5 sierpnia 2019

Od Pana Stasia CD Raven

Jesień była dla mnie równie ciężkim okresem w mojej pracy. To właśnie podczas tej pory roku trzeba było nazbierać siana na całą zimę dla zwierząt, drewna na opał, plonów i nasion by na wiosnę znów można było zacząć siać. O ile sprawa z drzewem i poniekąd ziarnami była łatwa, tak z plonami i sianem już tak dobrze nie było. Posiadałem mały spichlerz który mieścił siano tylko na połowę zimy, na dodatek do spichlerza można było dawać jedynie siano już przesuszone. Jak na razie od kilku dni padało przez co musiałem coś wymyślić. Tego dnia akurat nie padało. Udałem się z rana typowo na pole zająć się roślinami. W południe wróciłem po kose i ruszyłem w pole obok, które było po drugiej stronie ścieżki. Zabrałem ze sobą kose, sznurki i prowizoryczny, ulepszony wózek który pomógł mi i Raven w przytarganiu do mojego domu wielkich kłód. Gdy miałem trochę wolnego czasu, usprawniłem i wzmocniłem ramę wózka, oś oraz koła. Teraz zdecydowanie mógł wytrwać więcej niż parę kłód które wtedy targaliśmy z dziewczyną. W rodzinnym domu praca była o tyle łatwiejsza że pracowaliśmy we dwójkę. Tata który był moim autorytetem, wzorem i pewnego rodzaju bożkiem. Prócz tego czasem i w polu pomagała mama i siostra. Siostra najczęściej jako iż była młodsza często przeszkadzała i więcej gadała niż pomagała. Mimo tego każda para rąk przydawała się w polu, szczególnie na tak wielkiej ziemi, jaką miał mój ojciec. W południe mama z siostrą schodziły z pola by zająć się obiadem dla swoich dwóch mężczyzn. Najczęściej jedliśmy rzeczy z własnej farmy przez co potrawy często się powtarzały, a przynajmniej ich składniki. Makaron spróbowałem chyba pierwszy raz podczas wyjścia klasowego do restauracji. Zazwyczaj byłem przyzwyczajony do jedzenia ziemniaków lub pochodnych z tego warzywa, grochów, buraków i tego typu roślin które nazbieraliśmy podczas zbiorów. Mimo tego tata często przywoził dużo pieniędzy z targów na których sprzedawał nasze plony lub wyroby. Nie lubił jednak wydawać pieniędzy. Nigdy nie posiadaliśmy jakiejś skomplikowanej automatyki, nowoczesnych ciągników, kombajnów czy innych maszyn. Tatko zawsze twierdził że najsmaczniejsze i najbardziej dochodowe rzeczy są te które się nazbiera własnymi rękami, przelewając pot łzy i - ała...!


Nie ma to jak się skaleczyć kosą w samym środku pola. Za dużo rozmyśleń, trochę nie uwagi, wspomnienia, dzieciństwo i można sobie zrobić krzywdę. Co prawda to lekkie ciachnięcie po skórze dłoni, jednakże "każda rana w szczerym polu może narobić problemów". Tata zawsze lubił sypać morałami, przysłowiami i swoimi mądrościami. Może było to poprzez chęć dbania o mnie, może poniekąd troska i obawa przed utratą swojego syna. Polanie wodą rany, zabandażowanie, oklejenie, założenie rękawiczki ochronnej. Schemat dobrze mi znany i dość często powtarzany. Pracując w polu nie raz ani nie dwa się skaleczyłem czy natrafiłem na jakieś rozpaskudzone zwierze któremu musiałem utrudnić sen. Zdecydowanie najgorsze dla mnie były węże. Nie miałem do nich ani obrzydzenia, ani też nie mogły wyrządzić mi większych obrażeń przez grube, skórzane spodnie które nosiłem aż do pasa. Największym problemem dla mnie była ich liczebność. Nawet jeśli wykryło się jednego węża i się na niego uważało, lubił pojawiać się drugi. Czasem trzeba coś podnieść, uciąć niżej, sprawdzić, podsypać. Idealna okazja dla węża by ugryzł w rękę, wciskając w skórę swój paskudny jad. Kolejnym problemem szczególnie w wysokich roślinach było coś czego nienawidziłem z całego serca aż od czasów bycia brzdącem. Pająki. Nie miałem  arachnofobii jednakże wejść w pajęczynę lub czuć dużego pająka na swoim ciele mnie przerażało. Szczególnie jeśli był jakimś paskudą do tego o brzydkim kolorze. Z biegiem czasu, a szczególnie na wyspie podchodziłem do tego troszkę inaczej. Buszując w trawie którą w niedługim czasie miałem przemienić na siano usłyszałem pewien charakterystyczny dźwięk. Byłem tu na tyle długo, na dodatek miałem duże doświadczenie ze zwierzętami by wiedzieć, że nijaka sowórka właśnie usiadła na płotku i śpiewała swoje pieśni. Z jednej strony wszelkiego rodzaju ptactwo grało mi na nerwach gdyż lubiły dosiadać się do moich roślin i śmiało się "częstować" tym co wyhodowałem. Z drugiej strony każdy latający mały głodomór czyhający na plony miał w sobie coś takiego...może pięknego. Taka ciekawość, pusty ale pytający wzrok i piękny śpiew szczególnie z rana, gdy rosa oplatała każdą możliwą miejscówkę. Czy mogło być coś piękniejszego od wschodzącego słońca, które leniwie wydobywało się zza gór z delikatnym wietrzykiem świeżości i
nowości, z rosą na każdej możliwej roślinie, krzewie czy drzewie przy akompaniamencie śpiewu
porannego ptaków które rozbudzały się do życia? Cóż, jeśli ktoś lubi spać to pewnie tak, było coś
piękniejszego. Zawsze starałem się o szóstej otworzyć okno jak najszersze słuchając ptaków, szumu drzew i pijąc podczas tej orkiestry natury herbatę. Wynurzyłem się zza trawy wyszukując ptaka który próbował mi urozmaicać moje popołudnie. Przy najbliższym płotku ptaszyska brak. Przydrożna "latarnia" pusta. Słup od mojej farmy też. Zadziwiające z jednej strony że ptaka nigdzie wokół nie ma a jednak mi śpiewa ballady. Chwyciłem już prawdopodobnie ostatnią część trawska które miałem przesuszyć na wózek i wtedy ujrzałem tego małego ptasiego śpiewania. Siedział na wózku, zadowolony z siebie, śpiewając jak gdyby nigdy nic. Podszedłem do niego i o dziwo skubaniec się nie bał.
- No cześć mały... To Ty mi umilasz moją pracę? - zapytałem uśmiechając się i podając lekko rękę w jego
stronę.

Ptak zatrzepotał skrzydłami przeskakując na moją rękę i jakby odpowiadając swoją pieśnią.
- Ty mały skubańcu... Ładnie Ci idzie śpiewanie ale i tak wiem że pewnie mi plony podjadasz.. Ale jak tak patrze na Ciebie to nie mam prawa się złościć. W sumie uroczy jesteś.. - Przysunąłem dłoń do płotu by sobie przeskoczył na niego. Jednak, ptaszek chyb nie chciał iść na płot i uczepił się mojego rękawa.
- O nie, do domu Cie na pewno nie wezmę.. Znajdź sobie jakąś damę, przyjaciela czy coś.. cokolwiek tylko wynocha... - zacząłem lekko machać ręką jednakże na nim, no nie robiło to wrażenia. Wiedziałem że uczepi się mnie jak rzep. Znając życie to połknąłem jego haczyk i poleci za mną do domu. Tam będzie chciał bym go karmił i będzie wyjadać jakieś resztki. No nie tym razem.
- Uroczy jesteś ale złaź ancymonie.. - pomachałem ręką mocniej i ptak jakby posłuchał. Przeskoczył na ogrodzenie przyglądając mi się uważnie.
- No widzisz? Da się.. uroczy jesteś więc masz prawo zjeść jedną... ale tylko jedną roślinkę raz na dwa może trzy dni. Jak zobaczę że mi opędzlowałeś więcej to uwierz mi że Cie przerobie na udka do zupy a z piór zrobię sobie strzały. - zaśmiałem się i chwyciłem wózek by udać się w stronę swojej chatki. Wracając do swojego domostwa zauważyłem postać siedzącą tuż obok bramy. Siedziała na moim kamiennym murku trzymając coś, może kogoś na rękach. Nie spieszyłem się jakoś bardzo gdyż zawsze starałem się mieć dobre relacje ze wszystkimi. Poza tym nie miałem raczej nic wartościowego co można by było ukraść. Im bliżej bramy podchodziłem tym bardziej obie postaci robiły się wyraźniejsze i bardziej znajome. Od razu poznałem że to małe coś na kolanach to moje jagniątko. Na nim właśnie skupiłem jako pierwsze swój wzrok. Następnie spojrzałem na dziewczynę. Raven...
- Raven...? A co Ty tutaj robisz..? I po co Ci moja owca?
- Oh... Za szybko wrócił... - westchnęła, przewracając teatralnie oczami. W tym samym odczepiła pyszczek owieczki od swojej bluzki, którą próbowała zjeść. Jednak nie mogła źle zachować się wobec gospodarza, z którym nie chciała konfliktu. - Cześć... Mogę Cię zjeść? Żartuję... Przechodziłam niedaleko i podrzuciłam sporą ilość mięsa, gdyż mój organizm nie trawi takich specjałów.
- No tak.. A czemu trzymasz moje jagniątko...? - spojrzałem na owieczkę i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.
- Można znaleźć wiele powodów, chcesz znać złe czy raczej dobre? - uniosła brew, uśmiechając się podejrzanie. Dla potwierdzenia swojej władzy w tym momencie zarzuciła nogę na nogę, spoglądając na uroczą owieczkę.
- Cóż.. Mam czas więc jak chcesz to mi opowiedz te i te - powiedziałem i cały czas bacznie obserwowałem dziewczynę. Nie mogłem przecież pozwolić by skrzywdziła moją owieczkę.
- Na początku chcę zaznaczyć, że nie chcę krzywdy tej małej piękności. Tak jakoś sama chodziła po podwórku, kiedy podrzuciłam swoją zdobycz wilkowi. - odpowiedziała bez zbędnego czekania. Rozczuliła się lekko, kiedy malutka owieczka wydała dźwięk znajomy dla jej rasy. - Oswajam się jakoś z pewnymi rzeczami i tak wyszło, że wylądowała w moich łapach. Patrzysz na mnie, jak na zabójcę... Miły za bardzo nie jesteś. Otworzyłem szerzej oczy i zdziwiłem się.
-Zabójcę? Jakiego znowu zabójcę... Po prostu mnie dziwi obraz wampira- samotnika który siedzi u swojego "wroga" - zrobiłem cudzysłów palcami - i głaska owieczkę.. Wiesz jakie zasady tu panują więc mam prawo się zdziwić i zapytać o swój... "dobytek"? Blada niczym śmierć dziewczyna przechyliła delikatnie głowę na bok, analizując dosadnie wypowiedź wilkołaka. Wroga? Tutaj mogła szczerze zaprzeczyć ruchem głowy i słownie. Z rolnikiem była w neutralnych stosunkach przez jedną współpracę oraz obietnice. Tym samym nic jej nie zrobił, co mogło złamać ich 'znajomość'.
- Wroga? Profesjonalna nazwa naszych kontaktów to neutralność. Coś świta pod kopułą? - odparła dosadnie, poprawiając się na niewygodne rzeczy do siedzenia. Czyli miał nią za wroga, który od razu zbija ofiary, przeszło jej przez myśl. - Chciałam przeprowadzić eksperyment, aby sprawdzić poziom resztek mojego człowieczeństwa. Zmarszczyłem czoło mrużąc jednocześnie oczy.
-posłuchaj.. wiem jakie mamy między sobą relacje.. po prostu miałem na myśli mnie jako osadnika a ciebie jako samotnika.. Nie mam nic do Ciebie a nawet powiedziałbym że Cię... lubię... - powiedziałem gestykulując jedną dłonią i zawijając nią kółka.
- O cholera... Nie wiedziałam, że wioska osadników ma dyrygenta. Poszukujesz obsadę na resztę stanowisk wolnych orkiestry? - strzeliła swoimi stawami, krzywiąc się na dźwięk wracających na miejsce kości. - Jestem samotników i jestem z tego dumna, jednak... Nie morduje, nie niszczę i nie uprzykrzam nikomu życia. Osadnik, który lubi samotników? Stasiek chyba debile z laboratorium ludzi pomylili. Przecież jesteś prawie jak anioł dla wszystkich, za dobry na warunki wyspy.
- Dlaczego tak uważasz? - Zdziwiłem się gdy dziewczyna miała o mnie takie... hm... dobre? zdanie.
- Różne słyszy się rzeczy, kiedy samotnik przedostaje się bez problemu do osady. Spacerowałam... Usłyszałam i jedną rzecz zobaczyłam. - wzruszyła ramionami, przytulając policzek o milutki biały puszek, niczym chmurki. - Cud, że ludzie jeszcze tego nie wykorzystali.

- Ale.. o czym mówisz? Masz coś konkretnego na myśli? - zapytałem z delikatnym zdziwieniem na twarzy.
- Chcesz zmusić samotnika do powiedzenia kilku rzeczy, które może trzymać dla siebie? Jesteś w błędzie, bo nie puszczam pary z ust.
- Nie zmusić, nikt tu nic nie mówił o zmuszaniu. Po prostu nie wiem o czym aktualnie mówisz.
- Może pominiemy ten beznadziejny temat, bo wiecznie praca wykończyła Cię do końca. - odparła, zgrabnie zeskakując z dotychczasowego miejsca spoczynku. - Mogę pożyczyć ją na jakiś czas, hm? Nudno mi samej w tak wielkim lokum, gdzie mieszkam.
- Nie.. Nie możesz jej pożyczyć jednakże możesz ją odwiedzać.. Jeśli chcesz oczywiście.
- Odwiedzając Twoją osobę stwarzam powody, aby osadnicy posądzili o nie wiadomo co. Osadnik i samotnik? Nie najlepsze rozwiązanie, prawda? - poprawiła warkocz zalegający na ramieniu, aby odstawić zwierzątko na bok. To jak na złość nie odstąpiło jej na krok. - Możesz mieć korzyści, przecież nie wezmę jej za darmo.
- W nosie mam co ludzie mówią i myślą.. nie jesteś jedyną samotniczką która "zbliża" się do osadnika.. Jeśli wiesz o czym mówię. - Podszedłem do dziewczyny i pogłaskałem owieczkę. Chyba polubiła wampirzycę. Dziewczyna momentalnie odeszła na bezpieczną odległość, kiedy uderzył w nią zapach oraz dźwięk krwi płynącej w żyłach mężczyzny. Zakryła jedną dłonią ucho, aby w jakikolwiek  sposób zadziałać przez wyrządzeniem szkód na zdrowiu. Przeklinała panującą pogodę, co zmusiło ją do przejścia na zwierzęcą dietę oraz ograniczenie spożycia krwi.
- Mam inne rzeczy ciekawsze do roboty, niż obserwowanie więzi matrymonialnych czy innych. Po prostu nie wnikam, a staram się przeżyć.
- W to akurat nie wątpię... wstąpisz na jakąś herbatę? Słońce jest w zenicie to szkoda byś miała ucierpieć. Poczekasz do wieczora i pójdziesz w swoja stronę.
- Powiem szczerze, że trochę tęskniłam za słońcem. Jesienna pogoda, ciągłe ulewy i wiatry szkodzą więcej, niż pożytku dają. - przetarła twarz, spoglądając na lekko zachmurzone niebo. - W popiół się nie zmienię, jednak tylko oczy bolą.
- A do picia coś chcesz? Trzeba dbać o nawodnienie organizmu mimo pozornie chłodnych dni.
- Wszczepili mi pieprznięty gen nietoperza... Pije tylko krew, a przez pogodę jestem tylko na diecie zwierzęcej. - poprawiła jego tok rozumowania, uśmiechając się na swój sposób do białej owieczki.
- Cóż... nie chciałem tego mówić byś znowu nie czuła się urażona przeze mnie... Mam trochę krwi zwierzęcej więc.. Zapraszam jeśli chcesz. Spojrzała na mężczyznę z przymrużeniem oka, chcąc doszukać się jakiegoś postępu. Czy jakieś zagrywki, która ma splamić jej honor. Jednak jej przypuszczenia okazały się bez pokrycia w rzeczywistości.
- Naprawdę... Jesteś za dobrym człowiekiem, aby wylądować na tej piekielnej wyspie. - poruszyła głową na znak zaprzeczenie. - Jeśli to nie problem... Okaże resztki mojego człowieczeństwa i uprzykrzę Ci ten krótki czas
- Heh.. - zaśmiałem się cicho i wskazałem gestem na dom - No to zapraszam. - uśmiechnąłem się.

Raven?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz