5 stycznia 2020

Od Pana Stasia do Kat

Tego dnia było dość deszczowo i brzydko. Do tego dochodziła dość zimna temperatura, pewnie około czterech stopni na plusie. Postanowiłem podziałać w chatce za ten czas, aby ładniejsze dni spędzić na czymś bardziej pożytecznym dla farmy. Dzień standardowo rozpocząłem od śniadania i ubrania się w roboczy strój. Były nim przytarte lekko spodnie, grube, materiałowe i wytrzymałe. Do tego była bawełniana koszulka, która dobrze pozwalała moim plecom na oddychanie. Nie zmieniało to jednak faktu, że przy większym wysiłku się pociłem w dużych ilościach. Nie raz koszulka jednak pokazała, że wystarczy ją mocno wycisnąć i wyprać, aby pozbyć się brudu czy brzydkiego zapachu potu. Musiałem jednak poprosić Melody, aby uszyła mi nową koszulkę. W zimie straciłem jedną, a drugą dość mocno zniszczyłem. Można było ich jeszcze używać co prawda, jednak nie można zbyt długo chodzić w tym samym.

Po ubraniu się i zmyciu naczyń wyszedłem na zewnątrz, rozglądając się po okolicy. Zwierzęta były zamknięte i bezpieczne w budynkach. Brama do farmy była zamknięta i cały czas padało. Mruknąłem sam do siebie i wszedłem do chatki, zamykając drzwi na zamek. Wziąłem ołówek, młotek oraz dłuto, zapalniczkę z pochodnią i wszedłem do piwnicy, zamykając za sobą klapę. Gdyby nawet ktoś się włamał do chaty, nie musiał wiedzieć, że tutaj jestem. Było to co najmniej zbędne i niebezpieczne.
Piwnica była ukryta pod dywanem, gdy wychodziłem, przez co nie musiałem aż tak się martwić, że jak gdzieś wyjdę, to ktoś mi poniszczy nasiona, zapasy i inne rzeczy. Nie mogłem sobie pozwolić na żadne straty, szczególnie w okresie wiosenno-letnim. Są to dwie pory roku, w których mam ręce pełne roboty.
Na wszelki wypadek nauczyłem się dobrze chomikować różne rzeczy. Na przykład zabezpieczenie i ukrycie nasion, opanowałem do perfekcji. Na wyspie było jeszcze jedno miejsce, gdzie trzymałem jedną trzecią swoich nasion. Miały one być na najczarniejszą godzinę z najczarniejszym scenariuszem. Coś w rodzaju sztormu, trzęsienia ziemi, pożaru i kto wie czego jeszcze. Swoją drogą, kwestia pożaru. Chyba powinienem pomyśleć nad zrobieniem pasa przeciwpożarowego wokół farmy. Jednakże to w swoim czasie.



W końcu podszedłem do swojej komody, w której trzymałem wszystkie nasiona. Po moich ostatnich naprawach wyglądała dość solidnie. Odwróciłem się i spojrzałem na szafę, w której trzymałem wszelkie zbiory. Nie wyglądała najlepiej. Była już dość stara, poniszczona, a oprócz tego było w niej wystarczająco ciepło, aby plony się niszczyły i psuły. Wraz ze spadkiem wysokości, temperatura maleje, więc może by tak dobudować nowe pomieszczenie, nieco niżej i nieco bardziej odnowione. Swego rodzaju chłodnie. Nie dało się tutaj wytwarzać temperatur jak w lodówce, chłodni czy zamrażarkach, jednak można było wykorzystywać naturalne zasoby, które nas otaczały. Plan był dobry, jednak wykonanie stawało się coraz trudniejsze. Potrzebowałem przebić się przez beton. Młota pneumatycznego na wyspie nie znajdę, ale kilof... Już prędzej. Problem w tym, że nie posiadałem w swoim skromnym asortymencie kilofa. Musiałem go poszukać na wyspie, podwędzić komuś, pożyczyć, albo wykupić u kowala. Każda opcja wiązała się z czasem, którego aż tak wiele nie miałem. Swoją drogą, nie znałem nikogo, kto posiadałby kilof w swoim domu. Dziwnym też będzie, gdybym chodził od mieszkania do mieszkania, wypytując osadników, czy mają może kilof do wypożyczenia. Być może ktoś, jakiegoś używa do czegoś i trzyma gdzieś w stodole lub szopie na odpowiednią chwilę. Stodole lub szopie. Chwila, przecież ja miałem gdzieś w szopie metalową część kilofu. Gdyby tylko zrobić rękojeść oraz wzmocnić, miałbym kilof pierwszej klasy. No, może drugiej. Na pewno był ciut zużyty, jednakże lepszy taki niż żaden.
Ołówkiem wyznaczyłem kwadrat, który chciałem przeznaczyć na wejście do chłodni. Zaznaczyłem cztery punkty, połączyłem je linią i ostrożnie zrobiłem wgłębienia dłutem i młotkiem. Odłożyłem narzędzia i ruszyłem do szopy po kilof. Po około godzinie poszukiwań znalazłem stalową część. Była niemal nienaruszona i dość ostra. Musiałem to teraz jakoś zamontować na rękojeści, którą też musiałem zrobić.
Zacząłem od poszukiwań odpowiedniego kija. Odnalezienie odpowiedniego nie zajęło mi długo. Nałożyłem stalową część na górę kija, osadzając ją z całej siły na zastruganym końcu. Nasadziłem w szczeliny drewniane kliny i wbiłem je mocno młotkiem. Na wszelki wypadek przybiłem małą drewnianą listewkę od góry, aby konstrukcja była nieco mocniejsza.
Zadowolony z siebie zabrałem kilof do piwnicy i zacząłem powoli niszczyć beton. Jak się jednak okazało, warstwa betonu nie była aż taka gruba. O fundamentach, które powinny tu być, nawet nie wspomnę. Szybko przebiłem się do dość twardej gleby i zacząłem powoli drążyć mały tunelik w dół.

Sam nie wiem, ile czasu mi tam zeszło. Gdy głodny brzuch odezwał się odnośnie posiłku, byłem na kolanach w dziurze pod piwnicą. Postanowiłem wyjść, zjeść coś i wrócić do działania. Odłożyłem wszystkie narzędzia i powoli wyszedłem na górę. Rozejrzałem się po chatce i aż się zdziwiłem, jak ciemno było wokoło. Spojrzałem na okno, a następnie na zegar. Byłem w delikatnym szoku, że czas podczas kopania minął mi aż tak szybko. Wzruszyłem ramionami, otrzepałem ziemie, nastawiłem sobie kolacje i udałem się do łazienki, aby się umyć. Po szybkiej kąpieli dokończyłem kolację, którą szybko zjadłem i poszedłem spać. Na następny dzień miałem zaplanowane parę rzeczy.
Po śniadaniu typowo wybrałem się do zwierząt. Tego dnia było zdecydowanie ładniej i cieplej. Temperatura dochodziła do około dziesięciu stopni, oprócz tego było bezwietrznie i słonecznie. W końcu od dawna odwróciłem się w stronę słońca i zacząłem się wygrzewać. Czułem jak ciepłe promienie słoneczne, delikatnie łaskoczą i ogrzewają moją skórę i ubranie. Dla takich dni warto było przeczekać zimę w salonie przy kominku. Otworzyłem oczy i powoli się rozejrzałem dokoła. Wziąłem głęboki wdech przez nos i powoli wypuściłem powietrze ustami. Czas jakby na chwilę się zatrzymał, a ja uwielbiałem to uczucie. Nie mogłem jednak spocząć na laurach, gdyż praca na gospodarstwie nigdy nie śpi, a jedynie się zbiera, gdy niewykonywana w odpowiednim czasie. Ruszyłem do szopy, w której chciałem sprawdzić swoje zapasy desek. Jak się okazało, nie było ich tak dużo, jak potrzebowałem. Wiedziałem, co to oznacza i wcale mnie to nie cieszyło. Wyraziłem swoje niezadowolenie poprzez ciche mruknięcie i rozejrzeniu się za siekierą.
- W takim razie pora wrócić w pewne miejsce. - Szepnąłem sam do siebie, gdy chwyciłem narzędzie i je obejrzałem.

Wróciłem do miejsca, w którym to pierwszy raz rąbałem drzewa z wampirzycą zwaną Raven. To ona pokazała mi tę miejscówkę i pomogła przetransportować kłody na farmę. Znalazłem miejsce, w którym było kilka naprawdę ładnych, dorodnych drzew. Wyglądały na solidne, twarde i takie, z których deska długo się utrzyma. Rozejrzałem się dokoła i znalazłem kilka typów, które wpadły mi w oko. Uśmiechnąłem się i zabrałem za ścinanie.

W końcu po ścięciu trzech drzew zabezpieczyłem je klinami oraz małą plandeką. Na to położyłem stertę gałęzi oraz liści. Szkoda by było, gdy y ktoś mi podkradł moją ciężką pracę. Robiło się już ciemno, przez co chwyciłem narzędzia i ruszyłem w drogę powrotną. Było już późno, mroczno i strasznie. Nigdy nie lubiłem wracać po nocach. Zawsze wiązało się to z większą aktywnością zwierząt lub samotników.
Wracałem wolnym i spokojnym krokiem przez las, kiedy na swojej drodze ujrzałem kontur postaci. Z każdym krokiem stawała się coraz dokładniejsza, niższa i prawdziwa. W pewnym momencie postać odwróciła się do mnie, przez co zmroziło mi to krew w żyłach. Najprawdopodobniej kobieta miała kruczoczarne długie włosy, delikatną bladą twarz, rumiane policzki wraz z nosem i to, co najbardziej mnie przeraziło, czyli blade oczy. Zatrzymałem się jak wryty i odezwałem się.
- Dobry wieczór.
Dziewczyna spojrzała na mnie może z zainteresowaniem może zaciekawieniem. Słyszałem nawet, jak cicho westchnęła i powiedziała krótkie - Dzień dobry. - Spojrzała najwidoczniej na moją siekierę, po czym dodała.
- Po co ci siekierą o tak późnej porze?
- Miałem do załatwienia parę spraw z pewnym drzewem. - Zacząłem ostrożnie. - Nie wziąłem jednak wózka, przez co wracam z pustymi rękami. Swoją drogą, dlaczego ty się kręcisz po lesie o tak późnej porze? Jesteś samotnikiem?
- Zgubiłam się i jestem tutaj od niedawna. Nie do końca wiem, co tu się dzieje i co tutaj robię. Trzy dni temu znalazłam jakiś dom, w którym była broń i rzeczy. - Zaczęła, jakby próbując mi się wytłumaczyć.
Kiwnąłem jedynie głową i powoli zacząłem ją obchodzić dokoła. Nie chciałem chyba z nią wchodzić w dłuższą dyskusję. Szczerze mówiąc, przerażała mnie. Jednak moja troska o ludzi była silniejsza.
- Masz dziwne oczy, nie wyglądasz też najlepiej. Czy wszystko u ciebie w porządku?
-Nie jest to twoja sprawa. Nie powinno cię to interesować. Jeśli jednak musisz wiedzieć, to od zawsze miałam z nimi problem. - Odparła sucho.
Kiwnąłem głową i od razu odpowiedziałem.
- Cóż, jeśli pozwolisz, udam się w swoją stronę, dobrze?
Dziewczyna również kiwnęła głową i niczym buka z pewnej bajki dla dzieci, odwróciła się i zaczęła sunąć w znanym dla siebie kierunku. Cicho mruknąłem sam do siebie i obserwowałem ją jeszcze przez chwilę. Gdy zniknęła z mojego pola widzenia, ruszyłem z powrotem na swoją farmę.

Kat?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz