27 sierpnia 2019

Od Renarda CD Lucana

   Chłopak długo leżał z twarzą wciśniętą w poduszkę i tłumił krzyki, które same wydzierały się z jego gardła. Policzek nadal niespokojnie mu pulsował, a inne rany przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Łzy zmoczyły szorstki materiał pościeli i nawet nie starał się hamować tych łez. Gdy był sam z sobą, mógł pozwolić sobie na wszystko to, czego nikomu by nie pokazał. Nie chciał wyjść na słabego lub takiego, co rozczula się nad wszystkim. Życie na wyspie, chociaż krótkie, nauczyło go walki i zaciętości i starał się jakoś sobie z tym radzić. Po całkiem długim czasie, gdy stwierdził już, że wykrzyczał wszystko, co się w nim kumulowało, przewrócił się na plecy i spojrzał na sufit. Za oknem nadal było ciemno, a Lucio pewnie jeszcze nie opuścił ich chaty, więc Renardowi zostało czekać. Mógł tylko bezczynnie leżeć, gdyż na sen nie miał co liczyć. W jego głowie w jednym momencie znalazło się tyle myśli, że przez chwilę myślał, iż znowu wybuchnie. Mimo takich chęci starał się powstrzymać i cierpliwie wyczekiwać świtu.


     Gdy słońce zawitało przez okna, od razu zerwał się z łóżka stwierdzając, że udało mu się przespać jakieś dwie godziny. Podszedł do szafy, a jej zawartość dupy nie urywała. Przydałaby się jakaś wizyta u Melody, stwierdził ubierając dresy i granatową bluzę. Zabierając swoje rzeczy, wyszedł z pokoju od razu wpadając na muskularny tors Lucia. Cały zadrżał i cofnął się o krok obserwując jego rekację.
- Renard… - westchnął wyciągając niepewnie rękę w stronę syna.
- Muszę iść - odparł szybko unikając jego dotyku i wymijając go udał się do drzwi.
Mężczyzna nie starał się już go zatrzymać, tylko obserwował go do momentu, aż nie zniknął na zewnątrz. Renard cicho westchnął od razu ruszając w stronę wioski. Nie chciał męczyć konia, który zeszłego wieczoru też trochę ucierpiał, więc poszedł na piechotę. Maszerował pół godziny, a gdy był na miejscu wybrał odpowiednie miejsce do przeskoczenia przez mur obronny. Z lekkimi trudnościami wdrapał się po ceglanej ścianie, a będąc na szczycie zeskoczył na drugą stronę. Niestety przy tym narobił niezłego hałasu, a gdy zobaczył strażnika zmierzającego w jego stronę, zamarł szukając drogi ucieczki.
- Kim jesteś? Pokaż mi swoją legitymację! - zmarszczył brwi sięgając do miecza w pasie.
- Ja… Jestem - zakłopotany przełknął głośno ślinę.
- To mój gość. Jest synem pierwszej dyktatorki - chłopak poczuł na ramieniu delikatną dłoń, a gdy usłyszał głos Melody poczuł, że nogi ma jak z waty.
Strażnik tylko pokiwał głową i odszedł żegnając kobietę. Renard z wdzięcznością ucałował dłonie Melody dziękując jej jakieś tysiąc razy. Razem poszli do jej chaty.

     W skupieniu łączył dwa skrawki materiału, z których miała powstać jego nowa, czarna koszula, gdy usłyszał jak ktoś puka do drzwi. Melody oderwała wzrok od swojego projektu, po czym w podskokach udała się do drzwi. Renard tylko przewrócił oczami widząc jej śmieszną reakcję i zastanawiał się, kto to taki może być jej gościem. Dopiero gdy usłyszał za sobą głośne chrząknięcie, oderwał się od szycia i odwrócił powoli głowę. Widząc wysokiego mężczyznę, którego widok wczoraj mroził mu krew w żyłach zerwał się z miejsca. Ruszył w jego stronę nie bardzo zastanawiając się nad konsekwencjami. Teraz myślał tylko o tym, że przez niego ojciec spuścił mu niezłe manto. Niestety nie udało mu się czegoś zrobić, gdyż blondyn zwinnie go wyminął przez co Renard wleciał na regał. Wszystko pospadało na chłopaka, który głośno jęknął z bólu. Starał się jakoś sam z tego wydostać, ale zbyt wiele rzeczy go przygniotło. Długo musiał czekać na pomocną dłoń ze strony mężczyzny, którą z niechęcią przyjął i wstał żeby wyprostować pogniecione ubrania.
- Znasz go? - zapytał zniesmaczony i zmarszczył brwi, a gdy zobaczył, że Melody tuli się do jego ramienia, opadły mu ręce.
Nie ma co, nieźle trafił. Ku zdziwieniu młodszego, ukochany kobiety zaproponował mu pomoc w związku z jego ojcem. Nie wiedział, czy tego chciał, ale z drugiej strony nie miał innego wyjścia. Nie miał pewności, że sytuacja się nie powtórzy, a szczerze nie chciał więcej tego przeżywać.
- Przyjaciel mojej przyszłej żony jest moim przyjacielem. To gdzie mam iść, żeby nauczyć go jak powinno się prawidłowo wychowywać  dzieci? - zapytał odkrywając się od blondynki i zmarszczył lekko brwi.
- Co mu zrobisz? - zapytał niepewnie podchodząc do stołu, z którego zabrał wcześniej szytą koszulę i odłożył ją na kiedy indziej.
- Dam mu przeżyć, jeżeli o to się martwisz - przewrócił oczami opierając ręce na biodrach - To jak będzie?

     Renard nie wiedział nawet jak do tego doszło, ale prowadził prawie nieznajomego faceta w stronę swojego domu. Można powiedzieć, że nasyłał go na własnego ojca. Cóż, z jednej strony należało mu się, ale tak z drugiej to nie powinien robić tego rodzinie. Starał się pozbyć tych myśli i zerknął na wysokiego mężczyznę, który szedł spokojnym krokiem obok niego, a jego ręce spoczywały w kieszeniach płaszcza.
- Masz w ogóle jakieś imię? Czy mam ci mówić ,,Pan straszny''? - spojrzał na niego, zaś ten nadal szedł prosto cicho tylko wzdychając.
- Lucan - odparł znudzony - A pan ofiara losu?
- Renard - mruknął przewracając oczami, a zauważając po drodze powalony pień, wyprzedził Lucana, żeby na niego wskoczyć.
Na pieńku przystanął obserwując dokładniej blondyna i nie ukrywał swojego zniesmaczenia. Wampir zauważywszy jego wścibskie spojrzenie uniósł lekko jedną brew.
- Na co się gapisz? - zapytał kontynuując podróż nie czekając na chłopaka.
- Na nic. Po prostu nie rozumiem jak moja Melody mogła wybrać se kogoś takiego - wzruszył ramionami cicho się śmiejąc, a gdy zauważył, że Lucan się oddala, dogonił go lekkim truchtem.

Lucan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz