15 stycznia 2020

Od Tibbie CD Bezimiennego

     Patrzyła wprost na mężczyznę, który zajmował miejsce na jej skromnym krześle. Trzeszczało niebezpiecznie pod jego ciężarem, tym bardziej Tibbie obawiała się o życie jej ulubionego stołka. Po co ona w ogóle go wpuściła? Zaraz, wróć - pozwoliła zostać, bo nie da się ukryć, że po prostu się wprosił do środka. Może i kobieta po prostu nie potrafiła być asertywna, to też zgodziła się, aby został, a może było jej go żal i zdecydowała się na przyjęcie? Pewnie ani jedno, ani drugie - wyszła z założenia, że przecież jej nie zabije, a to być może jedyny kontakt z drugim, żywym stworzeniem przez kolejne miesiące? Od początku jej pobytu na wyspie nie zamieniła z nikim ani słowa, nie licząc kąśliwych uwag wymienionych z zagubionym osadnikiem albo samotnikiem, a i te kontakty mogłaby policzyć na palcach. Nie, żeby była w jakikolwiek sposób towarzyska, ale wychodziła z założenia, że kontakt z kimś swojego gatunku był kluczowy dla prawidłowego rozwoju. Nawet, jeśli było się na wyspie bez drogi ucieczki i ze zmutowanym, zwierzęcym genem.
     Było o tyle dobrze, o ile mężczyzna nie wydawał się być dla niej zagrożeniem. Dodatkowo, był zraniony. Może brzmiało to okrutnie, ale nie zamierzała mu w tym pomagać, dopóki w jakiś sposób nie zyska jego zaufania. Ranna noga utwierdzała ją w przekonaniu, że jest mocno osłabiony i, co najważniejsze, nie zaatakuje pierwszy. Żeby nie było, ona też nie zamierzała, ale kontakt samotnik - samotnik zawsze bywał niebezpieczny i ryzykowny, a na wyspie każdy musiał martwić się o siebie. Tu nie istniało coś takiego jak empatia i bezinteresowność, liczyło się tylko przeżycie, czasem kosztem drugiego człowieka. Zostawali tylko ci najsilniejsi, a selekcja naturalna nabierała nowego znaczenia w obliczu tych wszystkich czyhających niebezpieczeństw - w większości nie mogli liczyć nawet na siebie nawzajem.
     Ponownie zmierzyła go czujnym spojrzeniem, krzyżując ręce na piersi. Jej oczy zaczęły się niespodziewanie zamykać, a ciało domagało się snu, jednak nie mogła sobie na to pozwolić, dopóki nie była sama. Jeszcze by tego brakowało, żeby zabił ją podczas snu. To już byłby cios poniżej pasa, dosłownie i w przenośni. Mężczyzna siedział odchylony, z przymkniętymi oczami. Ona nigdy nie pozwoliłaby sobie na coś takiego w obecności nieznajomego, to chyba świadczyło o jej potwornie dużej nieufności - widocznie jej gość nie miał z tym tak dużego problemu, jak ona.
     – A ty czym jesteś? – jej chłodny głos w pewnym momencie przeszywa na wskroś gęstą atmosferę panującą w pomieszczeniu. Jej system obronny był bardzo złożony, do tego stopnia, że czasem nie rozumiała sama siebie. Po pierwsze, najważniejsze dla niej było rozeznanie się w sytuacji. Ocena swoich szans i szans przeciwnika, poznanie jego słabości. Teraz wkroczyła na drugi etap, którym było poznanie nieznajomego. To było dla niej naturalne, że w razie zagrożenia wykorzystuje wszelką wiedzę, jaką wcześniej posiadła. Czasem ogarniał ją wstyd, kiedy uświadamiała sobie, że w razie jakiegokolwiek zagrożenia, byłaby w stanie posłużyć się drugą osobą.
     Nieznajomy siedział w bezruchu przez dłuższy moment, a (na ogół cierpliwa) Tibbie zaczęła uderzać stopą o podłogę w oczekiwaniu na odpowiedź. I ta w końcu przyszła, zaszczycił ją swoim grobowym tonem, mówiąc, że nie chciałaby wiedzieć.     
     – Jednak dobrze by było, jakbym wiedziała – odpowiada, równie bezemocjonalnie, jak ostatnio. 
     – Demon – odparł po krótkim zastanowieniu. Zwęziła oczy w zamyśleniu, oceniając sytuację.
     – I długo będziesz tu siedział?
     – Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy – zakomunikował, uchylając w końcu powieki.
     – Wiesz ile znaczą takie zapewnienia? – przewróciła oczami. – Nic.
     Uśmiechnął się krzywo.
     – Owszem - przyznał. –  Ale masz tylko je.
     – W porządku – wskoczyła na blat, krzyżując nogi w powietrzu. – W takim razie sobie posiedzimy.
     W pokoju było ciemno, ale ona o dziwo wszystko dobrze widziała. Zauważyła u siebie tę zdolność już jakiś czas temu, na samym początku będąc bardzo zdziwiona. Z czasem przyzwyczaiła się do tego, pozwalało jej to w niewielkim stopniu poznać swoją modyfikację, choć nadal nie wiedziała czym jest. Wiedziała, że to prawdopodobnie kwestia czasu, nim przejdzie przez kolejne etapy przemiany, aż koniec końców będzie mogła przemieniać się dowolnie w zwierzę. Tylko jakie? 
     Obcy mężczyzna nie odezwał się ani słowem, co jakiś czas tylko zmieniał położenie swojej nogi, najwyraźniej mocno mu doskwierała. Wydawał jej się osobliwy, z podejściem innym, niż takim, jakim reszta samotników dysponowała. Na jego miejscu po prostu odebrałaby domek siłą, w najlepszym przypadku ogłuszając mieszkańca, a ten po prostu postanowił, że wprosi się w grzeczny sposób. Nie wiedziała, ile siedzieli w kompletnej ciszy, która dzwoniła im w uszach. Nie była niekomfortowa, nie była też przyjemna - po prostu była, tkwiła w między nimi, a Tibbie miała wrażenie, że mówiąc coś, posłałaby tylko słowa w pusty eter. W którymś momencie jej oczy zaczęły się zamykać, jednak usilnie starała się nie zasnąć. To prawdopodobnie byłby jej koniec, jednak kiedy jej wątła ręka opadła bezwładnie na blat, zaczęła się powoli poddawać snu. Tkwiła tak dłuższą chwilę, siedząc w półśnie, kiedy krzesło zaczęło szurać. Momentalnie wyprostowała się jak struna i otwierając szeroko oczy, posłała obcemu ostrzegawcze spojrzenie.
     – Siedź – powiedziała stanowczo, wyciągając przed siebie palca wskazującego zwieńczonego długim paznokciem. Prawdopodobnie miała okrągłe, zaszklone snem oczy, ale odzyskała rezon tak samo szybko, jak go straciła.
     – O co chodzi? – spytał, wyraźnie zaciekawiony, na co ta posłała mu dziwne spojrzenie.
     – Jak o co? Masz nie wstawać, chyba że chcesz siku albo stąd wyjść – wymamrotała. Późna pora chyba nie działała pozytywnie na ich dwoje, choć mężczyzna nie wydawał się śpiący albo chociażby znużony nocą, w przeciwieństwie do samej Tibbie, której oczy stawały się coraz bardziej szklane i okrągłe od senności.
     – Jednak się boisz, jak przekonać Cię, że moje słowo jest jednak coś warte? – spytał.
     – Głupota – prychnęła. – Strach, a bycie ostrożnym, to dwie różne rzeczy. Jakby miała inne nastawienie, to pewnie już byś nie żył. Dźgnęłabym cię dosłownie tyle razy, ile tylko razy odważyłeś się zamknąć oczy w moim towarzystwie. To nie ja powinnam się przekonywać do ciebie – posłała mu nieprzychylny uśmiech, zeskakując z blatu.
     – Doprawdy? – spytał, jednocześnie unosząc brew.
     – To chyba pytanie retoryczne – zadrwiła. Nie spodziewała się po nim takiej reakcji, jaka nastąpiła. Mężczyzna na ułamek sekundy przybrał inną, całkowicie nieludzką formę, jakiej ona nigdy nie widziała. Było to dla niej nieprawdopodobne, patrzyła na niego ze zmrużonymi oczami, wciąż krzyżując ręce na piersiach. Momentalnie otoczyło ją uczucie zimna i niepokoju, bo nie mogła tego nazwać strachem. Naturalnie, rzadko kiedy się bała. Widząc szyderczy uśmiech nieznajomego, nie dała po sobie poznać, że wywarło to na niej pewnego rodzaju wrażenie. Mężczyzna odmienił się tak szybko, jak zmienił, a kobieta patrzyła tylko na niego spod kurtyny gęstych rzęs.
     – A noga to cię przypadkiem nie boli? – odrzuciła gęste włosy na plecy. – Nie wiem, co chciałeś tym osiągnąć – powiedziała, mimo wyraźnej ulgi, kiedy ten z powrotem stał się człowiekiem. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, wszelkie dziwne dolegliwości odeszły. – Spodziewałam się, że będąc demonem nie wyglądasz jak potulny piesek, więc głupstwem było nadwyrężanie swojego zdrowia na rzecz mojego strachu, którym to zbytnio się nie nakarmiłeś, co? – drwiący uśmiech nie schodził z jej twarzy, w końcu zajęcia z aktorstwa, kiedy jeszcze była piętnastolatką, nie poszły na marne.
     Nie miała ochoty, o dziwo, na jakiekolwiek słowne - lub nie - potyczki. Było grubo po północy, a Tibbie o tej porze nie była w stanie funkcjonować, po kilku nieprzespanych nocach jej ciało dramatycznie domagało się snu. W duchu przeklinała towarzystwo mężczyzny, tylko jej zawadzał. Gdyby nie on, odpoczęłaby wystarczająco przed kolejnym, ciężkim dniem, a tak, tylko minęła się ze swoim celem. Nie chciała zasypiać w jego obecności, to byłoby tak strasznie lekceważące i naiwne, że nie potrafiła do siebie dopuścić podobnej sytuacji. Mimo to, nie była w stanie wygrać ze swoim organizmem i kiedy z powrotem zajęła miejsce na blacie, nie doczekała się odpowiedzi mężczyzny. Jej ciało zsunęło się delikatnie na mebel ustawiony obok, a policzek zetknął z drewnianą powłoką, gdy zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz