19 stycznia 2020

Od Raven CD Pana Stasia

Macierzyństwo okazało się trudniejsze, niż mogła to sobie wyobrażać w najczarniejszych scenariuszach, kreowanych przez własny umysł. Ani ona, ani Stanisław nie myśleli, że ich słodki aniołek, okaże się być wcieleniem najprawdziwszego diabełka. Spoglądając na całe dziesięć lat istnienia ich nietypowej rodzinki, każdy dzień zaskakiwał pod każdym względem. Kochana córeczka w oczach ojczulka, nie traciła gardy w dalszym rozwoju. Dlatego też Raven nie zdołała wyzbyć się potrzeby samotności, przez co nieraz opuszczała swoich bliskich na kilka godzin. Jednak zdarzały się momenty, iż wszystko przerastało ją ponad rangę. Tak samo też było teraz, mija czwarty dzień jej ucieczki do starych przyzwyczajeń.
Właśnie też wtedy wyłączyła wszelkie emocje, stając się na nowa i nieokrzesaną samotniczką z dzikiej głuszy. Jednego dnia wymordowała cztery bestie, nie szczędząc na walkę swojego ciała. Wystawiała się bez większego problemu, stawiając na ataki i zabawę w kotka i myszkę. Dopiero wiele godzin później, gdy spojrzała na swoje dłonie i ciało pokryte krwią, zrozumiała, jakim tchórzem była. Zamiast będąc oparciem i fundamentem podparcia dla własnego dziecka i mężczyzny, którego zdążyła zapałać głębokim z czasem uczuciem, bała się popełnienia błędów. Wspomnienia swojego dzieciństwa i popełnianych potem przed siebie błędów, okazały się dotkliwe dla niej samej. Wspominając każde słowo i zachowanie, widziała w sobie własnego, beznamiętnie wyglądającego ojca. Umiał tylko wydawać szorstkie nakazy, zakazywał wiele, wiecznie nastawiał do odpowiedniego zachowania. Nikomu też nie życzyła takiej matki.
Co prawda, próbowała dzień później wrócić do Stanisława i ich dziecka. Jednak obserwując z ich daleka szybko uznała, że świetnie poradziliby sobie bez niej. Była niczym rzep u psiego ogona. Stanowczo wadziła, okazując złe nawyki ich rosnącej Lily, słońcu w ciemności ich życia na wyspie.

- Nawet najprostsze rzeczy nie wychodzą… Beznadziejności szarego życia, prawda Percy Blizno? - zmarszczyłą delikatnie brwi, gdy zauważyła spływającą po palcu śladową ilość krwi. Igła w jej dłoniach potrafi być zabójcza, zaiste wydarzenie. Spojrzała na śpiącego nieopodal Tygrana, który widocznie najedzony, miał po dziurki w nosie otoczenie. Czując jednak na sobie wzrok właścicielki, podniósł leniwie głowę do góry. Zdołała tylko pokiwała głową na znak dezaprobaty, gdy zauważyła jego samoistnie zamykające się powieki. - Chociaż jakimś towarzystwem jesteś, wiesz? Marny słuchać, ale jednak jakiś...

Przyłożyła opuszek palca do wargi, aby zmazać całkowicie posokę. Nie chciała przecież pobrudzić wyszywanego dotąd misternego wzroku na koszuli, jaką miał nosić już niedługo pewien marudny wilkołak. Westchnęła cichutko, wpatrując się piękne widoki z jej ulubionego klifu. Nie liczyła już nawet, ile razy próbowała tutaj popełnić samobójstwo, sprawdzając wytrzymałość swojego organizmu. Bądź zbierała tutaj własne myśli, aby znaleźć siły do własnej egzystencji. Wyciągnęła przed siebie dłoń, jakby chciała uchwycić słońce. Gdzieś tam było zwykłe życie, upragniona codzienność życia, jakie straciła przez fanatyków-twórców. Coraz częściej odczuwała swoistą bezradność, jakby stare stany z poprzedniego życia, wracały niekoniecznie dobrze wpływając na jej życie.

Całkowite wyłączenie się od rzeczywistości było niebezpieczne, często będące przyczyną tajemniczego zgonu. Wampirzyca miała jednak wszystko pozostawione w najdalszych zakątkach, przemyślenia okazały się ważniejsze. Znowu powróciła do wyszywania zielonego motywu roślin przy otworze na szyję. Dopiero ostrzegawcze warczenie zwierzęcia i narzucenie jakiegoś materiału na jej ramiona, spowodowało przebudzenie. Było jednak za późno, zdołała odwrócić głowę w bok. Oniemiała.

- Nie powinieneś… - zaczęła niepewnie, równie szybko odwracając wzrok na swoje dłonie. Przegryzła wargę, coraz częściej przy nim gubiła pewność siebie.
- Znalazłem zacną pijawkę po dłuższym czasie, niż mogłem to sobie wyobrazić. Coś sobie ubzdurała, huh? - spojrzał na nią oskarżycielskim wzrokiem, jednak usiadł w małej odległości obok niej.
- Jestem dzikim samotnikiem, potrzebowałam chwili dla siebie…
- Nie, Raven. Znowu coś pałęta się po makówce, kiedy zechcesz mi zaufać, co?! - spięła się momentalnie, odkładając na dotychczasową robótkę ręczną na bok. Nie wyobrażała sobie, że poświęci cenny czas na jej poszukiwania. Czasem naprawdę ją zadziwiał, on i jego dobroć. - Jeszcze siedzisz z tym stworem, wracaj ze mną do domu.
- Nie miej do niego złości, panie wytworny futrzaku. Złą osobę wybrałeś sobie, na wzór idealny dla dziecka. Tak bardzo przypominam własnego ojca, aż słowa nie chcą mi przejść przez gardło.
- Mogę tylko wyobrazić sobie, jakie miałaś dzieciństwo, Raven. - zarzucił jej, przecierając twarz z widocznego gołym okiem zmęczenia. Widocznie coś go gryzło, najpewniej też uczucie frustracji wypełniało jego ciało. Zaś jadowite słowa zatrzymały się w jego gardle, nie chcąc już psuć niczego na ten dzień. - Kiedy wreszcie zrozumiesz, że możesz mi zaufać? Mogę być oparciem, sumieniem… Cholera, mamy razem dziecko.

Nie wytrzymała zbytnio, zbyt wiele wycierpiała przez własne rozterki wewnętrzne. Chciała się przemóc niejednokrotnie, poprosić go o rozmowę. Jednak wspomnienia i utrata niegdyś znaczącej dla niej osoby, okazała się zbyt bolesna na wiele lat. Potrząsnęła jedynie zaprzeczająco głową, zabierając swoją dłoń z jego objęcia. Nieoczekiwanie wstała z dotychczasowego miejsca, zbierając rzeczy na szybko do torby.
- Kocham Ciebie szczerze, całym swoim martwym sercem… Ciebie i naszego potworka, Lily. - nie odwróciła się jednak do niego twarzą. Nie chciała za nic, aby mężczyzna dostrzegł jej łzy. Zawołała swojego zwierza, potrzeba samotności była zbyt potężna. - Ufam Ci, ale nie umiem się przemóc, rozumiesz? Wrócę jutro do waszego domu…
- Raven…
- Niegdyś znana jako Arleight Castelle, obecnie numer badawczy zero jedenaście. Raven. Miło mi Cię poznać. - tyle ją widział, pozostawiając tylko gorycz i pustkę w głowie gospodarza.

~ * ~

Zdołała wziąć się w garść przez resztę dnia, aby następnego dnia z rana zagościć na gospodarstwie. Tym razem zaniepokojony czarny zwierz nie odstępował jej na krok, pomimo znaczącej ingerencji z strony dziewczyny. Nie doszło do skutku wyklinania, czy bajeczne i świeże mięsko surowe. Kroczył za nią pełen dumny, bacznie śledząc otoczenie swoimi ślepiami. Nie zamierzał odpuścić, widocznie zbyt długo nie był w centrum zainteresowania wampirzycy. Raven szczerze bała się o reakcję Stanisława, tym bardziej o pomysłowość i ciekawość własnej córeczki. O mało nie strzeliła sobie lepa w twarz, gdy “kochana księżniczka” w najlepsze po szybkim zaznajomieniu, znalazła pseudo konia do podróżowania po terenie. Gorzej swoistego stróża terenu i środka transportu przyjął właśnie wilkołak, który nieźle opieprzył swoją towarzyszkę.

Dzień mijał zastraszająco wolno, jednak dwójka młodych rodziców próbowała jakoś normalnie funkcjonować. Gdy Stanisław urzędował w swoich ziemskich włościach, kruczowłosa zajmowała się domem i nauką swojej córki. Może przyszło im żyć na prymitywnej wyspie, jednak przekazywanie wiedzy i nauka nie mogła odejść w niepamięć. Dąsanie się i marudzenie Lily było mocnym graniem na nerwach matki, obie jednak musiały znosić swoje pląsy.

- Wilczek się martwił, naprawdę… - odezwała się młodsza z kobiet, gdy szły odwiedzić pewnego bruneta w lesie. Drzewo zniknęło w zastraszającym tempie, zaś ambitne pomysły właściciela terenów były nieskończone. Zasoby często nie nadążały za pomysłowością, co często prowadziło do zirytowania i negatywnych emocji. - Nie mógł się skupić na pracy.
- Odpoczęliście chociaż od ponurej pijawki. Zabierz bestyjkę w teren, tylko uważaj. - zaśmiała się, czochrając córkę po głowie.
- Porozmawiasz z tatusiem?
- Postaram się, obiecuję…

Odetchnęła tylko uspokajająco, poprawiając swoją białą sukienkę przerobioną z koszuli mężczyzny. Obawiała się z nim spotkania, tym bardziej jakiejkolwiek dłuższej rozmowy. Wiedziała, że zawiniła na całej linii. Poprawiła czerwoną szarfę na swojej talii, zaś luźne kosmyki ujęła za ucho. Przecież nie zrobi krzywdy, przeszło jej przez myśl, gdy ujęła koszyk wiklinowy w dłoń. Mogła szczerze stwierdzić, że wiosna na dobre zagościła na wyspie. Liście już dawno wyszły na wierz, ptaki dawały swoisty akompaniament w okolicy. Niesamowite. Po rozłożeniu koca i jedzenia, poszła szukać znanej jej sylwetki na tle drzew i krzewów.

- Ładny mamy dzień, prawda? - zaskoczyła go znienacka, jak to miała w zwyczaju psuć mu humor. Po prostu przytuliła się do jego pleców, gdy rolnik rozciągał się po pracy. Musiał widocznie postawić na przerwę.
- Cholerna pijawko!

Oto tym sposobem zaczęła się istna pogoń przez las, gdyż wystraszony Stanisław musiał ratować swoją dumę. Starsza od niego dziewczyna się tylko śmiała się w najlpesze, cwaniacko unikając zwierza ile tylko zdoła. Dopadł ją po pół godzinie, gdy przycisnął ją do trawy własnym ciałem.

- Nie wiedziała, że lubisz takie zabawy Panie Stanisławie. - udała zadumanie, gdy poprawiła zaczęła bawić się kołnierzykiem jego koszuli. - Ale muszę powiedzieć… Że trening idealny, wiesz?
- Mówiłem, że nie masz mnie straszyć, a Ty?! Robisz to ciągle…
- Cichaj słodki na wskroś futrzaku. - mruknęła, ciągnąc go bliżej. Tym samym sposobem po prostu pociągnęła go do siebie, aby złączyć ich usta w słodkim pocałunku.

Pan Staś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz