4 grudnia 2018

Od Sędzi C.D Nyx

Patrzyłem zdziwiony na Nyx, nie za bardzo rozumiejąc jej nagły atak.
- Co ty jaszczurka, bawić się chcesz? - zapytałem zdziwiony. Smoczyca zaryczała na mnie znowu, ukazując mi swój zakrwawiony bok. - Aa, mam Ci bandaże załatwić?
Jaszczurka zaryczała ponownie i zagęgała coś po smoczemu. Pojąłem te z pozoru nieskładne gdakanie, i zacząłem rozpaczliwie sięgać po swojego bastarda. Gdy wreszcie poczułem chłodną stal pod palcami, wziąłem zamach i moja broń w ułamek sekundy znalazła się przy boku bestii. Zamiast jednak wbić się w jej skórę, poleciała za skrzydło, lekko dotykając boku Nyx aby wymoczyć się we krwi, po czym cofnąłem rękę. Z boku wyglądało to jakbym wyprowadził Nyx normalny cios, a nie tylko udawał.
Smoczyca zawarczała, zaryczała i wzbiła się w powietrze, przesadnie eksponując swój zakrwawiony bok.

Zacząłem szybko oddychać, jakbym był zmęczony długą walką. Nade mną stanął Marek, podając mi dłoń by pomóc wstać.
- Dzięki stary - mruknąłem z udawanym bólem, i wstałem. Spojrzałem na kałużę krwi u moich stóp i wtedy zrozumiałem, że cały jestem we krwi. Płynęła ona ze mojego rozciętego łuku brwiowego i, co gorsza, z otwartej na nowo rany na ramieniu. Nie wyglądało to za dobrze, a dodatkowo groziło wykrwawieniem. Już teraz czułem się trochę słabo.
- Co tu się stało, jak zemdlałem? - zapytał mój dowódca, patrząc na zmasakrowane zwłoki dragona obok nas, oraz dwie połowy Słonego, które dzieliło dobre pięć metrów.
- Ech. Długa historia - stęknąłem, patrząc na martwych towarzyszy. Słony i Galiusz zginęli szybko, i bynajmniej nie na marne. Centaur kupił nam trochę czasu, natomiast osiłek zapewnił mi możliwość przeżycia starcia z dragonem.

Marek przyjrzał się smokowi, patrząc na kilka jego ran i zmiażdżoną szyję.
- To nie jest tylko twoja sprawka, no nie? - zapytał mnie całkiem nieformalnie. Skinąłem głową, opierając bastarda na barku.
- Ano. Gdy już miałem dobić tego skurwiela, pojawiła się tamta smoczyca - powiedziałem, i zaraz ugryzłem się w język - znaczy chyba smoczyca, bo była mniejsza. W każdym razie, gdy zobaczyła w jakim stanie jest towarzysz, zagryzła go. Pewnie by nie musiał cierpieć. - Wzruszyłem ramionami. To było całkiem chamskie, by przypisać sobie zwycięstwo. Ale co miałem zrobić? Powiedzieć, że tamta latająca jaszczurka mi pomogła, bo jesteśmy przy...znajomymi? Nigdy w życiu.
- Czy ty...czy ty zajebałeś tego łuskowatego? - zapytał mnie towarzysz z niedowierzaniem a ja tylko skinąłem głową bez większego przejęcia się. - No, to całkiem dobre osiągnięcie. Na pewno nie każdy ma szanse z takim bydlęciem.

Łagodny wiatr owiał nas, zaczęliśmy czuć zapach śmierci. W milczeniu podszedłem do truchła smoka i przewróciłem jego głowę na bok, wybierając miejsce na szyi, gdzie nie było śladu kłów innego smoka. Wziąłem bastarda w ręce i uderzyłem dwukrotnie, z siłą tak wielką, że oddzieliłem łeb od cielska.
- Będzie dowód - powiedziałem bez skruchy. - Będzie wiadomo, że jedną bestię mniej.
Marek skinął głową i spojrzał na ciało Słonego. Uczynił krótki znak krzyża i zaczął targać dwie połowy w stronę rozgrzebanej ziemi obok chatki. Wyjął ze zgliszczy kilka kawałków drewna i kilka innych materiałów, po czym sporządził dwa krzyże. Na jednym wyrył "Galiusz" na drugim "Słony" i zostawił skromne wspomnienie o towarzyszach. Nie poświęciłem temu większej uwagi. Jak dla mnie byli po prostu martwi, nic więcej.
Podszedłem do studni, gdzie widać było linę. Całe szczęście. Nabrałem całe wiadro wody i wyciągnąłem je, po czym odsunąłem się od studni i wylałem całą zawartość wiadra na głowę. Niezbyt zdrowe rozwiązanie, ale zmyłem z siebie większość krwi, która jeszcze nie zaschła. Dzięki temu Marek mógł powiedzieć mi gdzie i jak wielkie mam szramy, a potem zabandażować je kawałkami szmat z mojego ubrania.

- Dzięki stary. Ale zgaduje, że doktorek mnie ojebie - powiedziałem ze śmiechem, widząc jak zaszyta rana została jeszcze bardziej rozszerzona i poszarpana. Napinanie mięśni zdecydowanie nie idzie w parze ze szwami. Blizna będzie ogromna.
- Powinieneś na siebie bardziej uważać, smokobójco - powiedział zdegustowany Marek. - Jeśli jesteś w stanie pokonać w pojedynkę dragona, to jesteś bardzo drogocennym sposobem obrony dla Osady - dodał.
Wzdrygnąłem się. Zostałem właśnie uprzedmiotowiony. Stwierdziłem jednak, że lepiej będzie znieść to w milczeniu, niż zacząć niepotrzebną wojnę z nim.

- Lepiej skonstruujmy jakieś nosze na ten łeb, bo samemu będzie mi ciężko to nieść - powiedziałem, wskazując na łeb smoka, z którego wciąż wylewała się powoli krew. To cholerstwo troszkę ważyło.
Na spółkę z towarzyszem przywiązaliśmy łeb do dwóch belek, które mieliśmy nieść na barkach. Dzięki temu ciężar, choć zwiększony drewnem, rozłoży się na nas dwóch.

Droga do Osady zajęła nam parę godzin, które spędziliśmy w milczeniu. Drogę przerywaliśmy tylko na kilka krótkich odpoczynków. Około pół godziny po zmierzchu, nasze trofeum legło u wrót Osady.

***

- Zginęli na miejscu? - zapytał szef strażników. Marek przytaknął.
- Walczyli? - Potaknięcie.
- Zranili bestię?
- Tylko Słony.
- Co z Galiuszem?
- Próbował uciec, zginął pożarty przez dragona.
- Stchórzył?
- Nazwałbym to raczej daniem nam okazji na obranie taktyki i rozmieszczenie sił.
Marek i dowódca rozmawiali ze sobą krótkimi, formalnymi zdaniami. Ja tylko słuchałem ich w milczeniu, czasem tylko sycząc gdy doktor wbijał mi za mocno igłę. Bez znieczulenia, ponieważ był to naprawdę deficytowy luksus, ale za to najlepszej jakości nicią. W kilka minut skończył zabieg, wycierając krew spokojnie, po czym nałożył jakąś maść i zawinął bandażem.
- Nie wysyłajcie już Sędzi na misję przez najbliższe dwa tygodnie. Nie chce mi się go już łatać więcej razy przez ichnią głupotę - powiedział zrzędliwie doktor, odbierając zapłatę. Tym razem jednak nie ode mnie, ale od dowódcy. Sponsor się znalazł, psia jego mać.
- Jeśli będziesz musiał, będziesz szył go nawet codziennie - syknął dowódca, patrząc groźnie na doktora. Ten nie zaszczycił go nawet spojrzeniem, zakłapał tylko dłonią prześmiewczo w stylu "bla bla gadaj se" i zaczął zbierać swoje narzędzia.

- Posłuchaj mnie, synu - powiedział do mnie lekarz, dając mi jakieś małe naczynie z wieczkiem. - Tutaj masz specjalną maść. Daję ją tobie, bo twoja rana jest naprawdę paskudna. Stosuj ją na tę wielką dziarę, ale też na brew. Służy ona do zapobiegania infekcji i szybszemu gojeniu się ran.
Skinąłem głową. a doktor poklepał mnie po barku. Był ode mnie wiele starszy, ale z trzy razy mniejszy. To dziwnie musiało wyglądać, jak taki drągal dostawał reprymendę od osoby starszej, która jednak, przez moje siwe włosy, wyglądała na młodszą ode mnie!
Medyk wyszedł z gabinetu dowódcy bez słowa, na co nasz szefunio się zrobił cały czerwony. Nienawidzili się, i choć dowódca miał teoretycznie większą rangę wojskowo, to jednak doktor cieszył się znacznie większym szacunkiem i sławą. Dowódca w końcu głównie siedział na dupie, doktor natomiast codziennie ratował życia i był wiecznie życzliwy.
- Słuchaj, Sędzia. Zabiłeś smoka, fajnie. Ale nie zapominał, kto tu jest dowódcą - zaczął mój boss. Wstał nawet, by spojrzeć mi w oczy, jednak musiał naprawdę mocno zadrzeć głowę. Konus.
- Co z tego, kto jest dowódcą? - zapytałem z udawanym zdziwieniem, choć już wiedziałem jak skończy się ta rozmowa.
- Jutro przyjdą do mnie robole zamontować głowę nad wejściem do mojego gabinetu. Będę znany jako obrońca Osady! - zaczął mówić w samozachwycie mój rozmówca. Ja i Marek wyszliśmy z pomieszczenia w milczeniu, nie komentując egoistycznego zachowania tego dupka.
Łeb smoka leżał przed wejściem do siedziby strażników, podziwiały go zastępy obrońców i cywili. Przeszedłem w milczeniu, jednak słyszałem wokół siebie szepty typu "to on zabił tego dragona" czy "jak silny musi być ten starzec?". Nie zwróciłem uwagi, przebiłem się tylko przez tłum, idąc w obdartym ubraniu, w bandażach i krwi, jedyne co biorąc ze sobą to stalowy bastard.

***

Droga do domku wcale nie była taka ciekawa. Znużenie, ból i ogólnie wyczerpanie dawały o sobie znaki. Potykałem się na ścieżce, droga niekiedy mi się lekko myliła. Raz nawet złapała mnie zadyszka, co do tej pory się nie zdarzało nawet przy wręcz maratońskim biegu.
Gdy jednak wreszcie dotarłem do swego legowiska i wszedłem do środka, padłem na podłogę i zasnąłem. Nie jadłem, nie rozpaliłem ognia. Po prostu padłem, zamknąłem oczy i zapadłem w sen.
Gdy się rozbudziłem, już nad ranem, zdziwiło mnie to, co mi się śniło. Otóż była to Nyx, jednak jako kobieta. W śnie miała na sobie moją bluzę, siedziała w fotelu i piła herbatę. Przeziębiona, zmarnowana. Po długiej podróży. W śnie zdawało mi się, jakby to było normalne, jakby co kilka dni lub tygodni wracała do mnie, jadła, spała, śmiała i rozmawiała ze mną. I potem znowu znikała.
Gdy się wreszcie się rozbudziłem, zrozumiałem, że śniła mi się dziewczyna, której nie znałem i która zostawiła mnie. Po raz kolejny, choć nie miała wobec mnie żadnych zobowiązań.
- No właśnie, to nad czym rozpaczasz, siwy pacanie? - zapytałem sam siebie i wróciłem do rutyny. Rozpaliłem palenisko, zrobiłem sobie ciepłe śniadanie i zadbałem o rany. Przed południem usiadłem na fotelu i wziąłem jedną z niewielu książek, które miałem w posiadaniu, i rozpocząłem lekturę. Nie miałem co robić, z obowiązków byłem na dzisiaj zwolniony, a wcale nie śpieszyło mi się do Osady na oficjalnie ogłoszenie jak to nasz dowódca pokonał smoka i urwał mu łeb gołymi rękoma.
Mój spokojny, ciepły dzień w zaciszu przerwało głuche stuknięcie na zewnątrz. Spojrzałem na drzwi. Odłożyłem książkę, wstałem i złapałem za bastarda, który leżał obok kominka. Musiałem go naostrzyć, za co miałem zamiar wziąć się wieczorem. Po cichu i powoli zacząłem zbliżać się do drzwi, teraz przeklinając w duchu opóźnienie w wymianie okna. Mógłbym zwyczajnie wyjrzeć przez szkło, by spojrzeć z jakim intruzem mam tym razem do czynienia.


Nyx? A masz tutaj ponad 1500 słówek. Przebij to, ha! XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz