17 stycznia 2020

Od Eris do Aven - szczury laboratoryjne

   Obudziła się z kompletnym bólem głowy. Miała wrażenie, że czaszka jej zaraz eksploduje. Pulsowała, kuła i uciskała na zmianę, oczami duszy wręcz widziała igły wbijające się w jej głowę, obręcz zaciskającą na czole i biedny spuchnięty mózg napierający na ścianki czaszki. Tak okrutne samopoczucie przywodziło jej na myśl wyłącznie wielkiego kaca, a przecież nic wczoraj nie piła. Wiedziała, że była dość podatna na różnego rodzaju substancje. Mimo swojej postury zawsze była mało odporna, może ktoś jej coś podał? I czemu tak piekł ją policzek? Wtedy też jakby jak by za sprawą czarodziejskiej różdżki pamięć zaczęła montować jej wspomnienia ostatniego dnia.
   Pamiętała nad wyraz spokojny dzień, który miała nadzieje już całkowicie strawić, bezmyślnie krążąc po murach wioski. Chciała napawać się widokiem powracającego do życia przyrody. Robiło się naprawdę ładnie, a ona utknęła kilkadziesiąt stup nad ziemią. Melancholia tego dnia zaczynała jej się poważnie udzielać od południa. Padła ciężko na mały drewniany taborecik, w dalszym ciągu błędnie wpatrując się w horyzont. Drzewa, drzewa, wszędzie drzewa, a pośród nich jedynie lawirujący pomiędzy pniami wiatr. Wrośnięte w ziemię drzewo raczej nie zaatakuje. Kilka kolejnych godzin wypełniało jej głowę, w większości nic nieznaczącymi myśli, po upływie, których już całkiem miała ochotę wejść na dół i zaszyć się gdzieś, gdzie nikt jej nie znajdzie. Pójść w las, zasiąść wśród młodej trawy, opierając się o jakiś pień, dłubać w kawałku drewna i zapomnieć o rutynie i tym skrawku świata zapomnianym przez Boga. Nic takiego jednak nie miało mieć miejsca. Pełniła całodniową służbę, strażników było stanowczo zbyt mało, by móc poprosić kogoś o zmianę. Musiała siedzieć i siedziała bez zająknięcia do samego wieczora. Kiedy to słońce zaczynało znikać za horyzontem, malując niebo złowrogą purpurą, Eris poczuła przypływ jakichś emocji. Była niespokojna przez kilka następnych minut. Nie dane jej było frasować się tym dziwnym wrażeniem. Zameldowano jej, że w pobliżu wioski ktoś widział jakiegoś potwora, a ktoś inny twoje ludzi. Po chwili przydzielono mi do pary młodą łowczynię, o ile dobrze pamiętałam – Aven.

Wysłano nas w las, by sprawdzić te dziwne pogłoski i w razie konieczności, zabić bestię i rozeznać się czy owych ludzi nie ma jeszcze w pobliżu. Pochłonięta własnymi przemyśleniami w ogóle nie zwracała uwagi na dziewczynę, nawet jeśli ta coś do niej mówiła, nie dała rady przebić się do świadomości białowłosej. Strażniczka była całkiem pochłonięta swoim zadaniem, w końcu coś zabijającego rutynę, coś sprawniej zajmującego myśl niż siedzenie na murach. Brnęły ramię w ramię przez las, cichutko, wprawnie, choć Eris ciche zachowanie wychodziło znacznie gorzej. Aven miała w tym znacznie więcej umiejętności i przede wszystkim predyspozycji. Strażniczka w końcu ubrana była dość nieadekwatnie do takich zadań.
– Ou! – jęknęła, w pewnym momencie strażniczka.
– Co się stało? – poczuła na sobie pytające spojrzenie Aven.
   Eris sięgnęła do tyłu, dlaczego nie zamontowała sobie taszków na pośladki. Skrzywiła się i wyjęła z największego mięśnia dziwną strzałkę. Na pewno nie należała do nikogo z wyspy. Przypominała raczej strzykawkę czy inny aplikatur.
– Co to? – dopytywała, choć sama pewnie się domyślała. – Auć!
   Czarne plamy przysłoniły białowłosej widok na świat. Nogi zmiękły okrutnie, niemal natychmiast przestała je czuć. Uparcie jednak starała się zrobić krok naprzód, musiały uciekać, coś było nie tak! Wtedy też jej giry same się pomieszały, poczuła jedynie silne i bolesne uderzenie, po którym straciła przytomność.
   Tak trafiły do laboratorium.
   Jęknęła, przeciągle unosząc się do pozycji siedzącej.
– Dobrze się czujesz? – spytała, klękająca tuż obok Aven.
– Yy… Tak, tak – wymamrotała, opierając czoło na dłoni – Tylko strasznie boli mnie głowa.
– Nic dziwnego, gdy traciłaś przytomność, uderzyłaś w drzewo – głos rudowłosej wyrażał zakłopotanie, ale czy dobrze jej się wydawało, że przez jej twarz przemknął nerwowy uśmiech rozbawienia.
– Phi… – sapnęła. – To musiało wyglądać komicznie – uśmiechnęła się do samej siebie, wyobrażając sobie ten widok. – Gdzie, w ogóle jesteśmy? – spytała, unosząc wzrok i rozglądając się po pomieszczeniu.
   Całe białe, sterylne i jak z filmu sci fiction. To nie wróżyło nic dobrego. Biel zaburzała jedynie zielona, pewnie pancerna szyba. Okropne, z sufitu biło jakieś dziwne światło, nie mogła się przez nie skupić, a ciało słuchało komend z większym trudem. O co tu chodziło?
– Laboratorium – odparła sucho.
– Nie, nie, nie – powtarzała sobie. – Przecież ja dopiero stąd wyszłam, dopiero opuściłam to miejsce.
– Spokojnie – powiedziała uspakajającym tonem, kładąc białowłosej dłoń na ramieniu. – Będzie dobrze.
– Nie! Po moim trupie!
   Zerwała się z ziemi, zbierając w sobie pozostałą jej jeszcze energię. Za nic nie miała zamiaru to zostać. Stając przed szybą, zaczęła w nią uderzać, biła, pięściami, barkiem, nawet kopała, ignorując prośby i tłumaczenia łowczyni. Nic nie przynosiło efektu, nawet najmniejszego, mimo to uderzała dalej, za każdym razem wkładając w to coraz więcej siły, choć ciosy był coraz słabsze. Biła, mając przed oczami wszystkie okropieństwa, jakich doświadczyła w tym miejscu, cały ten ból i strach, to wszystko było jeszcze zbyt świeże, by móc choćby o tym myśleć, a on tam wróciła, wróciła! Po kilku minutach nie była już prawie w stanie zrobić żadnego ruchu, z krzykiem na ustach i łzami w oczach osunęła się na ziemie. Jednym ruchem zabroniła się rudowłosej odzywać, wiedziała, że będzie sobie wyrzucała ten nagły wybuch emocji, ale nie potrafiła się opanować, to było ponad jej siły. Nie mogła, nie umiała.
   Nie wiedziała, jak długo tak siedziała, próbując przetrawić tę całą sytuację. Nie mogły przecież tak skończyć, nie tak chciała umrzeć. Miała zginąć w swoim małym domku, mając u boku osoby, które kocha; na ringu, na skutek nieszczęśliwego wypadku; dokonując zemsty na naukowcach, a nie być przez nich zamęczoną. Zakładała, że i Aven nie podobała się ta wizja. Nie miała jednak ochoty na żadne rozmowy. Zwłaszcza teraz, gdy rudowłosa widziała ją w tak kompromitującym wydaniu.
   W końcu Eris udało się jakoś uspokoić, odchodząc od szkła, usadowiła się pod jedną z tak dołująco nagich ścian. Niedługo później ich uwagę przykuło zamieszanie, dochodzące je z zewnątrz. Jak na komendę popatrzyły po sobie, po czym razem podeszły do szyby. Spostrzegły dwójkę uzbrojonych po zęby żołnierzy, prowadzących trzeciego mężczyznę. Ten był inny od tamtych, pchał dość osobliwie wyglądający wózek. Zatrzymywali się przy każdej z cel, no prawie, ich akurat przeszli, nie zaszczycając ich jednym spojrzeniem.
– Jedzenie – szepnęła strażniczka.
   Momentalnie obie znów wbiły w siebie spojrzenia. Wiedziały co, to znaczy. W szpitalach też tak było:
– Musimy być na czczo do badań – głos Aven zadrżał nieznacznie. – Z tych badań się nie wraca…
– Musimy się stąd wydostać! – weszła jej w słowo, nerwowo przeczesując palcami białe włosy.
   Przez dłuższą chwilę krążyły po celi, próbując wymyślić jakąś drogę ucieczki. Nic jednak nie przychodziło im do głowy.
   Eris znów zasiadła pod ścianą, układając w głowie kolejne plany ucieczki, nadal jednak nie mogła się dostatecznie skupić, popełniając już na etapie planów okropne, niedopuszczalne błędy.
   Niespodziewanie coś tyrknęło ją w bok. Drgnęła niespokojnie, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Odskoczyła od ściany. Okazało się, że siedziała, przysłaniając wentylację, czy coś, czemu mogłaby przypisać tak wątpliwą rolę. Ostatecznie był to zakratowany prześwit do sąsiedniej celi. Pomiędzy kratami wyłoniła się ręka, a raczej łapa pokryta łuskami. Otwierając dłoń, kobiety dostrzegły w niej dwie pigułki, czerwoną i niebieską. Jak w Matrixie – przeszło jej przez myśl. Z uporem i milczeniem wpatrywały się w owe tabletki.
– Weźcie – dobiegł je nieco sykliwy głos mężczyzny. – Zyskacie więcej czasu. To nasze leki, a raczej modyfikacje, faszerują nas niby, by sprawdzić, czy dadzą taki sam skutek jak operacją – wyjaśnił. – Chcemy wam pomoc, weźcie je. Widzieliśmy, że ominęli waszą celę.
   Osadniczki znów wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Po chwili wahania Eris capnęła pigułki z dłoni jaszczura. Wyciągając dłoń w stronę łowczyni, kiwnęła delikatnie głową „to co, bierzemy?”. Czekała, aż rudowłosa wybierze jedną z tabletek, by następnie wzięły je jednocześnie.

Aven?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz