17 stycznia 2020

Od Bobby CD Pana Stasia

Praca razem ze Stanisławem wydawała się nagrodą samą w sobie. Był wyrozumiały i pomocny, co pozwoliło mi na zyskanie znacznego doświadczenia w budownictwie. Gdybym nie zgodziła się mu pomóc czułabym się jak ostatni śmieć, ponadto była to moja praca. A wiem, że ten człowiek w ramach nagrody ma wszystko, czego akurat potrzebuję.
Ta „umowa” o pomoc była jeszcze dość niezobowiązująca, nie znałam wszystkich szczegółów, wiedziałam jak różnie można interpretować rozmiary małej szopy. Czy to pod warsztat do majsterkowania? Może zainteresował się łowiectwem, bo przecież na ilość mięsa znajdujące się w jego lodówce wydałby fortunę. Niemniej jednak miałam zaplanowany zimowy okres z luźnym grafikiem, w trakcie którego stopę poza granicę wioski wystawić miałam zaledwie kilka razy.
W następującym tygodniu przekazałam Stasiowi moje urlopowe plany. Mimo wszystko chciałam pomóc mu jeszcze albo końcem zimy, albo wczesną wiosną, kiedy dobre, suche zimowe drewno, którego zbiórka czekała mnie w niedługim czasie, nasiąknie już impregnatami z przepisu znalezionego w mądrych książkach.
Wspaniałe plany na odpoczynek poszły się je*ać, kiedy spotkanie ze zmorą odebrało mi przyjaciela, resztę godności oraz chęć do pracy i życia. Moja zapijaczona morda nie oglądała światła dziennego dłużej, niż byłoby to zdrowe dla przeciętnego śmiertelnika. Niby człowiek zdaje sobie sprawę, że gdy na wyspie przestaje widywać nagle któregoś ze znanych osadników, to oznacza to śmierć, w dodatku często niegodną i bestialską. Jednak gdy nie jest się świadkiem z pierwszej ręki, to psychika jest w pewien sposób to ignorować, zepchnąć żal gdzieś w najgłębsze zakątki świadomości, w ciemność i zapomnienie.
Po pewnym czasie nie mogłam już pogrążać się w żalu. Właściwie to czułam, jakby coś się we mnie obudziło. Coś, co kazało przetrwać. Walczyć. Co wyłączało moje myślenie gdy pracowałam, pozostawiając błogą pustkę ignorancji. Jakbym miała mało zmartwień, przed wiosną zaczął mnie naglić czas, a ja zaczęłam mieć problem z oczami. Z początku myślałam, że było to związane z długim płaczem. Moje powieki były opuchnięte, a obraz czasem był rozmazany, a czasem ostrzejszy bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Był to tylko skutek mutacji. Wiedziałam, że nie dotknęła mnie żadna choroba, gdy wyczułam przypominające palce, chudawe narośle w okolicy moich bioder. Rosły w zastraszającym tempie, czasem bardziej a czasem mniej boleśnie, a gdy odkryłam, że mogę nimi poruszać prawie dostałam świra. Pozostawała jeszcze kwestia odrobinę większych niż zazwyczaj kiełków, które na szczęście nie wystawały zbytnio, ani nie przeszkadzały w jedzeniu.
Rychło zbliżał się koniec zimy, zwiastowany przez coraz częściej dosięgające tych okolic wioski, które leżały na bardziej otwartym terenie ciepłe promienie słońca i kurcząca się powoli warstwa śniegu. Do tego momentu moje nadliczbowe kończyny mierzyły już długość przedramienia i czasem odruchowo wierciły się niecierpliwie pod nogawkami. Po trzy z każdej strony, obciągnięte miękką, miejscami szarawą skórą. Idealnie niepasujące do żadnej poza spódnicą części garderoby, jaką posiadałam. A odmrożenie tych nieproszonych witek nie uśmiechało mi się.
Obudziłam się na ostatni gwizdek, trzeba było zbudować szopę Stasiowi. Być może już ją skończył, mógł przecież zniecierpliwić się, że zatrudniony budowniczy obija się, żałośnie marnując jego wolny czas, który mógłby zostać spożytkowany w inny sposób. Chciałam udać się w kierunku dobrze znanej mi już farmy, ale dopiero po jakiś zakupach. Początkowo zakładałam oszczędzanie na jedzeniu przez tę zimę. Moje ciało zdecydowanie nie zgodziło się na takie barbarzyństwo, potrzebując znacznie większych zasobów energetycznych nisz wcześniej. Co gorsza, mój apetyt nie mógł zostać zaspokojony żadną ilością warzyw. Jasne, mogły być dodatkiem do posiłku, ale równie dobrze mogłabym wpieprzać ziemię albo igły sosnowe. Odkryłam to przy okazji epizodycznego czyszczenia lodówki, gdy w ciągu jednego dnia przygotowałam i zjadłam dwa obiady, przy kolacji nie zadając sobie tego trudu i zwyczajnie pochłaniając ledwo opieczoną resztę mięsa, jaką miałam przygotowaną w chłodzie prowizorycznej spiżarni. Głupio mi było pytać, jak Stasiowi udało się posiąść lodówkę, ale łatając dziury i ściany nie zobaczyłam tego cudu w żadnym innym budynku w wiosce. A przydałaby mi się szczególnie teraz, gdy dużo za dużo dawał mi się we znaki mój nadnaturalny apetyt.
Ubrałam się i wyszłam z domu. Przeszłam się po rynku, zahaczając przy okazji o myśliwych. Do sprzedawanego przez mich mięsa miałam największe zaufanie, chociaż patrząc na niektórych z nich trudno było uwierzyć, że sami byli w stanie zabić jakiekolwiek zwierzę. Niemniej moje owocne zakupy dobiegły końca, a ja straciłam rachubę czasu. Miałam ładny kawałek drogi do przejścia między rynkiem a domem i domem a farmą Stasia, więc w to drugie miejsce dotarłam chwilę przed zachodem słońca. Nie bałam się świadomości powrotu do domu samej, ponieważ w okolicy mojego bagna często pałętali się strażnicy. Muszę przyznać że byli bardziej wrzodem na dupie niż skuteczną ochroną, nierzadko widywałam ich przynajmniej podchmielonych, prawie ciągle szczających po krzakach. Zastanawiam się, czy byli by w stanie obronić kogokolwiek, włączając w to ich samych. A żeby im kiedyś coś w tych krzaczorach siura odgryzło.
Wychodząc na otwartą przestrzeń przy gospodarstwie poczułam się jakoś lepiej. Tak, jak czuje się człowiek krążący cały dzień po mieście, by w końcu wrócić na swoją dzielnicę, którą się dobrze zna. Natychmiast w mojej głowie pojawił się znajomy widok boiska w sąsiedztwie, gdzie zawsze późnymi letnimi popołudniami dzieciaki te starsze i te młodsze grały w koszykówkę śmiejąc się.
Podchodząc bliżej zobaczyłam, że drzwi od domku na farmie były uchylone. Weszłam po cichu do środka, mając w głowie wszystkie złe scenariusze, w których ktoś się tu włamał. Nie zobaczyłam wewnątrz jednak niczego co by świadczyło o takim stanie rzeczy. Westchnęłam i zawołałam Staśka. Odpowiedziała mi głucha cisza. Stwierdziłam, że napiszę mu na kartce wiadomość, bo pewno karmi zwierzęta czy wykonuje jakieś inne fascynujące farmerskie obowiązki. No jakoś żaden skrawek papieru nie leżał w pobliżu.
- Bobby! - za moimi plecami znienacka zabrzmiał znajomy głos. Tak niespodziewany i pełen wigoru, że prawie podskoczyłam.
- Kurrr*a człowieku, nie wolno tak straszyć porządnych ludzi- wypaliłam odwracając się do niego.
- A wolno tak wchodzić komuś bez pozwolenia do domu?
- Drzwi były otwarte, inaczej tłukłabym się po drzwiach. - sprostowałam. Było to słabe wytłumaczenie, jednak ja po prostu zmartwiłam się, zwłaszcza przez ostatnie przeżycia. Staś ściągnął brwi.
- Co cię tutaj sprowadza?
No i zaczęło się. Powiedziałam mu o mojej niezwykle mało pracowitej zimie i o drobnym opóźnieniu w pomocy dla niego, pomijając powód takiego zbiegu zdarzeń. Mój rozmówca mało się odzywał, pokiwał tylko głową. Co więcej, patrzył się na mnie jakbym miała coś na twarzy. Ponieważ słońce właśnie schowało się za horyzontem, gospodarz musiał zapalić jakieś światło. Powiedział mi, że nie najlepiej wyglądam.
Dobra, muszę przyznać, że ostatnimi czasy nawet nie patrzyłam w lustro. Nie mogłam normalnie spać, z jednej strony nie mogąc się ułożyć wygodnie w łóżku, a z drugiej zwyczajnie prześladowało mnie to wszystko, więc „pomagałam” sobie tym i tamtym. Mogłam wyglądać zarówno nie najgorzej, jak i wręcz koszmarnie. Szukanie okazji do opowiadania o moim żałosnym nie radzeniu sobie nie leżało w moim interesie, więc zbyłam Stanisława. Ale ten uparcie drążył. Wnerwiłam się. Nie chciałam, żeby dowiedział się za dużo – z pewnością odwróciłby się ode mnie. Na dźwięk ostatnich słów nie wytrzymałam. Kim on był, żeby mówić mi jak mam się czuć? Mam prawo do moich uczuć, to one wciąż czynią mnie człowiekiem. W jednej chwili złapałam go za szmaty i powaliłam na podłogę. Opanowałam się dopiero widząc jego bardzo zdziwioną minę. Uderzyłam z krzykiem pięścią w podłogę obok jego głowy. Ból w knykciach pomógł mi oprzytomnieć. Uklękłam przy nim i zaczęłam rozcierać dłoń, unikając jego spojrzenia.
- Przepraszam cię, nie wiem co we mnie wstąpiło.

Stasiu? Bijemy się dalej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz