26 listopada 2019

Od Raven CD Bezimienny

        “Arleight… Jesteś moją córką, co oznacza, że nigdy nie możesz paść na kolana przed innymi. Zepsuci świata obecnego kłaniać się przed tobą będą, gdyż będziesz na to zasługiwać. Ciężka praca nad sobą, każda łza, pot i krew - to będzie twoje trofeum victorii.“
Ojczulku, jak bardzo myliłeś się w swoich słowach, jakimi karmiłeś moje młode jestestwo. Dopiero z czasem zrozumiałam, jakim wielkim fałszem były przepełnione, przedstawiając mi w umyśle iluzyjne widzenie świata. Życie jednak okazało się dla mnie wręcz zabójcze, tym samym upadłam na dno. Przeżyłbyś tortury zadane przez żniwiarzy, które ja, delikatna osoba cieleśnie przeżyła? Dałabym sobie uciąć swoją dłoń. Twoje błagania rozeszłyby się poprzez piwniczne korytarze, ale może kamienne serce, jak i charakter nareszcie by pękło. Poznałbyś ból emocjonalny, jaki czułam JA, kiedy opuściłeś najważniejsze momenty mojego życia.

23 listopada 2019

Od Renarda CD Tenebrisa

   Z przykrością Renard musiał stwierdzić, że ten mu obcy człowiek wiedział o jego matce więcej niż on. Nie zdążył jej dobrze poznać, ani dowiedzieć się czegoś więcej o jej przeszłości. Co prawda Galię ciężko było namówić do opowiadania o jej niesamowitych przygodach, ale Renard od zawsze miał dar przekonywania. Część z jej historii została mu przekazana, ale o reszcie słuch zaginął. Ciemnowłosy pociągnął nosem na wspomnienie swojej pomocnej matki, która zawsze wyciągała dłoń do kogo trzeba. Była bardzo rozsądna i rozważna, ale też cholernie odważna.
- Więc też jesteś samotnikiem? - odparł po chwili chłopak starając się w końcu uspokoić głos.
- To nie jesteś z osady? Przecież Galia była osadniczką - skrzywił brwi obserwując niższego i młodszego.
- Nie. Ja mieszkam z ojcem od jej śmierci, a że Lucio ma słabą reputację... Musiałem odejść z wioski - wzruszył ramionami i nasunął mocniej kaptur, żeby ochronić oczy od deszczu, który zaczął spadać z nieba.
- Rozumiem. Też słyszałem o Lucio - zamyślił się na chwilę i spojrzał ostatni raz na pomnik jego starej przyjaciółki - Na mnie już czas, pogoda się psuje - dodał ruszając w stronę ścieżki.
- Ja też idę. W której części wyspy mieszkasz? - zagadał Renard doganiając Tenebrisa.
- W tamtą stronę - wskazał palcem akurat w kierunku, w którym zmierzał również dzieciak.
- O to super, bo ja też - pokiwał głową bez wyrazu i wyprzedził nieco faceta chcąc prowadzić.

Od Bezimiennego do Aven

  Siedział w swojej kryjówce, na ziemi, pod ścianę opierając głowę o zimny kamień. Miał zamknięte oczy, ale nie spał. Nie próbował zmylić nieistniejącego otoczenia. Zwodził sam siebie. Tkwił w ciemności podobnej do tej ogarniający ludzki umysł podczas snu. Na pozór spokojny i cichy. Jedynie coś będącego najprawdopodobniej zakamarkiem ludzkiej podświadomości zaczyna szeptać do ucha, rzeczy, o których nazajutrz świadomość już nie pamięta. Zupełnie takim samym był mu stojący w przeciwległym koncie piec. Cicho majaczyły w nim jarzące się węgle. Były jego cichym szeptem.

  Mężczyzna wydał z siebie ciche westchnienie. Drgnął nieznacznie, czując, jakby coś się zmieniło. Choć jego umysł nie spał, ciało zdawało się właśnie obudzić. Jak gdyby ktoś kliknął przełącznik, włączając nowy tryb. Ostatnimi czasy nabrał sporej wprawy w przeczuwaniu pory dnia i nocy. Potrafił z pozycji księżyca, gwiazd i słońca ocenić w przybliżeniu, jaka może być godzina. Tym razem było podobnie.

  Wstał, powoli, nieśpiesznie, nie chciał dłużej siedzieć w tych ponurych czterech ścianach. W końcu przeczekał w nich całą noc. Przechodząc pomieszczenie, pobieżnym ruchem zgarnął leżący na blacie stołu, własnoręcznie wykonany nóż. Równie pośpiesznie co niedbale wsunął go do cholewy prawego buta. Ostatnim razem zdołał się przekonać, że nierozsądnym jest opuszczać kryjówkę bez odpowiedniego zabezpieczenia swojego życia, bawet czymś tak niepozornym.

21 listopada 2019

Od Damena do Derycka

Słowa tej kobiety z chaty ciągle krążyły mi w głowie, nie mogłem ich zrozumieć, może nawet nie chciałem. Jeszcze niedawno świętowałem ze swoimi przyjaciółmi, piliśmy litry piwa, wódki, wina i innych dobrych trunków. Stawialiśmy sobie kolejki i robiliśmy zakłady, który padnie pierwszy i  odleci. A teraz co? Jestem na jakiejś wyspie, pozostawiony sam sobie, wokół są inni mieszańcy podobni do mnie. Jesteśmy odmieńcami? Mutantami? Kto co woli, obydwie nazwy są okropne. Zaczynałem żałować, że w ogóle poszedłem do tej chatki uzdrowicielki, może gdybym się tam nie udał, żyłbym w błogiej niewiedzy. Pokręciłem szybko głową, analizując wszystko raz jeszcze. Z objawów, które przedstawiłem, wynikało jedno. Miałem być mutantem Syrenem... Trytonem...?

17 listopada 2019

Od Derycka CD Bobby

Wiedziałem, że dziewczyna będzie zaskoczona moim małym zapasem kawy. Nie wiedziała jednak, że w moim miejscu zamieszkania tej kawy było więcej. Mówią jednak, czego oczy nie widzą, tego duszy nie żal. Mimo iż to ja byłem samotnikiem, a ona osadnikiem, nie mogłem jej ufać. Wyspa była miejscem, w którym budziły się nasze ukryte myśli, zboczenia oraz dzikość łączona ze zezwierzęceniem. Nie mogłem być pewny czy akurat dziewczyna nie była jakimś seryjnym mordercą a wysłanie jej na wyspę to tylko kara. Każdy z nas mógł być tutaj kimś innym, niż był.
Czas mijał nam bardzo przyjemnie, pomimo iż nie kleiła nam się rozmowa, szczególnie na początku. Kawa jednak przełamała lody i można było jako tako porozmawiać. Wiedziałem, czym się dziewczyna zajmuje, więc chciałem pomóc jej dorobić. Szczególnie że dla mnie pieniądze nie miały żadnej wartości.

Od Pana Stasia do Leo

Jeden plan wypalił, co sprawiało mi dziką satysfakcję. W sumie to poniekąd wypalił, bo to była dopiero wersja testowa. Dużo zależało teraz od produkcji, dystrybucji, sprzedaży i chętnych na zakup. Pojawiał się jednak drugi problem, związany z umową pomiędzy mną a Yarią. Ona miała się zajmować łowiectwem i zdobywaniem pierwszej jakości skór, a moim zadaniem było to, aby je sprzedawać dalej do obróbki. Każdy by był zadowolony z tego planu. Ja poprzez współpracę i pobyt pobliski kobiety, która mi się podobała, Yaria, gdyż lubi tropić i łowić zwierzynę, transfer, który mógł zarobić za przewóz materiałów i ludzie, którzy by z tego skorzystali.

16 listopada 2019

Od Bobby CD Pana Stasia

Zupełnie inaczej poczułam się po zjedzeniu sytego i smakowitego posiłku przygotowanego przez gospodarza. Poświęciliśmy na rozmowę po jedzeniu ładny kawałek czasu, zaczynając robotę dopiero około południa. Słońce było w zenicie, a jednak nie dawało już tyle przyjemnego ciepła. W zasadzie to i tak mieliśmy z pogodą dużo szczęścia, gdyby było bardzo mokro, prace dłużyłyby się w nieskończoność i wypływały by z tego dosyć nieprzyjemne konsekwencje, wliczając w to również niestabilność budowanych obiektów. Korzystając z tego przyjaznego zrządzenia losu, trzeba było brać się do roboty. Poza tym zaczęło robić się znacznie chłodniej, a na wioskowych targowiskach zagościły wszelkiej maści ciepłe ubrania. Za ciułane przeze mnie pieczołowicie pieniążki (oraz kilka zamontowanych półek w domu właścicielki straganu, ale uznajmy to za rabat) zakupiłam gruby, czarny płaszcz podszyty futrem. Był bardzo elegancki i nie mogłam pozwolić sobie na uszkodzenie go przy pracy. Któregoś razu w trakcie prac na farmie zostawiłam go tam, pospiesznie udając się do domu. Obiecałam gospodarzowi, że odbiorę go, gdy skończymy robotę.

Od Pana Stasia do Spectera

Ten dzień musiał kiedyś nadejść. Przez część osób oczekiwany, niektórych znienawidzony a jeszcze innych obojętny. W końcu nadszedł pierwszy dzień zimy, a wraz z nim pierwsze płatki śniegu. Dla mnie oznaczało to swoistego rodzaju bezrobocie na mojej farmie, nie licząc pojenia, dojenia, karmienia i opieki nad zwierzętami. Prócz tego dochodziła mała hodowla w mojej piwniczce pod chatką. Wydawałoby się, że pomimo pobytu na wyspie, opady śniegu będą raczej znikome. Jakże jednak było zdziwienie, gdy na drugi dzień po otworzeniu drzwi, śnieg sięgał aż po kolana. Biały, puszysty, jeszcze nieugnieciony puch, otaczał i otulał każde drzewo, chatę, płot czy inne możliwe przedmioty swoim bytem. Tworzyło to taką magiczną aurę, której już dawno nie miałem sposobu zaznać. Brakowało mi świątecznej atmosfery przy rodzinnym stole, słuchając, jak mama krzyczy na tatę, siostra nie ma się w co ubrać, a ja tylko podchodziłem i wyjadałem ze stołu świąteczne potrawy.

Od Pana Stasia CD Melody

Nie zarzucałem nic Melody, jednakże wiem, że nie poradziłaby sobie z tymi rzeczami. Kupiła na prawdę dużo rzeczy ode mnie, które może i nie były same w sobie ciężkie, jednakże ich ilość powodowała, że łącznie sporo ważyły. Po wniesieniu toreb i tobołków do domku dziewczyny, ta zaprosiła mnie na herbatę. Początkowo nie chciałem się zgodzić, jednak wiedziałem, że mi nie odpuści. Wszedłem do salonu i usiadłem na kanapie, rozglądając się po wnętrzu.

Siedziałem w salonie, bodajże w centrum dolnego piętra. Zdawało mi się, że po prawej stronie widziałem kuchnie z jadalnią, a z lewej gdzieś moim oczom ukazała się pracownia, w której to Mel przygotowywała świetnego rodzaju materiały.

12 listopada 2019

Podsumowanie miesiąca - październik

Serdecznie witam w kolejnym podsumowaniu!

Mam zaszczyt poprowadzić je pierwszy raz jako świeżo włączony do współpracy administrator, do którego również możecie zgłaszać się z opowiadaniami, formularzami i problemami. Przytulę do serducha jak kochana cioteczka, której wszyscy unikają na rodzinnych spotkaniach. Szczerze liczę na to, że dobrze zajmę się moimi obowiązkami i uda mi się podołać Waszym oczekiwaniom. Będę się starać jak za dwóch! *^ * I jednocześnie bardzo przepraszam za spóźnienie z podsumowaniem.

Od Bobby CD Derycka

Za kogo on się w ogóle miał?!

Stojący przede mną facet musiał być jednym z samotników. Szczerze to wyglądał mi na zawadiakę, ale do tego obrazu nie pasował mi jego spokój. Jeszcze miał czelność oskarżać mnie o kłamstwa... Do pedantów ani praworządnych obywateli nie należałam, ale w moim salonie nie było mowy o pozostawianiu jakichkolwiek porozrzucanych śmieci i bibelotów, a stare przyzwyczajenia nie wychodzą tak szybko z człowieka. Oczywiście moje nieudolne prace zabrałam ze sobą.

3 listopada 2019

Od Bezimiennego do Raven

Poły czarnego płaszcza zwisały bezwładnie, marszczone chłodnym wiatrem. Siedzący na gałęzi mężczyzny spuścił z niej prawą nogę. Melancholijnie poruszająca się kończyna przypominała wahadło zegara, ukryte za ciemnym materiałem. Mężczyzna siedział w zupełnym bezruchu, niewzruszony okazjonalnie potężniejszymi atakami wiatru — marmurowe posąg. Siedział z głową uniesioną ku niebu, co chwila, opieszale smakując nocnego powietrza, zdradzającego niechybnie nadejście chłodniejszych dni. Wzbijające się w górę obłoki pary oddechu niczym nie ustępowały chmurą, tak zajadle przysłaniające migocące oczy gwiazd. Spoza nich przebijał się jedynie majestat księżyca. Ogromnej tarczy prezentującej w pełni swoje obliczę, rzucając na świat morze bladego światła. Zdawać by się mogło, że ten blask zalec może w każdym kącie, przeniknie wszystko, pozna każdą tajemnicę.
Colette westchnął głośno, z utęsknieniem próbując doszukać się gwiazd na niebie. Mimo wszystko ich brak nie przeszkodził mu w zachwycaniu się nocą. Nic nie było, ani brak gwiazd, ani zimno, ani nawet pustka. Pustka powoli pochłaniająca każdy cal jego jestestwa.

skąd się we mnie bierze, ta miłość do nocy,
w której niezmącona cisza
wciąż szepcze do ucha

w której gwiazdy oświetlają drogę
ku przeszłości
i przyszłości

a księżyc daruję pogodę
dzięki której ma dusza, nie oczy
podziwia piękno nocy

Od Phanthoma CD Fafnira

Otworzyłem oczy w momencie, w którym ktoś zaczął mi naciskać na brzuch. Nie był to silny ucisk, ale ten ktoś „wspinał się po mnie”. Myślałem, że to jeszcze sen, ale kiedy położyłem dłonie wzdłuż ciała i zamiast materaca poczułem zimne kostki, otworzyłem oczy. Parę razy zamrugałem, a kiedy ostrość się wyostrzyła, zrobiłem się cały czerwony, a sami opisywanie tego widoku w późniejszym czasie będzie… bardzo dziwne, ale jednocześnie zabawne.
Na moich biodrach siedział Fafnir, był tak samo jak ja zaspany, ale kiedy oboje zdaliśmy sobie sprawę, że młodszy siedzi na moich biodrach, gdy jestem w samych bokserkach, a on jest pozbawiony bielizny, ponieważ ostatnią parę zamoczył, a za duża koszula, w której spał, podwinęła mu się do góry i ujrzałem coś, czego bym się nie spodziewał, nasze twarze przybrały czerwony kolor – nie, to nie był czerwony, to był tak krwisty odcień, jak nigdy w życiu. Przez chwilę żaden z nas się nie poruszył, a ja patrzyłem to na jego oczy, to na jego dół, nawet nie mam pojęcia dlaczego. Nie wspomniałem jeszcze o jednej, naturalnej rzeczy, przez którą przechodzi praktycznie każdy mężczyzna rano… ale powinniście się domyślić, dlaczego miałem „namiot”.