14 stycznia 2020

Od Pana Stasia cd Raven

Moje zdziwienie a temat nagłego człowieczeństwa Raven miało swoje trzy etapy. Pierwszy, czyli wielkie zdziwienie, drugie było niedowierzanie i zastanawianie się, czy to prawda, czy fikcja. Ostatnim trzecim etapem była próba oswojenia się z tą myślą oraz przywyknięcie do niej.
W późniejszym momencie zacząłem łączyć fakty i zauważyłem, że próba umilenia się była spowodowana ciążą dziewczyny. Nosząc małe bobo pod sercem, do tego moje, musiała nauczyć się i przywyknąć do pewnych spraw, które były jej do tego momentu obce oraz które odrzucała ze swoich prywatnych powodów.
Oziębła, smętna oraz zgryźliwa Raven, powoli stawała się ciepłą i czułą dziewczyną. Wiedziałem jednak jedno. Po narodzinach albo będzie lepiej, albo wszystko trafi szlag.

Spędzając miło i ciepło wieczór wraz z wampirzycą, wiedziałem o jednym. Brzuszek miała coraz większy, co szło razem w parze z tym, iż dziewczyna może niedługo rodzić. O jakąkolwiek pomoc medyczną na wyspie raczej ciężko, przez co musiałem być gotowy na każdą ewentualność. Nie raz widziałem, jak krowa rodziła, owca czy też nawet koń. Co prawda nijak ma się to do dziecka ludzkiego, ale jednak nerwy były nieco mniejsze.
Pijawka sobie malowała jakiś obraz, a przynajmniej próbowała, starając się przy tym nie denerwować. Nie ukrywam, że lekko mnie to bawiło na swój sposób. Ja w tym czasie czytałem spokojnie książkę, siedząc na fotelu i korzystając z ciepła kominka. Na zewnątrz była już co prawda dodatnia temperatura, jednak noce lubiły być chłodne.
Ciszę i błogi stan przerwało jednak gorsze samopoczucie Raven. Podszedłem do niej i delikatnie objąłem, wtem zauważyłem, w czym rzecz. Wiedziałem, że ta noc nie będzie krótka ani cicha. Nie będzie też spokojna ani przyjemna. Wyciągnąłem szybko przygotowane przedmioty oraz maści i leki. Ułożyłem dziewczynę bezpiecznie na macie na plecach i zająłem się odebraniem porodu. Gdybym się jeszcze na tym znał. Każda myśl, która wtedy przeszywała moją głowę, brzmiała w jednym temacie. Dlaczego nie poszukałem lekarza, dlaczego sam nie jestem lekarzem! To była noc istnego horroru.
W końcu nadszedł poranek. Noworodek płakał w najlepsze, wampirzyca leżała wykończona łącznie ze mną, a na podłodze była cała masa krwi. Spojrzałem na dziewczynę, trzymającą małą w kocyku. Uśmiechnąłem się i powoli wstałem.
- Zrobię ci coś do jedzenia moja droga... - Powiedziałem cicho i wstałem, ruszając powoli do kuchni.
Raven była wpatrzona w małą istotkę jak w obrazek. Czyżby coś do niej poczuła? Do tego małego problemu? Do tej małej paskudy? Nie wiem, jednak wyglądały uroczo.



Namoczyłem ręcznik zimną wodą, ukroiłem trzy kanapki chleba i wysmarowałem je masłem. Na to położyłem kawałek szynki i warzywa. Oprócz tego przygotowałem dla niej gorzką, zwykłą herbatę. Wróciłem do dziewczyny z tacą, kładąc ją na stoliku. Podszedłem do Raven i uśmiechnąłem się.
- Już wiesz, jak jej dasz na imię? - Zapytałem, patrząc, jak się wgapia w małą istotkę na swoich rękach.
- Czyż to nie ojciec nadaje imię swojemu dziecku, gdy przyjdzie na świat, hm? - Spojrzała na mnie, po czym znów przeniosła wzrok na małą.
- To córka, więc daj jej imię, jakie tobie pasuje. Poza tym każdy mój pomysł zanegujesz. - Zaśmiałem się cicho, gdyż mała sobie spała.
- Stasiek... Staram się zmienić całkowicie, patrzeć wyrozumiale na Twoją osobę. - Szepnęła cicho, pierwszy raz od długiego czasu spoglądając prosto w moje oczy. - Mów co myślisz, tylko o to proszę. - Dodała.
- Róża... - Odpowiedziałem szybko, aby uniknąć sprzeczki i kolejnych wymian zdań.
- Uważam, że takie imię jest ładne i oryginalne, jednak... Jeśli stawiać na podobne kryterium imienia, Lily brzmi ładnie. - Uśmiechnęła się czule, próbując powstrzymać łzy. - Kwiat ten w starożytnym Rzymie uchodził za symbol nadziei. - Znów spojrzała na brzdąca i poprawiła kocyk.
Przewróciłem oczami i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.
-Tylko się nie rozklej... - Uśmiechnąłem się i przykucnąłem.
Gdyby miała coś pod ręką, najpewniej rzecz wylądowałaby prosto na mojej twarzy.
- Naprawdę nie rozumiem, dlaczego moje serce bije szybciej na Twój widok... Wracam do siebie. - Skwitowała i udawała obrażoną.
- Dobra, dobra... Oddawaj brzdąca i siadaj do tacy. Nie po to narobiłem ci kanapek i herbaty byś mi teraz stąd uciekała...
- Nie jem takich rzeczy, nie jestem normalnym mutantem. Tylko czerwona ciecz. - Spojrzała na mnie swoimi oczkami, w których jakby coś błysnęło. - Jestem krwiopijcą, Stanisławie... Mój organizm nie przyswaja takich rzeczy, potrzebuję jedynie snu.
-Uparta z ciebie kobieta. W takim razie dawaj brzdąca i idź spać. Potem dostaniesz krew. - Wyciągnąłem ręce i uśmiechnąłem się szeroko.
Pokiwała tylko przecząco głową, nie mogąc wierzyć, jak bardzo nie zauważałem swojej upartości. Usiadła na krawędzi łóżka, podając małą dziewczynkę owiniętą w kocyk w moje łapki.
- Pójdę do siebie... Umyje się, zapoluje, nabiorę straconą energię. - Powiedziała zmęczona i zmarnowana. Wyglądała też jakby na smutną.
- Uważaj na siebie pijawko... Ja się zajmę naszą małą Lily... - Uśmiechnąłem się, patrząc na dziewczynkę, trzymaną w swoich rękach.

Kobieta wstała, przeciągnęła się i rozprostowała kości. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Dogryzła mi jeszcze, a ja dogryzłem jej. Kiwnęła głową i wyszła, zostawiając mnie z moją kochaną, małą słodką córeczką. Po chwili zmrużyłem oczy i spojrzałem na drzwi.
- Chwila... A mleko?!

***

Czas uciekał jak woda przez palce. Oczywiście rozłożone. Mijały dni, tygodnie oraz miesiące. Mała rosła niczym na drożdżach. Szybko zaczęła opanowywać zręcznościowe zabawki, które sam jej tworzyłem w drewnie. Pamiętam, jak ledwo co się urodziła, a teraz już powoli raczkowała, a nawet próbowała już powoli wstawać. Cała masa sinikaów, przewrotów no i dla mnie kupa śmiechu, za co nieraz oberwałem od Raven po uszach, pomimo tego, że sama się z tego śmiała.
Dzieckiem trzeba było się "dzielić" szczególnieszczególnie że nasze charaktery były dość różne, a ja sam miałem dość spore gospodarstwo na głowie. Raven do tego potrzebowała polować i pobyć sama. Czasem złościłem ją bardziej, a czasem mniej co działało również w drugą stronę. Mimo to dbaliśmy o nasz mały owoc, który rósł coraz szybciej i dokazywał coraz bardziej. Największy problem w tym, że cały charakterek odziedziczyła po swojej mamusi.
Wiedziałem, że moje życie teraz stanie na głowie. Dwie żądne krwi pijawki, jedna mała, druga większa. Sęk jednak w tym, że jedna wysysała ze mnie nieco więcej, niż tylko energię.

Raven?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz