Nie mogąc się powstrzymać, zaczęła drapać poparzone miejsca, ale równie szybko z tego zrezygnowała. Postanowiła uporać się z tym później, a póki co ogarnąć bałagan jakiego narobiła. Poczęła zbierać z ziemi to co w ogóle dało się podnieść i przerzuciła do nowych pojemników. Wylane ciecze wytarła szmatką, a te, które miała przygotować, wzięła ze sobą na górę. Przed powrotem do mieszkania obliczyła straty i stwierdziła, że kolejnego dnia czeka ją wizyta w lesie i pod górami. Mały spacer do lasu jej nie straszny, a tym bardziej przy jej zdolnościach. Odstawiła koszyk na stół w kuchni i podeszła do zlewu, z którego puściła zimną wodę. Wsadziła pod nią poczerwieniałe ramiona, które w kontakcie z wodą od razu przestały mniej piec. Dziewczyna odetchnęła z ulgą delikatnie przemywając skórę. Następnie wmasowała w nie maść łagodzącą i udała się do sypialni, gdyż jej powieki z minuty na minutę robiły się coraz cięższe. Dotarłszy do łóżka, zakopała się w miękkie koce i wiele na sen nie musiała czekać.
Rankiem obudził ją śpiew ptaków, lub ryk dzikich, dziwnych zwierząt z oddali. Wyciągnęła spod kołdry ręce, żeby im się przyjrzeć i z radością stwierdziła, że po oparzeniach nie było śladu. Po krótkich leniuchowaniu w końcu wstała z łóżka, po czym od razu przebrała się w niebieskawą sukienkę z żółtymi detalami gdzieniegdzie. Przed wyjściem zabrała jeszcze swój koszyk, który opróżniła na potrzebę zbiorów oraz łuk tak w razie samoobrony i narzuciła na siebie pelerynę. Na jej szczęście była ona podszyta puchem, gdyż po wyjściu na zewnątrz powitał ją zimny podmuch wiatru. Zarzuciła kaptur i szczelniej otuliła się w materiał, a następnie pomaszerowała w stronę wyjścia z osady nie nawiązując z nikim kontaktu wzrokowego. Sporo osób o tej porze było już na nogach, a Olyvia zdecydowanie nie miała ochoty gawędzić z żadnym z nich, a już na pewno nie o tej porze i gdy miała już zajęcie. Bez większych problemów opuściła osadę spokojnie spacerując w stronę Spokojnego Strumienia, obok którego miała znaleźć potrzebne rośliny. Po drodze wdychała wszelkie zapachy, co pozwoliło jej się nieco uspokoić. Na miejscu chwilę błądziła po okolicy dopóki w oczy nie rzuciły jej się pierwsze kiełki potrzebnych korzeni. Ukucnęła i odstawiła koszyk, żeby za pomocą małej łopatki podkopać się pod roślinę. Ze skupieniem wykonywała swoją pracę, gdy poczuła na sobie czyjś wzrok. Uznała to od razu za głupie podejrzenia, ale zawsze wiedziała, gdy ktoś ją obserwował i nigdy jej to nie pasowało. Przełykając głośno ślinę powoli wstała, żeby się odwrócić i podejść bliżej krzaków przy lesie. To stamtąd wydawało jej się, że coś ma zamiar zaatakować. Na wszelki wypadek pokierowała rękę w stronę kieszeni peleryny, skąd wyjęła mały sztylet. Przekrzywiła lekko głowę nadal posuwając się do przodu, gdy nagle coś wyłoniło się z krzewów. Raczej ktoś, a to znaczy wysoki mężczyzna o ciekawych, ale poważnych rysach twarzy.
- Więc to Ty straszysz mi dzisiejszą kolację. Nie za późna pora na przechadzanie się po tej części wyspy? - zapytał spokojnym głosem, który o dziwo brzmiał wyjątkowo przyjaźnie.
Olyvia już przez chwilę miała ochotę się do niego uśmiechnąć, ale się opamiętała i cofnęła o parę kroków wyciągając przed siebie sztylet. Ten tutaj musiał być samotnikiem, a wiadomo z czego takowi są znani i czemu każdy zaleca ich unikać. Ręce strasznie jej się trzęsły, a przez pot, który je zwilżył, rękojeść noża wyślizgiwała się spomiędzy palców. Poprawiła ułożenie nóg, cofając się jeszcze o krok, a gdy poczuła, że stoi na brzegu strumyka, postanowiła pójść inną drogą.
- Na przechadzki zawsze jest pora - odpowiedziała niespokojnym głosem - Zresztą bardzo niedaleko jest osada. Nie boisz się kręcić w tej okolicy? - zapytała unosząc nóż nieco wyżej.
- Jak pewnie wiesz, samotników znajdziesz raczej wszędzie - odparł powoli podchodząc, a na jego twarzy nadal malował się niewytłumaczalny, lekki uśmiech.
- Tak, niestety - zmarszczyła lekko brwi - W każdym razie, wybacz jeżeli wystraszyłam ci zwierzynę. Mam coś do zrobienia - dodała niepewnie lustrując ciemnowłosego mężczyznę.
- Naturalnie - wysunął palec, którym dotknął ostrza i przesunął je nieco ku dole powodując tym samym, że Olyvia przestała w niego mierzyć - Może pomogę?
- W zamian za co? Jeżeli twoją kolacją mam być ja, to chyba jednak podziękuję - odpyskowała, co nie było w jej stylu, ale jedynym czego teraz chciała to dokończyć swoją pracę i uciec do bezpiecznej wioski.
Nie podobała jej się ta sytuacja, nawet jeżeli mężczyzna jako tako jej nie zastraszał. Blondynka po prostu mu nie ufała i sądziła, że robi po prostu dobrą minę do złej gry. Momentalnie zapomniała o strumieniu, jaki płynął tuż za nią i postawiła jeszcze jeden krok w tył. Gdy poczuła brak gruntu pod stopą, zachwiała się niebezpiecznie, a z ręki wypadł jej sztylet, który już wleciał do wody.
Deryck?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz