12 sierpnia 2019

Od Bobby do samotnika

Kiedy pokazali mi mój nowy dom, otwarłam szeroko oczy ze zdumienia. Gówniana chatka pośrodku jakiegoś bagna, gdzie zapach zastałej wody i roje komarów były najmniejszym problemem, to na pewno nie było spełnienie moich marzeń. Pozostawiona sam na sam z moim nowym lokum jakiś czas spędziłam na rozglądaniu się po okolicy, zaznajamianiu z terenem i takie tam. Mimo, że całkiem dobrze zazwyczaj odnajdywałam się w terenie, to jakby nie patrzeć jedyne drogi jakie musiałam zapamiętywać prowadziły przez miasto, a tam każdy budynek mógł być jakimś punktem nawigacyjnym.

Wnętrze chaty na bagnach było równie mało zapraszające co pobliska okolica, zaniedbane i porzucone. Nie było bardzo źle, może kilka dziur w dachu, kupa pajęczyn, masa kurzu i stęchłe powietrze. Resztę dnia poświeciłam na sprzątanko, kończąc późną nocą. Leżąc już w łóżku rozmyślałam o tym, co ja właściwie mam robić w tej mojej pracy. Wybrałam ją głównie ze względu na możliwość freelancerskiego podejścia do przyjmowanych zleceń, zostawiając mi dużo czasu dla siebie. Bo ile do cholery można zbudować domów i jak często można naprawiać mury? Następnego dnia prowizorycznie zatkałam dziury w dachu, dopisując jego naprawę do listy rzeczy do zrobienia. Była to jak na razie jedyna rzecz, jaka zawisła na pustej ścianie w moim domu, po tym, jak zrobiłam swoje zakupy w lokalnym sklepie papierniczym. Oczekując na pierwsze zadanie, jakie zostanie mi zlecone zajmowałam się porzuconym budynkiem, starając się zrobić z niego coś przytulniejszego, co utrudniały mi gniazda korników, które zżerały zewnętrzne deski w tak zawrotnym tempie, że czasem wyglądało to jakby te dymiły się i miały zaraz stanąć w ogniu. Nie wiedząc, co mam z nimi zrobić, stwierdziłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie zajrzeć do wioskowej biblioteki, być może znalazłoby się tam kilka egzemplarzy, które mogłyby mnie zainteresować.
Szczerze nie byłam pewna, jak w wiosce należało spełniać swoje obowiązki i jak mieli znaleźć mnie ludzie, którzy by mnie potrzebowali, więc na drzwiach zostawiłam kartkę z napisem „ZARAZ WRACAM” i ruszyłam do wioski, starając się zapamiętać drogę, ale głównie przyglądając się otoczeniu. Do biblioteki trafiłam bez problemu, nie musiałam nawet pytać się nikogo jak tam trafić. Wchodząc do pomieszczenia przytłoczyła mnie cisza i zapach wszechobecnych najróżniejszych książek gazet i czasopism. Może i nie mieli tu najnowszego Tattoofestu, jednak wybór był ogromny, jak na zadupie na którym się znalazłam. Przeczesałam interesujące mnie działy wzdłuż i wszerz zbierając te pozornie przydatne tomiszcza. W nagrodę za dobre sprawowanie dobrałam sobie jeszcze jakąś intrygującą książkę fantasy, wiedząc, że nie dam rady skupić się tylko na jakimś zawodowym nudzeniu, pamiętając trudności ze skupieniem nad podręcznikami już z czasów szkoły. Kiedy wzięłam ją do ręki, poczułam paskudne mrowienie, jakby miliony mrówek biegały po moich rękach i nogach i setki cienkich igieł wbijało się pod skórę jednocześnie. Upuściłam trzymane przeze mnie książki i upadłam na kolana. Po chwili dziwne uczucie znikło tak nagle, jak się pojawiło. ”Co to ku**a było?” Przebiegło mi przez myśl, ale nie powiedziałam niczego czując wzrok innych bywalców biblioteki. Patrzyli na mnie jeszcze chwilę, ale nikt nie zareagował w żaden sposób. Albo takie dziwne napady były normalne na wyspie, albo wszyscy byli tu egoistami, jedno z dwóch. Pozbierałam upuszczone przeze mnie tomy i zabrałam się z nimi do domu.

Być może dobrze wybrałam zawód, albo te książki były zajebiście dobrze napisane, ale pochłonęły mnie w zupełności. Dawkowałam sobie informacje i robiłam dużo notatek. Następnego dnia podjęłam się wyprawy gdzieś do lasu, sprawdzić na ile okoliczne drzewa nadają się do budowy, zgodnie z nabytą wiedzą. Brak jakiegoś drwala w wiosce wymagało pracy zarówno przy budowie jak i pozyskiwaniu surowców. Znalezienie jakiś przydatnych rzeczy albo zebranie żywicy też byłoby dobrym pomysłem. Po długim szwendaniu się po lesie dotarłam do jakiś ruin przy górach Jangcy czy jak im tam było. Drzewa, które tam rosły wydawały się być w dobrym stanie, ale jakoś zajęłam się bardziej podziwianiem widoków niż swoim głównym celem. Wykonawszy spały do żywicowania przechodziłam przez Złudnicze Aleje, oglądając porośnięte mchem mury i nadgryzione zębem czasu kryształowe wyłożenia. Siadłam pod jednym z bardziej solidnych obmurowań i zaczęłam szkicować te niesamowite widoki. Mój wybrakowany ołówek nie mógł jednak wystarczająco oddać atmosfery tego miejsca i zaczęłam mazać kartkę poprawiając rysunek, który wychodził coraz gorzej, aż w pewnym momencie wyrwałam kartkę zmięłam ją w kulkę i cisnęłam przed siebie. Od pobudki na wyspie byłam jakoś rozdrażniona, postanowiłam wziąć się w garść. Żeby nie zostać bez broni podeszłam pod drzewa które nacięłam na żywicę i podniosłam opartą o jedno z nich siekierę o trzonku zbyt grubym, by można było wygodnie ją trzymać, by nie pozostawiała na rękach masy odcisków. Odetchnęłam i wróciłam na miejsce ze szkicownikiem i siekierą. Teraz praca wyszła mi jeszcze gorsza. Po raz kolejny wstałam i podeszłam do wyrzuconej kulki papieru. Gdy przykucnęłam, usłyszałam szmer dobiegający zza omszałego murku. Podniosłam głowę mierząc wzrokiem pobliski teren. Powoli wstając czujnie obserwowałam, jak zza rogu wyłania się jakaś postać.

-Kto Ty?- zapytałam tajemniczej postaci.

-Rysowanki sobie urządzamy w lesie?- usłyszałam zamiast oczekiwanej odpowiedzi.

Samotniku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz