28 czerwca 2020

Od Renarda CD Lynn

    Było to dziwne uczucie. Nie można było tego porównać do całusa w czoło na dobranoc jakim zawsze obdarowywała mnie matka. To było zdecydowanie przyjemniejsze i jak już się zaczęło, chciało się aby trwało jak najdłużej. Dlatego też przesunąłem swoje dłonie na plecy blondynki żeby mocno ją do siebie przytulić. Bałem się, że zaraz coś się stanie i wszystko okaże się nieprawdą albo, że Lynn zniknie tak samo jak matka pozostawiając mnie samego, bez czułości. W końcu nie tak to u mnie działało? Najpierw ktoś okazywał troskę i przyjaźń, a potem znikał na zawsze bez chociażby pożegnania. Nie mogłem pozwolić, aby i tym razem stało się tak stało. Nie byłem jednak do końca przekonany co mam zrobić, żeby koło znów się nie zatoczyło. Pierwszy raz przechodziłem przez coś takiego, a gdy na wyspie coś było obce, to przeważnie okazywało się niepokojące. Co jeżeli to też nie jest dobre, mimo iż czułem się wręcz idealnie? Zaniepokojony zmarszczyłem brwi i odsunąłem się od dziewczyny spoglądając na jej twarz. Była spokojna i chyba szczęśliwa. Nie wyglądała na wystraszoną jakby miało stać się coś złego.
- Wszystko gra? - zapytała powoli zabierając ręce z mojej szyi.
- Tak. Znaczy chyba. Dziwnie się czuję - odchrząknąłem zabierając dłonie z jej talii i cofnąłem się o krok - Robi się chłodno, lepiej wracajmy - dodałem zmierzając już w stronę brzegu.
Wgapiony w taflę wody nie wiedziałem, czy zrobiłem dobrze czy źle. Może nie powinienem przerywać, a teraz odchodzić tylko brnąć w to dalej. Może i było to nowe, ale byłem ciekawy jak mogło się to potoczyć. Zamyślony wyszedłem na brzeg i zabrałem z kamienia swoje ubrania. Pospiesznie wytrzepałem włosy z wody i założyłem na siebie to, co wydostałem ze starego kufra. Nie wyglądało to najlepiej, ale było ciepłe i wygodne. Zdecydowałem się podnieść spojrzenie na Lynn, która również wyłoniła się z wody i wykręcała właśnie swoje długie, blond włosy. Popchnięty dobrym uczynkiem podałem jej koszulę, którą znalazłem czekając, aż ją przyjmie. Dziewczyna z lekkim uśmiechem przyjęła ubranie i je na siebie zarzuciła. Był to chyba moment, aby wrócić do domu, a raczej do tego nowego. Odwróciłem się więc w stronę, z której nadeszliśmy. Nagle znad góry wyleciały trzy ptaki i trzymały się stosunkowo blisko siebie. Dwa duże i jeden mały, latały wokół siebie jakby tańczyły w powietrzu i wiedziały, że mają widownię. Te ptaki kogoś mi przypominały, a to chyba nie przypadek, że wyleciały zza góry, gdzie pochowani byli moi bliscy. Wraz z przeprowadzką musiałem liczyć się z tym, że będę od nich dalej i nie będę miał jak ich często odwiedzać. Mina nieco mi zrzedła przez co zaczynałem się zastanawiać czy to na pewno dobry pomysł. Spojrzałem przez ramię na Lynn, która zmierzała w moją stronę obserwując kwiaty pod stopami. Ona też wydawała mi się na samotną, w końcu o ile wiem to nie miała tutaj żadnej rodziny. Przybyła sama i żyje sama. Chyba los pokazał nam sobie, bo wiedział, że oboje potrzebujemy drugiej osoby. Rodzina pewnie chciałaby, żebym miał u boku kogoś, komu mogę zaufać. Momentalnie zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Hej, Lynn - zagadnąłem tym samym przykuwając jej uwagę - Możemy odwiedzić jedno miejsce przed powrotem? To niedaleko.
- Jasne - wzruszyła bezwiednie ramionami i przyspieszyła, aby znaleźć się obok mnie.
Droga tak ja mówiłem nie była długa, jedynie nieco ciężka, gdyż trzeba było wspinać się pod górkę. Moja towarzyszka nie skarżyła się jednak na niedogodności więc szybko udało nam się dotrzeć na górę. Stanęliśmy obok siebie przed trzema kamiennymi nagrobkami, na których widniały trzy imiona i trzy daty, a raczej ich opisy, bo nikt tak naprawdę nie wiedział jaki rok i miesiąc jest na wyspie. Można było jedynie strzelać lub się domyślać, ale przeważnie wynikały z tego niezłe sprzeczki. Dlatego też śmierć Farrah i Galii przypadła na słoneczny, parny dzień lata, gdy słońce znikało już za horyzontem, a wszystkie kwiaty powiędły z powodu upałów. Na nagrobku Lucia opisany był deszczowy, zimny i niepokojący dzień jesieni, gdy wszystko zdawało się zatrzymać w czasie i po prostu nie działać jak należy. Tak właśnie zapamiętałem te dni choć nie były ani trochę przyjemne. Westchnąłem i wskazałem dłonią na kamienie, aby przedstawić Lynn moją rodzinę.
- To moja matka, ojciec i siostrzyczka. Wyglądałaby teraz tak ładnie, jak ty. Też miała długie, blond włosy i jasne oczy - odparłem cicho spoglądając na jej twarz.
- Na pewno są w lepszym miejscu, niż to. A ty nie jesteś sam - powiedziała.
- Mam nadzieję - pokiwałem głową i spojrzałem przed siebie - Dzięki, Lynn.
Robiło się chłodno, zresztą przeważnie tak było gdy odwiedzałem bliskich. Jakby pogoda utożsamiała się ze mną chcąc pokazać, że jej też jest przykro z powodu mojej straty. Zresztą nie byłem teraz sam. W końcu Lynn tak powiedziała i chyba mogę jej uwierzyć.
- Za co? - usłyszałem obok ucha.
- Za to, że oferujesz mi drugą rodzinę - odparłem z lekkim uśmiechem.
Po tych słowach poczułem się wyjątkowo dobrze. Tak, jakbym znów miał jakiś cel czy powód. Ostatni raz spojrzałem na trzy nagrobki i w duchu pożegnałem się z nimi. Zapewniłem, że będę ich dowiedzał jak tylko będę miał taką możliwość i żeby nie przejmowali się mną niepotrzebnie. Kto da radę, jak nie ich dzielny Renard? Odetchnąłem z ulgą i miałem odwrócić się, aby odejść, ale zatrzymała mnie dziewczyna. Wspięła się na palce i objęła mnie mocno dzieląc się ze mną swoim ciepłem. Odwzajemniłem uścisk obejmując ją w talii i trwaliśmy tak jeszcze przez chwilę. Czułem jej wsparcie i miałem nadzieję, że i ona poczuje moje. Po krótkim czasie odsunęliśmy się od siebie i posyłając sobie bezradne uśmiechy, zaczęliśmy schodzić z górki. Nie chciałem co prawda zabierać nic z domu, ale kilka przydatnych rzeczy przydałoby się zgarnąć. Nie mogłem przecież pożyczać wszystkiego od Lynn. Szybko dotarliśmy do starej chaty, gdzie spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy do dużego wora i przerzuciłem go sobie przez ramię. Wychodząc od razu skierowałem się do zagrody, gdzie spokojnie urzędował Daston. Prowadząc Lynn za sobą, wpadłem na pomysł, aby to ona tym razem kierowała naszym transportem.
- Zechcesz prowadzić? - wskazałem na konia, który ze spokojem obserwował naszą dwójkę i oczekiwał doboru jeźdźca.


Lynn? + 1PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz