15 stycznia 2020

Od Bezimiennego CD Tibbie

   Po głębokim ciemny lesie niosła się wiadomość „obcy”. Kroki niosły się echem od jeszcze nie w pełni odzianych drzew. Był to dopiero początek wiosny, gdzie pierwsze pączki zaczynały dopiero występować na nagich gałęziach. Nocny chłód jednak potrafił być jeszcze przenikliwie wrogim, idealnie odwzorowując tym charakter miejsca, w którym przyszło teraz żyć grupce nieszczęśników.
   Jednym z nocnych wędrowców był mężczyzna ukrywający się pod długim czarnym płaszczem z kapturem głęboko nasuniętym na twarz. Zdawał się pogrążony w niezmąconym spokoju, choć wewnątrz jego umysłu panowała burza. Kroczył, utykając na lewą nogę, w myślach plwając sobie w brodę. Był skończonym idiotom, kretynem, mimo nauki jaką sobie zapewnił, nie znam odpowiednio ciężkiego słowa, by odkreślić własną bezmyślność. Nie był w stanie dłużej usiedzieć na miejscu, wyszedł z bezpiecznej kryjówki i jak ostatni lebioda zgubił drogę. Zdawał sobie przecież sprawę, że jego orientacja w terenie jest nieadekwatna do płci w powszechnym rozumieniu, a mimo to zapuścił się w całkowicie nieznany dla siebie obszar wyspy. Jak nieskończenie głupim trzeba być, by mając świadomość zrobić coś takiego? No spokojnie – powtarzał sobie w myślach. Wystarczyło jedynie, że znajdzie jakieś schronienie i przeczeka do świtu. Za dnia będzie mu o wiele łatwiej znaleźć drogę powrotną.
   Oświetlał sobie drogę trzymanym w ręku kagankiem, którego blask wzmocnił dwoma znalezionymi kiedyś kawałkami lustra. Nie było to może bardzo wyszukane, jednak sprawdzało się, co tutaj było najważniejsze. W zasadzie światło przypominało teraz to dawane przez latarkę, jedynie nieco słabsze.

   Szedł spowalniany bólem nogi, z której w dalszym ciągu sączyła się krew. Nasłuchiwał uważnie otoczenia, by nie dać się znów zaskoczyć jakiemuś zwierzowi. Pod czarnym pozorem nie miał zamiaru skończyć swojego żywota tej nocy… nie w ten sposób.
   Parł przed siebie do momentu, aż dostrzegł stary, widocznie już strudzony czasem domek na szczycie wzgórza. Nie było to może, to na co liczył, ale w tym przypadku powinno wystarczyć. Jeśli będzie siedział cicho, raczej nic nie powinno się tam zapuścić. Wspinaczka na tak strome zbocze z poranioną nogą było nad wyraz trudzące i bolesne. Niemal co krok wyrywając z jego gardła przeciągły syk, którym miał nadzieję ulżyć sobie w niedoli. Ostrokrzewy boleśnie zahaczały o ranę, ciężar ciała wyciskał kolejną krew.
   Nagle coś szarpnęło go w dół, a przed oczyma zamajaczyła mu ogromna czarna plama. Odruchowo wyciągnął ręce, uderzając w jakieś żelastwo. Wydając z siebie głośny huk, coś, co brzmiało jak żeliwny garnek, stoczyło się po kamieniach w dół.
– Aa… kurwa! – ryknął, nie mogąc się opanować, gdy przeszywający ból zatętnił w poranionej nodze i nadgarstku.
   Wezbrała w nim fala gniewu, którą miał nadzieję jak najszybciej strawić. Tak potępieńczym zawołaniem, mógł naprowadzić na swój ślad jakiegoś potwora czy inną nieprzychylną życiu duszę. Musiał się możliwie najprędzej doprowadzić do porządku i ukryć w chatce. Na szczęście nie zniszczył kaganka, który w przeciwieństwie do jego osoby padł miękko w kępę młodej trawy… przynajmniej on.
   Podpierając się o ziemię, ostrożnie wysunął nogę z dziury. Przeklęte bezeceństwa, które kopią takie pułapki. Utyskując w myślach, o dziwo udało mu się rozładować większość emocji. Nie wiele też zostało mu do przejścia, choć było to tym bardziej bolesne.
   W końcu jednak udało mu się dotrzeć do drzwi. Z nieskrywaną ulgą w postaci westchnienia otworzył drzwi. Wnętrze domku było skromne i raczej minimalistyczne, jednak było w nim coś, co przeczyło, jakoby miało być opuszczone. Nie wiedział dokładnie jak to nazwać, sposób, w jaki były ustawione meble, ich wygląd.
   Stał wyprostowany w drzwiach, dokładnie taksując wnętrze pod kątek poziomu bezpieczeństwa i rzekomego zamieszkania. Odrzucił kaptur, by lepiej się rozejrzeć. Wtedy też jego oczy padły na stojącą w kącie kobietę. Nie wydawała się wrogo nastawiona, wręcz przeciwnie. Wyglądała, jakby się go obawiała, był to jednak całkiem uzasadnione.
– Następnym razem zawierzę kartkę „zajęte” – jej słowa całkowicie zdementowały podejrzenia bruneta. To nie był strach, a zwykła ostrożność i cięty język.
   Przez chwilę gapił się na nią, kompletnie zbity z tropu. Nie spodziewał się takiej reakcji. Kobieta nie wyglądała na groźną. Była raczej wątłej budowy, z całą pewnością nie była bardzo silna, choć i to zależało od modyfikacji, jakiej została poddana. W zasadzie miał już okazję przekonać się, że i wątłej budowy istota potrafiła zrobić mu dożą krzywdę. Wolałby uniknąć powtórzenia tamtego scenariusza, nadal miał po nim kilka blizn. Musiał zachować ostrożność.
– Przepraszam, nie chciałem cię nachodzić – odparł spokojnie, nie spuszczając wzroku z anemicznej nieznajomej.
– Spałam – ucięła.
   Czuł się niechciany, nie było w tym jednak niczego dziwnego. Na jej miejscu z pewnością też myślałby tylko o tym, jak pozbyć się niechcianego gościa. No jednak nie miał zamiaru robić jej krzywdy i liczył na to samo. Wystarczająco już cierpiał z powodu nogi.
– Tym bardziej żałuję – przez twarz przemknęło mu coś na kształt uśmiechu. Był nieco zakłopotany. – Nie będę cię więc przeszkadzał, pozwól mi jedynie chwilę odpocząć.
Ból i wspinaczka dały mu się we znaki. Był zmęczony i miał już serdecznie dość tego przeklętego lasu.
– Masz szczęście – oznajmiła, poruszając się chyba pierwszy raz od jego wejścia. – Mój sąsiad od razy by cię zlikwidował.
   Unosząc delikatnie podbródek, kobieta sprawiła, że długie kasztanowe włosy zsunęły się po skórze, odsłaniając twarz. W tak wątłym i migotliwym świetle przypominała raczej zwiastunkę samej śmierci. Nie ze względu na bijący zeń postrach, którego mężczyzna nie odczuł, a całokształtu wyglądu. Chorobliwie blada cera, martwy spokój i pewność bijąca mimochodem z bladych zielonych oczu. Dość niespotykany zestaw. Ciężko było Colette’owi odczytać emocje nieznajomej. Wynajdywał same sprzeczne sygnały.
– Jest tu ktoś jeszcze? – spytał, starając się ukryć zaskoczenie.
   Nie zauważył nigdzie drugiego takiego domku. Pewnie najzwyczajniej nie zwrócił uwagi, był w końcu całkiem pochłonięty dotarciem to tego jednego.
– Raz jest, raz nie ma – wzruszyła ramionami nad wyraz wymownie. – Nie znam go.
– A ty mnie nie „zlikwidujesz”? – spytał, choć będąc „całym” do tego momentu, odpowiedź w zasadzie była oczywista. – Mogę? – spytał, ruchem głowy wskazując na krzesło.
– Jeśli się nie rozpadnie, to siadaj – ton jej głosu był wręcz okrutnie obojętny.
   Kącik ust bruneta uniósł się w rozbawieniu, kobieta z humorem, co? Bez słowa pokuśtykała we wskazane miejsce, bezsilnie opadając na mebel. Krzesło jęknęło złowrogo pod ciężarem mężczyzny, trzymało się na słowo honoru, lepiej nie wykonywać gwałtownych ruchów.
– Dzięki – jękną, wyciągając poranioną nogę, nie był w stanie trzymać jej długo zgiętej.
W pewnym momencie poczuł mrowienie, jakby to powiedział Peter Parker „pajęczy zmysł”. Nie ostrzegał jednak przed zagrożeniem, a zwyczaje informował o wścibskim spojrzeniu. Rozparł się wygodnie na krześle, uważając, by to nie rozkroczyło się pod nim. Po chwili łapiąc za połę płaszcza, zakrył nogę. Nie było sensu w prowokowaniu ją rozmowy ani tym bardziej pokazywania słabego punktu. Szybko pożałował, że nie wyprostował jej bardziej dyskretnie.
– Czym jesteś? – spytał, unosząc na nią wzrok, w końcu przerywając krępujące milczenie.
Znów wzruszyła ramionami. Zakładał, że będzie to dość częsty widok, jeśli przyjdzie mu spędzić z nią nieco więcej czasu.
– Jestem ciekaw – wyjaśnił. – Ostatnimi czasy cały czas jestem atakowany, bo ktoś poczuł moją krew.
– Dopiero co tu trafiłam.
– Dobrze, więc nie mów – zsunął się powoli na krześle, by móc oprzeć głowę o oparcie. – Sam jestem tu od niedawna, ale na tyle długo, by się jakoś odnaleźć – jego głos nabrał w końcu jakiejś dziwnej melancholii, był spokojny, zupełnie jakby opowiadał o czymś oczywistym, niewyobrażalnie nudnym i bez znaczenia.
– Ja nie wiem jeszcze czym jestem – znów poczuł na sobie jej uważne oczy.
Rzucając jej pobieżne spojrzenie spod przymkniętych oczu, upewnił się, że nadal dzieli ich bezpieczny dystans.
– Yhym – mruknął, oddychając głęboko.



Tibbie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz