14 grudnia 2018

Od Lunaye CD Fafnira

"Niechcący" słowo zawisło w zaistniałej ciszy. Zmierzyłam mężczyznę od stóp do głów. "Nie dziwię się, że "niechcący", skoro wyglądasz jak totalna łamaga" - pomyślałam, ale ugryzłam się w język zawczasu, kiedy znowu poczułam wzmożone łaknienie. W powietrzu unosił się zapach świeżej krwi, niezbyt wyraźny by poczuł go normalny człowiek, ale dla mnie to było jak mocna kawa w kubku zaraz pod nosem. To wystarczyło by jakiś wewnętrzny głos z tyłu głowy pobudził do działania instynkt, który od niedawna mocno dawał o sobie znać. Zawirowało mi w żyłach a po plecach przeszedł dreszcz. Spojrzałam jeszcze raz na mężczyznę, był cały posiniaczony i poharatany. Uśmiechnęłam się sama do siebie i spojrzałam prosto w jego oczy. On zaś cały czas patrzył się na mnie a trwająca między nami chwilowa cisza robiła się wręcz krępująca.

- Słuchaj, "przepraszam" nie zrekompensuje mi kolacji, ani tegoż faktu, że w dalszym ciągu jestem głodna. Czekałam na jego reakcje, wydawał się intensywnie myśleć.

- To może... ja ugotuje ci jakąś kolacje? Zorganizuje szybko jakieś ognisko i...

Nie dałam mu dokończyć. Pochyliłam się nad nim i oparłam ręce na jego ramionach, wbijając mu przy tym palce na tyle mocno, że za parę chwil pojawią się siniaki.

- Nie rozumiesz powagi sytuacji... - moje usta wygięły się zadziornie - Ja nie jem takich "specjałów" - zniżyłam głos do subtelnego szeptu i przybliżyłam usta do jego ucha - Trochę twojej własnej krwi i zapomnimy o sprawie... Zanim białowłosy wyrwał się gwałtownie do tyłu zdążyłam poczuć dobitnie jak pachniała jego krew, powoli przestawałam nad sobą panować. "Rozegraj to dobrze" powtarzałam sobie w głowie.

- Nie ma mowy! - krzyknął. Dopadłam go ponownie, tym razem wbijając mu swoje długie paznokcie. Uśmiechnęłam się najładniej jak umiałam.

- Obiecuję, że nie będzie bolało.. no prawie. Ale mogę przyrzec, że twoje życie będzie bezpieczne, to na pewno. Coś za coś. Mężczyzna zagryzł wargę, co wydało mi się nawet pociągające, ale nie powiedział nic. Uznałam to za niemą zgodę, w końcu nie usłyszałam ani jednego słowa sprzeciwu. Albo go zaskoczyłam, albo moje argumenty naprawdę były przekonujące. Błyskawicznie oblizałam wargi i najsubtelniej jak umiałam wbiłam kły w bladą skórę na jego szyi. Mężczyzna wydał stłumione jęknięcie i ponowił próbę wyrwania się, lecz powoli zaczynały opuszczać go siły. Jego krew była cudownie ciepła, miała metaliczny posmak i lekko słodkawą nutę. Jego krew była dla mnie tak niesamowitym aromatem, a sprawiała, że czułam się co najmniej jak uzależniony po dobrej porcji dragów. Oderwałam się niechętnie, nie chciałam go przecież zabić. Obiecałam mu to w końcu, a słowo, rzecz święta. Nie przyszło mi to z łatwością, omdlenie chłopaka było na to najlepszym dowodem. Strużka krwi spłynęła jeszcze ze świeżej rany gdy odsunęłam się i usiadłam obok niego. Starłam ją delikatnie ręką i spojrzałam na nieprzytomnego nieznajomego. Wyglądał dość niewinnie, ale nie można było odmówić mu urody. Przejechałam delikatnie palcami po jego policzku i odgarnęłam kilka białych kosmyków z czoła. "Jeśli go tu zostawię, to może go coś dopaść, las jest pełen głodnych stworzeń. A one nie są takie miłe jak ja" Westchnęłam. Nie mogłam go tu zostawić. Podjęłam więc decyzje by zabrać go do swojej chaty. "Po cholerę ja mówiłam, że jego życie będzie bezpieczne... Ja wale" Myślałam sobie ciągnąc go przez las. Co prawda odkąd byłam na wyspie moja siła ciągle rosła, lecz w tym momencie nie miałam jej na tyle, by ciągnięcie, nawet takiego chudzielca była totalną łatwością. Kiedy w końcu dotarłam na miejsce odetchnęłam z ulgą. Ułożyłam go na moim prowizorycznym łóżku zrobionym ze szmat znalezionych w chacie. "Musze je kiedyś ulepszyć bo wygląda to tragicznie" zanotowałam w myślach i przykryłam go kolejnym materiałem. Przyjrzałam się ponownie, teraz już śpiącemu, mężczyźnie. "Przesadziłam... powinnam bardziej nad sobą panować". W głowie zaświtała mi myśl, że to jednak z lekka przerażające, co ze mnie zrobili ci ludzie w kitlach. Stałam się drapieżnikiem na dwóch nogach, ale nic już tym nie mogłam zrobić. Nakrywając białowłosego znowu poczułam zapach krwi, jednak już nie tak silny, a pod palcami małe już powoli gojące się ranki. "No tak, przecież był cały poharatany, a ja jeszcze ciągnęłam go przez las" przypomniałam sobie. Było w tym więc trochę mojej winy. Zabrałam z chaty stary, wyszczerbiony dzban i udałam się do pobliskiego małego jeziorka. Umyłam naczynie, napełniłam wodą. Gdy wróciłam zamoczyłam w nim ostatni materiał jaki znalazłam i zaczęłam przemywać mu zadrapania. Jak sama wcześniej powiedziałam "Coś za coś". Uśmiechnęłam się. Było to miłe, bardzo ludzkie uczucie, robić coś prawie, że bezinteresownie.

Fafnir?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz