28 sierpnia 2019

Od Bobby do Björna

Wstawanie, robota, jedzenie, spanie. I tak znów. I jeszcze raz. Czas w osadzie dosłownie przelatywał mi między palcami, a z uwagi na coraz szybciej kończące się dni wydawało mi się, że dopiero co wyszłam z domu a tu już trzeba było wracać. Przez notorycznie zdarzające się wichury i sztormy oraz z racji, że połowa osadników mieszkała prawie w lepiankach z gówna, roboty dla budowniczego było więcej niż ustawa zakładała. A żeby tylko dla budowniczego… im więcej umiesz, tym więcej chcą. Przynajmniej nie musiałam brać jakieś z góry założonej stawki i mogłam żądać czego potrzebowałam za usługi, a wszyscy dookoła cholernie bojąc się wizji bycia pozostawionymi ze swoimi problemami przed nadciągającą zimą zazwyczaj zgadzali się bez wielkich oporów.

Kiedy w szary, bury i ponury (co nie było niczym dziwnym) luźniejszy dzień wróciłam ze skromnymi zapasami z rynku, rozpakowałam się i odhaczyłam kolejny dzień w znalezionym kalendarzu. Piątek, piąteczek, piątunio. W normalności oznaczałoby to wieczorne wyjście ze znajomymi i relaksik. Bez urżnięcia się w trupa oczywiście, bo przecież w sobotę salon również był czynny, choć krótko. Teraz nie mogło być takiego dnia, żeby trzasnąć wszystkim klientom drzwiami przed nosem albo wywiesić tabliczkę z napisem urlop, a co dopiero prosić o wolny weekend. Chwilę zastanawiałam się, co by tu jeszcze porobić tego dnia, i nagle wpadło mi do głowy.

Przecież mogę wyjść do baru, czy jak to tam w wiosce nazywają, jak za starych dobrych czasów. Chyba czas najwyższy poznać bliżej ludzi, dla których pracuję, może znalazłabym tam sobie jakąś laskę albo przystojnisia?
Kilka chwil później byłam już gotowa do wyjścia, ubrana w czarny bezrękawnik i spodnie à la bojówki, jako odzież wierzchnią narzucając płaszcz, który zdecydowanie widział już swoje lepsze dni. Idąc kolejny raz tego zmierzającego ku końcowi dnia w stronę centrum wioski tknęło mnie na wspominki i rozmyślenia. Mimo murów i strażników nie byliśmy jakoś szczególnie bezpieczni. Nie raz i nie dwa naprawiałam konstrukcje uszkodzone przez stworzenia z wyspy i na samą myśl o spotkaniu czegoś, co mogło zasiać takie spustoszenie jeżyły mi się włosy na karku. Mutacje też nie dawały mi spokojnie spać w nocy. Opowiadania o dobrych ludziach, którzy całkowicie zezwierzęcieli były okropne. Moje dziwne ataki też musiały świadczyć o tym, że coś złego się ze mną dzieje zwłaszcza, że te objawy nie były wcześniej zauważone na wyspie i ta nieświadomość chyba była z tego wszystkiego najgorsza.

Po przejściu przez próg baru do moich nozdrzy dobiegła mieszanina typowych dla takiego miejsca zapachów: ogrzewającego się piwa, jesiennych owoców, pieczonego mięsa i słodkich, domowych alkoholi wszelkiej maści. To połączenie przyprawiało o delikatny zawrót głowy, sprawiając wrażenie przytulnego zaduchu, a ostatnie promienie słońca w duecie z tańcującymi płomykami świec ciepło rozganiały półmrok panujący w pomieszczeniu. Jak na razie przy stołach siedziało tylko kilka osób, głównie młodzi, ale wyglądający na zmęczonych życiem ludzie, kilku z nich zdeformowanych w ten czy inny sposób.

Szukając swojego miejsca w gronie przybywających wciąż osób trafiłam w końcu między dwóch strażników i jakiegoś przekupnia, dołączając do rozpoczynającej się właśnie partyjki gry w pokera. Piłam, śmiałam się i bezczelnie ogrywałam widocznie podchmielonych towarzyszy. Gdy po raz ostatni tego wieczoru została wyrzucona na stół z mojej ręki kareta, zaczęłam wodzić po sali zadowolonym wzrokiem. Moją uwagę przykuł siwy, ale nie wyglądający na starego mężczyzna siedzący bokiem i wpatrujący się w swój kufel. Podeszłam do jego stolika w kącie i zapytałam, czy mogę się dosiąść, na co odpowiedział mi skinieniem głowy. Przysunęłam sobie zatem krzesło i za zgarnięte właśnie za hazard grosze zamówiłam nam po jeszcze jednym piwie. Osadnik siedzący naprzeciwko miał specyficzną urodę, a rozpuszczone włosy zasłaniały mu prawą część twarzy. Oparłam się luźno na krześle , zarzucając nogę na nogę.

- Jak Cię zwą, przystojny nieznajomy?- Powiedziałam, na co ten zmierzył mnie spojrzeniem ostrym jak brzytwa.


Bjorn?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz