18 grudnia 2018

Od Tenebris'a CD Nirali

Widać było, że dziewczyna bije się z myślami. Nie było się co dziwić. Nie znała mnie i nie mogła być pewna co do moich zamiarów. Sam bym pewnie nie skorzystał z pomocy, gdybym był na jej miejscu. A jednak postanowiła mi zaufać.
Brunetka zsunęła się z gałęzi i spadła prosto w moje ramiona. Chwyciłem ją pewnie, nisko nad ziemią, ugiąwszy przy tym kolana, by nie stracić równowagi. Przez chwilę wydawała się być spokojna, ale nagle wyraz jej twarzy zmienił się w przerażenie. Nie mówiła, ale miałem wrażenie, że słyszę jej krzyk, gdy tak patrzyła na mnie swoimi szeroko otwartymi, niebieskimi oczami.
W pierwszej kolejności pomyślałem o tym, że może źle ją złapałem, gdy skoczyła, uderzając tym samym w jej godność, ale wszystko było tak, jak być powinno. Później zastanowiłem się nad swoim wyglądem, ale szybko odrzuciłem tą opcję, bo wyglądałem dość zwyczajnie. Przynajmniej tak sądziłem. Dopiero po krótkiej chwili przypomniałem sobie trzecią rzecz, która prawdopodobnie była powodem takiej reakcji u dziewczyny i nie mogłem uwierzyć w to, że nie pomyślałem o niej w pierwszej kolejności. Moja aura żniwiarza. Ułatwiała co prawda życie, ale czasem również utrudniała.
Spojrzałem w dal, krzywiąc się przy tym nieco. Skupiłem się na zmniejszeniu nasilenia mojej aury, a gdy uznałem, że nie powinna już przeszkadzać brunetce, wróciłem do niej spojrzeniem.
- Dzie... dziekuję ci. - wyjąkała - Uratowałeś mi życie. - dodała po chwili. Uniosłem nieco kącik ust.
- I tak miałem zamiar coś upolować na obiad, uratowałem cię przy okazji, nie czuj się jakoś bardzo wyróżniona... - odparłem -To było bardzo nieodpowiedzialne oddalać się poza teren wioski i to bez jakiejkolwiek broni. - dodałem, na nowo przybierając poważny wyraz twarzy. Dziewczyna spuściła wzrok na ziemię przykrytą śniegiem. Po chwili milczenia na nowo podniosła głowę, zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie z iskierkami zaciekawienia w oczach.
- Kim ty właściwie jesteś? Pierwszy raz spotykam się z kimś, od kogo bije taka dziwna, zimna aura. - zapytała. Czyżby faktycznie nigdy nie słyszała o mutantach takich jak ja? Trudno było mi w to uwierzyć. Sam fakt, że zadała takie pytanie nieznajomej osobie tak bezpośrednio był dla mnie zdumiewający. Nie miałem ochoty chwalić się tym, kim jestem na lewo i prawo. Jeśli bym się z tym obnosił dumny jak paw, pewnie długo bym nie pożył, bo zaraz ktoś by wykorzystał moją mutację przeciwko mnie. Każda rasa w końcu ma swoje słabości.
- Jestem żniwiarzem... - odparłem cicho po namyśle. Nie zamierzałem dodawać nic więcej.
- Jak się nazywasz? - zapytałem, chcąc zmienić temat.
- Nirali. - odpowiedziała dziewczyna.
- Tenebris. - odparłem z lekkim uśmiechem.
Nagle brunetkę złapał atak silnego kaszlu, a gdy w końcu ustał, Nirali zadrżała z zimna. Skrzywiłem się lekko, marszcząc jednocześnie brwi. Postawiłem dziewczynę na ziemi, zdjąłem z siebie skórę wilka i nałożyłem ją na ramiona brunetki.
- Masz, bo zaraz mi tu zamarzniesz. - mruknąłem.
- Dziękuję. - odparła Nirali z uśmiechem i wtuliła się w futro.
- Chodź, zaprowadzę cię do mojego domu, jest niedaleko stąd. Ogrzejesz się przy ognisku. - powiedziałem. Wiedziałem, że powrót do wioski zajmie dziewczynie dużo czasu i zanim tam dotrze, rozchoruje się na dobre.
- Do... dobrze. - odparła Nirali. Wyglądała na zaskoczoną tak nagłą propozycją. Nie zaprzeczę, pewnie zabrzmiało to podejrzanie.
Przeciągnąłem mutanta na obniżony teren i przysłoniłem jego ciało gałęziami iglaków. Zjeść kota to jedno. Zjeść człowieka zmienionego w kota to drugie.
Po ukryciu zwłok, wróciłem do Osadniczki. Widząc, że dziewczyną wciąż wstrząsają drgawki, objąłem ją ramieniem i zacząłem prowadzić do swojego domu.

Szliśmy między drzewami, by Nirali nie była narażona na silne podmuchy zimnego wiatru, które byśmy zastali na otwartej przestrzeni.
- Co tutaj robiłaś? - zapytałem z czystej ciekawości oraz by przerwać przedłużającą się ciszę.
- Szukałam rośliny, której bym nie znalazła na terenie wioski. - wyjaśniła brunetka. Była znacznie bledsza, niż chwilę temu. Wyglądała jakby zaraz miała stracić przytomność. Postanowiłem więc wziąć ją na ręce. Nirali wtuliła się w moją pierś w poszukiwaniu ciepła.
- Zaraz będziemy na miejscu. - powiedziałem, wkraczając na górzysty teren. Automatycznie skręciłem w ukryty za drzewami i skałami wąwóz. Uniosłem wzrok na górskie szczyty, otaczające nas ze wszystkich stron. Każdy z nich zdobiła biała sterta śniegu. Patrząc na nie miało się wrażenie, że zaspa zaczyna osuwać się powoli, a później coraz szybciej i szybciej, by w końcu zasypać wąwóz oraz wszystko, co się w nim znajdowało. Taka lawina równała się tutaj ze śmiercią. Na wyspie nie było ekip ratunkowych, ani psów z beczuszką na szyi. Dlatego wolałem zachować ciszę i ostrożnie szedłem przed siebie.
Poza tym, kto by ratował Samotnika?  Na pewno nie inni Samotnicy, bo tutaj każdy dba o siebie, a tym bardziej Osadnicy. Byliśmy dla nich zagrożeniem, dla którego ratowania nie warto opuszczać ciepłej chatki. Nie narzekałem jednak. Zachowanie obu stron było dla mnie logiczne i jak najbardziej uzasadnione. Nigdy nie wiadomo, czy Samotnik w potrzebie nie jest tak naprawdę dobrym aktorem, który tylko czeka na jakiegoś naiwniaka.
Nagle poczułem, jak dziewczyna podrywa się do góry z krzykiem. Musiał ją obudzić jakiś koszmar. Uniosłem wzrok na szczyty, modląc się w duchu, by hałas obudził jedynie mnie, a nie lawinę. Nastała chwila grobowej ciszy. Nic się nie wydarzyło. Już miałem odetchnąć z ulgą, gdy naraz dźwięk podobny do grzmotu rozbrzmiał w wąwozie, odbijając się echem od kamiennych ścian. Przycisnąłem Osadniczkę do swojej piersi i zacząłem biec. Starałem się nie patrzeć na pędzącą w dół lawinę, by nie zwalniać oraz uważać na to, co miałem przed sobą. Kilka razy musiałem przeskoczyć nad głazem lub przebiec pod powalonym drzewem, które utknęło pomiędzy skałami. Już czułem chłód na twarzy i uderzające w nią drobinki śniegu. W ostatniej chwili wybiegłem z wąwozu do lasu u podnóża gór. W tym samym momencie został on przysypany przez tony białego opadu.
Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na dziewczynę. Była blada, a całym jej ciałem wstrząsały drgawki. Musiałem się spieszyć.
Wyszedłem na łąkę mniejszą od tej po drugiej stronie łańcucha górskiego. Ze wszystkich stron otaczały ją lasy. Wkroczyłem do jednego z nich i udałem się w stronę Śpiącego Kanionu. Powoli zbliżaliśmy się do starej, opuszczonej wioski. No prawie opuszczonej, bo to właśnie na jej końcu mieszkałem.
Słońce już zdążyło schować się za chmurami, przez co wszystko wokół wydawało się być szare. Spojrzałem po raz kolejny na Osadniczkę w moich ramionach. Wyglądała jakby spała, ale przez jej nierówny oddech miałem wątpliwości.
- To już blisko. - powiedziałem, nie bardzo wiedząc, po co to zrobiłem.

Otworzyłem bramę jedną ręką, drugą wciąż przytrzymując brunetkę przy sobie. Następnie wszedłem na zajmowany przeze mnie teren, zamknąłem bramę i czym prędzej zaniosłem dziewczynę do swojego domu. Posadziłem ją w dużym, plecionym koszu, wyłożonym poszewką wypełnioną pierzem oraz futrem, który to służył mi jako fotel. Natychmiast zabrałem się za rozpalenie ogniska w kominku oraz parzenie herbaty. W tym celu przygotowałem mały kociołek, nalałem do niego wody i zawiesiłem go nad płomieniami.
Gdy miałem już gotowy wrzątek, przelałem go do imbryka z suszonymi kwiatami lipy na dnie. Następnie zdjąłem z półki gliniany garnuszek z miodem. Odstawiłem go na blat stołu i zacząłem szybko szukać suszonej kurkumy.
Kiedy w końcu udało mi się ją znaleźć, przesypałem pomarańczowy proszek do miodu i wymieszałem z nim. Następnie wziąłem jeden z kubków, zakryłem go sitkiem, po czym przelałem do niego zaparzonej herbaty. Na koniec dodałem do niej mieszanki miodu oraz kurkumy i podałem napar Nirali.
- Wypij to. Ostrożnie. - nakazałem. Widząc jednak, że dziewczyna nie ma sił, by podnieść ręce, napoiłem ją powoli, nie chcąc jej poparzyć. Następnie przygotowałem swoje ubrania przygotowane na silniejsze mrozy i przebrałem w nie brunetkę. Była cała rozpalona, a skórę miała mokrą od potu. To oznaczało, że jej stan z czasem się pogarszał.
Wziąłem więc Osadniczkę z powrotem w ramiona i przeniosłem do swojego łóżka. Opatuliłem ją szybko wszystkimi kocami jakie tylko miałem, by pomóc jej organizmowi walczyć z chorobą.
Dziewczyna wciąż oddychała niespokojnie, szczękając przy tym zębami. Wróciłem do kuchni i przygotowałem ciepły okład, który położyłem na czole Nirali.

Po kilku trudnych godzinach dziewczyna w końcu zasnęła. Zmieniłem okład na jej czole i usiadłem obok. Byłem wykończony, ale nie mogłem od tak iść spać. Musiałem nad nią czuwać.
Położyłem ostrożnie dłoń na głowie Osadniczki i  delikatnie pogładziłem jej włosy.

Następnego dnia podałem Nirali lekarstwo, które zrobiłem z zebranych wiosną ziół i wyszedłem z domu. Zajrzałem do stajni, w której trzymałem młodego jelenia i sarnę w tym samym wieku. Wypełniłem oba żłoby sianem oraz wodą, a następnie obejrzałem zwierzęta w poszukiwaniu ran, oznak chorobowych lub czegokolwiek innego. Dopiero, gdy skończyłem, udałem się na polowanie. W końcu ostatnim razem upolowałem tylko mutanta, którego mięsa za nic nie wziąłbym do ust.
Spojrzałem zrezygnowany na zasypany wąwóz. W takich okolicznościach byłem zmuszony do szukania pożywienia na znacznie mniejszym obszarze. Nie mogłem bowiem przeprawiać się przez góry, poświęcając na to masę czasu, gdy w moim domu czekała głodna dziewczyna. Wróciłem więc do lasu i zacząłem szukać czegokolwiek.

Do domu wróciłem po jakimś czasie z upolowanym dzikiem. Od razu zajrzałem do Nirali. Chwilę przyglądałem się twarzy śpiącej Osadniczki, po czym odwróciłem się z zamiarem przejścia do kuchni.
- Wróciłeś... - usłyszałem za sobą cichy, dziewczęcy głos.
- Ta, trochę mi to zajęło... - mruknąłem - Zaraz coś przygotuję. - dodałem szybko.
- Spokojnie, nie jestem aż tak głodna. - odparła brunetka.
- Ale osłabiona. Musisz nabrać sił, jeśli zamierzasz szybko wrócić do zdrowia. - rzuciłem, idąc do kuchni. Tam wydobyłem z dzika wnętrzności i oskurowałem go. Z mięsa, ziół oraz warzyw przygotowałem gulasz, po czym zaparzyłem Nirali tą samą herbatę, co poprzedniego dnia. Następnie wróciłem do dziewczyny z posiłkiem. Pomogłem jej usiąść i zacząłem ją karmić, widząc że wciąż nie wygląda za dobrze.

Każdy dzień był podobny do poprzedniego z tą jedną różnicą tylko, że gdy nie wychodziłem na polowania, więcej czasu spędzałem w domu na rozmowach z dziewczyną. Poruszaliśmy głównie tematy wioski, jej mieszkańców i tego, jak ich życie różniło się od tego Samotników. Czasem opowiadaliśmy o tym, co spotkało nas na wyspie lub zwyczajnie o swoich zainteresowaniach.
Śnieg powoli topniał, a wraz z nim odchodziła również choroba Nirali. Wraz z nadejściem wiosny, Osadniczka była całkowicie zdrowa.

- Jutro odprowadzę cię do wioski. - mruknąłem, kładąc się na moim posłaniu pod oknem. Przeniosłem wzrok na Nirali, którą widziałem tylko dzięki świetle księżyca.
- Pewnie się stęsknili. - dodałem, opierając się o ścianę. Nirali natomiast była dziwnie milcząca.
Nagle zapytała o coś ze spuszczonym wzrokiem. Było to jednak tak niewyraźne, że nie zrozumiałem ani jednego słowa.
- Co mówiłaś? - dopytałem.
- Nic takiego, nieważne. - odparła brunetka z uśmiechem - Dobranoc. - dodała, układając się do snu.
-... Dobranoc. - odpowiedziałem.

Po śniadaniu ubraliśmy się odpowiednio do pogody i ruszyliśmy w drogę. Większość czasu milczeliśmy. Kątem oka obserwowałem dziewczynę.
Wkrótce dotarliśmy do granicy wioski.
- Tutaj nasze drogi się rozchodzą. Uważaj na siebie. - powiedziałem, przenosząc wzrok ze strażników na brunetkę.


 Nirali? Przepraszam, że musiałaś tyle czekać 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz