Przez pewną część drogi, choć było to nieco głupie zastanawiałam się czy samotnik powinien był widzieć zajście przy zwłokach. Z całą pewnością rozumiał moją pomyłkę, wynikającą z jego nie spotykanego często koloru skóry, jednak gdzieś z tyłu głowy wciąż czaiła się myśl, że było to nieco uwłaczające. I choć to, że nie chciał zdradzić swojej mutacji nie wróżyło nic specjalnie dobrego, to nie mogłam mieć do niego żalu. Na wyspie każdy miał swoje tajemnice i brudne sprawki, a szczególnie ci, którym nie podpasowało życie w mniej lub bardziej cywilizowanym społeczeństwie. Z resztą mutacja nie była czymś, co da się ukrywać całą wieczność.
Zwierzęce truchła opadły ciężko na podłogę chatki. Chcąc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu musiałam mocno się sprężać. Przeszłam do patroszenia i wstępnego oczyszczania ciał. Pozbawione flaków mogły sobie jeszcze poczekać,wręcz przeciwnie do lekcji strzelectwa. Zmyłam z siebie ślady działalności, ogarnęłam przestrzeń warsztatu i ruszyłam odebrać nagrodę za bandytę.
Część ciała bezceremonialnie ciśnięta na podłogę uderzyła o podsuszone, drewniane deski z niemiłym tąpnięciem. Strażnik siedzący naprzeciw wejścia nie poruszył się od razu. Nie weszłam razem z drzwiami, nie byłam przerażona. Wiosce nic nie groziło, więc mógł pozwolić sobie na powolne, a wręcz ślamazarne podniesienie oczu na leżący obiekt, następnie na mnie. Zagwizdał cicho. Podeszłam do tablicy, do której doczepione były rysunki rozmaitych mniej i bardziej zmutowanych osób, które zaszły za skórę okolicznym mieszkańcom wystarczająco mocno, by ich portret zagościł wraz z wyceną i zbrodniami na tym niechlubnym piedestale. Jednym, szybkim ruchem zdarłam podobiznę denata i podałam zbrojnemu. Wiem, że nie wyglądałam na najgroźniejszą osadniczkę i byłam czasem traktowana wręcz protekcjonalnie i stąd każdy moment poważania, który zasłużenie otrzymywałam był dla mnie nawet cenniejszy niż pieniądze.