17 listopada 2019

Od Pana Stasia do Leo

Jeden plan wypalił, co sprawiało mi dziką satysfakcję. W sumie to poniekąd wypalił, bo to była dopiero wersja testowa. Dużo zależało teraz od produkcji, dystrybucji, sprzedaży i chętnych na zakup. Pojawiał się jednak drugi problem, związany z umową pomiędzy mną a Yarią. Ona miała się zajmować łowiectwem i zdobywaniem pierwszej jakości skór, a moim zadaniem było to, aby je sprzedawać dalej do obróbki. Każdy by był zadowolony z tego planu. Ja poprzez współpracę i pobyt pobliski kobiety, która mi się podobała, Yaria, gdyż lubi tropić i łowić zwierzynę, transfer, który mógł zarobić za przewóz materiałów i ludzie, którzy by z tego skorzystali.


Tego dnia miałem dużo formalności do zrobienia, przez co udałem się do miasta. Kilka rzeczy dotyczyło mojego bycia dyktatorem ostatnim razem. Jakieś papiery do podpisania, jakieś kruczki, o których i tak nie wiedziałem. Papierologia miała jednak to do siebie, iż musiało to być podpisane, nawet jeśli o czymś nie wiedziałem. Zabawne, że nawet na wyspie, o której nikt zapewne nie wie, gdzie trafiają takie dziwolągi jak my, komuś się nudzi i wymyśla całą papierologię od podstaw.
Po godzinnej rozmowie z Cedrickiem, którego wcale nie darzyłem sympatią, szczególnie po nałożeniu "podatku" na pola rolne, musiałem jeszcze zwiedzić dwa pokoje w budynku rady głównej. Dotyczyło to nowych dyktatorów, którzy zostali wybrani oraz oddaniu kluczy. Po kolejnych trzydziestu minutach wyszedłem wolny i ruszyłem w stronę biblioteki.

Na rynku pomimo zimowej i mroźnej pogody była cała masa ludzi. Każdy z kimś rozmawiał, śmiał się lub wymieniał jakimiś poglądami. Gdzieniegdzie były porozstawiane beczki z ogniskami, aby można było się przy nich ogrzać. Uśmiechnąłem się, widząc, że pomimo tego wszystkiego, co nas spotkało i nadal spotyka, wszyscy chcą trzymać się razem i żyć normalnie. Moim celem jednak była biblioteka, a nie marznięcie na podwórku. Miałem dwie książki, które prawie przeczytałem i pasowałoby je opchnąć. Można było się nimi wymienić z innym osadnikiem, za inną książkę, a można było też coś przekombinować z bibliotekarzem. Dobrze wiedziałem, że książki to rarytas na wyspie, szczególnie w dobrym stanie i jeśli się nie powtarzały. Wszedłem do środka, rozglądając się. Od razu się ucieszyłem, czując cieple powietrze, którym było wypełnione całe pomieszczenie. Od razu poczułem się błogo i niemal sennie. Podszedłem powoli do bibliotekarza i zagadałem o książkach.
Mężczyzna obejrzał książki dokładnie i ze szczegółami. Przekartkował kilka stron, po czym powiedział swoją cenę za nie. Pieniądze mnie jednak w tym momencie nie satysfakcjonowały. Zaproponowałem mu wymianę, na którą się nie zgodził. Chytra i przebiegła bestia. Zabrałem więc książki i ruszyłem w swoją stronę. Postawiłem tym razem na odwiedzenie teatru, w którym mnie już dawno nie było.

Wszedłem do środka, rozglądając się po sali. Chyba dawno tutaj nikogo nie było, gdyż na meblach było trochę kurzu. Podszedłem do sceny i przetarłem ją lekko, siadając na stopniu. Rozejrzałem się po sali, rozmyślając nad tym, jak miło byłoby zobaczyć ją zapełnioną z aktorami na scenie, przedstawiającymi jakąś sztukę. Tak długo nie byłem w teatrze, że stało się to dla mnie jakieś takie nieosiągalne i niemożliwe do zrealizowania. Oczami wyobraźni widziałem zapełnioną salę ludzi, którzy z zaciekawieniem oglądają prezentowaną sztukę w milczeniu, nie jedząc ani nie pijąc. Po prostu siedzących i oglądających ludzi, delektujących się daną chwilą.

Z błogiego stanu wyrwało mnie ciche skrzypnięcie. Od razu spojrzałem w tamtym kierunku, jednakże nic tam nie zauważyłem. Dzieło starej drewnianej podłogi, jakaś mysz czy może duchy przeszłości? Może po prostu to w głowie mi już skrzypi. Westchnąłem cicho i ruszyłem ku wyjściu. Pasowało w końcu wrócić na farmę.
Nie wiedziałem, że aż tyle czasu spędziłem w wiosce. Nim się obejrzałem, zaczynało się już ściemniać. Nigdy nie lubiłem wychodzić głównymi bramami, więc wyszedłem boczną. Przy okazji natrafiłem na grupkę dwóch ludzi, którzy napastowali jakąś kobietę. Podszedłem bliżej, przeganiając ich. Gdy uciekli w popłochu, robili to na czterech kończynach. Dziwne, aczkolwiek nie zamierzałem się nad tym zastanawiać. Spojrzałem na przerażoną kobietę, która od razu ruszyła w stronę wioski. Ruszyłem w przeciwnym jej kierunku i ujrzałem naruszony mur. Czyżby samotnicy próbowali naruszyć konstrukcje muru, aby wejść do środka? Chyba nie są aż tacy głupi. Tak czy inaczej, musiałem to zgłosić strażnikom, którzy byli na zmianie. Ruszyłem wzdłuż muru, aż doszedłem do bramy. Tam się rozejrzałem i podszedłem do jednego z nich.

Był to wysoki mężczyzna, dość długie włosy, dobrze zbudowany i postawny. Mimo to siedział przy bramie, rozglądając się po okolicy. Podszedłem bliżej aż w końcu się przedstawiłem.
- Witam. Jestem Stanisław... Moja legitymacja, że jestem osadnikiem. - Podałem mężczyźnie kawałek papieru i spojrzałem na jego ręce. - Przybyłem zgłosić, że zauważyłem osłabiony element muru, tam za zakrętem, oraz że dwóch samotników zaczepiało jakąś kobietę...
Mężczyzna spojrzał na mnie, oddając mi mój dokument.
- Dawno to było? - Zapytał delikatnym jak na jego wygląd głosem.
- Jakieś dziesięć minut temu. W sumie nie wiem, czy sama nie pomogła im przy tym murze... - Schowałem dokument i spojrzałem na strażnika wyczekująco.

Leo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz