- Więc też jesteś samotnikiem? - odparł po chwili chłopak starając się w końcu uspokoić głos.
- To nie jesteś z osady? Przecież Galia była osadniczką - skrzywił brwi obserwując niższego i młodszego.
- Nie. Ja mieszkam z ojcem od jej śmierci, a że Lucio ma słabą reputację... Musiałem odejść z wioski - wzruszył ramionami i nasunął mocniej kaptur, żeby ochronić oczy od deszczu, który zaczął spadać z nieba.
- Rozumiem. Też słyszałem o Lucio - zamyślił się na chwilę i spojrzał ostatni raz na pomnik jego starej przyjaciółki - Na mnie już czas, pogoda się psuje - dodał ruszając w stronę ścieżki.
- Ja też idę. W której części wyspy mieszkasz? - zagadał Renard doganiając Tenebrisa.
- W tamtą stronę - wskazał palcem akurat w kierunku, w którym zmierzał również dzieciak.
- O to super, bo ja też - pokiwał głową bez wyrazu i wyprzedził nieco faceta chcąc prowadzić.
Oboje szli w ciszy nie bardzo wiedząc co mają więcej powiedzieć. Renard nie chciał wiele o sobie opowiadać, chociaż może miał szansę dowiedzieć się więcej o swojej matce i jej przygodach. Ze źródeł jakie posiadał w domu raczej nie miał prawa dowiedzieć się wiele. Na pewno nie tyle ile by oczekiwał. Niestety nie odważył się odezwać pierwszy, bo doszli wpierw do posiadłości Tenebrisa. Była ona schowana gdzieś za drzewami, jak opowiedział mu mężczyzna, ale nie Renard nie musiał tego wiedzieć. Pożegnał przyjaciela matki skinięciem głowy i ruszył do siebie. Dotarłszy nie zwracał nawet uwagi na to, czy ojciec jest w domu, od razu poszedł spać zmęczony tym przykrym wieczorem.
Na drugi dzień od rana był już u Melody. Dostał od niej zadanie, aby porozwieszać suknie na manekinach wystruganych z drewna na wystawie przed sklepem. Szło mu bardzo dobrze i bardzo szybko uporał się z całą robotą. Otarłszy ręce ruszył do środka i nie zauważył, że skrawek sukni zaczepił się o jego zamek przy kieszeni spodni. Pociągnął za sobą ozdobioną lalkę, a ona pociągnęła kolejne. W efekcie końcowym wszystkie manekiny znalazły się na ziemi, a sukienki ubrudziły się błotem od wczorajszego deszczu.
- Kurwa! - krzyknął Renard, który poczuł jak wszystko się w nim gotuje.
Odpiął materiał od swojego suwaka i w celu wyładowania swoich emocji, kopnął najbliższą lalę, przez co odpadła jej głowa.
- Pieprzone drewniane gówno! - warknął jeszcze głośniej na dodatek nie swoim głosem, a tym dziwnym, wilczym.
Nie musiał długo czekać na pojawienie się obok Melody, która z przejęciem zaobserwowała całą sytuację.
- Coś ty narobił, Renard? - westchnęła zmartwiona i ukucnęła przy żółtej sukni umazanej błotem - Dobra. To nic. Wszystko się spokojnie odpierze - dodała po chwili z pocieszającym uśmiechem.
- I tak jestem beznadziejny - burknął krzyżując ramiona na piersi jak wkurzone dziecko - Kto może narobić takiego syfu, jak nie ja? No kto?!
- Już, spokojnie. Każdemu się zdarza - podniosła się i objęła jego twarz w dłonie - Jesteś zmęczony. Lepiej wróć do domu i trochę odpocznij. Jutro pomożesz mi wyczyścić ubrania i ustawić wystawę - dodała z troską stając na palcach, żeby ucałować jego czoło.
Renard nic nie powiedział tylko z wdzięcznością uśmiechnął się do kobiety i pomógł jej schować manekiny w sklepie, po czym ruszył w drogę powrotną. Po drodze starał się nieco opanować swoje nerwy, które nie wiadomo dlaczego od rana były strasznie naderwane. Na miejscu już przygotował się na opieprz ze strony ojca, ale nie zastał go w domu. To dziwne. Akurat o tej porze zawsze był w kuchni. Renard podszedł do stołu, na którym leżały kartki zapisane każda z obu stron. Zaczął je czytać, ale zaprzestał na trzech pierwszych zdaniach. Wypuścił papier, który powoli opadł na ziemię zaściełając brudne deski. Czym prędzej dosiadł konia ignorując to, że jest nieosiodłany i wyrwał z nim w kierunku góry Ungcy. Daston gnał najszybszym galopem, na jaki pozwalały mu kopyta i czuł agresywny uścisk Renarda na swojej grzywie. W mgnieniu oka znaleźli się przy górze, u stóp której dzieciak zostawił konia i ścieżką pobiegł już sam. Pędził tak szybko, że wywalał się prawie co czwarty krok, ale w końcu dotarł na sam szczyt, gdzie zastał... Ciało ojca nad grobami jego matki i siostry. Tyle, że ciało było martwe.
- Tato? - słowa ugrzęzły mu w gardle, gdy opadł przy Lucio dotykając jego przemoczonych ubrań - Tato?!
Trzęsącymi się dłońmi w końcu odszukał przyczyny, jaką był nóż wbity w jego brzuch. Od razu go wyjął, ale natychmiast odrzucił obok, gdy poczuł jak parzy go w palce. Na wewnętrznej stronie dłoni porobiły mu się bąble, ale teraz nie to było ważne. Jego ojciec się zabił i zostawił go na tej zasranej wyspie samego. Renard zastygł i poczuł jak i jego serce na chwilę przestaje być. Był samotny, cholernie samotny i nie wiedział co ze sobą począć. Co z nim teraz będzie? Lucio go tak po prostu zostawił? Napisał jakiś durny list i odszedł? Pieprzony samolub!
- Nie byłeś moim ojcem... - wyszeptał po czym otworzył rozwścieczone oczy - I nigdy nim nie będziesz!
Chłopak zawył na całe gardło i w bezsilności zaczął okładać martwe ciało pięściami. Było mu szkoda, że Lucio nie odczuwa już bólu, bo na pewno na niego zasłużył.
- Nigdy cię nie obchodziłem! Ty też mnie teraz nie obchodzisz - darł się przez łzy szukając po omacku noża rzuconego gdzieś na bok - Nie zasługujesz na niebo, ani nawet na pochówek! Niech cię zeżrą tutaj te przeklęte zwierzęta i czerpią z tego posiłku przyjemność!
Renard w końcu odnalazł nóż, który może i go ranił, ale chciał dać Lucio nauczkę. Chciał zwabić zwierzęta, wydobyć więcej krwi. Ten człowiek nie zasłużył na nic więcej. Wymierzył cios unosząc ostrze wysoko ku górze, ale ktoś pociągnął go do tyłu. Ciemnowłosy przeturlał się w tył i stracił nóż. Szybko się podniósł starając się dostrzec, kto mu przeszkodził.
- Zostaw, Renard... On już i tak nie żyje - Tenebris, który go odepchnął, przełknął głośno ślinę i zerkał to na martwe ciało, to na rozwalonego psychicznie Renarda.
Nic go już nie poskłada. Nikt nie pomoże mu uwolnić się od duchów przeszłości, które od tego dnia będą nawiedzać go co noc.
Tenebris?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz