Pamiętała
obecną okolicę jeszcze z czasów, kiedy ostatni raz odwiedziła mężczyznę
po wspólnej wycince drzewa. Krajobraz jaki widziała wtedy z wzgórza
zabierał wręcz dech w piersi, kiedy zabudowania gospodarcze pięknie
wyglądały wśród łan falujących zbóż. Jednak tym razem było całkowicie
inaczej. Po przyjemnej porze roku, zawsze przychodzą najcięższe czasy
dla mieszkańców, jesień. Okres przygotowań do ciężkiego starcia z
żywiołem, przyrodą, aby odpowiednio zaopatrzyć się przed zimą. Dla
wampirów było to prostsze życie, zbytnio nie odczuwały zimna, słońce nie
drażniło ich żywota, jedynie banki krwi rzadziej opuszczały swoje
siedliska. Tym samym dostawy nowych mieszkańców jakby zatraciły się w
czasoprzestrzeni, powodują wstrzymanie łowów na wybrzeżu.
Wampirzyca
zatrzymała się w jednym miejscu, obserwując dokładnie całe
otoczenie.Mogła odetchnąć z wielką ulgą, kiedy nie zauważyła żadnego
zagrożenia. No oprócz samego gospodarza, który chyba był w ostatnim
stadium rozwoju swojej mutacji. Musiała schować język za zębami, aby nie
wywołać wilka z lasu. Walka z ponad dwumetrowym stworzeniem na dwóch
łapach, przy osłabieniu organizmu wcale się jej nie uśmiechała, gdyż od
razu była na przegranej pozycji.
- Echem…
Stanisławie? Stasiu? Zresztą mniejsza… - westchnęła, zastanawiając się
jak zwracać się do niego. - Przechadzałam się niedawno pomiędzy Twoimi
polami. Nie czułeś się ostatnio źle, bądź nie miałeś gorączki?
-
Jakby spojrzeć trochę wstecz...Niespecjalnie, dlaczego pytasz? -
zapytał dociekliwie, ściągając buty przed wejściem do głównego budynku
mieszkalnego. - Jakiś znaczący powód tego pytania?
- Odpowiedź
brzmi, tojad. Uważaj na niego, nawet wykarczuj w swoim otoczeniu. -
wzruszyła ramionami, ściągając ubrudzone błotem trapery. Las przez jaki
musiała przejść z swojego miejsca zamieszkania, nie należał do
specjalnie suchych.
- Robi coś złego?
- Naprawdę nic
specjalnego, tylko wysoka gorączka. W ekstremalnej dawce, powolna
śmierć. Możesz być spokojny, końcowy scenariusz łatwy do przewidzenia.
Dziewczyna
zdziwiła się na wielkością pierwszego pomieszczenia, który natrafiła w
przestrzeni przedsionka. W tej perspektywie dom wydawał się jeszcze
mniejszy metrażowo, gdzie zewnętrzna fasada pełniła pozory większej
objętościowo. Zaśmiała się pod nosem na widok dość solidnej wycieraczki.
Z obserwacji wywnioskowała dość dawno, że osadnicy zwracają uwagę na
najmniejsze perspektywy. Pomimo życia tutaj, chcieli w jak największym
stopniu zgrywać iluzję normalności. Nie było to jednak złe, aby chodź na
chwilę poczuć się lepiej. Zapomnieć o piekle, jaki przeżywali każdego
dnia. Za wskazówkami mężczyzny podeszła do solidnego stołu, grzecznie
siadając na jednym z nich.
W tym momencie otwarcie
zawstydziła się swojego miejsca zamieszkania , jakim był Opuszczony
Gród. Tamto miejsce śmiało mogło pomieścić więcej mieszkańców, jednak
szczęście sprzyjało Raven. Najbardziej zadbanym pomieszczeniem była jej
sypialnia, a ostatnie naprawy wprowadziła w konstrukcji dachu, gdzie
belki pod wpływem dużej ilości opadów deszczu, odmówiły dłuższej
żywotności.
Nieoczekiwanie zacisnęła dłonie w pięści, które w
oka mgnieniu schowała pod stołem. Uczucie ssania w żołądku oraz suchość
w gardle świadczyły o jednym. Jej ciemna strona znowu się przebudziła,
pragnąc prawdziwej krwi. Nie zwierzęcych zlewek, które były tylko
chwilowym płynem zastępczym. Organizm wołał o krwistą ciecz prosto z
głównej aorty, żywego organizmu mutanta. Dziewczyna hamowała głód ile
tylko mogła, pozbawiając życia sporą ilość zwierząt.
-
Porównując moje skromne progi niczym chaos, Twój dom to jak szlachecka
willa. - przerwała ciszę panującą w całym domostwie, kiedy wilkołak nie
pojawił się w zasięgu jego wzroku. Szybko się to zmienić nie miało,
kiedy słyszała krzątanie po pobliskim pokoju. - Widać różnice między
osadnikami i moją nacją.
Stanisław zagościł w
jej towarzystwie niedługo potem, wchodząc do pomieszczenia jak gdyby
nic. Uniosła znacząco brew, kiedy zauważyła wyciąganą w jej stronę dłoń z
pięknym jabłkiem. Dziewczyna niepewnie je przyjęła, przyglądając się mu
z ciekawością. Jakby w jakiś konkretny sposób było niesamowite. Nie z
tego świata. Zmutowane? Błąd. Zwykły owoc, wyhodowany przez mężczyznę.
Jej bystry wzrok znowu skanował jego sylwetkę, głowa kiwała przecząco na
jej słowa.
- Ja sam czuje jak samotnik.. W
promieniu najbliższych trzech kilometrów nie ma tu nikogo.. Zajmuje się
polem całymi dniami i zwierzętami. Lubię mieć porządek w domu ze względu
na łatwy dostęp do wszystkiego, jeśli wiem co gdzie jest.
-
Mieszkasz dość ładnej okolicy, która nie ma specjalnych zagrożeń. Gdybyś
zobaczył moje skromne progi, zawał gwarantowany pomimo zdrowego
organizmu. - westchnęła cicho, bawiąc się w najlepsze owocem. Raz po raz
go kulała po blacie, bądź podrzucała na dość małą wysokość. - Czemu
taka profesja w osadnictwie, wilczku?
- Ponieważ od dziecka byłem uczony w tym zawodzie… Głównie dlatego.
Rolnictwo
można nazwać zawodem? Nie znam Cię, jednak można na pierwszy rzut oka
stwierdzić... Że lubisz to, prawda? - zmierzyła go chwilowo wzrokiem,
aby powrócić do poprzedniego zajęcia. - Czyli jesteś przeznaczeniem oraz
wybawieniem tej ziemi. Najpewniej nikt by się tym nie zajął tak
kompetentnie, widać włożone w to serce.
- Czy ja wiem.. Może
to ucieczka do rodzinnego domu? Może zajmuje mi to czas i myśli. Za
każdym razem, gdy robię coś w polu wspominam dom, w którym robiłem
dosłownie to samo. Może to swego rodzaju odskocznia…
- Na
rajskiej wyspie taka “odskocznia” często jest wybawieniem… - w jednym
momencie czas jakby dla niej się zatrzymał. Jabłko lecąc w stronę
krawędzi stołu, wylądowało na podłodze pomieszczenia. Wolne dłonie
dziewczyny szybko znalazły się na uszach dziewczyny. Przeklinała lekarzy
z laboratorium, bycie wampirem i życie tutaj.
- Raven...Wszystko dobrze, bo na taką nie wyglądasz.
-
P-proszę… Omijaj mnie szerokim łukiem, jeżeli tylko możesz. - kiedy
chciała odsunąć krzesło, sama wylądowała chwilę potem na ziemi. Wszędzie
było słychać wyraźnie bicie silnego serca, tym samym przepływ krwi w
żyłach. Cholera. Co robić, co robić, przechodziło jej po głowie, kiedy
wręcz wyrywała sobie włosy. Nie chciała nikogo atakować, tym bardziej
obecnego wilkołaka.
Oparła głowę o własne
kolana, które wcześniej podkuliła bliżej własnego ciała. Czuła mrowienie
w kłach, a ciemniejsza strona wołała. Wręcz błagała o więcej i więcej
życiodajnej posoki.
- Raven… Słuchasz mnie,
halo? - w oka mgnieniu chwyciła za jego rękę, która zatrzymała się przed
jej ramieniem. Czuła pod wpływem jej chwytu tętno. Nieoczekiwanie
szybko wstała z dotychczasowego miejsca spoczynku, kiedy złapała Stasia
za szyję.
- Miałeś odejść… - szepnęła, zbliżając twarz do
jego szyi. Było tak blisko, kilka centymetrów. Kilka łyków i pragnienie
by się zmniejszyło.
Pan Staś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz