28 sierpnia 2019

Od Pana Stasia CD Bobby

Od razu wzięliśmy się z Bobby do roboty jak tylko przyszła. Musieliśmy sobie pomagać, by praca szybciej szła, szczególnie że zima była tuż tuż. Po jakimś czasie dziewczyna spojrzała na mnie i się odezwała.
-Stasiu słuchaj, a gdzie Ty masz jakieś dach
ówki? - Zapytała.
Nie ukrywam, że z
amurowała mnie tym pytaniem. Nie dość, że kompletnie o tym zapomniałem, to nawet nie wiedziałem, skąd by je można było wziąć.
Na szczęście mój podwykonawca miał łeb na karku i zadając, odpowiednie pytania, doszliśmy do rozwiązania sprawy dachówek. Zebraliśmy odpowiednie narzędzia i mogliśmy ruszyć w stronę spokojnego strumienia, by nazbierać strzechy.
Na miejscu po ostatnich ulewach grunt był grząski i niepewny. Trzeba było ostrożnie i starannie stawiać kroki, by się dosłownie nie wkopać.
Powoli wycinałem odpowiednie, wskazane przez dziewczynę chaszcze. Nie byłem pewny czy robie to dobrze, w dobrych miejscach i odległościach, gdyż robiłem to pierwszy raz.  Sam nie wiem, kiedy odszedłem od niej na wystarczającą odległość, by stracić ją z pola widzenia. 
Gdy się wyprostowałem, by mój kręgosłup sobie mógł odpocząć, usłyszałem chlupnięcie. Gdzieś w sumie koło mnie, więc momentalnie przedarłem się przez małe krzaki, by znaleźć się obok dziewczyny i jednocześnie miejsca, z którego chlupnięcie było słyszalne. Leżała do połowy w mokrej ziemi i wodzie. Podałem jej rękę, by pomóc jej wstać.
- Co robisz? Wystraszyłaś sie czegoś? Cała mokra jesteś...
Bobby nieco zła, ale jednocześnie zdziwiona wstała z moją pomocą, a gdy miała się odezwać, znów coś zaszeleściło pomiędzy trawą.
- Coś sporego.. Drapieżnik, atakujący pojedynczo.. Masz przy sobie broń?
- Oczywiście że mam... Skąd to pytanie. Jesteśmy na wyspie pełnej niebezpieczeństw.. Pozatym mamy noże do cięcia trawy.
~No tak o tym w sumie zapomniałem — szybka myśl i taka sama szybka akcja zwierza, który się na nas czaił. Jakiś bliżej nieokreślony zmutowany tygrys, wyskoczył w stronę Bobby, przewracając ją i gryząc w ramię. Momentalnie poderwałem się, by go odciągnąć od dziewczyny. Chwyciłem pierwszą, lepszą, większą gałąź i uderzyłem tygrysa w łeb. Ten tylko spojrzał na mnie, warcząc i zostawiając swoją niedoszłą ofiarę dla mnie. Zacząłem się cofać, wyciągając nóż i czekając aż wielki kocur na mnie skoczy. Nie zrobił tego jednak, a po prostu się zatrzymał, przyglądając się i jakby myśląc. Czyżby czekał na mój pierwszy krok? Na pewno był wielki i silny więc w pojedynkę walka byłaby ciężka. Spojrzałem za niego, upewnić się że dziewczyna żyje, lecz jej tam nie było. Otworzyłem szerzej oczy, gdy nagle bydle skoczyło na mnie. Wtedy usłyszałem cichy gwizd powietrza i nóż, który wbił się głęboko w tkankę zwierza. Spojrzałem w stronę, z której dany przedmiot przyleciał i dostrzegłem kolejny nóż, a trzeci przygotowywany do lotu.
Drugi rzut również był celny, ale od trzeciego już się uchronił.Ryknął głośno i rzucił się wściekły, biegnąc slalomem w stronę miotacza. Tego nie mogła się spodziewać, a przynajmniej tego pędu mimo jego masy. Jednocześnie i ja ruszyłem jego śladem. Nim zdążył skoczyć na dziewczynę, złapałem go za ogon, by go zatrzymać i jednocześnie wskoczyć na niego. Wziąłem zamach i wbiłem mu nóż w jego wielkie plecy. Zaczął skakać jak porażony, jednocześnie mnie zrzucając. Pech chciał, że upadłem na inny nóż, przebijając sobie dłoń. Zakląłem głośno, a tygrys chyba chciał dokonać na mnie zemsty. Momentalnie wyskoczył w powietrze po łuku, by upaść prosto na mnie, otwierając paszcze i odgryźć mi twarz. W ostatniej chwili złapałem obiema rękami jego szczęki, robiąc sobie kolejne rany na jego kłach. Może gdyby nie ten nóż, to tą walkę bym wygrał. Zaczynałem jednak przegrywać i już czułem jak jego zęby, zaczynają muskać po mojej twarzy. W ostatniej chwili Bobby powaliła zwierza, wbijając nóż w sam środek jego czaszki, ratując moją twarz przed rozszarpaniem. Bydle upadło na mnie całym swoim ciężarem, a ja za wszelką cenę chciałem go z siebie zrzucić.
- Złaź pokrako... - Krzyknąłem w stronę zdechłego truchła, a dziewczyna, śmiejąc się, pom
ogła mi wyjść spod niego.
- Żyjesz Stasiu? - Zapytała, tym razem pomagając wstać mnie.
- Cóż, jeśli nie wda się zakażenie, to jeszcze trochę tu pociągnę.... Dzięki za uratowanie życia.. Postawie Ci beczkę alkoholu.. Swoją drogą... Mamy trochę mięsa do podziału. - Spojrzałem na sporą ilość przyszłego mięsa i skór.
- W porządku, któregoś dnia się razem spijemy. Ale może najpierw wróćmy do wioski... - Zaproponowała moja towarzyszka.
- Ale to musisz mi pomóc to bydle zabrać... No i te rośliny na dach...
-To się dziś zajebiście nanosimy. No dobra, chodźmy.
- To w sumie owczarnią skończymy i możemy się zabrać za spichlerz.
- Właśnie. Jak już tu jesteśmy, to potrzebujemy jeszcze tylko odrobinę tego zielska... Spichlerz też trzeba w końcu czymś przykryć?
- Cholera.. No dobra, to nazbierajmy więcej... - Odpowiedziałem już zmęczony, co dziewczyna mogła zauważyć.
- No, przy okazji nie dając się zeżreć. - Zaśmiała się.
-Myślę, że to była pojedyncza sztuka.. No to bierzemy się do roboty.

Głupi byłem, że nie wziąłem ze sobą swojego prymitywnego wózka. Spokojnie na niego można by było zapakować wszystkie potrzebne rośliny i narzędzia. Oprócz tego zmieściłby się również ten przerośnięty tygrys. Że też człowiek nie myśli o takich rzeczach zawczasu.

Mimo tego naścinaliśmy kolejną strzechę, pakując ją i obydwoje chwyciliśmy kociaka.

Bobby?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz