Zmróżyłem
oczy, gdy oślepiło mnie białe światło. Dopiero po dłuższej chwili moje
oczy się do niego przyzwyczaiły. Siarczysty mróz szczypał moją skórę.
Był on szczególnie odczuwalny pod stopami. Rozejrzałem się dookoła,
zupełnie nie poznając miejsca, w którym się znajdowałem. Był to
przykryty śniegiem las sosnowy, który zdawał się nie mieć końca.
-
Phantom? - zawołałem. Mój głos poniosło dalej echo, ale nikt mi nie
odpowiedział. Objąłem się ramionami i wypuściłem z ust biały obłok. Para
powoli rozpływała się nad moją głową, aż zaczęła stopniowo znikać.
Wkrótce nie było po niej śladu, ale szybko zastąpiły ją kolejne obłoki.
Mimo rozmaitych prób, nie udało mi się ogrzać.
Ponownie
uniosłem wzrok na wysokie drzewa. Dość szerokie odstępy pomiędzy nimi
sprawiały, że lodowaty wiatr mógł stale przez nie przelatywać. Niepewnie
postawiłem pierwsze kroki naprzód, mając nadzieję, że znajdę jakieś
źródło ciepła lub przynajmniej las stanie się gęstszy. Rozglądałem się
na boki, obawiając się ataku z którejś strony, ale nic takiego nie
nastąpiło. Wokół panowała absolutna cisza. Zupełnie jakby w lesie nie
było nikogo i niczego poza mną.
Szedłem coraz
dalej. Moje stopy i dłonie skostniały, przybierając przy tym fioletową
barwę. Całkowicie straciłem w nich czucie. Przynajmniej ta część mojego
ciała przestała reagować na zimno. Nie mogłem jednak powiedzieć tego
samego o plecach, po których co jakiś czas przebiegały lodowate
dreszcze.
Im dalej byłem od miejsca, z którego ruszyłem, tym
bardziej las stawał się gęstszy. Wciąż jednak nie mogłem znaleźć czegoś,
co by pozwoliło mi się choć trochę ogrzać. Białe płatki śniegu zdążyły
już pokryć moje ubranie oraz włosy. Cały czas były one zastępowane
nowymi, gdy tylko stopniały, wsiąkając w materiał. Kiedy to następowało,
po całym moim ciele przechodził zimny dreszcz. Panujący mróz szybko
jednak suszył moje ubrania, czyniąc je tym samym niezwykle sztywnymi.
Wkrótce zauważyłem, że ograniczyło to nieco moje ruchy, a szczególnie
rąk, które najzwyczajniej przymarzły mi do piersi z powodu rękawów.
W
pewnym momencie zacząłem dostrzegać połamane gałęzie i zadrapania na
drzewach, jakby ślady po pazurach lub szponach. Przystanąłem na chwilę
przy pierwszym takim drzewie i dotknąłem tych śladów opuszkami palców.
Nie przypominały zadrapań, które mogłoby zostawić jakieś zwierzę, a
przynajmniej nie jedno z tych, które znałem. Po chwili niepewnie
ruszyłem dalej. Zauważałem coraz więcej podobnych drzew jak i połamanych
gałęzi. Bałem się tego, co mógłbym napotkać w dalszej części lasu, ale
nieznana mi siła stałe pchała mnie naprzód.
Po
jakimś czasie dotarłem na niewielką polanę. W samym jej środku znajdował
się jakiś ciemny kształt. Wokół szalały płatki śniegu, poderwane przez
silny wiatr. Zacząłem się do niego ostrożnie zbliżać, by móc się
dowiedzieć, co to takiego, osłaniając się jednocześnie przed zamiecią.
Gdy
tylko rozpoznałem w nim kokon, utworzony ze skrzydeł identycznych jak
te Phanthom'a, zerwałem się do biegu. Mimo, że chwiałem się na nogach,
udało mi się do niego dotrzeć dość szybko.
- Phanthom! -
zawołałem i zacząłem ostrożnie rozwijać zamarznięty kokon. Brunet jednak
nie odpowiadał. Stale więc wołałem go, mając nadzieję, że mnie usłyszy
za którymś razem. Gdy tylko udało mi się do niego dostać, przytuliłem
go. Był cały zimny i okropnie blady. W uszach słyszałem świst zimnego
wiatru.
- Phantom! Nie umieraj! Proszę! - wołałem,
rozgrzewając przy tym smoka. Nie przynosiło to jednak żadnych
rezultatów, ale mimo tego, nie przerywałem. Nie mogłem mu pozwolić
umrzeć.
W pewnym momencie po moich policzkach zaczęły płynąć
łzy bezsilności. Dlaczego akurat on? Przecież był dla mnie taki dobry.
Nie zasłużył na śmierć, a już na pewno nie taką. Zacząłem zalewać nas
obu łzami, stale próbując ogrzać bruneta.
Po jakimś czasie
zacząłem jednak opadać z sił. Mimo to, uparcie walczyłem z sennością.
Nie mogłem tak zostawić Phanthom'a. Nie teraz. Nie, gdy mnie potrzebuje.
-
Phanthom! - zawołałem ponownie, przytulając bruneta nieco mocniej.
Wciąż nie odpowiadał. Wziąłem go więc w ramiona i przeniosłem do lasu,
by ochronić go przynajmniej choć trochę przed wiatrem oraz zamiecią.
Następnie usiadłem na śniegu i posadziłem Phanthom'a na swoich kolanach,
by on nie miał z nim kontaktu. Później objąłem go szczelnie ramionami.
- Tom... - szepnąłem, zanim straciłem przytomność.
***
Obraz
nagle stał się czarny. Zdawało mi się, że słyszę głos Melody, mówiącej
do Phanthom'a, ale brzmiało to jakby dzieliła nas gruba ściana.
-
Tom? - mruknąłem cicho. Nagle usłyszałem jego głos. Co prawda tak samo
niewyraźnie jak ten Melody, ale mimo to się cieszyłem. Poczułem jak po
policzku spłynęła mi samotna łza.
- Fafnir. - ponownie
usłyszałem szept bruneta, a następnie poczułem czyjś dotyk. Był tak
delikatny, że przez chwilę miałem wątpliwości, czy to nie złudzenie.
Upewniłem się, że tak nie jest, gdy znajoma dłoń złapała moją, splatając
z nią swoje palce.
- Jestem tutaj. - znowu usłyszałem szept
Phanthom'a, a wraz z nim poczułem delikatne muśnięcie na policzku. Z
trudem uchyliłem powieki, by spojrzeć na bruneta. Nacieszyłem się jednak
jego widokiem tylko przez zaledwie krótką chwilę, bo zaraz moje powieki
opadły na nowo. Delikatnie się uśmiechnąłem.
- Tom... - szepnąłem, próbując się nie rozpłakać.
-
Idź spać. - powiedział brunet, kładąc przy tym swoją głowę na moim
torsie. Miałem wrażenie, że to tylko chwilowe, że zaraz pójdzie do
innego pokoju.
- Nie idź... - wyszeptałem, bojąc się, że
stracę kowala z pola widzenia. Automatycznie ścisnąłem słabo dłoń
bruneta. Phanthom trwał w bezruchu przez chwilę, po czym podniósł się i
mnie puścił. Byłem pewien, że odejdzie, ale tak się jednak nie stało.
-
Przyniesiesz mi koc? - zapytał brunet, a zaraz po tym usłyszałem odgłos
kobiecych kroków. Nie bardzo rozumiałem, co się działo. W tym samym
momencie Phanthom nachylił się nade mną i podniósł mnie do góry,
następnie szybko kładąc się na zajmowanym wcześniej przeze mnie miejscu.
Zaraz po tym kowal położył mnie delikatnie na sobie. Moja głowa
spoczęła między jego klatką piersiową a ramieniem. Ostrożnie wtuliłem
się w bruneta.
- Phan... - zacząłem, gdy kowal poprawiał koc, którym byłem okryty i splótł na nowo nasze dłonie. Phanthom jednak mi przerwał.
- Idź spać, jestem tu. - powiedział, a później poczułem delikatne muśnięcie na czole, od którego zrobiło mi się dziwnie ciepło.
- Przepraszam... - szepnąłem.
- Wiem. Odpoczywaj. - zakończył brunet. Pociągnąłem cicho nosem i niepewnie się do niego przytuliłem.
Wkrótce
Melody przyniosła koc i okryła nim Phanthom'a, po czym zostawiła nas
samych. Po jakimś czasie zasnąłem w objęciach kowala, ukołysany przez
spokojne bicie jego serca.
Po trzech dniach,
obaj byliśmy już zdrowi. Wszystko dzięki Melody, która się nami
opiekowała. Po raz kolejny byłem jej wdzięczny za jej ciężką pracę.
Musiałem się jej w końcu odwdzięczyć.
W trakcie choroby
Phanthom przychodził do mnie i spał ze mną na sofie, mimo niezadowolenia
syreny. Cieszyło mnie to, chociaż wolałem, żeby spał u siebie na łóżku
ze względu na jego rany. Wszystko zdawało się wyglądać jak wcześniej,
ale wiedziałem, że niedługo będę musiał odbyć rozmowę z kowalem.
Czekałem tylko na właściwy moment, gdy Melody zostawi nas całkiem
samych.
Trzeciego dnia Phanthom oddał mi swoje łóżko, mimo że
na to nie zasługiwałem. Próbowałem protestować, ale wciąż byłem zbyt
słaby w przeciwieństwie do kowala, który odzyskał pełnię sił. Zostałem
więc w łóżku, szczelnie owinięty kocem na wzór rolady. Brunet natomiast
zszedł na dół, by pożegnać opuszczającą nas Melody.
Po
południu czułem się na tyle dobrze, by móc znowu stanąć na nogi. Wraz z
kowalem zasiadłem przy stole. Brunet chyba postanowił przejąć rolę
syreny, bo zaparzył mi tą samą ziołową herbatę, którą robiła nam Melody,
a następnie okrył mnie kocem. Uniosłem na niego wzrok, gdy zasiadał
obok mnie. Byłem mu naprawdę wdzięczny za jego troskę. Wbiłem wzrok w
parujący napój, myśląc jak by tu zacząć rozmowę. Powoli zacząłem siorbać
napar. Phanthom również milczał przez dłuższą chwilę. W końcu jednak to
on rozpoczął rozmowę.
- Czemu się wtedy nie odezwałeś? -
zapytał, przerywając niezręczną ciszę. Ponownie wbiłem wzrok w herbatę.
Szczerze żałowałem, że tak się to wszystko potoczyło.
- Powiedz coś, teraz się nie zezłoszczę, ale coś powiedz. - kowal spróbował dodać mi odwagi, gdy milczałem już dłuższą chwilę.
- Bałem się... - powiedziałem cicho, wstydząc się do tego przyznać.
-
Czego? - dopytywał brunet. Ponownie zamilkłem na jakiś czas, ale on
cierpliwie czekał. W końcu zacisnąłem palce na gorącym kubku i
kontynuowałem. Byłem mu to winien.
- Tego, co Melody sobie pomyśli, że znowu coś zepsuję, że źle coś zrozumie. - wyjaśniłem.
-
Melody głupia nie jest, jakbyś powiedział wszystko na spokojnie, nic by
się nie stało. - odparł. Chcąc, nie chcąc, musiałem przyznać mu rację.
-
Czemu myślisz, że byś coś zepsuł? - dopytywał kowal, cały czas na mnie
patrząc. Odwróciłem wzrok, bojąc się, że moja twarz może zdradzić zbyt
wiele.
- Zawsze coś psuję... Sprawiam tylko same problemy… - odpowiedziałem krótko.
- Kto ci nagadał takie głupoty? Gdyby nie ty, zamarzłbym na śmierć. - zaprotestował Phanthom.
-
Gdyby nie ja, nie byłbyś w takim stanie, bo byś nie wyszedł. -
odparłem, pociągając przy tym cicho nosem. W oczach zbierały mi się łzy
na samo wspomnienie zamarzającego Osadnika.
- W sumie to
wyszedłem przez Melody. - szepnął kowal, jakby naprawdę myślał, że
syrena ma aż tak dobry słuch, by go usłyszeć z tak daleka - Nie przez
ciebie. Więc kto ci nagadał takich głupot, że niby wszystko psujesz? -
kontynuował.
- Nikt... Nie jestem ślepy, widzę to. Już w domu
sprawiałem problemy. Wszystkich tylko zawodzę… - odparłem. Czy to aż tak
ciężko było dostrzec? Gdzie się nie pojawiałem, tam sprawiałem jakieś
problemy. Wioska od dłuższego czasu nie była przez nikogo i nic
zaatakowana, do czasu, gdy zostałem w niej na dłuższy czas. Od samego
początku były ze mną kłopoty, nie tylko na wyspie.
- Jesteś pewny? Co robiłeś? - dopytywał kowal.
-
Nie spełniałem poleceń i oczekiwań... Liczyli na mnie, a ja ich
zawiodłem... Jestem do niczego. Nie potrafię nawet wykonać prostego
zadania. - załkałem cicho, nie mogąc już wytrzymać tej presji i
powracających wspomnień.
- Powiesz, jakich zadań? - zapytał
kowal - Mi możesz powiedzieć. - dodał, gdy milczałem dłuższą chwilę.
Zerknąłem na twarz uśmiechającego się do mnie ciepło Phanthom'a, po
chwili na nowo spuszczając wzrok. Nie chciałem o tym rozmawiać. Nie
chciałem, by ktokolwiek o tym wiedział... Ale czy ja i Phanthom nie
wiemy już o sobie więcej niż pozostali na tej wyspie? Znamy się zaledwie
kilka dni, a wciąż mi się wydaje, że raczej kilka miesięcy. Czy mogę mu
zaufać?
- Tata... Chciał, żebym przejął po nim firmę...
Opłacił nawet specjalnych nauczycieli z różnych dziedzin... Starał się, a
ja nie chciałem być szefem korporacji, więc nie przykładałem się do
tego tak, jak tego oczekiwał. Zawiodłem go. Mamę też. Opiekunki,
nauczycieli i cały personel też zawiodłem... Przeze mnie mieli jeszcze
więcej pracy. - powiedziałem w końcu, niechętnie wspominając minione
czasy. Phanthom wysłuchał mnie uważnie i po chwili przytulił do swojej
piersi. Lekko drgnąłem zaskoczony, ale zaraz się w niego wtuliłem. Chyba
tego właśnie potrzebowałem.
- Raczej nic nie powiem, co by
cię podniosło na duchu, ale uważam, że to ich wina. Nie pokłada się
nadziei w kimś, kto tego nie chce i to jest całkowicie normalne, że się
do tego nie przykładałeś. Mózg chyba sam wie, czego człowiekowi
potrzeba, a nie ktoś inny. Ja prawdopodobnie też bym zawiódł, a nawet
bym się kłócił i uciekał z domu. - powiedział brunet i zaśmiał się cicho
- Nie umieli się tobą zająć, a zawsze najłatwiej jest zrzucić winę na
kogoś innego. - dodał, po czym lekko się ode mnie odsunął i spojrzał na
mnie - Na poprawę humoru może zrobimy naleśniki? - zapytał z uśmiechem.
- Na-Naprawdę? - podniosłem wzrok i spojrzałem na kowala, nie wierząc własnym uszom. Brunet pokiwał głową.
- Jasne. Jak nie umiesz, to cię nauczę. Są banalnie proste. - zapewnił Phanthom. Z uśmiechem rzuciłem mu się na szyję.
-
Dziękuję. - powiedziałem cicho, wtuliwszy się w bruneta. Phanthom objął
mnie i pogładził po plecach. W tamtym momencie, jak i podczas choroby,
gdy leżeliśmy na sofie, czułem dziwne, choć niezwykle przyjemne ciepło,
rozlewające się po całym moim ciele. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek i
gdziekolwiek czuł się tak bezpiecznie jak w objęciach Phanthom'a. Mogłem
mu zaufać i zawsze otrzymywałem od niego pomocną dłoń. Nie wiem, czy
dalej jesteśmy przyjaciółmi po tym, co zrobiłem, ale na pewno Phanthom
wciąż jest dla mnie kimś wyjątkowym.
Po jakimś czasie puściłem
kowala, dopiłem szybko herbatę i pobiegłem przebrać się w coś
cieplejszego, po czym udałem się z brunetem do kuchni. Phanthom
instruował mnie jak należy wykonać ciasto na naleśniki, wyjmując przy
tym produkty potrzebne do wykonania tego dania. Uważnie słuchałem
każdego jego słowa.
- Najpierw wbij dwa jajka. - powiedział,
kładąc obok mnie produkty. Spojrzałem na kowala i powoli wziąłem do ręki
jedno z kurzych jaj. I co dalej? Nie bardzo wiedziałem, co mam zrobić.
Nie mogłem ich zwyczajnie rozkroić? Spojrzałem na jajko i blat, po czym
niepewnie uderzyłem nim o mebel. Brunet cały czas mnie obserwował,
wyciągając przy tym mąkę.
- Trochę mocniej. - powiedział,
widząc moje żałosne próby. Spojrzałem na kowala kątem oka i jeszcze raz
uderzyłem jajkiem o blat. Zrobiłem to odrobinę mocniej niż poprzednio,
ale wciąż na niewiele to się zdało.
- Uderz mocno, nie bój
się, pisklaka nie ma w środku. - zażartował Phanthom. Uderzyłem jeszcze
raz, ale mocniej. Jajko rozbiło się i rozlało na mojej ręce oraz blacie.
Otworzyłem szerzej oczy z przerażenia i spojrzałem na kowala.
-
P-przepraszam. - powiedziałem szybko i natychmiast zacząłem sprzątać
jajko z blatu, zbierając je z niego rękoma. Phanthom podszedł do mnie i
złapał mnie za umazaną jajkiem rękę. Uniosłem na niego wystraszony
wzrok, spodziewając sie, że kowal zaraz zacznie krzyczeć lub mnie
uderzy. Wspomnienia z przeszłości zaczęły do mnie wracać, ale zatrzymały
się, gdy tylko zobaczyłem uśmiech bruneta.
- Nic się nie
stało. Bywa i tak. Moje pierwsze jajko wylądowało na ziemi. - powiedział
Phanthom, dzięki czemu nieco się rozluźniłem i delikatnie uśmiechnąłem
do niego. Kowal puścił mnie i wyciągnął kosz spod zlewu, a następnie
przystawił go do stołu. Przeciągnąłem do niego jajko, a następnie
wytarłem blat chusteczką.
- Potem kilka razy zrobiłem sobie
jajecznicę ze skorupkami. - mówił brunet, gdy sprzątałem bałagan, który
zrobiłem - A raz przypadkiem strąciłem jajko na głowę kota, potem cały
dzień się czaił i chyba chciał mi podrapać nogę. - dodał, cicho się przy
tym śmiejąc. Z uśmiechem słuchałem tych opowieści, zapominając o
własnej przeszłości. Byłem wdzięczny za to Phanthom'owi.
Kiedy stół był już wytarty na błysk, brunet wziął kolejne jajko, podszedł z nim do mnie i podał mi je.
- Nie umiem… - powiedziałem cicho, spuściwszy wzrok.
-
To proste. - Phanthom stanął za mną i położył swoje ręce na moich.
Automatycznie się spiąłem, gdy kowal zamknął mnie w swoich ramionach.
Brunet zaczął kierować moimi rękami. W ten sposób zbił jajka i wrzucił
je do miski, a następnie dodał do nich pozostałe składniki. Później
zaczęliśmy je ze sobą mieszać.
- Widzisz? Naleśniki bardzo
łatwo i szybko się robi. - powiedział kowal z uśmiechem. Na nowo stałem
się spokojny. Rozluźniłem się i oparłem o bruneta.
Wkrótce
zaczęliśmy smażyć placki na naleśniki, wygłupiając się przy tym
odrobinę, przez co trochę ciasta wylądowało na stole i naszych
ubraniach. Phanthom cały czas kierował moimi dłońmi, nalewając ciasto na
patelnię i podrzucając wysoko placki. Z uśmiechem obserwowałem ten
pokaz. Nigdy wcześniej nie miałem okazji zobaczyć go z tak bliska, a tym
bardziej brać w nim udziału.
Gdy wysmażyliśmy całe ciasto,
kowal wyjął z lodówki dżem oraz maliny. Następnie wyciągnął z szafki dwa
talerze i położył je na stole obok gotowych, jeszcze ciepłych placków.
Później usiadł na krześle przy stole, a ja zająłem miejsce obok niego.
Obserwowałem jak brunet przeniósł jeden z placków na talerz i zaczął
smarować go dżemem.
- Szkoda, że nie mam bitej śmietany, albo
syropu klonowego. - westchnął Phanthom rozmarzony. Następnie kowal
rozsypał na naleśniku garść malin i zwinął go w roladę.
- Spróbuj, z owocami jest przepyszne. - powiedział brunet, przysuwając do mnie gotowy naleśnik.
- Dżem z niego wypływa. - odparłem nieco spięty.
-
To co? - kowal wzruszył ramionami - Nie ma za co sobie żałować,
spróbuj. - wciąż zachęcał. Nieśmiało wziąłem od niego roladę i
spróbowałem jej. Okazała się być naprawdę pyszna. Jako dziecko kilka
razy próbowałem naleśników, ale żaden z nich nie był tak dobry jak ten.
Gdy już byłem w połowie, zauważyłem dżem, spływający po mojej brodzie
oraz prawej ręce. Brodę wytarłem dłonią, ale nie wiedziałem za bardzo,
co nam zrobić ze spływającym po mojej ręce dżemem. Był coraz bliżej
rękawa. Przeniosłem dłoń nad talerz i spojrzałem na Phanthom'a
zawstydzony. Brunet odłożył swoją roladę i zaśmiał się cicho. Następnie
wziął moja dłoń w swoją i zlizał spływający po niej dżem. Otworzyłem
szerzej oczy zdziwiony. Na policzkach poczułem pieczenie, gdy wypłynął
na nie rumieniec. Po chwili odsunąłem się odrobinę, uśmiechając się
nieśmiało.
- No co, nie mogło się zmarnować. - powiedział
kowal, również nieco zmieszany, po czym wypełnił swoje usta naleśnikiem.
Ten gest mnie zaskoczył... Ale w sumie to mój problem został
rozwiązany.
- Dziękuję. - odparłem, wciąż trochę zawstydzony i
uśmiechnąłem się ciepło do bruneta. Phanthom również się uśmiechnął,
tyle że z naleśnikiem w ustach. Na ten widok wybuchłem śmiechem.
Zbliżyłem się do niego i delikatnie dotknąłem jego wypchanych policzków.
W tym momencie Tom przypominał zabawnego chomika. Ze śmiechem
odgarnąłem włosy z jego czoła, by lepiej przyjrzeć się jego zdziwionemu
spojrzeniu, które nie widziało tego, co ja. Kowal powoli przeżuwał
posiłek, ruszając przy tym wypchanymi policzkami w górę i w dół. Ja
natomiast nie mogłem przestać się śmiać. W pewnym momencie z kącika ust
bruneta wypłynęło nieco dżemu. Z uśmiechem zebrałem go palcami i
zlizałem z nich. Zdecydowanie Tom mnie demoralizował, ale musiałem
przyznać, że dobrze się przy tym bawiłem.
- Teraz ty. -
powiedział kowal z uśmiechem. Spojrzałem na niego, nie rozumiejąc, co ma
na myśli. Brunet wskazał ruchem głowy placki i dodatki do nich.
Niepewnie wziąłem jeden z nich i zacząłem smarować go dżemem. Tom cały
czas obserwował mnie z uśmiechem na ustach. Postępując zgodnie z
instrukcją bruneta, zrobiłem brzydką roladę. Była krzywa i rozwijała się
w rękach.
- Naprawdę jestem do niczego. - mruknąłem
zawiedziony. Phanthom przysunął się do mnie i wziął smutnie
wyglądającego naleśnika w dłonie, po czym wziął spory kęs.
- Nie rozumiem o co ci chodzi. Jest pyszny. - powiedział, przenosząc na mnie wzrok.
- Mówisz tak tylko, żeby mnie pocieszyć. - odparłem.
-
Taka jest prawda. Sam spróbuj. - powiedział kowal i włożył mi drugi
koniec rolady do ust. Niechętnie jej spróbowałem. Wyglądała okropnie,
ale smakowała nie najgorzej, nawet podobnie do tej zrobionej przez
Phanthom'a.
- Widzisz? - brunet uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłem ten uśmiech i przytuliłem się do jego piersi.
- Dziękuję, Phanthom. - powiedziałem cicho.
- Za co?
- Za wszystko.
Dokończyliśmy
jeść naleśniki, jednocześnie bawiąc się w trakcie posiłku jak dzieci.
Kolejne porcje, z pomocą Phanthom'a, udało mi się wykonać poprawnie.
Gdy
karmiłem bruneta ostatnim naleśnikiem, ktoś zapukał do drzwi jego
warsztatu. Kowal wstał od stołu z wyraźną niechęcią. Szybko poderwałem
się z miejsca i złapałem go za rękę. Brunet spojrzał na mnie zaskoczony.
Uśmiechnąłem się do niego i wytarłem chusteczką jego umazane dżemem
usta.
- Gotowe. - szepnąłem, puszczając kowala. Phanthom
jeszcze przez chwilę patrzył na mnie zdziwiony. Kąciki jego ust
stopniowo powędrowały do góry. Gdy w domu ponownie rozległ się odgłos
pukania, Tom zerwał się do drzwi jakby dopiero co sobie o nim
przypomniał. Poszedłem powoli za nim, stąpając tak, by nie zdradzić
swojej obecności skrzypieniem podłogi.
Zatrzymałem się w progu
drzwi dzielących resztę domu z warsztatem. Wyjrzałem dyskretnie przez
pozostawioną przez kowala szparę. Tom otworzył drzwi, wpuszczając do
kuźni tego samego transfera, co ostatnio. Mężczyzna przywitał się z
kowalem i zapłacił za kolejne zamówienie. W pewnym momencie spojrzał w
moją stronę.
- Jeszcze tutaj? - zapytał ze śmiechem.
- Jak widać. - odparłem nieśmiało.
-
Podejdź, niech ci się przyjrzę. - zachęcał mnie transfer. Niepewnie
wyszedłem z ukrycia. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, uśmiechając się
przy tym od ucha do ucha.
- Nowe ubrania? - zapytał.
- Tak, od Melody. - odparłem.
- Pasują ci. Mel naprawdę ma oko. - powiedział transfer. Phanthom cały czas przyglądał się naszej rozmowie.
- Jak się czujesz?
- Dobrze... A ty?
-
Wspaniale. - mężczyzna przeniósł wzrok na kowala - Tak szybko się
zaprzyjaźniliście? - zapytał rozbawiony. Uniosłem wzrok na Phanthom'a, a
następnie spuściłem go na swoje specione dłonie. Ja chyba już się nie
zaliczałem do jego przyjaciół po tym wszystkim.
Phanthom?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz