22 sierpnia 2019

Od Lucan'a C.D Renarda

     Po krótkiej wymianie zdań z chłopakiem nie czułem potrzeby, zostania w tym miejscu choćby chwili dłużej. Korzystając z chwili gdy odwrócił wzrok, zmyłem się w zarośla, gdzie wcześniej zostawiłem ciało anzaura. Zwierz był świeży i wciąż dobrze pachniał, co tylko pobudzało mój głód. Rozpocząłem długi spacer powrotny, niosąc na ramieniu truchło zwierzęcia. Nie wiedzieć czemu, będąc już u stóp gór zaczęły mnie nękać jakieś wyrzuty sumienia. Przecież to był tylko dzieciak - pomyślałem - niedoświadczony, głupi, mały dzieciak, który zapewne dostał w skórę za to, że nie doniósł łupu do domu….a ja przecież nie jestem i nigdy nie byłem złodziejem. W jednej chwili zalała mnie fala wstydu i chęć ukrycia się przed światem. To zachowanie nie było do mnie podobne, a przynajmniej odkąd trafiłem na wyspę, wcale go nie doświadczałem. Z rozmyśleń wyrwało mnie głośne warknięcie, na które w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Od razu zaprzestałem kroku i podniosłem wzrok na stworzenie, które teraz stało kilka metrów przede mną, szczerząc kły i przyjmując pozycję do ataku. Pumatoperze zazwyczaj wolały osadników, gdyż były to ofiary łatwiejsze do zabicia. Ten osobnik był jeszcze młody, jego skrzydła nie były jeszcze w pełni rozwinięte, przez co skradał się do mnie jak upośledzony kociak. Cofnąłem się o krok chcąc uniknąć konfrontacji oraz pochyliłem głowę, wiedząc, że tak koty ukazują między sobą uległość wobec siebie.
- Pewnie jesteś głodny, co. - mruknąłem, widząc jak dziki kot, wielkością dorównujący dorosłemu dobermanowi, powoli
człapie w moim kierunki, oblizując się.  Nie skazując się na zbyt długie myślenie, chwyciłem za nogę truchło anzaura po czym rzuciłem je przed drapieżnika. Nie musiałem długo czekać. Kot momentalnie porwał go w zęby i zaczął wycofywać się w kierunku, z którego przybył.
- Niech to.. - mruknąłem sam do siebie, obserwując jak pumatoperz odchodzi z moją kolacją w swoich zębach. Kiedy już kompletnie zniknął mi z pola widzenia udałem się z powrotem w kierunku domu, po drodze zaczepiając o gorące źródła. Moje ubrania doszczętnie przesiąkły krwią anzaura, co porządnie mnie irytowało, ponadto wywoływało falę mdłości z powodu pustego żołądka. Gdy dotarłem na miejsce, rozebrałem się i od razu wskoczyłem do zbiornika z wodą, co - na moje szczęście- odciągnęło moje myśli od głodu i chęci pożarcia czegokolwiek co przebiegłoby mi przed twarzą. Opierając się plecami o kamienną, gorącą ściankę spojrzałem w górę, na księżyc, który lśnił całą swoją okazałością… Pomyślałem wtedy o Melody i jak bardzo za nią tęsknię.

***


Zapukałem do drzwi mojej Pani, trzymając w ręku bukiet skomponowany z czerwonych, późno jesiennych chryzantem i liści mrozu. Całość komponowała się pięknie z czego byłem niezmiernie zadowolony zwłaszcza że nigdy nie byłem dobry w te klocki. Kiedy otworzyła mi drzwi, jej promienny uśmiech w mgnieniu oka mnie oczarował. Była tak piękna i czysta, że w  głębi duszy nadal powtarzałem sobie, że na nią nie zasługuje. Gdy odebrała ode mnie bukiet obdarowałem ją delikatnym całusem w policzek, w zamian za to zostałem obdarzony jej delikatnym rumieńcem oraz cichym “Dziękuję”. Gdy wszedłem do środka i postawiłem kilka kroków w głąb domu poczułem, że coś jest nie w porządku. Wyczuwałem obcy, gryzący zapach, zapach intruza, którego w tym domu nigdy wcześniej nie wyczuwałem. Niespokojny udałem się do źródła  zapachu, lecz widok który mnie zastał ani trochę mnie nie przeraził. Był to ten sam chłopak, z którym miałem przyjemność się poznać poprzedniego dnia, chociaż wydawał się być zgoła inną postacią niż wcześniej. Jego twarz była obita, posiniaczona a w kilku miejscach wzrokiem odnalazłem nawet kilka ran. Zamiast ogromnego miecza, tym razem trzymał w ręku igłę wraz z nicią i łączył nimi skrojone dwa elementy. Zmieszany tym widokiem głośno odchrząknąłem, spoglądając w jego kierunku, na co ten podniósł na mnie wzrok a rozpoznając we mnie znajomą sylwetkę, poderwał się gwałtownie i z okrzykiem barbarzyńcy zaszarżował prosto w moim kierunku. Stałem niewzruszony dopóki nie był na tyle blisko, żebym mógł uniknąć jego wyciągniętych w moją stronę rąk. W jednej sekundzie odsunąłem się na bok a jego ciało z impetem uderzyło w drewniany segment, który rozpadł się a wszystkie rzeczy na nim pozostawione upadły z hałasem na podłogę. Wtedy to do pracowni wpadła Melody a widząc zaistniałą sytuację głośno krzyknęła.
- Nie ma bójek w moim domu ! - jej głos nawet mnie przyprawił o dreszcze. Może na co dzień była delikatna,ale będąc
zirytowaną posiadała siłę w głosie.
- Nikt się nie bije kochana. - odparłem ze spokojem w głosie, patrząc na chłopaka, który nie mógł wykaraskać się spod
sterty desek i drewnianych narzędzi. Zanim Melody zdążyła się do niego pochylić, ściągnąłem z niego stertę utworzoną z resztek segmentu, po czym chwyciwszy go za ramiona postawiłem na nogi. Jego gniew przeminął, lecz wciąż patrzył na mnie spode łba, masując głowę. Z bliska wyglądał młodziej, miał jeszcze delikatne rysy nastolatka, którego życie nie zderzyło się jeszcze z brutalną rzeczywistością.
- Znasz go? - spytał,  patrząc w kierunku naszej gospodyni, ta lekko kiwnęła głową po czym przylgnęła delikatnie  do
mojego ramienia. Gdy chłopak to zobaczył, zniesmaczył się, i szczerze byłem pewny, że splunie mi w twarz.
- Ojciec Cię tak urządził? - zapytałem spokojnym tonem, spoglądając w kierunku chłopaka. Ten wahał się dłuższą  chwilę zanim przytaknął,  a na jego twarz spłynęła obojętna mina.
- Nauczę Cię jak się bronić, ale najpierw pokażesz mi, gdzie mieszka. - mruknąłem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- A niby po co miałbyś to robić. - odfuknął, chcąc mnie od siebie odrzucić. W odpowiedzi lekko wzruszyłem ramionami  po czym obojętnie odparłem.
- Przyjaciel mojej przyszłej żony jest moim przyjacielem. To gdzie mam iść, żeby nauczyć go jak powinno się prawidłowo wychowywać  dzieci?


Renard?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz