Czas mijał nam bardzo przyjemnie, pomimo iż nie kleiła nam się rozmowa, szczególnie na początku. Kawa jednak przełamała lody i można było jako tako porozmawiać. Wiedziałem, czym się dziewczyna zajmuje, więc chciałem pomóc jej dorobić. Szczególnie że dla mnie pieniądze nie miały żadnej wartości.
Gdy odprowadziłem dziewczynę do Złudniczych Alei, powiedziałem Bobby o moim specjalnym zamówieniu. Widziałem, że była zdziwiona tym, jednakże miałem swoje powody. Zgodziła się dla mnie zrobić moje zamówienie. Pożegnałem się z nią i wróciłem do swoich zajęć. O ile można nazwać chodzenie w kółko po wyspie zajęciem.
Potrzebowałem nazbierać trzy rośliny, które rosły w okolicach lasów Gór Ungcy. Zajmowałem się bardzo amatorską alchemią, jednak sprawiała, że moje blizny, rany czy okaleczenia goiły się w przeciągu dnia. Wystarczyło odpowiednie zielsko przygotować w odpowiedni sposób.
Chodzenie po gęstych krzakach i zaroślach miało swój kolejny pozytyw. Przesiąkałem wtedy ich zapachem, przez co łatwiej było mi polować.
Nie spodziewałem się jednak, że po jesieni nadejdzie jakaś inna i zupełnie dziwna pora roku. Rośliny, owoce i warzywa, które do tej pory były jadalne, teraz były trujące i szkodliwe. Gdy przechadzałem się przez gęstą roślinność w poszukiwaniu zwierząt, nie zauważyłem różnicy. Początkowo czułem dziwnego rodzaju swędzenie oraz swoistego rodzaju dyskomfort.
Po powrocie do domu zauważyłem na swojej skórze lekkie bąble, które sprawiały, że moja skóra domagała się drapania. Walczyłem ze sobą, tak długo, jak mogłem, jednak koniec końców zacząłem się drapać.
Następnego dnia, gdy stanąłem naprzeciwko pękniętego w dwóch miejscach lustra, aż odskoczyłem do tyłu. Na każdej części ciała były wielkie czerwone plamy, o nieregularnych kształtach. Najwidoczniej podczas ukrywania się w roślinności, musiałem podrażnić skórę jakimś składnikiem. Nie przejąłem się jednak tym i zająłem obowiązkami w domu. Około południa dopadła mnie gorączka, nudności i osłabienie. Nie miałem siły się ruszyć, więc położyłem się z nadzieją, że mi ten stan przejdzie. Tak jednak nie było. Do wieczora stan mi się pogorszył do tego stopnia, że miałem ochotę sam się załatwić. Resztkami sił wstałem, aby zrobić sobie jakiś napar i po maść od uzdrowicielki. Gdy sobie wszystko przygotowałem, niedane było mi zażyć. W tym samym momencie upadłem, tracąc przytomność.
Obudziłem się dopiero dwa dni później z bólem głowy i brzucha. Rozejrzałem się zdezorientowany po chatce i powoli wstałem. Czułem, jak mnie głód zżera od środka. Spojrzałem za okno, widząc pierwsze opady śniegu. Zastanawiałem się, jak długo spałem, skoro zaczął padać śnieg.
Postanowiłem więc odwiedzić Bobby, wcześniej jednak jedząc coś, aby nie rzucić się, na Bogu winną dziewczynę. Na bagnie Bobby zjawiłem się koło południa i o dziwo tutaj nie było mowy o śniegu. Ani jednej małej śnieżynki. Rozejrzałem się i od razu wskoczyłem pomiędzy krzaki, nie ucząc się na poprzednich błędach.
Pytanie, jak się tutaj znalazłem? To bardzo proste. Poprzez moją modyfikację potrafiłem wyczuć każdego z każdej odległości. Teraz byłem łowcą a Bobby zwierzyną. Jedyny sposób, aby odnaleźć dziewczynę. Akurat, gdy przyszedłem, ta gdzieś wychodziła. Najwyraźniej byłem za głośno, gdyż mnie dostrzegła. Wstałem, ukazując się jej w swojej pełnej okazałości.
- Witaj... - powiedziałem, unosząc jedną rękę.
Bobby w tym momencie do mnie wyskoczyła z niemal setką pytań na minutę. Uśmiechnąłem się jedynie i podszedłem bliżej.
- Powiedzmy, że to moja czarna strona i zwierzęca intuicja...
- Wejdziesz na szklankę cydru lub lampkę wina?
- W sumie, dlaczego by nie... Tylko mnie nie upij, gdyż jestem po lekach... - Zaśmiałem się i ruszyłem za dziewczyną w konkretnym kierunku.
Ugościła mnie miło i podała wino. Poczekałem, aż sama sobie naleje i wtedy dopiero chwyciłem kieliszek.
- Twoje zdrowie Bobby... - Upiłem dwa łyki, odkładając go na stół. Spojrzałem na nią i się uśmiechnąłem. - Czyżbyś skończyła moje zamówienie?
- Tak, właśnie miałam cię odnaleźć tam, gdzie ostatnio, by ci je wręczyć.
- Byłoby to ciężkie zadanie, gdyż staram się nie pojawiać dwa razy w jednym miejscu w ciągu miesiąca. Dopóki nie ma deszczu lub silniejszego wiatru, zapach lubi pozostawać na niektórych przedmiotach.
Dziewczyna delikatnie się widocznie skrzywiła, jednak po chwili zrozumiała.
- Masz modyfikacje jakiegoś zwierza tropiącego...
- W sumie sam nie wiem, czym jestem. Lubię ciemność, mrok, surowe mięso i obecność roślin. Tak czy inaczej, owszem, uwielbiam tropić...
- Przyniosę ci twoje zamówienie. Poczekaj tutaj.
Jak powiedziała, tak zrobiłem. Rozejrzałem się po jej chatce i skupiłem swój wzrok na malowidłach dziewczyny. Nie spodziewałem się, że aż tak ładnie maluje. Po chwili wróciła do mnie z moim zamówieniem. Nie ukrywam, że z wrażenia aż mnie zatkało. Powoli podszedłem do niej, przyglądając się obrazowi.
- Jest piękny... Podziwiam cię za to... - Uśmiechnąłem się i gdy mi podała obraz, chwyciłem go.
- Mam dla ciebie coś, co tobie się również spodoba... - Podszedłem do swojej torby i wyjąłem z niej dość sporą puszkę. Obejrzałem ją dokoła i podszedłem do dziewczyny, podając ją jej.
- Myślę, że to wystarczająca zapłata... W sumie to jest chyba najbardziej pożądany przedmiot na tej wyspie. Mam tego ogromną ilość, gdyż sam jej nie lubię. - Uśmiechnąłem się i ruszyłem powoli w stronę wyjścia.
Bobby?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz