12 listopada 2019

Od Bobby CD Derycka

Za kogo on się w ogóle miał?!

Stojący przede mną facet musiał być jednym z samotników. Szczerze to wyglądał mi na zawadiakę, ale do tego obrazu nie pasował mi jego spokój. Jeszcze miał czelność oskarżać mnie o kłamstwa... Do pedantów ani praworządnych obywateli nie należałam, ale w moim salonie nie było mowy o pozostawianiu jakichkolwiek porozrzucanych śmieci i bibelotów, a stare przyzwyczajenia nie wychodzą tak szybko z człowieka. Oczywiście moje nieudolne prace zabrałam ze sobą.



Mimowolnie wzdrygnęłam się na myśl, ile czasu mogłam być obserwowana przez tego niepokojącego mężczyznę i co by mogło się stać, gdyby teraz nie wyszedł ukrycia. Jednak wciąż nic nie wskazywało na to, że mnie zaatakuje. W zasadzie to ciężko było odczytać jego zamiary. Czy samotnik naprawdę zaprosiłby nowo poznanego osadnika na „kawę”? Z tego, co słyszałam, tacy jak on decydowali się na życie na własną rękę z konkretnych powodów. Mawiano mi dziesiątki historii o zamordowanych ludziach, spalonych domach i okradzionych magazynach. Coś jednak mówiło mi, że nic złego nie może się stać. Ponadto mam broń i umiem jej używać, więc jeśli ten elegancik spróbuje coś wywinąć, to z miłą chęcią zetrę mu z twarzy ten podejrzany uśmieszek.

Kawa była tą z używek normalnego świata, za którą tęskniłam najbardziej. Sama myśl o aromacie ciemnego, parującego napoju bogów przywoływała miłe wspomnienia przyjemnych, zimowych wieczorów, spędzanych w towarzystwie koca i książki.

- Niech będzie, przyjmuję zaproszenie. - powiedziałam, starając się nie okazywać nieznajomemu zbytniego ciepła. Niech wie, że mu nie ufam. W odpowiedzi Deryck uśmiechnął się półgębkiem.

Przez niedługą drogę, przez którą za nim podążałam każda krótka rozmowa, która miała przełamać lody, ni cholery się nie kleiła. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy wynikało to bardziej z mojej niechęci do tego osobnika, czy rzeczywiście z jego... specyficznego stylu bycia. Po pewnym czasie moim oczom ukazało się ogromne powalone drzewo, między konarami którego płynął leniwie mały, kamienisty strumyk. Kora olbrzyma pokryta była prawie całkiem hubami i mchem, wokół rosły gęste krzewy i niewysokie, młode drzewka, pnące się dumnie w górę, jakby starając się godnie zająć miejsce swojego poprzednika.

Samotnik gestem dłoni wskazał mi kłodę, która mogła posłużyć za prowizoryczną ławkę, głównie ze względu na bycie najsuchszą powierzchnią płaską w zasięgu wzroku. Deryck ze zdumiewającą zwinnością, jednak ani razu nie obracając się do mnie tyłem, przeskoczył wśród gałęzi i patyków, dopadając jakiegoś swojego schowka ukrytego nad ziemią. Wydobył z niego okrągły, pobłyskujący przedmiot, który okazał się być czajniczkiem.

Po czasie, w którym ja prawdopodobnie wykrzesywałabym pierwsze iskry na ognisko, mężczyzna podał mi jeden z drewnianych kubków, nad którym unosiła się delikatnie poruszana przez wiatr para. Niech mnie cholera, to naprawdę była kawa!

- Pij pij, nie jest zatruta. - usłyszałam od mojego gospodarza, gdy zauważył moją chwilę wahania. On sam, mimo temperatury napoju pociągnął długi łyk, poszłam zatem w jego ślady. Goryczkowy napar popijany w plenerze zupełnie zmienił panującą między nami atmosferę.

- Mieszkasz tu?

- Cóż, gdyby tak było, chyba nie sprowadziłbym cię tutaj. Ale przyjmijmy, że to moje okolice.

Siedzący obok samotnik odpowiadał po chwili, jakby ważąc każde wychodzące od niego słowo. Albo dawno nie miał z kim pogadać, albo coś leżało mu na sercu. Nie chciałam dociekać, żeby nie burzyć spokoju chwili. Mimo dość swobodnych rozmów, jego chłodne oczy wciąż krążyły przy ziemi. Przechodząc od tematu do tematu, zagadnął, czym zajmuję się w wiosce i po usłyszeniu odpowiedzi byłam prawie pewna, że parsknie śmiechem. Nie zrobił tego.

W zasadzie gość wydawał się w porządku. Powoli zbliżał się wieczór, więc musiałam zacząć się zbierać w stronę wioski, zanim zrobi się ciemno i się zgubię.

- No, to chyba mam u ciebie dług za tą kawusię. - Rzuciłam żartobliwie, na co mężczyzna natychmiast spoważniał.

- Nawet wiem, jak możesz go spłacić. - Powiedział w taki sposób, że mimo wszystko ciarki przeszły mi po plecach. - No, mogę też dorzucić coś od siebie, za przyjacielską przysługę... - dopowiedział.

Wysłuchałam jego prośby, nie kryjąc zdziwienia. Zostałam odprowadzona aż do Złudniczych Alei, skąd nie miałam już problemu z powrotem do domu. Jakoś nie zdziwiło mnie, że o tej godzinie na nikogo nie natrafiłam.

W najbliższym czasie pojawiły się zlecenia, pięła się w górę owczarnia Stasia… No i oczywiście postępowała moja mutacja. Jakoś nie miałam zbyt dużo czasu, żeby zająć się sprawą dla Derycka. Oczywiście musiało mi się zdarzyć rypnąć się młotkiem tu i tam, więc prędzej czy później trafiłam do Olyvi. Zobaczywszy jej uroczą twarzyczkę, zrozumiałam pomysł samotnika. Wykonany czym się dało konterfekt był praktycznie skończony, ale wiedziałam, że w oczach podobizny kryją się niedoskonałości. Irytowało mnie to.

Nastał Sennik, a wraz z jego postępem czułam się coraz gorzej. Coś wisiało w powietrzu, roślinom nie można było ufać, ogólna ch*****zna. Jakoś tak dzięki bardzo miłemu panu handlarzowi udało mi się położyć łapy na niezłym ziółku. Miała to być indica, choć mogłam w to powątpiewać, to w końcu chyba jedynie ona i dzikusy mogłoby rosnąć w takim niefortunnym klimacie. Wypieszczony kwiatek zagościł w moim domu, zajmując specjalne miejsce z dala od przypraw przy oknach. Muszę przyznać, że doskonale rósł (jak na zmutowaną roślinę przystało) i pozwalał mi pozbyć się Sennikowych dolegliwości, przy okazji dając zastrzyk kreatywności, chociaż poza zwykłym, słodkawym zapachem zawiewało od niego... nie wiem, rozgotowanej marchewki, albo czegoś takiego.

Finalnie portret wyszedł taki, że laleczka wyglądała jak ze zdjęcia. Pozostało tylko znaleźć Derycka i wręczyć mu moje dzieło. Kiedy już poczułam się lepiej, miałam zamiar spróbować znaleźć ostatnie miejsce naszego spotkania, a na pewno zaraz po uzupełnieniu spiżarki, którą z wielką zapalczywością opróżniłam. Największy problem miałam z oceną czasu, gdyż na moim bagnie nawet w bezchmurny dzień światło rzadko dochodziło. Zdążyłam oddalić się od mojego lokum o kilkanaście metrów, gdy zobaczyłam coś połyskującego na ziemi, przy gąszczu krzewów, z których każdy w tej szalonej porze roku miał inny kolor liści. Podeszłam zobaczyć co to takiego, gdy z krzaków wylazł nie kto inny, a jedyny spotkany przeze mnie samotnik. Przestraszył mnie tak, że odskoczyłam, klnąc siarczyście.

- Tak się wita starych znajomych?

- Boże, Deryck! Przepraszam cię, ale nie możesz tak skradać się do ludzi. Co ty tu w ogóle do cholery robisz? Ponoć nie zapuszczasz się w rejony wioski. I skąd ty k***a wiesz, gdzie ja mieszkam? - wypaliłam na jednym wdechu. - Wiesz, w sumie to dobrze się składa, mam coś dla ciebie. Wejdziesz na kubek cydru albo lampkę wina? - dopowiedziałam po chwili uspokojenia, podpierając dłonią podbródek. Człowiek z lasu otrzepywał właśnie swoją cienką, skórzaną kurtkę, która nie wyglądała na najlepsze odzienie na aktualną pogodę.

Deryck?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz