25 grudnia 2018

Od Nirali CD Tenebris'a

Nirali położyła się jak zwykle o tej porze na swoim posłaniu, które zrobił dla niej Tenebris. Spojrzała na niego z uśmiechem i chciała powiedzieć „dobranoc”, ale zanim słowa wydostały się z jej ust, usłyszała mruknięcie mężczyzny, siedzącego na łóżku pod oknem:
- Jutro odprowadzę cię do wioski.
Nie wiedziała dlaczego, ale te słowa wydały jej się jak cios. Lekko zadrżała, ale Tenebris chyba tego nie zauważył. Przez jej głowę przeleciało nagle tysiące myśli. Przecież od początku wiedziała, że nie zostanie tutaj na długo… i tak przebywała tutaj o wiele dłużej, niż oboje się tego spodziewali. Nie podejrzewała, że aż tak ciężko będzie jej opuścić to miejsce, że aż tak przywiąże się do obecności drugiego człowieka. Nigdy tak naprawdę nie miała przyjaciół, jedyną osobą, z którą czuła jakąś więź był jej brat, ale to było coś innego, on był rodziną… Nigdy nie sądziła, że uda jej się zaprzyjaźnić z kimś zupełnie obcym i to w dodatku z samotnikiem.
- Pewnie się stęsknili. – Usłyszała ponownie jego głos. Tenebris oparł się o ścianę i utkwił swój wzrok, gdzieś daleko za oknem.
Stęsknili się? Większość z nich przecież nawet nie wiedziała o jej obecności. Niby wszyscy w wiosce powinni stanowić jedność, ale tak naprawdę i tak każdy martwił się tylko o swoją dupę. Jedyne osoby, z którymi zamieniła chociaż jedno słowo, to pozostali szamani, ale i tak jedyne co ją z nimi łączyło to obowiązki i praca, nic więcej… Ludzie z wioski na pewno za nią nie tęsknią, a nawet pewnie się cieszą, że mają jedną osobę mniej do wykarmienia.
Jedyną osobą, a raczej stworzeniem, któremu mogłoby brakować jej obecności, był sowrys. Często o nim myślała i zastanawiała się jak sobie radzi bez niej. Zapewne już dawno przestał za nią czekać i zamieszkał w lesie, czyli tam, gdzie tak naprawdę było jego miejsce i dom. Z pewnością po tak długim czasie zapomniał już o niej i przestał za nią tęsknić. Nikt tam na nią czekał, nie chciała tam wracać...
Spuściła wzrok na ziemię i ledwo słyszalnym szeptem spytała:
- Mogę tutaj zostać?
Od razu tego pożałowała, przecież na pewno była tutaj tylko balastem, z pewnością Tenebris tylko czekał, aż ona wyzdrowieje i wreszcie wróci tam skąd przyszła.
- Co mówiłaś? – spytał brunet.
Nirali odetchnęła w duchu z ulgą.
- Nic takiego, nieważne -  odparła z wymuszonym uśmiechem. - Dobranoc – dodała i ułożyła się do snu, odwracając się głową do ściany.
-... Dobranoc – odpowiedział.
Mimo że go nie widziała, mogłaby przesiądź, że Tenebris jeszcze przez chwilę wpatrywał się w nią pytającym wzrokiem, ale w końcu on również się położył i po chwili słychać było jego równomierny, spokojny oddech.
Za to Nirali nie zmrużyła oka przez całą noc.

Nirali i Tenebris wstali wczesnym rankiem, ubrali się i ruszyli w drogę. Kiedy dziewczyna opuszczała dom samotnika, uświadomiła sobie ze smutkiem, że już ostatni raz widzi jego chatkę oraz okolicę, które zdążyły stać się dla niej domem.
Większość drogi milczeli, czasami tylko Tenebris odezwał się, aby przerwać niezręczną ciszę, ale przygnębiona dziewczyna odpowiadała najkrócej, jak mogła, albo w ogóle. Zupełnie nie miała nastroju do rozmów i bała się, że jak się odezwie, to nie uda jej się powstrzymać emocji i łez. Nie mogła do tego dopuścić, nie mogła pokazać tego, co naprawdę czuje.
Kiedy dotarli do granicy wioski, dziewczyna ujrzała w oddali strażników. Brunet się zatrzymał i spojrzał jej prosto w oczy.
- Tutaj nasze drogi się rozchodzą. Uważaj na siebie – powiedział.
- Również na siebie uważaj – powiedziała, starając się uniknąć jego wzroku. – Żegnaj Tenebrisie, dziękuję za wszystko.
Chciała do niego podejść, przytulić, objąć, podać rękę, cokolwiek, ale jedyne co zrobiła, to odwróciła się i nie patrząc za siebie, ruszyła powoli w stronę wioski, tak aby nie ujrzał jej oczu szklistych od łez.

Później wszystko działo się bardzo szybko. Strażnicy zaprowadzili ją do Rady Głównej, gdzie urzędnicy ją przesłuchali i sporządzili raport, na podstawie którego ponownie przyjęli ją do wioski. Nie było serdecznego powitania, wszyscy traktowali ją jak szpiega albo wroga i słuchali z niedowierzaniem o tym, jak samotnik ją uratował. Przecież samotnicy są źli, prawda?
Gdy wreszcie skończyły się formalności, Nirali z powrotem była wolna. Była wreszcie w domu, ale czuła się jak ktoś zupełnie obcy. Ruszyła powoli w stronę swojej chatki. Kiedy dotarła na miejsce, ujrzała drzwi otwarte na oścież. Weszła z obawą do środka i sprawdziła wszystkie zakamarki, ale na szczęście nic nie zginęło oprócz jedzenia. Zresztą nie miało, co zginąć, bo nie posiadała tam nic wartościowego. Najcenniejsze rzeczy zawsze nosiła przy sobie. Spojrzała ze smutkiem na puste legowisko sowrysa leżące w rogu pokoju. Miała nadzieję, że jest teraz bezpieczny i szczęśliwy. Posprzątała cały dom, a następnie położyła się spać.

W nocy obudziło ją dziwne drapanie w drzwi. Przez długi czas myślała, że tylko jej się coś przesłyszało, ale gdy uporczywy dźwięk nadal nie dawał jej spokoju, wstała i poszła sprawdzić, co to takiego. Gdy otworzyła drzwi, ze zdziwieniem ujrzała Raya, który skoczył na nią z całym impetem, przy okazji przewracając i przygniatając dziewczynę swoim ogromnym cielskiem. Sowrys cieszył się jak mały kociak, mimo że osiągnął już rozmiary dorosłego osobnika. Nirali również była cała szczęśliwa i nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu. Nie mogła uwierzyć, że sowrys pamiętał o niej i wrócił, mimo że zostawiła go na tak długo. Jednak nie została zupełnie sama…

Dni powoli mijały jej na pracy. Rzadko zapuszczała się na tereny poza wioską, pamiętając spotkanie z dzikim zwierzęciem. Wiedziała, że wtedy miała ogromne szczęście, że trafiła na żniwiarza. Gdyby nie on, zapewne już by nie żyła. Wolała nie ryzykować ponownie.
Często zastanawiała się, czy kiedykolwiek spotka jeszcze Tenebris'a, ale im więcej czasu mijało od ich rozstania, tym mniej myślała o samotniku i po jakimś czasie prawie zupełnie przestał pojawiać się w jej myślach.

Pewnego dnia, kiedy pracowała w zielarni, do pomieszczenia wbiegł cały zdyszany chłopak.
- Przysyła mnie medyk! Potrzebna są leki na odkażanie, tamujące krwawienie, oraz przeciwgorączkowe.
Nirali szybko zaczęła pakować leki i maści do torby chłopaka, a inna szamanka podała mu w tym czasie szklankę zimnej wody, którą ten wypił jednym haustem.
- Znaleźli samotnika blisko granicy wioski, prawdopodobnie coś go zaatakowało, jest w masakrycznym stanie – powiedział, kiedy trochę ochłonął – Powiedzieli mi też, że potrzebny jest jeden z szamanów do pomocy, bo w wiosce jest obecnie tylko jeden medyk – dodał.
- Ja pójdę – zgłosiła, się bez wahania Nirali, chociaż sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła.
Wzięła torbę z lekami i razem z chłopakiem pobiegli w stronę chaty medyka.

Tenebris?

23 grudnia 2018

Od Melody do Renarda [etap 1 > etap 2]

Weszłam do domu ze stertą nowych materiałów w rękach. Dalej nie wiedziałam, jakim cudem udało mi się je wnieść na samą górę i przejść z nimi przez próg. Odłożyłam wszystko na duży, drewniany stół w pracowni, a następnie posegregowałam zakupy. Zadowolona spojrzałam na regał, który niegdyś świecił pustkami, a teraz pełen był rozmaitych tkanin. Uwielbiałam swój zawód. Mogłam w końcu robić to, co sprawiało mi radość. Projektowałam ubrania, dobierałam materiały oraz kolory i szyłam je dla wszystkich Osadników.
Z uśmiechem przejrzałam rysunki strojów, które miałam wykonać. Palcami drugiej dłoni gładziłam miękkie futro, leżące na moim biurku. Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Uniosłam wzrok znad kartek na drzwi, chcąc się upewnić, że nie przesłyszałam się. Gdy odgłos się powtórzył, odłożyłam projekty i szybko podeszłam do drzwi. Za nimi zastałam czarnowłosego chłopca. Był to syn naszej strażniczki, Galii.
- Witaj, Renard'zie. - powitałam go z uśmiechem - Co cię do mnie sprowadza? - zapytałam, spojrzawszy następnie na kartkę papieru, na której coraz mocniej zaciskał palce. Chłopiec spuścił nieśmiało wzrok i wyciągnął ją przed siebie. Spojrzałam na naszkicowany przez niego projekt peleryny. 
- Zapraszam do środka. - powiedziałam z uśmiechem, odsuwając się przy tym na bok. Renard wszedł niepewnie do mojego domu. Zaprowadziłam go do salonu, a następnie przeszłam do kuchni, by zaparzyć herbaty mojemu gościowi. Kiedy napar był gotowy, przyniosłam go chłopcu i usiadłam obok niego.
- Opowiedz mi coś o swoim projekcie. - powiedziałam, ponownie przenosząc wzrok na rysunek.
- Chciałbym mieć taką pelerynę, jak mama. - odparł nieśmiało brunet. Przyjrzałam się projektowi. Był niezwykle dokładny, lecz bardzo prosty.
- Hmmm... Co byś powiedział na to, żebym go nieco zmieniła? Peleryna miałaby więcej funkcji i dłużej by ci służyła. - zapytałam, spojrzawszy na chłopca. Renard zamyślił się.
- No dobrze. - odparł po chwili.
Kiedy brunet dokończył swoją herbatę, zaprowadziłam go do pracowni, by razem z nim wybrać materiały niezbędne do wykonania ubioru.
- Ile to będzie kosztować? - zapytał Renard, gdy skończyliśmy.
- Jako, że jest to twoje pierwsze zamówienie u mnie, będzie to prezent. - odparłam z uśmiechem, gładząc następnie włosy chłopca. 

Po wyjściu Renard'a od razu zabrałam się do pracy. Dokończyłam ubrania, które zajęłyby mi najmniej czasu, po czym przeniosłam je na stolik z innymi gotowymi strojami. Następnie wróciłam do projektu Renard'a. Usiadłam nad nim przy biurku i zaczęłam nanosić na niego poprawki. Zamieniłam wiązanie przy szyi na zapięcie, dodałam wewnątrz kilka mniejszych kieszeni na drobiazgi oraz ostrza i dostosowałam jej długość do wzrostu chłopca.
Nagle poczułam silne pieczenie w gardle. Automatycznie położyłam dłoń na swojej szyi. Moja skóra zrobiła się nagle strasznie sucha, a w miejscu, gdzie pod wodą miałam skrzela, pojawiły się pęknięcia. Nie wiedziałam, co się dzieje. Zawsze pilnowałam godzin kąpieli i pamiętałam, że kolejną mam wziąć za dwie godziny.
Zaczęło kręcić mi się w głowie. Cały obraz stał się nagle rozmazany. Chwyciłam rękoma blat biurka, by nie stracić równowagi. Powoli wstałam z miejsca i ruszyłam do łazienki.
Wlałam do balii nieco wody, rozlewając przy tym część po podłodze. Następnie opadłam na dno wanny, nie przejmując się ubraniami.
Powoli dochodziłam do siebie. Pęknięcia stopniowo znikały, a pieczenie w gardle ustało. Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na swoje przemoczone ubranie. W pewnym momencie moją uwagę przykuły dłonie, a dokładniej błony między palcami. To oznaczało, że jednak nie wiem wszystkiego o swojej modyfikacji. Zaczynałam się zmieniać. Pytanie tylko, czy na lepsze.

Wykonanie peleryny nie zajęło mi zbyt dużo czasu, dlatego była gotowa jeszcze przed umówionym terminem. Postanowiłam więc zrobić niespodziankę Renard'owi i zapakowałam ją do białego pudełka. Związałam je czerwoną wstążką, która kończyła się kokardą na czubku prezentu. Następnie włożyłam ciepły sweter i wyszłam z domu z pudełkiem w rękach.
Od razu skierowałam się do domu Galii.
Drzwi otworzył mi Renard. 
- Witam ponownie. Mam dla ciebie prezent. - powiedziałam z uśmiechem, podając następnie chłopcu pudełko. Brunet od razu otworzył je z błyskiem w oczach i wyjął z niego pelerynę. Z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy oglądał ją z każdej strony. Delikatnie gładził opuszkami palców zdobione zapięcie, wewnętrzną stronę wyłożoną miękką, cienką skórką, która miała ogrzewać go zimą, a jednocześnie nie być problemem latem. Z uśmiechem obserwowałam jego reakcję. 

 Renard? :) 

20 grudnia 2018

Od Fafnir'a CD Lunaye


Nastała krępująca cisza. Przedłużała się ona coraz bardziej, przez co z każdą chwilą czułem się jeszcze niepewniej. Rudowłosa zmierzyła mnie szybko wzrokiem, a później jeszcze raz, ale znacznie wolniej. Następnie spojrzała mi w oczy. Poczułem jak moje mięśnie automatycznie się napinają.
- Słuchaj, "przepraszam" nie zrekompensuje mi kolacji, ani tegoż faktu, że w dalszym ciągu jestem głodna. - odparła nieznajoma. Spuściłem wzrok i zastanowiłem się, czy mam może w domu jeszcze coś do jedzenia.
- To może... ja ugotuję ci jakąś kolację? Zorganizuję szybko jakieś ognisko i... - zacząłem niepewnie, ale kobieta przerwała mi, pochyliwszy się nade mną i zacisnąwszy dłonie na moich ramionach. Syknąłem cicho z bólu.
- Nie rozumiesz powagi sytuacji... - usta rudowłosej wygięły się w zadziornym uśmiechu - Ja nie jem takich "specjałów" - nieznajoma zniżyła głos do szeptu i przybliżyła wargi do mojego ucha - Trochę twojej własnej krwi i zapomnimy o sprawie... - wyjaśniła. Czym prędzej wyrwałem się z jej uścisku.
- Nie ma mowy! - krzyknąłem. Miałem dość bycia Honorowym Dawcą dla wampirów.
Rudowłosa ponownie chwyciła mnie za ramiona, tym razem jednak wbijając w nie paznokcie. Spojrzałem z przerażeniem na jej szeroki uśmiech.
- Obiecuję, że nie będzie bolało... No prawie. Ale mogę przyrzec, że twoje życie będzie bezpieczne, to na pewno. Coś za coś. - zapewniła wampirzyca. Przygryzłem dolną wargę w zamyśleniu. Rudowłosa błyskawicznie oblizała usta i wbiłam kły w moją szyję. Od razu wydałem z siebie stłumiony jęk i ponowiłem próbę wyrwania się nieznajomej, lecz z czasem byłem coraz słabszy. Moje ramiona bezwładnie opadły, a powieki stały się ciężkie. W pewnym momencie wszystko pochłonęła ciemność.

Nie wiedziałem, jak długo byłem nieprzytomny, ani gdzie wylądowałem. Rozejrzałem się powoli po skromnym pomieszczeniu. Spróbowałem się podnieść, ale nie miałem wystarczająco sił, by to uczynić, więc dalej leżałem nieruchomo. W pewnym momencie usłyszałem cudze kroki w progu.
- W końcu się obudziłeś. - do moich uszu dotrał głos rudowłosej wampirzycy, spotkanej w lesie.
- Gdzie jestem? Co tutaj robię? - zapytałem cicho.
- Jesteś u mnie. Przyprowadziłam cię tutaj. - odparła kobieta, zakładając ręce na piersi.
- Jak długo byłem nieprzytomny? - dopytałem po chwili milczenia.
- Kilka godzin. - wampirzyca wskazała ruchem głowy okno, za którym dostrzec można było zachodzące słońce.
- Dziękuję za gościnę, ale muszę już iść... - powiedziałem, ponawiając próbę wstania z miejsca. Automatycznie zacisnąłem zęby, czując piekący ból na całym ciele. A było lecieć w stronę liściastego lasu.
Z trudem podniosłem się z posłania kobiety i ruszyłem do drzwi, trzymając się ścian.
- Żegnaj... - zacząłem, ale nie byłem pewien, jak mam dokończyć zdanie.
- Lunaye. - mruknęła wampirzyca.
- Żegnaj, Lunaye. - powtórzyłem i wyszedłem na zewnątrz.


Lunaye? 

18 grudnia 2018

Od Tenebris'a CD Nirali

Widać było, że dziewczyna bije się z myślami. Nie było się co dziwić. Nie znała mnie i nie mogła być pewna co do moich zamiarów. Sam bym pewnie nie skorzystał z pomocy, gdybym był na jej miejscu. A jednak postanowiła mi zaufać.
Brunetka zsunęła się z gałęzi i spadła prosto w moje ramiona. Chwyciłem ją pewnie, nisko nad ziemią, ugiąwszy przy tym kolana, by nie stracić równowagi. Przez chwilę wydawała się być spokojna, ale nagle wyraz jej twarzy zmienił się w przerażenie. Nie mówiła, ale miałem wrażenie, że słyszę jej krzyk, gdy tak patrzyła na mnie swoimi szeroko otwartymi, niebieskimi oczami.
W pierwszej kolejności pomyślałem o tym, że może źle ją złapałem, gdy skoczyła, uderzając tym samym w jej godność, ale wszystko było tak, jak być powinno. Później zastanowiłem się nad swoim wyglądem, ale szybko odrzuciłem tą opcję, bo wyglądałem dość zwyczajnie. Przynajmniej tak sądziłem. Dopiero po krótkiej chwili przypomniałem sobie trzecią rzecz, która prawdopodobnie była powodem takiej reakcji u dziewczyny i nie mogłem uwierzyć w to, że nie pomyślałem o niej w pierwszej kolejności. Moja aura żniwiarza. Ułatwiała co prawda życie, ale czasem również utrudniała.
Spojrzałem w dal, krzywiąc się przy tym nieco. Skupiłem się na zmniejszeniu nasilenia mojej aury, a gdy uznałem, że nie powinna już przeszkadzać brunetce, wróciłem do niej spojrzeniem.
- Dzie... dziekuję ci. - wyjąkała - Uratowałeś mi życie. - dodała po chwili. Uniosłem nieco kącik ust.
- I tak miałem zamiar coś upolować na obiad, uratowałem cię przy okazji, nie czuj się jakoś bardzo wyróżniona... - odparłem -To było bardzo nieodpowiedzialne oddalać się poza teren wioski i to bez jakiejkolwiek broni. - dodałem, na nowo przybierając poważny wyraz twarzy. Dziewczyna spuściła wzrok na ziemię przykrytą śniegiem. Po chwili milczenia na nowo podniosła głowę, zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie z iskierkami zaciekawienia w oczach.
- Kim ty właściwie jesteś? Pierwszy raz spotykam się z kimś, od kogo bije taka dziwna, zimna aura. - zapytała. Czyżby faktycznie nigdy nie słyszała o mutantach takich jak ja? Trudno było mi w to uwierzyć. Sam fakt, że zadała takie pytanie nieznajomej osobie tak bezpośrednio był dla mnie zdumiewający. Nie miałem ochoty chwalić się tym, kim jestem na lewo i prawo. Jeśli bym się z tym obnosił dumny jak paw, pewnie długo bym nie pożył, bo zaraz ktoś by wykorzystał moją mutację przeciwko mnie. Każda rasa w końcu ma swoje słabości.
- Jestem żniwiarzem... - odparłem cicho po namyśle. Nie zamierzałem dodawać nic więcej.
- Jak się nazywasz? - zapytałem, chcąc zmienić temat.
- Nirali. - odpowiedziała dziewczyna.
- Tenebris. - odparłem z lekkim uśmiechem.
Nagle brunetkę złapał atak silnego kaszlu, a gdy w końcu ustał, Nirali zadrżała z zimna. Skrzywiłem się lekko, marszcząc jednocześnie brwi. Postawiłem dziewczynę na ziemi, zdjąłem z siebie skórę wilka i nałożyłem ją na ramiona brunetki.
- Masz, bo zaraz mi tu zamarzniesz. - mruknąłem.
- Dziękuję. - odparła Nirali z uśmiechem i wtuliła się w futro.
- Chodź, zaprowadzę cię do mojego domu, jest niedaleko stąd. Ogrzejesz się przy ognisku. - powiedziałem. Wiedziałem, że powrót do wioski zajmie dziewczynie dużo czasu i zanim tam dotrze, rozchoruje się na dobre.
- Do... dobrze. - odparła Nirali. Wyglądała na zaskoczoną tak nagłą propozycją. Nie zaprzeczę, pewnie zabrzmiało to podejrzanie.
Przeciągnąłem mutanta na obniżony teren i przysłoniłem jego ciało gałęziami iglaków. Zjeść kota to jedno. Zjeść człowieka zmienionego w kota to drugie.
Po ukryciu zwłok, wróciłem do Osadniczki. Widząc, że dziewczyną wciąż wstrząsają drgawki, objąłem ją ramieniem i zacząłem prowadzić do swojego domu.

Szliśmy między drzewami, by Nirali nie była narażona na silne podmuchy zimnego wiatru, które byśmy zastali na otwartej przestrzeni.
- Co tutaj robiłaś? - zapytałem z czystej ciekawości oraz by przerwać przedłużającą się ciszę.
- Szukałam rośliny, której bym nie znalazła na terenie wioski. - wyjaśniła brunetka. Była znacznie bledsza, niż chwilę temu. Wyglądała jakby zaraz miała stracić przytomność. Postanowiłem więc wziąć ją na ręce. Nirali wtuliła się w moją pierś w poszukiwaniu ciepła.
- Zaraz będziemy na miejscu. - powiedziałem, wkraczając na górzysty teren. Automatycznie skręciłem w ukryty za drzewami i skałami wąwóz. Uniosłem wzrok na górskie szczyty, otaczające nas ze wszystkich stron. Każdy z nich zdobiła biała sterta śniegu. Patrząc na nie miało się wrażenie, że zaspa zaczyna osuwać się powoli, a później coraz szybciej i szybciej, by w końcu zasypać wąwóz oraz wszystko, co się w nim znajdowało. Taka lawina równała się tutaj ze śmiercią. Na wyspie nie było ekip ratunkowych, ani psów z beczuszką na szyi. Dlatego wolałem zachować ciszę i ostrożnie szedłem przed siebie.
Poza tym, kto by ratował Samotnika?  Na pewno nie inni Samotnicy, bo tutaj każdy dba o siebie, a tym bardziej Osadnicy. Byliśmy dla nich zagrożeniem, dla którego ratowania nie warto opuszczać ciepłej chatki. Nie narzekałem jednak. Zachowanie obu stron było dla mnie logiczne i jak najbardziej uzasadnione. Nigdy nie wiadomo, czy Samotnik w potrzebie nie jest tak naprawdę dobrym aktorem, który tylko czeka na jakiegoś naiwniaka.
Nagle poczułem, jak dziewczyna podrywa się do góry z krzykiem. Musiał ją obudzić jakiś koszmar. Uniosłem wzrok na szczyty, modląc się w duchu, by hałas obudził jedynie mnie, a nie lawinę. Nastała chwila grobowej ciszy. Nic się nie wydarzyło. Już miałem odetchnąć z ulgą, gdy naraz dźwięk podobny do grzmotu rozbrzmiał w wąwozie, odbijając się echem od kamiennych ścian. Przycisnąłem Osadniczkę do swojej piersi i zacząłem biec. Starałem się nie patrzeć na pędzącą w dół lawinę, by nie zwalniać oraz uważać na to, co miałem przed sobą. Kilka razy musiałem przeskoczyć nad głazem lub przebiec pod powalonym drzewem, które utknęło pomiędzy skałami. Już czułem chłód na twarzy i uderzające w nią drobinki śniegu. W ostatniej chwili wybiegłem z wąwozu do lasu u podnóża gór. W tym samym momencie został on przysypany przez tony białego opadu.
Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na dziewczynę. Była blada, a całym jej ciałem wstrząsały drgawki. Musiałem się spieszyć.
Wyszedłem na łąkę mniejszą od tej po drugiej stronie łańcucha górskiego. Ze wszystkich stron otaczały ją lasy. Wkroczyłem do jednego z nich i udałem się w stronę Śpiącego Kanionu. Powoli zbliżaliśmy się do starej, opuszczonej wioski. No prawie opuszczonej, bo to właśnie na jej końcu mieszkałem.
Słońce już zdążyło schować się za chmurami, przez co wszystko wokół wydawało się być szare. Spojrzałem po raz kolejny na Osadniczkę w moich ramionach. Wyglądała jakby spała, ale przez jej nierówny oddech miałem wątpliwości.
- To już blisko. - powiedziałem, nie bardzo wiedząc, po co to zrobiłem.

Otworzyłem bramę jedną ręką, drugą wciąż przytrzymując brunetkę przy sobie. Następnie wszedłem na zajmowany przeze mnie teren, zamknąłem bramę i czym prędzej zaniosłem dziewczynę do swojego domu. Posadziłem ją w dużym, plecionym koszu, wyłożonym poszewką wypełnioną pierzem oraz futrem, który to służył mi jako fotel. Natychmiast zabrałem się za rozpalenie ogniska w kominku oraz parzenie herbaty. W tym celu przygotowałem mały kociołek, nalałem do niego wody i zawiesiłem go nad płomieniami.
Gdy miałem już gotowy wrzątek, przelałem go do imbryka z suszonymi kwiatami lipy na dnie. Następnie zdjąłem z półki gliniany garnuszek z miodem. Odstawiłem go na blat stołu i zacząłem szybko szukać suszonej kurkumy.
Kiedy w końcu udało mi się ją znaleźć, przesypałem pomarańczowy proszek do miodu i wymieszałem z nim. Następnie wziąłem jeden z kubków, zakryłem go sitkiem, po czym przelałem do niego zaparzonej herbaty. Na koniec dodałem do niej mieszanki miodu oraz kurkumy i podałem napar Nirali.
- Wypij to. Ostrożnie. - nakazałem. Widząc jednak, że dziewczyna nie ma sił, by podnieść ręce, napoiłem ją powoli, nie chcąc jej poparzyć. Następnie przygotowałem swoje ubrania przygotowane na silniejsze mrozy i przebrałem w nie brunetkę. Była cała rozpalona, a skórę miała mokrą od potu. To oznaczało, że jej stan z czasem się pogarszał.
Wziąłem więc Osadniczkę z powrotem w ramiona i przeniosłem do swojego łóżka. Opatuliłem ją szybko wszystkimi kocami jakie tylko miałem, by pomóc jej organizmowi walczyć z chorobą.
Dziewczyna wciąż oddychała niespokojnie, szczękając przy tym zębami. Wróciłem do kuchni i przygotowałem ciepły okład, który położyłem na czole Nirali.

Po kilku trudnych godzinach dziewczyna w końcu zasnęła. Zmieniłem okład na jej czole i usiadłem obok. Byłem wykończony, ale nie mogłem od tak iść spać. Musiałem nad nią czuwać.
Położyłem ostrożnie dłoń na głowie Osadniczki i  delikatnie pogładziłem jej włosy.

Następnego dnia podałem Nirali lekarstwo, które zrobiłem z zebranych wiosną ziół i wyszedłem z domu. Zajrzałem do stajni, w której trzymałem młodego jelenia i sarnę w tym samym wieku. Wypełniłem oba żłoby sianem oraz wodą, a następnie obejrzałem zwierzęta w poszukiwaniu ran, oznak chorobowych lub czegokolwiek innego. Dopiero, gdy skończyłem, udałem się na polowanie. W końcu ostatnim razem upolowałem tylko mutanta, którego mięsa za nic nie wziąłbym do ust.
Spojrzałem zrezygnowany na zasypany wąwóz. W takich okolicznościach byłem zmuszony do szukania pożywienia na znacznie mniejszym obszarze. Nie mogłem bowiem przeprawiać się przez góry, poświęcając na to masę czasu, gdy w moim domu czekała głodna dziewczyna. Wróciłem więc do lasu i zacząłem szukać czegokolwiek.

Do domu wróciłem po jakimś czasie z upolowanym dzikiem. Od razu zajrzałem do Nirali. Chwilę przyglądałem się twarzy śpiącej Osadniczki, po czym odwróciłem się z zamiarem przejścia do kuchni.
- Wróciłeś... - usłyszałem za sobą cichy, dziewczęcy głos.
- Ta, trochę mi to zajęło... - mruknąłem - Zaraz coś przygotuję. - dodałem szybko.
- Spokojnie, nie jestem aż tak głodna. - odparła brunetka.
- Ale osłabiona. Musisz nabrać sił, jeśli zamierzasz szybko wrócić do zdrowia. - rzuciłem, idąc do kuchni. Tam wydobyłem z dzika wnętrzności i oskurowałem go. Z mięsa, ziół oraz warzyw przygotowałem gulasz, po czym zaparzyłem Nirali tą samą herbatę, co poprzedniego dnia. Następnie wróciłem do dziewczyny z posiłkiem. Pomogłem jej usiąść i zacząłem ją karmić, widząc że wciąż nie wygląda za dobrze.

Każdy dzień był podobny do poprzedniego z tą jedną różnicą tylko, że gdy nie wychodziłem na polowania, więcej czasu spędzałem w domu na rozmowach z dziewczyną. Poruszaliśmy głównie tematy wioski, jej mieszkańców i tego, jak ich życie różniło się od tego Samotników. Czasem opowiadaliśmy o tym, co spotkało nas na wyspie lub zwyczajnie o swoich zainteresowaniach.
Śnieg powoli topniał, a wraz z nim odchodziła również choroba Nirali. Wraz z nadejściem wiosny, Osadniczka była całkowicie zdrowa.

- Jutro odprowadzę cię do wioski. - mruknąłem, kładąc się na moim posłaniu pod oknem. Przeniosłem wzrok na Nirali, którą widziałem tylko dzięki świetle księżyca.
- Pewnie się stęsknili. - dodałem, opierając się o ścianę. Nirali natomiast była dziwnie milcząca.
Nagle zapytała o coś ze spuszczonym wzrokiem. Było to jednak tak niewyraźne, że nie zrozumiałem ani jednego słowa.
- Co mówiłaś? - dopytałem.
- Nic takiego, nieważne. - odparła brunetka z uśmiechem - Dobranoc. - dodała, układając się do snu.
-... Dobranoc. - odpowiedziałem.

Po śniadaniu ubraliśmy się odpowiednio do pogody i ruszyliśmy w drogę. Większość czasu milczeliśmy. Kątem oka obserwowałem dziewczynę.
Wkrótce dotarliśmy do granicy wioski.
- Tutaj nasze drogi się rozchodzą. Uważaj na siebie. - powiedziałem, przenosząc wzrok ze strażników na brunetkę.


 Nirali? Przepraszam, że musiałaś tyle czekać 

16 grudnia 2018

Od Nirali [etap 1 > etap 2]

Ból… Czuła go w każdym milimetrze swojego ciała. Od palców u stóp do czubka głowy. Rozchodził się po jej całym ciele jak śmiercionośna trucizna. Jej długie, ostre kły wbiły się w jej wargę, tworząc głębokie rany. Poczuła w buzi metaliczny posmak krwi. Była na tyle sparaliżowana, że nie mogła się ruszyć. Chciała krzyczeć, ale nie mogła wydać się z siebie głosu. Czuła już swoją śmierć. Widziała jak stoi nad nią niewyraźna czarna postać, uosobienie wszystkich cierpień i lęków. Mimo to Nirali nie bała się, czekała na nią z utęsknieniem, chciała, żeby zabrała ją ze sobą, chciała już przestać cierpieć i odejść tam, gdzie nie ma już bólu. Śmierć wyciągnęła do niej rękę, a Nirali ją chwyciła. Błogi uśmiech pojawił się na jej twarzy. Nareszcie koniec tego wszystkiego, nareszcie koniec cierpienia. I właśnie wtedy czarna postać nagle zniknęła, tak samo, jak i przeraźliwy ból.

Dziewczyna uwolniona z paraliżu otworzyła szeroko oczy i próbowała uspokoić swój oddech. „Czy to był sen?” – zadawała sobie w myślach pytanie. - „Nie… w snach przecież nie ma bólu…”.
Podniosła się z łóżka, przy czym lekko się zachwiała. Poczuła straszny ból w łydkach, przez który prawie się przewróciła. Idąc jak dopiero co uczące się chodzić dziecko, dotarła do swojej szafki i zapaliła świecę. Otworzyła jedną z szuflad i wyjęła własnoręcznie wykonane lustro, które zrobiła niedawno ze znalezionego na wyspie kawałku szkła, należącego zapewne do naukowców. Gdy ujrzała swoje odbicie, omal się nie przewróciła. Jej ręce i jej nogi… Wyglądały teraz, jakby przez co najmniej rok pakowała na siłowni. Dotknęła ich przerażona. Pod skórą czuć było teraz twarde i rozbudowane mięśnie. Spojrzała również na swoje paznokcie, które także się zmieniły. Teraz były to długie i ostre pazury, lekko zakręcone do środka, jak u kota.

Nirali bała się siebie, bała się tego, czym się staje. Coraz mniej była podobna do człowieka, a coraz bardziej przypomniała zwierzę. Zamieniała się w potwora…

14 grudnia 2018

Od Lunaye CD Fafnira

"Niechcący" słowo zawisło w zaistniałej ciszy. Zmierzyłam mężczyznę od stóp do głów. "Nie dziwię się, że "niechcący", skoro wyglądasz jak totalna łamaga" - pomyślałam, ale ugryzłam się w język zawczasu, kiedy znowu poczułam wzmożone łaknienie. W powietrzu unosił się zapach świeżej krwi, niezbyt wyraźny by poczuł go normalny człowiek, ale dla mnie to było jak mocna kawa w kubku zaraz pod nosem. To wystarczyło by jakiś wewnętrzny głos z tyłu głowy pobudził do działania instynkt, który od niedawna mocno dawał o sobie znać. Zawirowało mi w żyłach a po plecach przeszedł dreszcz. Spojrzałam jeszcze raz na mężczyznę, był cały posiniaczony i poharatany. Uśmiechnęłam się sama do siebie i spojrzałam prosto w jego oczy. On zaś cały czas patrzył się na mnie a trwająca między nami chwilowa cisza robiła się wręcz krępująca.

- Słuchaj, "przepraszam" nie zrekompensuje mi kolacji, ani tegoż faktu, że w dalszym ciągu jestem głodna. Czekałam na jego reakcje, wydawał się intensywnie myśleć.

- To może... ja ugotuje ci jakąś kolacje? Zorganizuje szybko jakieś ognisko i...

Nie dałam mu dokończyć. Pochyliłam się nad nim i oparłam ręce na jego ramionach, wbijając mu przy tym palce na tyle mocno, że za parę chwil pojawią się siniaki.

- Nie rozumiesz powagi sytuacji... - moje usta wygięły się zadziornie - Ja nie jem takich "specjałów" - zniżyłam głos do subtelnego szeptu i przybliżyłam usta do jego ucha - Trochę twojej własnej krwi i zapomnimy o sprawie... Zanim białowłosy wyrwał się gwałtownie do tyłu zdążyłam poczuć dobitnie jak pachniała jego krew, powoli przestawałam nad sobą panować. "Rozegraj to dobrze" powtarzałam sobie w głowie.

- Nie ma mowy! - krzyknął. Dopadłam go ponownie, tym razem wbijając mu swoje długie paznokcie. Uśmiechnęłam się najładniej jak umiałam.

- Obiecuję, że nie będzie bolało.. no prawie. Ale mogę przyrzec, że twoje życie będzie bezpieczne, to na pewno. Coś za coś. Mężczyzna zagryzł wargę, co wydało mi się nawet pociągające, ale nie powiedział nic. Uznałam to za niemą zgodę, w końcu nie usłyszałam ani jednego słowa sprzeciwu. Albo go zaskoczyłam, albo moje argumenty naprawdę były przekonujące. Błyskawicznie oblizałam wargi i najsubtelniej jak umiałam wbiłam kły w bladą skórę na jego szyi. Mężczyzna wydał stłumione jęknięcie i ponowił próbę wyrwania się, lecz powoli zaczynały opuszczać go siły. Jego krew była cudownie ciepła, miała metaliczny posmak i lekko słodkawą nutę. Jego krew była dla mnie tak niesamowitym aromatem, a sprawiała, że czułam się co najmniej jak uzależniony po dobrej porcji dragów. Oderwałam się niechętnie, nie chciałam go przecież zabić. Obiecałam mu to w końcu, a słowo, rzecz święta. Nie przyszło mi to z łatwością, omdlenie chłopaka było na to najlepszym dowodem. Strużka krwi spłynęła jeszcze ze świeżej rany gdy odsunęłam się i usiadłam obok niego. Starłam ją delikatnie ręką i spojrzałam na nieprzytomnego nieznajomego. Wyglądał dość niewinnie, ale nie można było odmówić mu urody. Przejechałam delikatnie palcami po jego policzku i odgarnęłam kilka białych kosmyków z czoła. "Jeśli go tu zostawię, to może go coś dopaść, las jest pełen głodnych stworzeń. A one nie są takie miłe jak ja" Westchnęłam. Nie mogłam go tu zostawić. Podjęłam więc decyzje by zabrać go do swojej chaty. "Po cholerę ja mówiłam, że jego życie będzie bezpieczne... Ja wale" Myślałam sobie ciągnąc go przez las. Co prawda odkąd byłam na wyspie moja siła ciągle rosła, lecz w tym momencie nie miałam jej na tyle, by ciągnięcie, nawet takiego chudzielca była totalną łatwością. Kiedy w końcu dotarłam na miejsce odetchnęłam z ulgą. Ułożyłam go na moim prowizorycznym łóżku zrobionym ze szmat znalezionych w chacie. "Musze je kiedyś ulepszyć bo wygląda to tragicznie" zanotowałam w myślach i przykryłam go kolejnym materiałem. Przyjrzałam się ponownie, teraz już śpiącemu, mężczyźnie. "Przesadziłam... powinnam bardziej nad sobą panować". W głowie zaświtała mi myśl, że to jednak z lekka przerażające, co ze mnie zrobili ci ludzie w kitlach. Stałam się drapieżnikiem na dwóch nogach, ale nic już tym nie mogłam zrobić. Nakrywając białowłosego znowu poczułam zapach krwi, jednak już nie tak silny, a pod palcami małe już powoli gojące się ranki. "No tak, przecież był cały poharatany, a ja jeszcze ciągnęłam go przez las" przypomniałam sobie. Było w tym więc trochę mojej winy. Zabrałam z chaty stary, wyszczerbiony dzban i udałam się do pobliskiego małego jeziorka. Umyłam naczynie, napełniłam wodą. Gdy wróciłam zamoczyłam w nim ostatni materiał jaki znalazłam i zaczęłam przemywać mu zadrapania. Jak sama wcześniej powiedziałam "Coś za coś". Uśmiechnęłam się. Było to miłe, bardzo ludzkie uczucie, robić coś prawie, że bezinteresownie.

Fafnir?

12 grudnia 2018

Od Nyx CD Sędziego

Piekielnie dumna ze swoich, jak i „sędziowskich” zdolności aktorskich smoczyca odleciała z pola bitwy. Jej bok nadal krwawił, a z rany powoli sączyła się jucha spadając niespiesznie ku ziemi niczym szkarłatne krople deszczu. Rita nie przejmowała się zbytnio obrażeniami, czując, że nie są za bardzo poważne. Przede wszystkim cieszyła się, że nie zostały uszkodzone żadne z mięśni odpowiedzialnych za machanie skrzydłami. Wtedy byłaby udupiona. Na samą myśl o radzeniu sobie na tej piekielnej wyspie w roli smoka-nielota przeszły ją ciarki. Obrała kierunek powrotny prowadzący w stronę gór Ungcy. Przelatywała nad powoli pogrążającym się w półmroku lasem podczas, gdy przez cały czas dręczyło ją dziwne uczucie. Jak gdyby potrzeba spłacenia długu. Za Chiny Ludowe nie mogła jednak przypomnieć sobie wizyt jakichkolwiek wierzycieli, a pamięcią żadnego pożyczkodawcy sięgnąć nie dała rady. W końcu pod lecącą bestią zniknęły zielone korony drzew ustępując skalistym szczytom, a gadzina otrząsnęła się z zamyślenia. Miała ważniejsze sprawy na głowie niż dziwne, dręczące ją emocje. Do jednej z nich należało znalezienie swojej jaskini, przyrządzenie kolacji i dokładniejsze oględziny nowych obrażeń.

***

Księżyc widniał już wysoko na nieboskłonie gdy smoczyca zaczęła układać się do snu. Przyjąwszy najbardziej optymalną i najwygodniejszą pozę zamknęła ciężkie powieki. Tym razem sen nie miał jednak ochoty przyjść tak łatwo, jak dotychczas. Resztki adrenaliny pozostałe w krwioobiegu skutecznie odwodziły dziewczynę od błogiego odpoczynku nieustannie przypominając jej o zdarzeniach minionego dnia. Dodatkowo poczucie winy i długu, którego niedawno się wyzbyła powróciło ze zdwojoną siłą. Jednak dopiero obudziwszy się nad ranem z niespokojnego letargu zrozumiała, co ją przez cały ten czas dręczyło.

***

Widok kucającego za krzakami smoka musiał być dość nietypowy. Z kolei widok ogromnej, majestatycznej gadziny skradającej się nieudolnie do małego warsztatu musiał być już najzwyczajniej w świecie śmieszny. Rita stawiała łapy powoli i ostrożnie. Dokładnie planowała każdy kolejny ruch, a pewnie gdyby, nie fakt, że jej pokryta skórą łuska nie posiadała gruczołów potowych dziewczyna zapewne już byłaby cała pokryta ich słoną wydzieliną. Spojrzała szybko, czy nikt się nie zbliża i dodając sobie otuchy głębokim westchnięciem wyskoczyła zza krzaków i potruchtała do drewnianych drzwi po czym zapukała w nie delikatnie. Usłyszawszy ruch wewnątrz i męski głos dopytujący o tożsamość niespodziewanego gościa czmychnęła czym prędzej w bok i schowała się za boczną ścianą budynku. W tym samym momencie, z dokładnością co do tysięcznej sekundy długi, zielony ogon ukrył się za rogiem, a w drzwiach stanął rzemieślnik. Nyx praktycznie nie oddychała próbując usłyszeć ruchy wykonywane przez mężczyznę. Ten, tak jak się tego spodziewała, wydał z siebie zdziwiony okrzyk zaskoczenia połączony z zadowoleniem. Smoczyca nie musiała nawet się wychylać zza bezpiecznej kryjówki, żeby wiedzieć, że uwagę gospodarza domku przykuł dorodny, świeżo upolowany jeleń leżący parę metrów przed chatką. Gadzina odetchnęła z ulgą. Rzemieślnik złapał haczyk będący jednocześnie jego zapłatą. Wszystko szło podejrzliwie zgodnie z planem. Szklarz opuścił warsztat kierując się do padliny zostawiając budynek bez nadzoru. W tym czasie, jak na razie niezauważona Rita, podkradała się do otwartego okna. Nie było wystarczająco duże, żeby mogła przez nie przejść, jednak była w stanie przecisnąć przez nie swoją głowę lub ramię. Użyła najpierw tego pierwszego z zamiarem wykonania rekonesansu. Powoli wsunęła swój pokryty łuską łeb  i ostrożnie rozejrzała się w poszukiwaniu celu. Długi rząd szyb o jednakowych, a tym samym idealnych wymiarach znajdował się tuż pod jej gardzielą. Dziękując swojemu podejrzanie sprzyjającemu losowi wyciągnęła głowę i w jej miejsce wsunęła ramię. Musiała się mocno wygimnastykować, żeby sięgnąć celu swojego arcytrudnego questa.

*Byłoby pierdyliard razy łatwiej gdybym nie była cholernym smokiem* przeszło jej przez myśl po raz kolejny.

Nie pozwoliła jednak takim bezsensownym rozważaniom o niesprawiedliwościach tego świata wytrącić się z równowagi. Mając już takie wieloletnie doświadczenie nauczyła się podczas swoich akcji trzymać nerwy na wodzy.  Utalentowany złodziej po kilku chwilach wyciągał już delikatny skarb przez okno. Pomimo -300 punktów do zwinności i lepkich palców Nyx wywiązała się ze swojej misji znakomicie nie pozostawiając po sobie praktycznie żadnego śladu, z wyjątkiem zapłaty dla szklarza w postaci jelenia. Wynagradzanie kogoś w zmian za rabunek. To nie było zachowanie typowe dla Rity. Ta jednak była pewna, że osoba, której zamierzała swój łup sprezentować nie byłaby zadowolona z kradzionego podarunku.

***

Nie minęło nawet południe, gdy smoczyca wylądowała przed swoim ostatecznym celem. Dzierżąc prezent w jednej łapie i skacząc na pozostałych trzech jak kulawy pies doczłapała do drewnianych drzwi domku wykutego w skale. Odłożyła podarunek obok drzwi opierając go o kamienną ścianę (?) budynku. Po czym uniosła zgięte szpony z zamiarem zapukania w drewniane wrota. W ostatnim momencie zawahała się jednak zastanawiając się, co wypadałoby powiedzieć Sędziemu. Oczywiście przy założeniu, że zrozumie jej smocze pojękiwania. Nie zdążyła jednak nic sensownego wymyśleć, gdy drzwi z impetem rozwarły się po drodze zahaczając o smoczy pysk, aby ostatecznie gruchnąć o skalną ścianę budynku.

- KTO MI TYM RAZEM DUPĘ ZAWRACA?! – z wnętrza chatki wydobyło się zmęczone, lecz jednocześnie donośne ryknięcie siwobrodego, który po sekundzie już rzucał się  z mieczem na masującą obolały nos smoczycę.

Ta zaskoczona takim obrotem spraw stanęła na dwóch łapach, lecz odchyliwszy się za bardzo do tyłu uległa bezlitosnej sile grawitacji i łupnęła grzbietem o ziemię. Gdy jej plecy spotkały się z glebą płuca wyrzuciły w pośpiechu swoją zawartość, co z perspektywy osób trzecich zabrzmiało jakby smok próbował kwiknąć jak świnia. Sędzia zatrzymał się w połowie zamachu swoim bastardem na intruza i zaniemówił dostrzegając, kim był nieproszony gość będący równie sparaliżowany sytuacją co właściciel terenu. Tragicznie kontrastująca z poprzedzającymi ją zdarzeniami cisza zdawała się trwać parę godzin. Przewrócona gadzina wyciągała szyję w kierunku Sędziego łypiąc na niego ślepiami, podczas gdy ten z dziwnym grymasem na twarzy mrugał co chwilę próbując przetrawić sytuację. Brakowało tylko toczącego się krzaczka i zawodzącego wiatru. W końcu gadzina zaczęła kulać się na boki i machać kończynami jak przewrócony chrabąszcz z zamiarem podniesienia się z ziemi. Gdy w końcu z gracją antylopy gnu poderwała się z podłoża, wzbiła w powietrze w akcie czystej, spowodowanej zawstydzeniem paniki. Wtem jednak coś, a raczej ktoś szarpnął jej zwisający ogon z niewyobrażalną siła ściągając nieudolnego lotnika z powrotem na ziemię.

- Nie myśl sobie moja panno – warknął przez zęby siwobrody. – Że pozwolę ci drugi raz mnie tak wykiwać.

Zaskoczona praktycznie wszystkim co miało miejsce w przeciągu ostatnich paru minut Rita podniosła jedynie głowę i obróciła ją w kierunku Sędziego z nieukrywanym mindfuckiem wymalowanym na twarzy.. a raczej pysku. Ten ze zmarszczonymi brwiami odszedł parę kroków i iście po ojcowsku splótł ramiona na piersi. Przez chwilę lustrował surowym wzrokiem smoczycę, która  na jego podstawie próbowała przewidzieć następne poczynania mężczyzny. Jednak wyciągnięcie przed siebie ręki, wskazanie miejsca dwa kroki przed sobą i komenda „Siad” nie były tym czego się spodziewała. Nadal będąc w szoku wykonała posłusznie polecenie nie odrywając od siwego zaniepokojonego, zaciekawionego i zawstydzonego zarazem spojrzenia.

- Po pierwsze – zaczął ten po chwili ponownie składając ręce. – Dzięki za pomoc Jaszczurko. Mam na myśli niebieskiego zjeba. Gdybyś się tam wtedy z tak z dupy nie pojawiła, to był bym już bez wątpienia o głowę niższy.

Zrobił chwilę budującej napięcie i atmosferę ciszy, której smoczyca nie śmiała przerwać.

- Po drugie. Naucz ty się cholero jedna manier. Nie odlatuje się bez słowa w ramach podzięki za uratowanie kościstej dupy. W domu cię kultury nie uczyli?

Następna przerwa, podczas której mózg Nyx powoli odparowywał poprzez dziurki od nosa z powodu nadmiaru sprzecznych i groteskowych wręcz bodźców, czy informacji.

- I po trzecie – w tym momencie wskazał palcem opartą o dom szybę, która cudem w całym tym harmidrze nie uległa kompletnej destrukcji. – Co to jest?

- Prezent – wygęgała prawie od razu, po czym machnęła pazurem w kierunku wybitego okna.

Cisza, która w tym momencie nastała była bezwątpienia najdłuższa ze wszystkich poprzednich. Rita z obawą wpatrywała się w Sędziego. Nie próbowała nawet przewidywać jaka będzie jego reakcja doświadczywszy już na własnej skórze, że był to osobnik… krótko mówiąc nieprzewidywalny. Ten zaś wyglądał, a przynajmniej dało się to wyczytać z jego utkwionego w smoczycy spojrzeniu, jak gdyby w jego umyśle odbywała się właśnie wojna stulecia pomiędzy Sędzią, który najchętniej zaciupałby stojącą przed nim gadzinę i zrobił sobie z niej zestaw galanterii, a Sędzią, który zaraz pobiegnie zrobić jej kakałko.



Sędzia? No nie udało się… Mission failed.

Od Aven CD Asry

Kobieta wyszła z wody i ubrała się. Zauważyłam wtedy, że jest trochę ponad głowę wyższa ode mnie.

- Wybacz, za ten dość… dziwny widok! Wyrzuciło mnie tu morze dość niedawno i dopiero odkrywam co zrobili z moim ciałem. Znalazłam właśnie, że zimno mi w cale nie przeszkadza, a wręcz ma dla mnie przeciwne działanie, co musisz przyznać, w tą porę roku jest bardzo przydatne!- powiedziała uśmiechając się dość przyjaźnie, choć mimo wszystko drobinę niepokoiły mnie te jej połyskujące oczy. Nie wiedziałam jak zareagować na tę przyjazność, patrzyłam jak po kosmykach jej kruczoczarnych włosów ściekają krople wody.

- Możesz mi mówić Asra! - zaczęła znowu.- A jak ciebie mam nazywać? Jest tutaj więcej ludzi? Żyjesz gdzieś niedaleko i... Masz trochę jedzenia? - wypytywała, kiedy otwierałam coraz szerzej oczy starając się ogarnąć pod gradem pytań. Po usłyszeniu ostatniego wiedziałam już od czego zacząć.

- Jestem Aven, miło mi cię poznać.- pomachałam do niej jedynie ręką, nie chcąc ryzykować przekonania się czy po wyjściu z jeziora jej mokre dłonie będą tak zimne, jak ta woda.

- Co do jedzenia, coś zaraz się wymyśli. Jestem z wioski niedaleko, przyszłam tu po wodę. Nie spodziewałam się towarzystwa, zwłaszcza tak chłodnego.- mówiłam napełniając dzbany, zastanawiając się czy mój dobór słów nie był zbyt niewłaściwy.- taki żarcik sytuacyjny.- sprostowałam. Ostatnie czego chciałam to zniechęcić do siebie mutantkę, o możliwościach której nic nie wiedziałam, poza tym, że na tym mrozie przeżyłaby znacznie dłużej niż ja bez moich liści, które swoją drogą po przemianie bywały teraz praktycznie czarne i kruszejące, co było dla mnie bardzo wstydliwe, a po za tym czułam się lekko osłabiona. O ile nie planowałam żadnych zimnych kąpieli, byłam skazana na tę postać.

Odwróciwszy się zobaczyłam że Asra stoi nad brzegiem, przyglądając się i delikatnie, wręcz pieszczotliwie dotyka rzeźbionej przeze mnie drewnianej głowicy kostura. Przeszedł mnie dreszcz. Nieznajoma była przyjazna, jednak nie powinnam naiwnie zostawiać mojej jedynej broni bez opieki, zwłaszcza zważywszy na to, że mój kijaszek był dość ostro zakończony. Przewiesiłam zostawioną pod drzewem torbę przez ramię i podeszłam do mojego oręża, wyciągnęłam je ze śniegu i wskazałam nim kierunek, wzdłuż którego wędrówka doprowadziłaby do umiejscowionych nieopodal Zalanych Bagien, najpewniejszego (i głównego poza Opuszczonym Lasem) źródła pożywienia.

- Jeśli pójdziemy w tamtą stronę, prawdopodobnie znajdziemy ryby. Mam nadzieję, że nie pogardzisz rybką?- uśmiechnęłam się do niej, a mój uśmiech się tylko poszerzył, gdy zobaczyłam ekspresję wywołaną przez wieść o jedzeniu. Kiwnęła głową. Po drodze ucięłyśmy sobie pogawędkę, nagabywałam ją skrzętnie na zamieszkanie w wiosce, jednak mimo zapewnień, że przemyśli ten pomysł, pierwszy raz od naszego spotkania nie wydawała się entuzjastyczna. Nie mogłam jej się dziwić, w końcu nie jadła nic od ostatniego posiłku, który to mógł nastąpić jeszcze przed jej przybyciem na wyspę. Niedługo dało się słyszeć ciche ciapanie towarzyszące chodzeniu po namokłym bagiennym gruncie. Tu, gdzie rosło najwięcej tropikalnych drzew, widać było zbliżającą się wiosnę, głównie przez roztopy. Możliwe, że gdzieś tu pod ziemią mogła znajdować się ciepła woda. Tłumaczyło by to panujące warunki i obfitość organizmów na tych terenach. Podeszłam do lustra wody, pod którym okazjonalnie przepływała ryba, w czasie gdy Asra rozglądała się po okolicy. Łowienie ryb, które od ciebie uciekają nie było już tak prostym zadaniem. Bałam się, że może zastać nas noc, a wtedy nie tylko nie pomogę nowej znajomej, ale wystawię nas obie na pożarcie wszystkiemu, co grasowało po okolicy. Jak na dowód niebezpieczeństw, czyhających nawet pod wodą po kolejnej próbie nabicia na kij ryby, którą jedynie zdążyłam drasnąć, pojawił się drapieżnik, zwabiony zapewne poruszeniem i rozchodzącą się w wodzie posoką. Pod czystą wodą po chwili widać było jedynie obłoczek krwi i okazjonalną łuskę. Wyjęłam jeden ze skrawków materiału, który mógł posłużyć za prowizoryczny opatrunek czy chociaż chusteczkę i wytarłam o niego krew pozostałą po dźgnięciu ofiary. Po nabiciu go na kostur próbowałam wabić tę grubą rybę. Gdy podpłynęła blisko, zaatakowałam. Oparłam cały ciężar ciała, by przebić zdobycz uniemożliwiając jej ucieczkę, jednak ta szarpnęła się przez co jedną nogą po kolano wpadłam do wody. Byłam przerażona wiedząc, że coś innego może skorzystać tam, gdzie dwóch się bije. Gdy zwierzę opadało z sił wcisnęłam mu dłoń pod skrzela, mając nadzieję, że wygrałam.


Asra? Pomożesz człowiekowi w walce z rybą?

11 grudnia 2018

Od Cyklamen CD Renarda do Farrah

Cała ta sytuacja należała do dziwnych, jakkolwiek by na nią nie spojrzeć. Z jednej strony, przybycie obcej istoty do osady nie mogło zbytnio szokować, bo MOOG nie planowało przerwania eksperymentów. Każdego dnia na wyspę wyrzucano kolejnych zmodyfikowanych ludzi, z czego spora część nie przeżywała pierwszej doby. Niektórzy radzili sobie całkiem dobrze, a inni przechodzili stany załamania lub wstrząsu. W tej kalkulacji wróżka nie wyróżniała się niczym szczególnym.
Zaś z drugiej strony, zachowanie ocalałych było zgoła odmienne od tego, co prezentowała sobą Cyklamen. Przerażeni lub sfrustrowani, a na pewno wycieńczeni nowymi warunkami życia rozbitkowie chętnie i entuzjastycznie reagowali na jakiekolwiek ślady cywilizacji. Czy to rozmową i pytaniami, czy wymuszonym, nerwowym śmiechem, czy też błaganiem o pomoc. Rzecz jasna, nie każdy ocalały czuł potrzebę proszenia o cokolwiek. Sporo porzuconych na wyspie stawało się samotnikami z własnej woli. Jak sama nazwa wskazuje, nie pragnęli towarzystwa, nie garnęli się do współpracy, a już na pewno nie mieli ochoty angażowania się w osadnicze związki zawodowe.
Na własne nieszczęście, Cyklamen swoim otępieniem i milczeniem mogła sprawiać wrażenie właśnie takiej. Odizolowanej, aspołecznej, niechętnej do tłumaczenia się z porażki odniesionej w samotniczym trybie życia. Natomiast w praktyce wróżka niespecjalnie rozumiała, co to znaczy być samotnikiem. Nie wiedziała również o funkcjonowaniu osady na wyspie, a momentami nie pojmowała, że w ogóle znajduje się na owej wyspie.
Chociaż uwięziony we własnej obsesji umysł Yany nie zezwalał jej na zaspokajanie podstawowych potrzeb, tym razem klatka okazała się zbyt ciasna, by pomieścić naraz przyziemne pragnienia zmęczonego organizmu oraz obłąkańcze dążenia do osiągnięcia niesprecyzowanego dokładniej celu, którego punkt wydawał się zawieszony gdzieś w odległej przestrzeni. Prostszymi słowami można rzec, że Yana była zbyt zmęczona na wykonanie jakichkolwiek innych czynności poza jedzeniem, spaniem lub ogrzaniem się. Ponieważ jedzenia przy niej nie było (chociaż kilkakrotnie przechodził przez nią impuls nakazujący obrócenie głowy w kierunku, z którego dochodził ją zapach czekolady), a zdrętwiałe części ciała i obecność obcych nie pozwalały spać, wybrała przysunięcie się do ognia.
Wokół zapadła cisza. Dość zrozumiałe, bo po całym tym zajściu chyba każda z zebranych wokół samotniczki trzech osób oczekiwała jakiejś autoprezentacji. Yana nie zrozumiała wymownego milczenia i tylko wyciągnęła spod rąbka koca obie dłonie, po czym zbliżyła je do ognia, patrząc szeroko rozwartymi oczami na płomienie. Przez sekundę wyglądała, jakby chciała sprawdzić, czy ogień oparzy jej palce. Jednak w momencie, kiedy tańczący w kominku żywioł prawie zetknął się z jej bladą, wyziębłą skórą, raptownie cofnęła dłonie, a także całą swoją sylwetkę. Nadal siedząc, wyprostowała się i rozejrzała po pomieszczeniu tak szybko, jakby usłyszała dźwięk dorównujący głośnością co najmniej przekłutemu igłą balonowi. Tak jakby żar ognia spowodował swoiste przebudzenie się otumanionej istoty.
Wyraz jej twarzy sugerował, że lada moment wróżka wstanie i wybiegnie z domu i z osady, lub przemieni się w swoją drobniejszą formę i pryśnie wszystkim zebranym z oczu. Nic takiego się nie wydarzyło. Czerwonowłosa zamrugała kilkakrotnie, odruchowo zawijając się jeszcze szczelniej w koc, po czym uśmiechnęła się jak dziecko, do którego nagle dociera, że cała rodzina obserwuje jego zabawę.
Jej uśmiech nijak nie pasował do oczu, które pozostały rozedrgane, przejawiały głęboki lęk, a gdzieś za przeszklonymi zimnem białkami znajdował się też smutek.
- Kto wy…? – zapytała dźwięcznym, delikatnym głosem. – Czy ja powinnam tu być?
Farrah przyglądała się wróżce z szeroko otwartymi oczami. Jej dłoń powędrowała w stronę nieznajomej istoty z wysuniętym palcem wskazującym. Cyklamen wydała z siebie cichutkie „Hm?”, koncentrując zdezorientowany wzrok na rączce dziewczynki. Od tego skupienia aż jej się brwi nieco zmarszczyły.
- Farrah? – zaprotestował Renard. – Nie wygląda jak zwierzątko. Poza tym, nawet do zwierząt nie wyciąga się palców.
Rzecz jasna, uwagi brata nie zostały przyjęte przez siostrę zbyt poważnie. Dziewczynka nie powstrzymała swojego gestu, aż jej palec zetknął się z ramieniem wróżki. Cyklamen zamrugała. Popatrzyła na swoje ramię, którego prywatność została właśnie naruszona, po czym przeniosła wzrok na dziecko. Po czym znowu zerknęła na swoje ramię. I wtedy przed paluszkiem Farrah został tylko kolorowy, świecący pył, bo wróżka rzeczywiście prysnęła do swojej mniejszej formy. Zanim dziewczynka zdążyła cofnąć rękę, z obłoczka wróżkowego pyłu wyleciała mała, marudząca istotka, podleciała do Farrah i z powalającą siłą liścia powiewającego na wietrze szturchnęła jej ramię trzy razy, za każdym razem wydając z siebie dźwięk wymęczonego, piszczącego gryzaka.
Farrah przyglądała się chwilę motylkowi, który szturchał jej ramię, jednak ona nie odczuwała tego tak, jakby motylek tego chciał. Z konsternacją zmrużyła oczy, ponownie wysuwając paluszek w stronę wróżki oblepionej pyłkiem, a gdy ta unikała jej dotyku, zdziwiona dziewczynka próbowała za wszelką cenę dotknąć wróżki.
– Co ty robisz, motylku – szepnęła zła, przenosząc wzrok z latającego stworzenia na swojego brata, który siedział na tapczanie ze zwichrzonymi włosami i przyglądał się jej poczynaniom. – Spróbuj teraz ty, zobacz, pyłek. – Wystawiła w jego stronę rączkę, a widząc jego nieprzekonany grymas, dodała dosadnie: – KOLOROWY.
Wielobarwna mucha odleciała nieco na bok. Nie dowierzała, że nikt nie zwrócił uwagi na jej śmiercionośny atak. Zawisła w powietrzu, unosząc do tyłu jedną nóżkę, a z jej ust wydobyła się oznaka zdezorientowania: „Huh?”. Raptownie zmieniła swoje położenie, by pociągnąć Farrah za kosmyk włosów, obrzucając ja przy tym kolejną falą dźwięków niezadowolonej wróżki. Gdy wreszcie uzyskała atencję dziewczynki, nadęła swoje drobne policzki i pokazała jej język, wypuszczając przy tym powietrze i sprawiając wrażenie pierdzącej zabawki. Po czym zrobiła – lub raczej spróbowała zrobić – fikołka, przy którym zakręciło jej się w głowie i zniosło ją nieco na bok. Wpadła przez to do kubka z niewypitą czekoladą. Nie wydawała się tym jednak zmartwiona.
- NIE! – krzyknęła Farrah i zaczęła targać za dolną część ciała istotki, próbując wyciągnąć ją z kubka. Ta jednak zaparła się w środku rękami i siorbała słodką ciecz. – Przestań, to moje, zrób sobie swoje!
Dziewczynka wyciągnęła mlaskającą Cyklamen z kubka. Wróżka nie przejmowała się tym, że znajduje się właśnie w uścisku zirytowanego dziecka, które bez problemu mogłoby ją rozgnieść, a jej jedynym zmartwieniem było oczyszczenie się z czekolady. Wycierała się rączkami, chlapiąc przy tym niewielkimi ilościami napoju na boki oraz sypiąc pyłkiem podobnie do dziurawej buteleczki z brokatem.

Farrah? Renard?

4 grudnia 2018

Od Nirali (do ktosia)

Dziewczyna z trudem otworzyła ogromne drzwi porośnięte ciemnozielonym bluszczem. Poczekała chwilę aż młody sowrys (który już sięgał jej powyżej kolan) wbiegnie do środka i zamknęła je za sobą. Wzięła głęboki wdech i przymrużyła oczy. Otoczył ją cudowny zapach wszechogarniających ją roślin i suszonych ziół. Uwielbiała to miejsce, było zupełnie inne od pozostałych. Miało w sobie coś jakby magicznego i zupełnie nie pasowało do tej brutalnej i krwawej rzeczywistości, która panowała na wyspie.
Podeszła do swojego biurka i spojrzała na pozostawianą tam karteczkę. Przeczytała ją uważnie i wzięła ją do ręki, aby poszukać odpowiednich ziół. Ostatnio było bardzo duże zapotrzebowanie na leki odkażające. Szamani nie nadążali z ich produkcją, a osadnicy bardzo często ulegali różnym skaleczeniom oraz poważniejszym ranom. Podeszła do ściany zielarni, na której wisiały suszone liście roślin i ostrożnie sięgała po te, które są potrzebne do zrobienia leku. Kiedy skończyła, wzięła się za przygotowywanie maści.
Sowrys w tym czasie znalazł gdzieś między komodami małego szczura i bawił się nim, co chwilę puszczając go i dając mu kawałek uciec, a następnie ponownie go łapiąc. Jednak w pewnym momencie małemu gryzoniowi udało się pobiec trochę dalej niż zazwyczaj i jakiś cudem umknął ogromnej, białej łapie z ostrymi jak brzytwa pazurami i schronił się gdzieś wśród gąszczu roślin, na drugim końcu pomieszczenia. Zdenerwowany Ray próbował wypatrzeć swoją ofiarę, ale szczur zdążył już w tym czasie znaleźć jakąś kryjówkę. Sowrys prychnął i położył się obrażony obok Nirali, ze wzorkiem cały czas utkwionym w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą zniknęła jego ofiara.
W międzyczasie Nirali rozdrabniała zioła. Następnie wlała tłuszcz do małego rondelka, który umieściła na małym ogniu. Czekała aż ten się zupełnie rozpuści i wsypała do niego zioła. Potem mieszała je, aż zaczęły wrzeć i odstawiła do ostygnięcia. Po tej czynności podeszła do starej komody, na której leżały już ostygnięte mieszaniny i umieściła je nad ogniem. Teraz tylko musiała poczekać, aż tłuszcz zacznie wrzeć, przecedzić go przez sitko i maść gotowa.
Usiadła przy biurku, ale zrobiła to na tyle nieostrożnie, że przez przypadek strąciła z blatu drewniany młynek, który niespodziewanie spadł, robiąc ogromny huk i poturlał się w stronę gąszczu roślin. Tych samych, w których schronił się jeszcze przed chwilą szczur…
Hałas wygonił go z kryjówki, a sowrys tylko na to czekał. Skoczył w pogoń za swoją niedoszłą ofiarą, wiedząc, że teraz już mu na pewno nie umknie. Nirali widząc, co się święci, krzyknęła z całej siły:
- Nie!
Lecz było już za późno... Ray z całym impetem wpadł w gąszcz zasadzonych roślin, przewracając je, łamiąc i robiąc istne pobojowisko.
Dziewczyna stała bez ruchu, osłupiała i patrzyła z trwogą na ten cały chaos. Przecież jak inni szamani to zobaczą, to już po niej. Nirali spojrzała zrezygnowana na sowrysa, który właśnie pałaszował schwytanego szczura i wzięła się za sprzątanie. Tylko to jej teraz pozostało. Miała tylko nadzieję, że nikt nie postanowi w tym czasie tutaj zajrzeć. Ogarnianie tego całego syfu, zajęło jej cały ogrom czasu i kiedy nareszcie skończyła, słońce zaczęło już zachodzić za horyzontem. Wyczerpana wróciła do swojego miejsca pracy, ale wtedy ujrzała, że coś jest nie tak. Drzwi stały otworem, a z półki, na której leżały gotowe już leki i maści zginęło parę buteleczek i słoiczków. Była tak pochłonięta sprzątaniem, że nie usłyszała, jak ktoś się wkradł i je ukradł.
To był naprawdę zły dzień... Czy może się stać coś jeszcze gorszego?
Podeszła pod okno i zrezygnowana wyjrzała przez nie. Spojrzała na ostatnie promienie słońca przebijające się przez otaczający zielarnię las. Wtedy zauważyła pewien ruch w zaroślach. To z pewnością nie było zwierzę, tylko ludzka sylwetka. Czyli złodziej nie zdążył jeszcze uciec...
Nie zastanawiając się, wybiegła z zielarni i ruszyła w pościg za postacią.

Ktoś?

Od Sędzi C.D Nyx

Patrzyłem zdziwiony na Nyx, nie za bardzo rozumiejąc jej nagły atak.
- Co ty jaszczurka, bawić się chcesz? - zapytałem zdziwiony. Smoczyca zaryczała na mnie znowu, ukazując mi swój zakrwawiony bok. - Aa, mam Ci bandaże załatwić?
Jaszczurka zaryczała ponownie i zagęgała coś po smoczemu. Pojąłem te z pozoru nieskładne gdakanie, i zacząłem rozpaczliwie sięgać po swojego bastarda. Gdy wreszcie poczułem chłodną stal pod palcami, wziąłem zamach i moja broń w ułamek sekundy znalazła się przy boku bestii. Zamiast jednak wbić się w jej skórę, poleciała za skrzydło, lekko dotykając boku Nyx aby wymoczyć się we krwi, po czym cofnąłem rękę. Z boku wyglądało to jakbym wyprowadził Nyx normalny cios, a nie tylko udawał.
Smoczyca zawarczała, zaryczała i wzbiła się w powietrze, przesadnie eksponując swój zakrwawiony bok.

Zacząłem szybko oddychać, jakbym był zmęczony długą walką. Nade mną stanął Marek, podając mi dłoń by pomóc wstać.
- Dzięki stary - mruknąłem z udawanym bólem, i wstałem. Spojrzałem na kałużę krwi u moich stóp i wtedy zrozumiałem, że cały jestem we krwi. Płynęła ona ze mojego rozciętego łuku brwiowego i, co gorsza, z otwartej na nowo rany na ramieniu. Nie wyglądało to za dobrze, a dodatkowo groziło wykrwawieniem. Już teraz czułem się trochę słabo.
- Co tu się stało, jak zemdlałem? - zapytał mój dowódca, patrząc na zmasakrowane zwłoki dragona obok nas, oraz dwie połowy Słonego, które dzieliło dobre pięć metrów.
- Ech. Długa historia - stęknąłem, patrząc na martwych towarzyszy. Słony i Galiusz zginęli szybko, i bynajmniej nie na marne. Centaur kupił nam trochę czasu, natomiast osiłek zapewnił mi możliwość przeżycia starcia z dragonem.

Marek przyjrzał się smokowi, patrząc na kilka jego ran i zmiażdżoną szyję.
- To nie jest tylko twoja sprawka, no nie? - zapytał mnie całkiem nieformalnie. Skinąłem głową, opierając bastarda na barku.
- Ano. Gdy już miałem dobić tego skurwiela, pojawiła się tamta smoczyca - powiedziałem, i zaraz ugryzłem się w język - znaczy chyba smoczyca, bo była mniejsza. W każdym razie, gdy zobaczyła w jakim stanie jest towarzysz, zagryzła go. Pewnie by nie musiał cierpieć. - Wzruszyłem ramionami. To było całkiem chamskie, by przypisać sobie zwycięstwo. Ale co miałem zrobić? Powiedzieć, że tamta latająca jaszczurka mi pomogła, bo jesteśmy przy...znajomymi? Nigdy w życiu.
- Czy ty...czy ty zajebałeś tego łuskowatego? - zapytał mnie towarzysz z niedowierzaniem a ja tylko skinąłem głową bez większego przejęcia się. - No, to całkiem dobre osiągnięcie. Na pewno nie każdy ma szanse z takim bydlęciem.

Łagodny wiatr owiał nas, zaczęliśmy czuć zapach śmierci. W milczeniu podszedłem do truchła smoka i przewróciłem jego głowę na bok, wybierając miejsce na szyi, gdzie nie było śladu kłów innego smoka. Wziąłem bastarda w ręce i uderzyłem dwukrotnie, z siłą tak wielką, że oddzieliłem łeb od cielska.
- Będzie dowód - powiedziałem bez skruchy. - Będzie wiadomo, że jedną bestię mniej.
Marek skinął głową i spojrzał na ciało Słonego. Uczynił krótki znak krzyża i zaczął targać dwie połowy w stronę rozgrzebanej ziemi obok chatki. Wyjął ze zgliszczy kilka kawałków drewna i kilka innych materiałów, po czym sporządził dwa krzyże. Na jednym wyrył "Galiusz" na drugim "Słony" i zostawił skromne wspomnienie o towarzyszach. Nie poświęciłem temu większej uwagi. Jak dla mnie byli po prostu martwi, nic więcej.
Podszedłem do studni, gdzie widać było linę. Całe szczęście. Nabrałem całe wiadro wody i wyciągnąłem je, po czym odsunąłem się od studni i wylałem całą zawartość wiadra na głowę. Niezbyt zdrowe rozwiązanie, ale zmyłem z siebie większość krwi, która jeszcze nie zaschła. Dzięki temu Marek mógł powiedzieć mi gdzie i jak wielkie mam szramy, a potem zabandażować je kawałkami szmat z mojego ubrania.

- Dzięki stary. Ale zgaduje, że doktorek mnie ojebie - powiedziałem ze śmiechem, widząc jak zaszyta rana została jeszcze bardziej rozszerzona i poszarpana. Napinanie mięśni zdecydowanie nie idzie w parze ze szwami. Blizna będzie ogromna.
- Powinieneś na siebie bardziej uważać, smokobójco - powiedział zdegustowany Marek. - Jeśli jesteś w stanie pokonać w pojedynkę dragona, to jesteś bardzo drogocennym sposobem obrony dla Osady - dodał.
Wzdrygnąłem się. Zostałem właśnie uprzedmiotowiony. Stwierdziłem jednak, że lepiej będzie znieść to w milczeniu, niż zacząć niepotrzebną wojnę z nim.

- Lepiej skonstruujmy jakieś nosze na ten łeb, bo samemu będzie mi ciężko to nieść - powiedziałem, wskazując na łeb smoka, z którego wciąż wylewała się powoli krew. To cholerstwo troszkę ważyło.
Na spółkę z towarzyszem przywiązaliśmy łeb do dwóch belek, które mieliśmy nieść na barkach. Dzięki temu ciężar, choć zwiększony drewnem, rozłoży się na nas dwóch.

Droga do Osady zajęła nam parę godzin, które spędziliśmy w milczeniu. Drogę przerywaliśmy tylko na kilka krótkich odpoczynków. Około pół godziny po zmierzchu, nasze trofeum legło u wrót Osady.

***

- Zginęli na miejscu? - zapytał szef strażników. Marek przytaknął.
- Walczyli? - Potaknięcie.
- Zranili bestię?
- Tylko Słony.
- Co z Galiuszem?
- Próbował uciec, zginął pożarty przez dragona.
- Stchórzył?
- Nazwałbym to raczej daniem nam okazji na obranie taktyki i rozmieszczenie sił.
Marek i dowódca rozmawiali ze sobą krótkimi, formalnymi zdaniami. Ja tylko słuchałem ich w milczeniu, czasem tylko sycząc gdy doktor wbijał mi za mocno igłę. Bez znieczulenia, ponieważ był to naprawdę deficytowy luksus, ale za to najlepszej jakości nicią. W kilka minut skończył zabieg, wycierając krew spokojnie, po czym nałożył jakąś maść i zawinął bandażem.
- Nie wysyłajcie już Sędzi na misję przez najbliższe dwa tygodnie. Nie chce mi się go już łatać więcej razy przez ichnią głupotę - powiedział zrzędliwie doktor, odbierając zapłatę. Tym razem jednak nie ode mnie, ale od dowódcy. Sponsor się znalazł, psia jego mać.
- Jeśli będziesz musiał, będziesz szył go nawet codziennie - syknął dowódca, patrząc groźnie na doktora. Ten nie zaszczycił go nawet spojrzeniem, zakłapał tylko dłonią prześmiewczo w stylu "bla bla gadaj se" i zaczął zbierać swoje narzędzia.

- Posłuchaj mnie, synu - powiedział do mnie lekarz, dając mi jakieś małe naczynie z wieczkiem. - Tutaj masz specjalną maść. Daję ją tobie, bo twoja rana jest naprawdę paskudna. Stosuj ją na tę wielką dziarę, ale też na brew. Służy ona do zapobiegania infekcji i szybszemu gojeniu się ran.
Skinąłem głową. a doktor poklepał mnie po barku. Był ode mnie wiele starszy, ale z trzy razy mniejszy. To dziwnie musiało wyglądać, jak taki drągal dostawał reprymendę od osoby starszej, która jednak, przez moje siwe włosy, wyglądała na młodszą ode mnie!
Medyk wyszedł z gabinetu dowódcy bez słowa, na co nasz szefunio się zrobił cały czerwony. Nienawidzili się, i choć dowódca miał teoretycznie większą rangę wojskowo, to jednak doktor cieszył się znacznie większym szacunkiem i sławą. Dowódca w końcu głównie siedział na dupie, doktor natomiast codziennie ratował życia i był wiecznie życzliwy.
- Słuchaj, Sędzia. Zabiłeś smoka, fajnie. Ale nie zapominał, kto tu jest dowódcą - zaczął mój boss. Wstał nawet, by spojrzeć mi w oczy, jednak musiał naprawdę mocno zadrzeć głowę. Konus.
- Co z tego, kto jest dowódcą? - zapytałem z udawanym zdziwieniem, choć już wiedziałem jak skończy się ta rozmowa.
- Jutro przyjdą do mnie robole zamontować głowę nad wejściem do mojego gabinetu. Będę znany jako obrońca Osady! - zaczął mówić w samozachwycie mój rozmówca. Ja i Marek wyszliśmy z pomieszczenia w milczeniu, nie komentując egoistycznego zachowania tego dupka.
Łeb smoka leżał przed wejściem do siedziby strażników, podziwiały go zastępy obrońców i cywili. Przeszedłem w milczeniu, jednak słyszałem wokół siebie szepty typu "to on zabił tego dragona" czy "jak silny musi być ten starzec?". Nie zwróciłem uwagi, przebiłem się tylko przez tłum, idąc w obdartym ubraniu, w bandażach i krwi, jedyne co biorąc ze sobą to stalowy bastard.

***

Droga do domku wcale nie była taka ciekawa. Znużenie, ból i ogólnie wyczerpanie dawały o sobie znaki. Potykałem się na ścieżce, droga niekiedy mi się lekko myliła. Raz nawet złapała mnie zadyszka, co do tej pory się nie zdarzało nawet przy wręcz maratońskim biegu.
Gdy jednak wreszcie dotarłem do swego legowiska i wszedłem do środka, padłem na podłogę i zasnąłem. Nie jadłem, nie rozpaliłem ognia. Po prostu padłem, zamknąłem oczy i zapadłem w sen.
Gdy się rozbudziłem, już nad ranem, zdziwiło mnie to, co mi się śniło. Otóż była to Nyx, jednak jako kobieta. W śnie miała na sobie moją bluzę, siedziała w fotelu i piła herbatę. Przeziębiona, zmarnowana. Po długiej podróży. W śnie zdawało mi się, jakby to było normalne, jakby co kilka dni lub tygodni wracała do mnie, jadła, spała, śmiała i rozmawiała ze mną. I potem znowu znikała.
Gdy się wreszcie się rozbudziłem, zrozumiałem, że śniła mi się dziewczyna, której nie znałem i która zostawiła mnie. Po raz kolejny, choć nie miała wobec mnie żadnych zobowiązań.
- No właśnie, to nad czym rozpaczasz, siwy pacanie? - zapytałem sam siebie i wróciłem do rutyny. Rozpaliłem palenisko, zrobiłem sobie ciepłe śniadanie i zadbałem o rany. Przed południem usiadłem na fotelu i wziąłem jedną z niewielu książek, które miałem w posiadaniu, i rozpocząłem lekturę. Nie miałem co robić, z obowiązków byłem na dzisiaj zwolniony, a wcale nie śpieszyło mi się do Osady na oficjalnie ogłoszenie jak to nasz dowódca pokonał smoka i urwał mu łeb gołymi rękoma.
Mój spokojny, ciepły dzień w zaciszu przerwało głuche stuknięcie na zewnątrz. Spojrzałem na drzwi. Odłożyłem książkę, wstałem i złapałem za bastarda, który leżał obok kominka. Musiałem go naostrzyć, za co miałem zamiar wziąć się wieczorem. Po cichu i powoli zacząłem zbliżać się do drzwi, teraz przeklinając w duchu opóźnienie w wymianie okna. Mógłbym zwyczajnie wyjrzeć przez szkło, by spojrzeć z jakim intruzem mam tym razem do czynienia.


Nyx? A masz tutaj ponad 1500 słówek. Przebij to, ha! XD

1 grudnia 2018

Podsumowanie miesiąca - listopad

Milutkie powitanko na kolejnym podsumowaniu miesiąca, jakim był listopad. Swoją drogą całkiem aktywny listopad, co oczywiście bardzo mnie cieszy.
Zaczyna się właśnie grudzień, co oznacza, że niedługo już święta oraz sylwester. Mam nadzieję, że spędzicie te dni jak najlepiej, ale będę miała jeszcze okazję złożyć wam życzenia przed samą gwiazdką.

Chciałabym jeszcze z całego serduszka podziękować kochanej owieczce, która odwaliła kawał świetnej roboty i stworzyła nam piękny szablon. Dzięki niej nasz blog jest teraz jedyny w swoim rodzaju, co czyni go jeszcze bardziej wyjątkowym :)

Dziękuję też administracji i moderatorowi, którzy tak dzielnie pomagają, a czasami nawet robią tutaj więcej, niż ja.

Cieszę się, że jesteście i mam nadzieję, że grudzień będzie udany!


Stan osadników:
- 8 kobiet
- 5 mężczyzn


Stan samotników:
- 6 kobiet
- 6 mężczyzn


Łączna liczba postaci na blogu:
24

Dyktatorzy na grudzień:
Harry 
Venti

Stan opowiadań: 

- Nyx: 4
- Sędzia: 3
- Galia: 3
- Ancymon: 2
- Fafnir: 2
- Lucan: 2
- Renard: 2
- Venti: 2
- Asra: 1
- Aven: 1
- Cyklamen: 1
- Farrah: 1
- Hayi: 1
- Lucio: 1
- Lunaye: 1
- Melody: 1
- Nirali: 1
- Tenebris: 1

Upomnienia:

- Raven: 2
- Chakori: 2
- Różanooka: 1
- Morrigan: 1
- Hayi: 1
- Anaya: 2
 - Reske: 1
 Osoby, które nie napisały jeszcze opowiadania lub napisały tylko jedno, przypominamy o aktywnym udzielaniu się na blogu i w nagłych przypadkach zgłaszaniu nieobecności.
~
Pogoda oraz dyktatorzy nie zmieniają się aż do przyszłego miesiąca.
Pozdrawiam!
~Pani Admin

Od Nyx CD Sędziego

Tydzień od swojej niewdzięcznej ucieczki Nyx spędziła na przemian siejąc postrach wśród wysokogórskiej zwierzyny i próbując panować nad swoim ognistym (hehe) temperamentem. Drobnymi kroczkami dążyła do obranego celu, ale do całkowitej kontroli nad własnym ciałem i umysłem było jeszcze daleko. Na domiar złego każdy dzień dodawał jej sporo decymetrów w kłębie. Tak szybki rozrost ciała i przyrost masy wymagał dużych nakładów pożywienia, a wiązał się z nieustępującym bólem mięśni, kości, czy stawów oraz częstym linieniem. Pełnowartościowego mięsa, stanowiącego podstawę gadziej diety, na stromych zboczach nie było wiele. Zdecydowanie łatwiej byłoby dziewczynie zaspokoić głód osadniczą trzodą, jednak pomimo typowo zbójeckiej, samotniczej natury Starkówna wzbraniała się przed polowaniami w okolicach wioski w obawie przed niekontrolowanym atakiem na zamieszkujących ją mutantów. Gdy równo osiem dób od opuszczenia wykutej w skale chatki smoczyca siedząc na skalnej półce zdrapywała swędzący, łuszczący się stary naskórek ostrymi jak brzytwa pazurami, które mierzyły już więcej centymetrów niż spora finka, rześkie wiosenne powietrze rozdarł przeszywający ryk. Na tyle donośny, że jeszcze przez długie sekundy odbijał się złowieszczym echem pomiędzy poszarpanymi szczytami gór Ungcy. Rita od razu rozpoznała wołanie spragnionego krwi smoka. Nie czekając ani chwili dłużej rozpostarła skrzydła i pchana czysto zwierzęcym instynktem lub wewnętrzną potrzebą niesienia pomocy potencjalnej ofierze brata z innej matki, wzbiła się w powietrze. Leciała ile w skrzydłach nabierając dość sporej prędkości. Z początku kierowała się pamięcią, próbując utrzymać wspomnienie kierunku źródła dźwięku. Czujnym wzrokiem lustrowała gęsty las w poszukiwaniu bestii mając nadzieję, że przypadkiem jej nie minęła. Rozpościerająca się pod nią gęstwina tworzyła lekki, wczesnowiosenny kożuch przysłaniając jednak Ricie wszystko co działo się pod koronami drzew. Po chwili nieprzerwanego lotu do jej uszu dotarł kolejny ryk potwierdzający poprawność obranej trasy. Wtedy kątem czujnego, gadziego oka dostrzegła odległy ruch. Czarna, wypalona niewątpliwie smoczym płomieniem dziura widniała na leśnym dywanie niczym trawiący skórę czerniak. Na środku owego nowotworu rozgrywała się nierówna, zagorzała walka. Rita zaczęła pikować w momencie, gdy niebiesko łuska gadzina powaliła trojga z czterech zapewne niedoszłych napastników i zamykała swoją paszczę na ostatnim z ocalałych. Szmaragdowa smuga przecięła powietrze niczym pocisk i z siłą potężnego tarana zderzyła się z gadem posyłając zarówno jego jak i siebie w mierzącą kilkanaście metrów serię koziołków, która tratowała wszystko na swojej drodze. Zielonołuska wstała jednak zdecydowanie szybciej od niedoszłego konsumenta mutantów, który na zwilżonej od roztapiającego się śniegu ziemi podryfował dalej i uderzył w wysoką sosnę, łamiąc ją u podstawy niczym zapałkę. Smoczyca czuła napływającą do jej żył w absurdalnie wielkich ilościach adrenalinę. Serce zwiększyło obroty, pionowe źrenice rozszerzyły się przybierając niemalże owalny kształt, a z nozdrzy zaczęło intensywnie buchać rozgrzane smoczym oddechem powietrze z towarzyszącym, charakterystycznym świstem. Pod wpływem upojenia buzującym w żyłach hormonem dziewczyna rozwarła swe szczęki ukazując równe rzędy białych, ostrych, szablastych zębów, przy czym z jej gardzieli wydobył się głośny, głęboki i przejmujący, dziki ryk. Można było wręcz odnieść wrażenie, że ziemia zatrzęsła się spłoszona brzmieniem czystej, smoczej furii, a okoliczne drzewa drgnęły chcąc wypłoszyć pobliskie, potencjalnie zagrożone ptaki. Pokryty niebieską łuską gad podniósł się z ziemi sycząc wściekle. Donośne ostrzeżenie samicy nie zrobiło na nim większego wrażenia. Kłapnął ostrzegawczo paszczą, świsnął długim ogonem i machnął agresywnie skrzydłami ukazując swoją gotowość do walki. Dwa gady zaczęły okrążać się wzajemnie niczym lwy z afrykańskiej sawanny starając się znaleźć słabe punkty przeciwnika i szacując swoje szanse. Atmosfera gęstniała i tężała stając się niemalże namacalna, a nie mogący wytrzymać rosnącego napięcia niebieskiołuski przeciwnik zaczął prychać niecierpliwie. Na to właśnie smoczyca czekała. Gdy wreszcie rozjuczony niczym byk na corridzie przeciwnik pogrążony we wściekłym, opętańczym transie ruszył w kierunku Nyx, dziewczyna zgrabnie uniknęła szarży i uderzyła w bok rozpędzoną bestię wytracając ją z równowagi. Ta jednak wykazała się dużą zwinnością i pochwyciła przeciwniczkę zabierając ją ze sobą w szaleńczy danse macabre. Gadziny złączyły się w morderczym, zapaśniczym uścisku rzucając się po czarnych zgliszczach chatki i próbując rozszarpać delikatny brzuch szponami lub zatopić zębiska w krtani oponenta. Makabryczny taniec trwał długo. Obie bestie grały na zwłokę czekając na błąd przeciwnika. Pierwszy pojawił się ze strony szmaragdowego smoka i został skutecznie wykorzystany co zakończyło się zakończeniem pierwszej rundy. Karmazynowa, ciepła ciecz wyciekająca ze świeżej rany na boku, spływała powoli po zielonych łuskach kapiąc na zwęglone drewno areny. Mięsisty język lazurowego gada oblizał zmarszczone w butnym grymasie wargi i ociekające krwią zęby. Odrobina smoczej krwi zadziała  na niego niczym ecstasy jeszcze bardziej zachęcając go do walki. Z kolei Nyx, w której żyłach nadal utrzymywał się wysoki poziom adrenaliny nie odczuwała bólu jaki powinna wywołać świeża rana. Nie pozwoliła jednak hormonowi zaciemniać swojego umysłu i podczas gdy oszalały przeciwnik ponownie ruszył w jej kierunku smoczyca sprawnie uniknęła kolejnej szarży wykonując skuteczną kontrę. Tym razem jucha trysnęła z pustego oczodołu pokrytego niebieską łuską gada. Ten ryknął głośno z powodu piekielnego bólu, wypełniającego jego czaszkę. Przez dłuższą chwilę miotał się w dzikim szale na pobojowisku rycząc wściekle i jedną łapą trzymając się za lewe oko, które nieuchronnie wypływało ze swojego pierwotnego miejsca. W tym czasie Rita zdążyła przyjrzeć się swojej ranie i ocenić szkody, jakie wyrządził jej przeciwnik. Trzy długie ślady po pazurach nie były na tyle głębokie, żeby zagrażały jej życiu, czy zdrowiu. Mogły jednak okazać się niebezpieczne, gdyby starcie przedłużyło się znacząco. Popełniła drastyczny błąd odwracając wzrok od przeciwnika. Nie zdążyła zareagować gdy ten wbiegł w nią przewracając na grzbiet. Nyx w akcie desperacji zaczęła wyciągać swoją długą szyję i kłapać zębiskami próbując dosięgnąć wrażliwej krtani przeciwnika. Ten jednak miał wystarczająco masywne kończyny aby przygnieść jej pysk do ziemi. Z kolei pazurami tylniej łapy, czy to specjalnie czy przypadkiem poszerzył widniejącą na jej boku ranę. Szmaragdowa bestia ryknęła z bólu i strachu przed prawdopodobną przegraną. Jej serce biło w rytmie na tyle szybkim, że praktycznie nie dało się określić ilości wykonywanych przez mięsień skurczów. Ogarnęła ją panika. Czysty, iście naturalny strach przed czymś nieuniknionym. Obecnym w cyklu życiowym każdej żywej istoty. Czymś, z czym miała styczność wystarczająco często, aby straciło na swoim znaczeniu. W tamtej jednak chwili śmierć ponownie nabrała dla niej jaskrawych, wyraźnych, mrocznych kolorów. Przypomniała o swojej obecności i zamachała dziewczynie swoją kościstą łapą przekazując jasny komunikat. Nie myśl sobie, że możesz mnie od tak sobie zlekceważyć, kochaniutka. Lepiej by było dla ciebie, gdybyś o mnie nie zapominała. Sekundy, które dzieliły smoczycę od nieuniknionego końca sprawiały wrażenie godzin. Jak gdyby w spowolnionym tempie pokryty lazurową łuską gad rozwierał paszczę i zbliżał ją do nerwowo drgającej od przełykanej śliny grdyce. Cały ten proces trwał na tyle wolno, że Starkówna zdążyła dostrzec zbliżającego się siwego mężczyznę dzierżącego stalowego bastarda. Niedoszły zwycięzca nie spostrzegł nadciągającego z jego lewej strony ataku. Odczuł ludzką obecność dopiero wtedy, gdy żelazo zostało wbite z wielką siłą w jego pusty oczodół. Czas powrócił do standardowego tempa. Bestia podniosła się z rykiem łapiąc się za lewą stronę głowy, zaś jej niedoszła ofiara wykorzystała okazję i resztkę swoich sił aby zatopić zębiska w odsłoniętej szyi przeciwnika. Rita zacisnęła szczęki najmocniej jak potrafiła. Poczuła jak pod naciskiem jej kłów kruszy się kręgosłup, tchawica i tętnice pękają, a krtań ulega całkowitemu zmiażdżeniu. Trzymała uparcie szyję niebieskiego smoka do momentu, gdy ten przestał podrygiwać w agonalnej padaczce, a z jego zmasakrowanych górnych dróg oddechowych wydobył się ostatni, świszczący oddech. Wypluła z pogardą martwe ciało bestii. Zapanowała cisza przerywana jedynie ciężkim sapaniem smoka i siwego mężczyzny. Rita spojrzała na Sędziego masującego swoją rozbitą głowę. Jego rozcięty łuk brwiowy krwawił równie intensywnie co poszerzona rana smoczycy, częściowo zasłaniając mu pole widzenia. Rita usiadła ciężko i jęknęła cicho do mężczyzny.

- Nie ma za co – odparł siadając obok niej na ziemi.

Dwaj zwycięzcy siedzieli w milczeniu i przyglądali się stygnącemu truchłu. Znudzony ciszą mężczyzna zaczął delikatnie dźgać końcówką swojego miecza zwłoki. Z gadziego gardła jego towarzyszki wydobył się cichy warkot.

- Należy się skurwysynowi – odparł siwy.

Po chwili Nyx ponownie wydała z siebie niezrozumiały dźwięk.

- Hm… Powiesić głowę nad kominkiem? – zastanowił się głośno osadnik nie zaprzestając wykonywanej czynności. – Nie głupi pomysł. Szkoda tylko, że wydłubałaś mu oko.

Ciche, krótkie stęknięcie.

- W sumie racja, szklane nie zgniją.

Nietypowy dialog zakończył się w  chwili, gdy do czujnych uszu rozmówców dobiegły jęki rannego mężczyzny. Nyx podniosła się na równe nogi i obróciła w kierunku podnoszącego się z ziemi człowieka. Był jednym z towarzyszy Sędziego. Gdy wreszcie chwiejąc się znacząco i trzymając za krwawiącą głowę podniósł się do pozycji, mniej więcej wyprostowanej i otworzył oczy dostrzegając stojącego obok swojego towarzysza smoka upadł z powrotem na ziemię.

- Co ty robisz?! Sędzia?! Zajeb sukinsyna zanim ci łeb urżnie!

Nyx nie wiedziała co zrobić. Mogła po prostu odlecieć, ale wtedy na siwego padły by podejrzenia o zmowę z dragonem-samotnikiem, a to zapewne przysporzyło by mu sporo problemów. Postanowiła więc zaimprowizować i z nadzieją, że Sędzia pojmie jej wymyślony na szybcika, dość szalony plan przygniotła łapą mężczyznę do ziemi. Rozwarła paszczę i ryknęła siwemu prosto w twarz. Ten, delikatne mówiąc, zdziwiony i zaskoczony jej zachowaniem gapił się na smoczycę z nietęgim wyrazem twarzy. Rita warcząc nieustannie przeskakiwała wzrokiem ze swojej rany na miecz siwego, próbując przekazać niezbyt jasny komunikat modląc się w duchu, że zrozumie jej „sprytny” plan.



Sędzia? Tylko jej nie zabij, bo ci szybki nowej nie załatwi.