Zaczekaj! - Zawołałem jeszcze raz, jednakże dziewczynka tak szybko jak się pojawiła, tak szybko
zniknęła.
Biedactwo musiało być głodne i szukało pożywienia. Dlaczego po prostu do mnie nie przyszła zapytać czy
może coś sobie zabrać?
Westchnalem ciężko i zająłem się swoimi rzeczami które miałem do zrobienia.
Po kilku godzinach pracy w polu, powrociłem do swojej chatki i sprawdziłem czy szufladki wyschły.
Owszem, wyschły. Można było więc przejść do dalszej realizacji planów.
Zwinąłem dywan, otworzyłem klapę i zszedłem na dół wraz z dwoma szufladkami. Włożyłem je w puste
miejsca w regale i poszedłem po kolejne. Po następnych dwóch kursach regał był niemal jak nowy. Stare
szufladki też musiałem pomalować farbą na zaś, aby wytrzymały dłużej. Zacząłem je wyciągać i wynosić
na górę. Tam je przygotowałem, i tak samo przetarłem dwoma różnymi szmatkami i pomalowałem. W
czasie gdy one wysychały, wyszedłem zająć się nieco zwierzakami w oborze. Dałem im wody i siana,
głaszcząc je i rozmawiając z nimi. Oprócz tego musiałem je wyczesać i posprzątać w budynku. Zajęło mi
to wszystko tyle czasu co zwykle. Wieczorem jeszcze raz pomalowałem wszystkie szuflady, nakładając na
nie drugą warstwę farby, zjadłem delikatną kolacje i poszedłem spać.

***

Po wsunięciu wszystkich szufladek do regaliku i wymalowaniu regału farbą, zostawiłem otwartą klapę,
aby smród po malowaniu się ulotnił. Jednocześnie też uchyliłem okna w swojej chatce. Teraz był to dobry
moment aby iść poszukać w lesie nasion które zostały mi okrutnie pożarte, przez gryzonie które się do
mnie wkradły i zabraly to co nie należało do nich. Jednocześnie przygotowałem małe pułapki na myszy,
aby te małe dranie wiedziały że ja taki niegroźny nie jestem.
Przygotowałem w torbie na ramie, drobne, małe folijki na nasionka. Wiedziałem jakich nasion mi brakuje
i też wiedziałem gdzie ich dokładnie szukać. Była więc to zwykła formalność którą miałem czas akurat
teraz wykonać. Szczególnie że co miałem zrobić to zrobiłem, padał deszcz więc nie musiałem wychodzić
w pole, a szufladki się suszyły.
Gdy byłem gotowy do wyruszenia w drogę, zamknąłem za sobą drzwi wychodząc. Ruszyłem w stronę
pobliskiego lasu w poszukiwaniu brakujących nasionek. Po drodze mijałem różne krzaczki, rośliny czy
jagody. Nie one mnie jednakże interesowały. Poszukiwałem szczególnego jednego krzaka, który rośnie na
polanie, między drzewami w lesie iglastym.
Droga zajęła mi równą godzinę. Gdy już byłem w odpowiednim miejscu, w którym dane roślinki rosły,
przygotowałem woreczek i zacząłem przeszukiwać teren w celu zdobycia nasionek. Nie miałem pewności
że jakieś znajdę o tej porze jednakże byłem dobrej myśli.

Po około dwudziestu minutach znalazłem dwa cenne nasionka. Dwa jedyne egzemplarze, do tego
ostatnie prawdopodobnie, aż do początku wiosny. Były to bardzo ważne dwa nasionka które trzeba było
zasadzić najlepiej od razu w mojej pseudo szklarni. W razie gdyby się udało trzeba by było spróbować
zrobić jakąś zaszczepke albo jak najszybciej wyhodować owoce dla nasionek. Nie mogłem pozwolić by
stracić nasionka jednej z ważniejszych roślinek.
Buszując w małych, niskich krzaczkach i poszukując cennych mi nasionek usłyszałem ciche łamanie gałęzi
gdzieś pomiędzy drzewami. Było mokro jednakże gałązka musiała być sucha od dłuższego czasu i nie
nawilknąć w odpowiedni sposób. Jednocześnie rozpoznałem że trzask gałązki nie był aż tak intensywny,
co oznaczało kogoś młodszego lub mniejszego. Wychyliłem się niczym polujący kot na mysz w szczerym
polu i rozejrzałem. Wtem zauważyłem drobną, delikatną, małą dziewczynkę, która jak się zdaje była u
mnie na farmie w pochmurny poranek i dzień wcześniej.
Obserwowałem ją i czekałem aż podejdzie nieco bliżej,przy okazji poznając ją, jak się zachowuje, jak
reaguje i co tutaj robi. Nie chciałem też jej pod żadnym pozorem przestraszyć przez co musiałem być
ostrożny i w idealnym momencie do niej wyjść.
Zauważyłem że zbiera jakieś jagody z krzaków i pakuje do mniejszych torebek i koszyczka. Zaniepokoiło
mnie to poniekąd gdyż zbieranie owoców w lesie bywało zdradliwe. Szczególnie że wiele okazów
trujących i jadalnych owocków lubi być do siebie bardzo podobnych. Zmarszczyłem brwi i zaniepokojony
wyszedłem powoli się zbliżając do dziewczynki. Specjalnie zacząłem szeleścić lekko pobliskim krzaczkiem i
deptać po gałązkach by jej nie przestraszyć nagłym pojawieniem się. Spojrzałem na nią a ona na mnie z
delikatnym przerażeniem. Uniosłem obie dłonie do góry, by mnie nie traktowała jak zagrożenie.
Zachowałem też "bezpieczną" odległość.
-Dzień dobry... Zdaje się że to Ty byłaś u mnie na farmie, prawda? Nie bój się. Chcę Ci jedynie powiedzieć
że zbierasz te trujące jagody... - Powiedziałem spokojnie i ostrożnie dobierając słowa.
Młode dziewczę spojrzało z wytrzeszczonymi oczami i przerażeniem, na jagody trzymane w swojej
prawej ręce. Widać było że ją tym zszokowałem i przeraziłem, gdyż od razu wysypała wszelkie owoce z
dłoni na trawiastą podłogę, po czym momentalnie dłoń zaczęła wycierać w swoją nieco poszarpaną,
lnianą sukienkę.
Niespodziewanie dziewczynka, jakby obudzila się z transu, spojrzała na Stasia z lekkim niepokojem i
strachem. W końcu był dla niej zupełnie obcy, nieznajomy, bezimienny. Nie znała go a na dodatek
podkradała jego owoce. Speszyła się i przygotowała do ewentualnej ucieczki. Wiedziała jednak że nie
będzie miała szans przede mną uciec, ja wiedziałem że nie będzie chciało mi się jej gonić. Patrzyliśmy tak
sobie w oczy przez parę sekund, jakby próbując odczytać swoje wzajemne intencje. Jednak w końcu
dziewczynka się odezwała pierwsza.
- Zamierzasz mnie teraz zlać na kwaśne jabłko, za to że szwendałam się po Twoim polu? - Zapytała dość
odważnie jak na swój wiek, jakby chcąc mnie wyzwać do walki lub zaatakować. Widziałem jednak w jej
oczach lekki, cichy stres który mówił "oj żartuję, nie bij."
Uśmiechnąłem się początkowo by po chwili delikatnie i cicho się zaśmiać. Wyciągnąłem delikatnie dłoń
ku dziewczynie, machając delikatnie nią w zaprzeczeniu.
- Nic z tych rzeczy moja damo. Skoro przychodzisz to znaczy że moje rośliny Ci smakują. Jednakże wiesz
ze gdybyś mnie po prostu zapytała, to bym Ci podarował cały kosz warzyw i owoców, prawda? -

Uśmiechnąłem się szeroko do dziewczynki.
Niepewnie na mnie spojrzała jakby szukając w mojej wypowiedzi jakiegoś podstępu lub kłamstwa. Mimo
iż była młodą kobietą miała bardzo bystry wzrok który analizował i badał całą sytuację.
- I nie chciałbyś nic w zamian? - Zapytała krótko.
- Nah... Jesteś zbyt urocza i za młoda bym od Ciebie wymagał czegokolwiek. Jeśli jesteś głodna to ja Cię
bez najmniejszego problemu nakarmię. - Odpowiedziałem przeciągając się. - Tak swoją drogą jestem
Staś.
Młode dziewczę spojrzało na mnie swoimi pełnymi, wielkimi oczami o ciepłym kolorze, rozpromieniając
się jednocześnie. Zadziwiające że nie była nieśmiała przy obecności obcego jej mężczyźnie.
- Filemona... Ale mówią mi Filka.. - odpowiedziała dość pewnie, cały czas nie tracąc kontaktu
wzrokowego.
Zadziwiała mnie postawa tej młodej damy. Niby młoda a pewna siebie. Mimo wszystko wiedziałem że
łatwo z nią nie będzie. A przynajmniej nie w przyszłości. Tej dalszej, gdy dorośnie.
- To pokażesz mi co tam nazbierałaś dobrego? Jakieś owoce, warzywa, zioła? Może jakieś grzyby? -
skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej wyczekując na jej odpowiedź.
-Nie. - jedynie tyle od Filki usłyszałem i mimo jednego słowa zmrozilo krew w moich żyłach. Ewidentnie
miała mocny charakter. Uśmiechnąłem się półgębkiem mimowolnie.
- Nie? Dlaczego nie? Boisz się że Ci coś wezmę?
- Nie, nie powinno Cię to obchodzić co mam w koszyku.
Zdecydowanie dziewczyna mnie zaskoczyła. Uniosłem wysoko brwi, które chętnie by wyskoczyły z
mojego czoła w tym momencie. Mimo wszystko szybko powrociłem do swojej miny którą miałem przed
chwilą.
- A co jeśli masz tam jakieś trujące roślinki? Lepiej chyba żebym zobaczył.. Swoim "specjalistycznym"
okiem, prawda?
Dziewczynka stanęła jak wryta, zastanawiając się nad tym. Chyba miałem coś racji bo powoli wyciągnęła
koszyk z jedzeniem w moją stronę obiema rączkami. Wcale się nie dziwie bo koszył musiał być ciężki.
Szczególnie że zawierał dość sporo owocków.
Nie zabierając go z rąk dziewczynki, zacząłem przeglądać owoce i warzywa które znajdowały się w
środku. Momentami tylko poprzesuwałem parę okazów palcem, by zajrzeć głębiej koszyka.
- Bardzo ładne owoce zbierasz. Jestem pod wrażeniem. Ciekawe tylko czemu większość pochodzi z
mojego sadu. Chyba znalazłem szabrownika który mnie ostatnimi czasy nękał. - Zaśmiałem się biorąc
rękę od koszyka. - Zachowaj je moja droga, a póki co zapraszam Cię do siebie na obiad. Nie możesz jeść
samych owoców, warzyw i grzybów.
- Na obiad? - Zapytała cichutko zdziwiona moimi słowami.
Dziewczynce zaświeciły się oczy i spojrzała na mnie jakby zahipnotyzowana. Jakby słowo "obiad" odbijało
się echem gdzieś w środku jej małej główki. Domyślałem się że dawno czegoś nie jadła ciepłego. Była

bardzo szczupła, choć może to po prostu efekt dobrej przemiany, albo najzwyczajniej głodowała. Mogła
też się taka wydawać przez swój, wysoki jak na jej wiek wzrost. Jedno było pewnie, nie mogłem jej tak
zostawić.
- Nie powinnam. Nie znam Cię i będą się o mnie martwić. - Szybko odparła dziewczynka.
- Filka... Nie masz się czego obawiać. Zrobię obiad, zjesz, dam Ci pare owoców i wrócisz sobie do domu.
Nie masz się czego obawiać.
Dziewczynka się rozpromieniła zastanawiając się jeszcze chwilę. Widać było po niej że jest rozważną
osobą. A może po prostu sprawiała takie pozory. Mimo to po chwili pokiwała potwierdzająco głową i była
gotowa ze mną ruszyć na farmę. Co zresztą uczyniliśmy.

Droga minęła nam dość szybko, szczególnie ze względu na to, że dużo rozmawialiśmy na temat jak się
tutaj znalazła i kto się nią opiekuje na wyspie. Prócz tego pokazywałem jej po drodze różnego rodzaju
rośliny, które są godne uwagi, szczególnie w lecie gdy bardzo ładnie i obficie owocują. Wspominałem też
jakich roślin warto unikać i jakie rejony lasu lepiej nie wchodzić. Ze względu na niebezpieczne rośliny.
Niedługo potem byliśmy na farmie na której pokazałem Filce zwierzątka, które udało mi się zadomowić
po znalezieniu ich w kontenerach na plaży. Wypuściłem je na dziedziniec by skorzystały trochę z ładnej
pogody, póki nie padało. Powiedziałem że może się z nimi pobawić za ten czas, jak ja będę
przygotowywał obiad. Ruszyłem do chatki zostawiając dziewczynkę ze zwierzętami samą.
Te dały się głaskać małej, uroczej osóbce, chętnie do niej podchodząc i się przymilając. Każdy chciał być
pogłaskany, a przynajmniej z dwa razy. Najwidoczniej były znudzone moim głaskaniem i chciały poczuć
inną, delikatniejszą dłoń.
W tym samym czasie pokroiłem owoce na ćwiartki, układając je na talerzyku. Wyciągnąłem kawałek
mięsa, obsmażając go dokładnie z każdej strony. Ze względu że nie wiedziałem co młoda dama, goszcząca
moje skromne progi lubi, drugi kawałek mięsa przygrillowałem. Do mięsa przygotowałem ziemniaki,
które też jedną część pokroiłem w paseczki i usmażyłem a drugie ugotowałem. Gdy wszystko powoli
dochodziło do siebie, nakryłem stół i postawiłem pierwsze naczynia na stole. Dwa talerze, sztućce,
kawałek serwetki, talerzyk z owocami i sałatke z pomidorów którą przygotowałem sekunde wcześniej.
Spojrzałem na mięso, jedne,drugie, następnie na ziemniaki. Jak dla mnie były w sam raz jednakże dla
dziecka? Trudno powiedzieć. Nigdy nie gotowałem nawet dla swojej młodszej siostry, więc nie byłem
pewny w tym aspekcie. Postanowiłem dać im jeszcze dwie minuty.
Spojrzałem przez okno by sprawdzić jak się Filka bawi ze zwierzakami. Ku mojemu zaskoczeniu, było
widać że się chyba pokochali wszyscy nawzajem. Dziewczynka głaskała je z uśmiechem na twarzy , a te
sie do niej tuliły i utworzyły sobie kolejkę by każdy był pogłaskany równomiernie. Na moją twarz wkradł
się uśmiech. Prawdziwy, szczery i nie wymuszony. Choćbym nie chciał to nie mogłem przestać się
uśmiechać. Zadziwiające jak dużo radości potrafią dać zwierzęta.
Spojrzałem na drugi plan, ten za filką i zwierzakami. Cały czas niebo było lekko pochmurne, szarawe i
smutnawe. Nie było widać słońca, które by się przebijało przez gęstą warstwę chmur. To sprawiało że
było mroczniej i szarzej. Trawa wraz z drzewami delikatnie się kołysały na wietrze, który otulał je z każdej
możliwej strony, łaskotając je i wprawiając w delikatny taniec, do melodii którą sam im grał. Raz było to
mocniejsze zagranie by potem przejść w delikatną, dłuższą, spokojną melodię. Nie zanosiło się na deszcz
a przynajmniej nie przez najbliższą godzinę. Mogłem więc być spokojny że zwierzęta, jak i dziewczynka
zdążą się schronić przed deszczem.
Po kilku sekundach jednak odwróciłem się, cały czas z uśmiechem goszczącym na mojej twarzy, w stronę
kuchni, by spojrzeć na obiad przygotowywany dla młodej okupantki moich zwierząt. Chwila

zastanowienia i na oko były gotowe do podania. Wyciągnąłem wszystko i pokroiłem w odpowiednio
mniejsze kawałki. Pokrojone mięso ustawiłem na większym talerzu, tuż obok talerza z ziemniakami i
frytkami. Położyłem na stole jeszcze dwie szklanki, trochę wody i sok. Po chwili wszystko znajdowało się
już na stole. Dałem ręce na biodra i zadowolony z siebie patrzyłem na przygotowany obiad.
~No.. kawał dobrej roboty Staś. Chyba... - Pomyślałem a uśmiech zszedł mi z twarzy. Trzeba było zawołać
dziewczynkę i przekonać się co, ona o tej uczcie uważa.
Wyszedłem na zewnątrz otwierając powoli drzwi z delikatnym piskiem. Rano tego dźwięku nie było, więc
trzeba było wpisać kolejną pozycję rzeczy do zrobienia. Spojrzałem na mały harem dziewczynki powstały
ze zwierząt. Dalej byłem pod wrażeniem że tak szybko je sobie ugłaskała.
- Filka.. Chodź bo obiad czeka. Wrócisz do głaskania zwierzątek za chwilę, po obiedzie. - Uśmiechnąłem
się, opierając o futrynę drzwi.

Z dedykacją dla najsłodszej osoby na blogu The Island of Cursed.

Filemona?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz