23 czerwca 2020

Od Lynn CD Renarda

      Bestia była dwa razy większa ode mnie. Niemiłosiernie od niej śmierdziało i podejrzewałam, że zapach, który się unosił był głównie za sprawą jej sierści oblepionej brudem. Ciężko było stwierdzić czym tak właściwie była pokryta, ale mogłam przysiąc, że nie było to błoto. Otwór gębowy, którego nie sposób było nazwać paszczą, a co dopiero ustami, był rozpruty na kilkadziesiąt centymetrów, a z rany wypływała kleista, bordowa krew o metalicznym zapachu. Długi, chropowaty jęzor był na wierzchu i spoczywał na czymś, co najprędzej nazwałabym brodą. Mogłam przysiąc, że jedyne co czułam, kiedy stwór ział prosto w moją twarz to ciało w trakcie rozkładu. Nie wiedziałam, czy potwór kierował się instynktem czy może miał zdolność myślenia. Nie wiedziałam także czym był, czy został sprowadzony przez naukowców, czy może zmutował? Kolejną rzeczą, która mnie zastanawiała, była ta chata. Utrzymana w całkiem dobrym stanie, w dodatku stojąca poza granicami wioski, tam gdzie nikt nie dbał o podobne rzeczy. Przyszło mi do głowy, że prawdopodobnie to właśnie ten potwór stał za wszystkimi porwaniami osadników, a nikt o nim nie wiedział, bo może nikt nie przeżył spotkania z nim?
     W pewnym momencie zza pleców bestii wyłonił się Renard, z krzykiem się na nią rzucając. Westchnęłam ciężko widząc to, gdyż równie dobrze poradziłabym sobie sama, ale najwyraźniej w oczach Renarda wyglądałam na pannę w opałach. Przez pierwsze sekundy albo minuty przyglądałam im się bez ruchu, oceniając nasze szanse. Nie trzeba było bardzo się starać, aby dom się zawalił, dlatego każde cięższe stąpnięcie albo ruch mogło wiązać się z zapadnięciem dachu, czego raczej wolelibyśmy uniknąć. Tak sądziłam. Patrzyłam się na strop, kiedy moją uwagę przyciągnął krzyk Renarda. Omiotłam ich spojrzeniem w tym samym momencie, w którym stwór powalił go na podłogę, atakując. Chłopak wyglądał, jakby odpieranie jego ciosów przychodziło mu z ogromnym trudem, a przecież nie był zielony w walce wręcz. Rozejrzałam się dookoła, kiedy ponownie krzyknął, tym razem w moją stronę.
      – Masz zamiar mi pomóc czy będziesz się tak gapiła?! – podziałało to mniej więcej tak, jak kubeł zimnej wody. Może faktycznie dobrze pełniłam rolę wyżej wspomnianej panny w opałach? Bez słowa zaczęłam otwierać wszystkie szafki, które znajdowały się w pobliżu. Pierwsze, na co się napotkałam, to wiadro wypełnione po brzegi tłuszczem, jednak nie miałam czasu i chęci, aby dociekać czy jego zawartość była pochodzenia zwierzęcego czy może ludzkiego. Równo ułożone sterty skór, tych zakonserwowanych, jak i tych w stanie surowym, z resztkami krwi. Moje szperanie nie trwało długo i skończyło się tym, że zupełnie nic nie znalazłam. Stwór dalej mocował się z Renardem, a raczej na odwrót. Nie myślałam nad tym długo, skoczyłam wprost na stół, którego nogi połamały się pod wpływem ciężaru mojego ciała. Nie ważyłam dużo, ale drewno najwyraźniej było tak stare, że zaledwie moja waga wystarczyła, aby je złamać. Chwyciłam za jedną, najbardziej zaostrzoną nogę, która odpadła i leżała luźno na podłodze. Wykorzystałam moment, mocno chwyciłam moją prowizoryczną broń i skoczyłam na bestię, oplatając jego szyję nogami. Wbiłam drewniane ostrze prosto w jego kark, na szczęście nie mając czasu na zastanawianie się co pokrywa moje ciało i jak bardzo obrzydliwe to jest. Potwór ryknął, odchylając się do tyłu, a Renard wykorzystał to, wyczołgując się spod grubego cielska. Chwycił sztylet, który schował w bucie, a do którego wcześniej nie miał dostępu i jednym ruchem wbił go między zarośnięte, zaropiałe oczy bestii. Ta rzucała się jeszcze przez chwilę, przy okazji zrzucając mnie ze swoich pleców. Uderzyłam mocno o drewnianą podłogę, a stwór obok mnie. Miałam wrażenie, że nawet dom zachwiał się niebezpiecznie przez naszą bijatykę. Podniosłam się tak szybko, jak tylko mogłam. Chciałam zostać, aby upewnić się, że potwór na pewno umarł, jednak Renard miał najwyraźniej inne plany, bo poczułam jak chwyta mnie w nadgarstku i odciąga od bestii, kierując nas w stronę wyjścia.
Opadliśmy na ziemię, około dziesięć metrów od chaty. Nasz oddech był głośny i urywany, a ja rozebrałam się prawie ze wszystkich warstw, zostając jedynie w tych najcieńszych ubraniach, które na sobie ówcześnie miałam. Te były w najlepszym stanie, inne – podarte, brudne i strasznie śmierdzące.
     – To jak? Którędy teraz do twojego domu? – spytałam, jak gdyby nigdy nic, ocierając pot z czoła, który spływał po mojej skroni. Moje serce w dalszym ciągu wybijało nierówny, szybki rytm, a oddech ani trochę nie zwolnił, kiedy podniosłam się do pozycji siedzącej.
      – To tam... W tamtą stronę. Jeszcze kawałek – opierając się o własne kolana wskazał szybkim ruchem kierunek. Przytaknęłam głową, wstając na równe nogi. Nie mieliśmy czasu na przystanki, tym bardziej jeśli bestia jednak przeżyła i za swój cel obrała sobie dorwanie nas w ramach zemsty. Co jeśli była nieśmiertelna? W końcu pewnie wszyscy próbowali się bronić, a ona była w stanie nienaruszonym, nie licząc niewielkiej rany i jej ogólnego, dość brudnego stanu. Renard wskazał pagórek, na który szybko weszliśmy, więc później było już z górki. Dosłownie. Wkrótce na horyzoncie zaczął majaczyć niewielki, rozklekotany domek na podmokłym terenie. Droga wiodąca do niego także była w nienajlepszym stanie i chodzenie po rozmokłym, spróchniałym mostku było dość niebezpieczne. Tym bardziej, jeśli były pod nim bagna, które wessały by rosłego konia. Czym bliżej byliśmy, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to w żadnym wypadku nie były warunki, w którym ktokolwiek mógł mieszkać.
      – Witam w moim pięknym i zadbanym królestwie – usłyszałam za sobą jego rozgoryczony głos. Popatrzyłam na niego, ale daleko mu było do jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego między nami.
      – Przestań, żadne z nas nie mieszka w luksusach. Mieszkałbyś lepiej, gdybyś zdecydował się dołączyć do wioski. Nie gryziemy, a raczej oni, bo ja naprawdę niewiele mam wspólnego z tą wioską
      – powiedziałam, przekraczając próg chatki. Wewnątrz panowała taka sama temperatura, jak na zewnątrz, przez co automatycznie zaczęłam mu współczuć. Nikt nie zasługiwał na taki dom, a domyślałam się, że Renard nie tylko w tej kwestii miał pod górkę.
      – Może masz rację – mruknął, obserwując podłogę. – Z drugiej strony nie lubię ograniczeń. Czułbym się tam niechciany i zamknięty.
     – U mnie chyba nie spało ci się tak źle – mruknęłam cicho, nie zastanawiając się dłużej nad tym, do czego zmierzałam. Nie wiedziałam, jak chłopak zareaguje, ale wyszłam z założenia, że warto spróbować.
      – Racja, nie narzekałem na obsługę – zmrużył lekko oczy.
      – Zawsze możesz zamieszkać u mnie. Chwilowo – dodałam, żeby nie zabrzmiało to głupio. – Znajdziemy ci coś lepszego, w końcu coś takiego musi być. A w okolicy mojego domu i tak nie ma zbyt wielu straży…
      – Tylko czy wiąże to się z jakimiś obowiązkami? Bo wiesz, ja nie przepadam za sprzątaniem – puścił oczko posyłając nieszczery uśmiech.
      – Z niczym się nie wiąże – przewróciłam oczami. – Znaczy… nie mieszkałeś nigdy z nikim? W sumie, na wyspie to ja też nie, ale wiesz jak to wygląda. Czasem ty coś zrobisz w domu, czasem ja, ty się postarasz nie zabić mnie, ja się postaram nie zabić ciebie i tak będą mijać nam dni.
      – Mieszkałem... Z całą rodziną, ale już nie pamiętam jak to było – wzruszył obojętnie ramionami po czym na mnie zerknął – Ale zawsze można spróbować jeszcze raz, nie? Przynajmniej dopóki nie zaczniesz mnie wkurzać.
      – Uszyję ci pościel i oddzielę kawałek domu kotarą, żebyś miał swój kąt – zmrużyłam oczy, puszczając jego uwagę mimo uszu. – Ale sam musisz sobie zrobić stelaż na łóżko i jakieś ewentualne meble. Chyba, że chcesz wziąć coś stąd albo kupić w wiosce – powiedziałam. – I to tyle, bo wychodzę z założenia, że przyszliśmy tu właśnie po to.
      – Najwidoczniej tak, chociaż się nie spodziewałem – stwierdził, rozglądając się nad rzeczami, które mógł zabrać – Nie chce nic stąd brać, nie kojarzy mi się dobrze. Potrzebne będzie jeszcze tylko miejsce dla konia mojej... Mojego konia.
      – Coś się znajdzie. Mam szopę za domem, więc po prostu wyłożymy ją słomą, bo jest odnowiona Coś się znajdzie. Mam szopę za domem, więc po prostu wyłożymy ją słomą, bo jest odnowiona – powiedziałam. – Przydałoby się wykąpać – wymamrotałam, siadając na niewielkim, drewnianym pniu. Czułam, że moja skóra lepi się od brudu i mazi, którą pokryty był stwór. – Nie zamierzam tak wracać do domu, więc lepiej, żebyś miał tu jakieś jezioro – zmarszczyłam nos.
      – Jest jedno, niewielkie. Zaraz cię zaprowadzę, tylko wezmę coś do przebrania – powiedział. – Nie mam wiele, ale tobie też mogę coś znaleźć – odchrząknął, na co skinęłam głową bez słowa. Nie wiedziałam co miałabym odpowiedzieć, a nie ukrywałam, przydałoby mi się coś do narzucenia.
Renard wrócił po kilku minutach, w ręce trzymając zwinięte w zwitek ubrania. Mi również coś podał, co po rozwinięciu okazało się lnianą, dużo za dużą na mnie koszulą. Wymamrotałam ciche podziękowanie, podążając za chłopakiem. Domyślałam się, że zmierza w stronę jeziora oraz, że także chciał się wykąpać. Najwyraźniej nie przeszkadzało mu wzięcie kąpieli w jednym jeziorze we dwójkę. Wkrótce naszym oczom ukazało się jezioro, o którym to wcześniej była mowa. Faktycznie było niewielkie, ale przedzielone niewielką skałą na pół, przez co miało dwie części. Zrozumiałam, dlaczego Renard nie miał nic przeciwko tej „wspólnej kąpieli”.
      – Dzięki za bluzkę – rzuciłam na odchodne, kiedy ten zaczął już wchodzić do wody. Skinął głową, nawet się nie odwracając, więc ja też skierowałam się w stronę jeziora, tylko że w przeciwną stronę, niż on.
      Umyłam się stosunkowo szybko, choć początkowo dziwna maź za nic nie chciała zejść z mojej skóry. Wkrótce byłam czerwona od drapania się paznokciami, ale przynajmniej czysta. Na kąpieli skorzystała także moja bielizna, w której to zostałam. Powolnym krokiem zaczęłam zmierzać w stronę brzegu, ciekawsko zaglądając na drugą stronę jeziora, ponad skałami. Słyszałam plusk wody, jakby Renard jeszcze się mył. Postanowiłam zajść go od tyłu, modląc się, aby nie był nagi, bo niewinny żart zapewne zamieniłby się w niekomfortową, przynajmniej dla mnie, sytuację.   Poruszałam się wolno, aby nie zburzyć niepotrzebnie tafli, gdyż mógłby wtedy mnie zauważyć. Stał tyłem do mnie i, Bogu dzięki, jego biodra przepasał ciemny materiał. Właściwie, to kto kąpie się na wyspie będąc kompletnie gołym? W końcu tu nawet drzewa mogą mieć oczy, dosłownie. Renard pochłonięty był drapaniem swojego prawego ramienia, które wciąż było brudne, kiedy podeszłam go od tyłu, wskakując na niego. Mój ciężar przeważył nieprzygotowanego na nic chłopaka, przez co upadliśmy do przodu, wprost do wody, która sięgała mu przedtem do połowy piersi, mi – do szyi.      Było dość głęboko, a kiedy zobaczyłam pod wodą zaskoczoną twarz bruneta, złapałam się szybko jego ramion, czując jak ten chce wypłynąć na powierzchnię. Po chwili oboje byliśmy nad wodą, odgarniając przemoczone włosy z twarzy.
      – Ciesz się, że w ostatniej chwili uświadomiłem sobie, że to możesz być ty – powiedział, ukrywając nikły uśmiech.
      – Co, pobiłbyś mnie? – parsknęłam śmiechem, rejestrując, że nadal trzymam ręce splecione na jego karku. Poczułam, jak Renard bezwiednie i nieświadomie kładzie swoje ręce na mojej talii, przez co nieznacznie się do siebie przybliżyliśmy. Oboje zdawaliśmy się całkowicie zapomnieć o tym, o czym rozmawialiśmy, bo kiedy spojrzałam w oczy chłopaka nasze usta niespodziewanie złączyły się w pocałunku. Z pewnością nie było to ani planowane, ani spodziewane, przez co w pierwszej chwili tkwiliśmy w bezruchu. Dopiero po chwili naparłam swoim ciałem na Renarda, a ten pogłębił pocałunek, mocniej chwytając moje biodra.
Renard? +2PD


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz