20 stycznia 2020

Od Phanthoma do Fafnira - Szczury laboratoryjne

Sześć dni siedzieli w jakiejś komórce bez okien. Phanthom i Fafnir zostali złapani w lesie, kiedy akurat mniejszy miał kolejną przemianę i wybiegł z domu, aby go nie rozwalić. Starszy oczywiście pobiegł za nim, wiedząc, że na razie wszystkie jego przemiany kończyły się nieprzytomnością – i ktoś musiał pozbierać jego ubrania, które albinos z siebie ściągał, aby ich nie porwać. Tak więc to był dzień jak każdy inny, jednak tym razem, gdy kowal wracał do siebie, niosąc nieprzytomnego chłopaka na rękach, poczuł ukłucie w ramieniu, a przed oczami pojawiły się mroczki. Klęknął, aby nie wylądować plackiem na ziemi i nie zgnieść młodszego, jednak gdy spojrzał na swoje ramie, zobaczył niedużą strzałkę. Nie trzeba było być geniuszem, aby zrozumieć, że to pocisk nasenny, wystrzelony przez jakichś ludzi, którzy po chwili wyszli z ukrycia. Phanthom nic nie zdążył zrobić, prócz wywalenia się na bok, aby nie przygnieść przyjaciela.
Sześć dni. W porównaniu do całego życia to niewielka ilość czasu, prawie nic niewarta. A jednak w takich chwilach, gdy jesteś pozbawiony wolności, a nawet pożywienia i wody, te króciutkie sześć dni stają się wiecznością. Ciągle siedzieli w jednym pokoju, łudząc się, że za jakiś czas ich wypuszczą, że to tylko przejściowe i wszystko skończy się szczęśliwie. Niestety nawet ilość dostarczanej im dwa razy na dzień wody zaczynała się zmniejszać. Nie ważne, co by robili, głód nie znikał, tak samo pragnienie, które coraz bardziej ich dręczyło. Całe dnie i noce przesiadywali w tej jednej szarej komórce, co jakiś czas chodząc w kółko, gdy tyłek zaczynał drętwieć. W nocy spali blisko siebie, śniąc o pysznym obiedzie i całym oceanie wody. Na samym początku jeszcze się buntowali, chociaż nie mogli użyć żadnej ze swych mocy, starali jakoś się wydostać. Krzyczeli, uderzali, rzucali się na drzwi, kiedy zostały otwarte, podczas przyniesienia im wody, ale ani razu im się nie udało. Byli głusi, ściany za mocne, a drzwi pod prądem. Zostało im tylko siedzieć i czekać… prawdopodobnie na śmierć.
Sześć dni to jednak za dużo. Phanthom wstał i znowu zaczął krążyć, Fafnir siedział przy ścianie i gapił się nieobecnym wzrokiem w podłogę. Był jeszcze bledszy niż zazwyczaj. Nawet ich brzuchy przestały burczeć, gdy zrozumiały, że to nic nie da. Jednak najgorsza była suchość w gardle, od której nie mogłeś nawet przełknąć śliny.
- Fafnir – brunet kucnął przy białowłosym. - Mam plan, musimy spróbować – planów była już masa, a jednak się tym jeszcze nie znudził. Mniejszy tylko skinął głową.
- Więc co robimy?
- Udaj, że nie żyjesz. Połóż się i się nie ruszaj, jakbyś spał i nie reaguj – chłopak się lekko ożywił. Skinął głową i to zrobił, a gdy minęła minuta, Phanthon zaczął krzyczeć. Wołał swojego przyjaciela, aby nie umierał, że wkrótce się stad wydostaną, żeby nie zamykał oczu i tak dalej, i tak dalej. Otrzymali pożądany skutek, po jakichś dziesięciu minutach (dość długo musiał się wydzierać) drzwi się otworzyły. Do pokoju weszło dwoje ludzi. Brunet się na nich rzucił, ale znowu został porażony prądem. Kiedy zabierali Fafnira, chłopak ponownie się rzucił. Tym razem udało mu się przygwoździć faceta do ściany, ale już po chwili znowu go porazili prądem. Odsunął się, chowając ręce w bluzę, gdy oni zabierali albinosa. Gdy drzwi się zamknęły, Phanthom podniósł głowę. - Idę po ciebie Fafik – uśmiechnął się i wyciągnął rękę, w której trzymał kawałek plastiku. Identyfikator.

Fafnir?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz