Uwielbiałem wiosnę. To była pora roku, w której najłatwiej było znaleźć pożywienie. Dodatkowo pogoda nie była zbyt kapryśna. Zimą często zdarzały się zamiecie, jesienią ulewne deszcze, a lato męczyło zbyt wysokimi temperaturami.
Chcąc zrobić w końcu jakieś zapasy, wybrałem się do lasu na zbiory z plecionym koszem w rękach. Kiedy tylko natknąłem się na jakieś owoce leśne, zbierałem je do niego.
Po kilku godzinach mozolnej pracy mój koszyk był już na wpół pełny. Z dumą spojrzałem na masę jagód, jeżyn, malin i agrestu. Moje dłonie już dawno przybrały granatową barwę. Początkowo zastanawiałem się, czy uda mi się zmyć sok w całości, ale szybko przyzwyczaiłem się do tej barwy.
Uniosłem wzrok na słońce, by określić porę dnia. Prawdopodobnie było jeszcze przed południem. Wsłuchawszy się w ptasie śpiewy, wróciłem do porzuconej chwilę temu czynności z uśmiechem.
Nagle usłyszałem tętent kopyt. Spojrzałem w kierunku, z którego dochodził. Dźwięk wzrastał na sile. Ktoś się zbliżał.
Wtem powietrze rozdarł przeraźliwy ryk. Poczułem jak po plecach przebiega mi zimny dreszcz. Zdecydowanie nie słyszałem wcześniej czegoś podobnego.
Krótką chwilę po nim do moich uszu dotarł dziewczęcy pisk. Automatycznie poderwałem się z miejsca. Przez moment wachałem się, ale w końcu ruszyłem biegiem w stronę, z której dobiegały hałasy. Na miejscu zobaczyłem jasnowłosą dziewczynkę oraz zbliżającą się do niej hybrydę niedźwiedzia i tygrysa. Z pyska bestii ściekała czarna ciecz. Nie miałem zielonego pojęcia, co to jest, ale instynkt mi podpowiadał, że nic dobrego. Dobiegłem do dziecka, kulącego się na mchu i stanąłem przed nim, zasłaniając sobą dziewczynkę. Hybryda ponownie wydała z siebie ryk. Jej paszcza uzbrojona była w masę ostrych zębów. Z trudem panowałem nad swoim strachem. Musiałem coś zrobić. Skoro już przybiegłem w to miejsce, to żeby pomóc małej, a nie by zginąć razem z nią. Skupiłem się więc na drzemiącym we mnie smoku, na ogniu i jego gorącu.
Kiedy uznałem, że jestem już gotowy, uniosłem nieco swój słomiany kapelusz, odsłaniając większą część twarzy. Następnie pochyliłem się nieco, nabrałem powietrza i zionąłem ogniem w stronę bestii. Jej futro szybko zajęło się ogniem. Hybryda jakiś czas walczyła z płomieniami, lecz na marne. Kiedy padła bez życia, ugasiłem ognisko i odwróciłem się w stronę dziewczynki.
- Nic ci nie jest? - zapytałem, mierząc ją wzrokiem w poszukiwaniu obrażeń. Mała wciąż jednak była w szoku. Powoli zbliżyłem się do niej i delikatnie zbadałem ją. Szukałem głównie ran oraz złamań. Niczego poza drobnymi zadrapaniami, prawdopodobnie spodowanymi przez gałęzie drzew oraz krzewy nie znalazłem. Podniosłem się więc z kolan i podałem jasnowłosej dłoń.
- Daj rękę, pomogę ci wstać. - powiedziałem spokojnie.
Farrah?
31 stycznia 2019
Od Hayi do Venti i Nyx
Czarne plamy krążyły wokół mnie, tańczyły pod moimi powiekami skradając się do mojego umysłu, przejmując go niczym żołnierze tereny królestw. Nie mogłem otworzyć oczu, poruszyć się. Moje ciało było poza zasięgiem. Niczym zaklęty we własnym wnętrzu. Zamknięty w szklanej kuli własnych myśli, wspomnień i doświadczeń. Wszystko się kołysało, pochylało i zbliżało, oddawało cześć ruchom obrotowym całego świata..
Zamknąłem oczy.. Ale czy nie miałem ich zamkniętych? Czy tylko w mojej wyobraźni potrafiłem coś zrobić?
Uchyliłem powieki i zobaczyłem ją.. Lorret. Była taka prawdziwa i tak boleśnie blisko mnie, choć między nami stała szyba. Zbliżyłem się do niej, moje palce poczuły chłód wytworu, przycisnąłem opuszki jeszcze mocniej.
Napierałem na wytwór mojej wyobraźni czy trafiłem do jakiegoś alternatywnego świata?
Nie chciałem o tym myśleć, po prostu nie potrafiłem. Ona była tak blisko. Mogłem myśleć tylko o niej, chciałem biec za siostrą, która machając mi odchodziła, odpływała w głąb mnie. Zacisnąłem rękę w pięść… Nie mogłem znów zostać bez niej. Jej strata zawieruszyła mi w głowie, nie pozwalała funkcjonować, trawiła mnie mocniej niż jakakolwiek choroba. Była moim marzeniem i utrapieniem.
Krew kapała mi na twarz, każde uderzenie wywoływało ból, zakrwawione kostki na dłoniach a w nich wbite odłamki szkła. Krzyczałem, choć mój głos słyszała tylko cisza wokół mnie, ta przejmująca samotność.
Głęboki oddech.
Świat się obrócił niczym o sto osiemdziesiąt stopni. Spadałem. Wiatr świszczał w moich uszach, a oddech stał się nieuchwytny. Prędkość rozdzierała mnie na kawałki. Coraz bliżej i bliżej ziemi. Chciałem krzyczeć. Ale zostały mi tylko chęci. Kilometry zamieniały się w metry. Tysiące w setki i dziesiątki. Rozpostarłem ręce, choć czy wciąż nimi były?
Skrzydła zamiast dłoni. Aerodynamiczne kości i pióra wypadające jedno za drugim z moich dawnych ramion. Uniesiony do góry latałem. To cudowne uczucie robienia czegoś tak magicznego i nieosiągalnego dla zwykłego człowieka jak lot. Oddałem się jego uzdrowieńczej mocy.
Poczułem wolność własnych działań. Wolność od odpowiedzialności wciąż padających na moje ramiona. Obracałem się w powietrzu, w tej magicznej przestrzeni gwiazd na czarnej przestrzeni. Niczym zamknięty w obrazie namalowanym ręką artysty. Abstrakcyjny obraz pełen bólu i pragnień.
Czas w tej magicznej krainie płynął inaczej.. Nie czułem upływu minut, godzin czy nawet dni. Czułem tylko głód, zmęczenie i bóle mojego ciała do którego nie mogłem wrócić. Odbierałem bodźce z zewnątrz choć nie rozpoznałem ich znaczenia czy przesłania. Słyszałem kobiece głosy pomimo nie rozpoznawania słów. Nie znałem ich znaczenia, nie mogłem przypomnieć sobie co oznaczały. Jakby mój umysł wypełniony znaczeniem tak wielu rzeczy był poza moim zasięgiem. A ja tylko latałem, szybowałem po pustej przestrzeni zapełnionej od czasu do czasu czymś nowych. Jakbym śnił na jawie. Próbowałem się z tego wyrwać, gdy wolność straciła już swoją uzdrowieńczą siłę, moc odrywania od przytłaczającej rzeczywistości, a moje pragnienia zjednały się z potrzebami ciała. Chciało żebym wrócił, ja również. Uderzałem więc w szyby, bezskutecznie szukając “drzwi” w tym dziwnym świecie, szukając choć najmniejszej rysy żeby mieć cień nadziei na wydostanie się.
Moje rany w tym świecie praktycznie nie istniały, moje tymczasowe “ciało” absorbowało każde zranienie w tak krótkim, iż nie zauważyłem kiedy się regenerowało.
Pojawiały się przede mną coraz to nowe rzeczy, widziałem moje marzenia, wspomnienia dawnego życia, jakoby ta rzeczywistość chciała mnie zatrzymać na zawsze. Lorret też zacząłem widywać częściej, stała na skraju ziemi i przyglądała się mojej osobie. Wpierw próbowałem do niej podejść, zbliżyć się do marzenia odzyskania jej, ale gdy tylko była już na wyciągnięcie ręki, nikła w otchłaniach czarnej mgły. Mgły, która zabierała moje marzenia i wyobrażenia ich za każdym razem gdy się nimi nie interesowałem zajęty wydostaniem się stąd. W końcu przyszło zmierzyć mi się i z jej pragnieniem. Zacząłem nie zwracać uwagi na wytwór siostry, podchodziła więc coraz bliżej i bliżej. W końcu usłyszałem jej słodki głos mówiący za mną.
“Czemu chcesz to zepsuć Hayden, w końcu tu jestem” Nie chciałem, tak bardzo chciałem być z nią ale wiedziałem, że to nie jest prawdziwe. Spojrzałem na nią. Choć raz nie znikła.
“Bo Ciebie tu nie ma” odparłem wypełniony po brzegi bólem rzeczywistości i prawdy gnieżdżącej się we mnie. Tak bardzo chciałem, żeby to było realne, ale nie ważne jak tego pragnąłem. Nie było. Nie tutaj.
Poczułem jak wszystko wokół mnie się rozpada na kawałki, szkła rozbijały się. Bańka pękła. Nie mogłem oddychać, jakby to powietrze zacisnęło mi wypełnione nim płuca. Otworzyłem usta próbując bezskutecznie pozostać przy istnieniu. Zapadałem się wraz z tym światem, w otchłań.
Poczułem cały ból od długa nieruchomego ciała. Mięśnie paliły żywym ogniem, a w zastane stawy były niczym rozbite miazgi. Nie mogłem ich użyć by uśmierzyć ból. Zacząłem z całej siły się wyginać próbując zmienić pozycję. Szarpałem się niczym w ataku padaczki.. Napiąłem i rozluźniłem całe ciało. Nagle przeszła przez nie fala ulgi, jak gdyby wtłoczono do moich żył przeciwbólowy narkotyk.
Oddech. Był już tylko przyjemnością.
Nie mogłem sobie przypomnieć gdzie jestem i co się dokładnie stało. Spojrzałem w stronę otwartego okna. Zimny podmuch wiatru wpadł do pomieszczenia niczym przyjaciel próbujący się ze mną przywitać, odetchnąłem głęboko. Lato? Pięknie zielone podwórze widniało na zewnątrz, a bułany koń przewiesił łeb przez parapet, próbując dosięgnąć do jabłka pozostawionego na małym stoliku. Podniosłem się na łokcie.
Łóżko.. Lato.. nic mi się nie zgadzało. Ile byłem nieprzytomny?
Ból przeszył moją czaszkę, gdy próbowałem przypomnieć sobie ostatnie wspomnienie. Leżałem w śniegu, ktoś na mnie nacierał i nic więcej. Pustka przepełniona tylko damskimi głosami.
Usiadłem, koń parsknął w moją stronę uporczywie wpatrując się w przekąskę. Moje stopy chwiejnym krokiem prowadziły mnie do zwierzęcia, obraz obracał się z ogromną szybkością. Zbyt dużo dużo bodźców na raz, mój umysł nie nadążał łączyć wszystkich wiadomości. Dotknąłem jabłka, a koń uderzył kopytem w bok domu.
-Cii - zwróciłem się do niego. Ten posłusznie ustał, choć uszy zastrzygł do tyłu gdy tylko się zbliżałem. Upadłem na kolana, obrazy nacierały na mnie, wolną ręką dotknąłem głowy. Przymknąłem powieki. Pod nimi obrazy przewijały się niczym niedokończony film mojego życia. Szarpałem głową próbując wyrzucić je z niej. Koń porwał jabłko z mojej dłoni i uciekł od okna choć wciąż nie przestawał mnie obserwować.
Poczułem zimno stali dotykającej mojego podbródka. Obróciłem się w stronę potencjalnego zagrożenia i otworzyłem szeroko oczy. Nade Mną stały dwie czarnowłose kobiety. Podniosłem powoli ręce do góry dając sygnał, iż nie mam złych zamiarów.
-Kim jesteś?- zapytała piękność z zielonymi oczami. Przyglądałem się jej odtwarzając w głowie brzmienie jej głosu. Raz za razem, niczym piosenkę, której melodia zapisze się w naszej pamięci.
-To ty mnie uratowałaś- stwierdziłem, coś w mojej głowie mówiło mi, że to ona. Spuściła wzrok. Czyżby wstydziła się swojego uczynku? Może nie chciała, żebym to mówił głośno.-Prze..Przepraszam. Nie wiedziałem.
-Zadała Ci pytanie-warknęła niebieskooka, która choć trzymała się z tyłu wydawała mi się groźniejsza. Postura gotowa do ataku, szeroko rozstawione nogi z lekkością atletyczki dotykające ziemi i napięte całe ciało. Gdyby skoczyła w moim kierunku, nie miałbym szans.
-Pamiętam-odparłem -Nazywam się Hayden, przybyłem na wyspę niedawno.-Mój wzrok powędrował na letnie podwórze-Chyba niedawno.
Kobiety zerknęły na siebie zdezorientowane. Chyba spałem dłużej niż sądziłem. Stal odsunęła się od mojego gardła choć wciąż była w pogotowiu zatrzymana w dłoni. Stanowiłem dla nich wroga i dobrze o tym wiedziałem. opuściłem ręce wzdłuż ciała, choć wszystko robiłem najwolniej jak się dało by nie miały pretekstu do ataku.
-Co się ze mną działo?-zapytałem, choć te najwyraźniej nie miały zamiaru odpowiedzieć. Trzeba było uciekać. Zacisnąłem palce kurczowo na rękojeści noża, który zawsze miałem w zapasie schowanego za paskiem spodni. Nie przeszukały mnie dokładnie…
Venti? Nyx? Co wy na to? Czyżbym przespał praktycznie 2 pory roku? xD
Zamknąłem oczy.. Ale czy nie miałem ich zamkniętych? Czy tylko w mojej wyobraźni potrafiłem coś zrobić?
Uchyliłem powieki i zobaczyłem ją.. Lorret. Była taka prawdziwa i tak boleśnie blisko mnie, choć między nami stała szyba. Zbliżyłem się do niej, moje palce poczuły chłód wytworu, przycisnąłem opuszki jeszcze mocniej.
Napierałem na wytwór mojej wyobraźni czy trafiłem do jakiegoś alternatywnego świata?
Nie chciałem o tym myśleć, po prostu nie potrafiłem. Ona była tak blisko. Mogłem myśleć tylko o niej, chciałem biec za siostrą, która machając mi odchodziła, odpływała w głąb mnie. Zacisnąłem rękę w pięść… Nie mogłem znów zostać bez niej. Jej strata zawieruszyła mi w głowie, nie pozwalała funkcjonować, trawiła mnie mocniej niż jakakolwiek choroba. Była moim marzeniem i utrapieniem.
Krew kapała mi na twarz, każde uderzenie wywoływało ból, zakrwawione kostki na dłoniach a w nich wbite odłamki szkła. Krzyczałem, choć mój głos słyszała tylko cisza wokół mnie, ta przejmująca samotność.
Głęboki oddech.
Świat się obrócił niczym o sto osiemdziesiąt stopni. Spadałem. Wiatr świszczał w moich uszach, a oddech stał się nieuchwytny. Prędkość rozdzierała mnie na kawałki. Coraz bliżej i bliżej ziemi. Chciałem krzyczeć. Ale zostały mi tylko chęci. Kilometry zamieniały się w metry. Tysiące w setki i dziesiątki. Rozpostarłem ręce, choć czy wciąż nimi były?
Skrzydła zamiast dłoni. Aerodynamiczne kości i pióra wypadające jedno za drugim z moich dawnych ramion. Uniesiony do góry latałem. To cudowne uczucie robienia czegoś tak magicznego i nieosiągalnego dla zwykłego człowieka jak lot. Oddałem się jego uzdrowieńczej mocy.
Poczułem wolność własnych działań. Wolność od odpowiedzialności wciąż padających na moje ramiona. Obracałem się w powietrzu, w tej magicznej przestrzeni gwiazd na czarnej przestrzeni. Niczym zamknięty w obrazie namalowanym ręką artysty. Abstrakcyjny obraz pełen bólu i pragnień.
Czas w tej magicznej krainie płynął inaczej.. Nie czułem upływu minut, godzin czy nawet dni. Czułem tylko głód, zmęczenie i bóle mojego ciała do którego nie mogłem wrócić. Odbierałem bodźce z zewnątrz choć nie rozpoznałem ich znaczenia czy przesłania. Słyszałem kobiece głosy pomimo nie rozpoznawania słów. Nie znałem ich znaczenia, nie mogłem przypomnieć sobie co oznaczały. Jakby mój umysł wypełniony znaczeniem tak wielu rzeczy był poza moim zasięgiem. A ja tylko latałem, szybowałem po pustej przestrzeni zapełnionej od czasu do czasu czymś nowych. Jakbym śnił na jawie. Próbowałem się z tego wyrwać, gdy wolność straciła już swoją uzdrowieńczą siłę, moc odrywania od przytłaczającej rzeczywistości, a moje pragnienia zjednały się z potrzebami ciała. Chciało żebym wrócił, ja również. Uderzałem więc w szyby, bezskutecznie szukając “drzwi” w tym dziwnym świecie, szukając choć najmniejszej rysy żeby mieć cień nadziei na wydostanie się.
Moje rany w tym świecie praktycznie nie istniały, moje tymczasowe “ciało” absorbowało każde zranienie w tak krótkim, iż nie zauważyłem kiedy się regenerowało.
Pojawiały się przede mną coraz to nowe rzeczy, widziałem moje marzenia, wspomnienia dawnego życia, jakoby ta rzeczywistość chciała mnie zatrzymać na zawsze. Lorret też zacząłem widywać częściej, stała na skraju ziemi i przyglądała się mojej osobie. Wpierw próbowałem do niej podejść, zbliżyć się do marzenia odzyskania jej, ale gdy tylko była już na wyciągnięcie ręki, nikła w otchłaniach czarnej mgły. Mgły, która zabierała moje marzenia i wyobrażenia ich za każdym razem gdy się nimi nie interesowałem zajęty wydostaniem się stąd. W końcu przyszło zmierzyć mi się i z jej pragnieniem. Zacząłem nie zwracać uwagi na wytwór siostry, podchodziła więc coraz bliżej i bliżej. W końcu usłyszałem jej słodki głos mówiący za mną.
“Czemu chcesz to zepsuć Hayden, w końcu tu jestem” Nie chciałem, tak bardzo chciałem być z nią ale wiedziałem, że to nie jest prawdziwe. Spojrzałem na nią. Choć raz nie znikła.
“Bo Ciebie tu nie ma” odparłem wypełniony po brzegi bólem rzeczywistości i prawdy gnieżdżącej się we mnie. Tak bardzo chciałem, żeby to było realne, ale nie ważne jak tego pragnąłem. Nie było. Nie tutaj.
Poczułem jak wszystko wokół mnie się rozpada na kawałki, szkła rozbijały się. Bańka pękła. Nie mogłem oddychać, jakby to powietrze zacisnęło mi wypełnione nim płuca. Otworzyłem usta próbując bezskutecznie pozostać przy istnieniu. Zapadałem się wraz z tym światem, w otchłań.
Poczułem cały ból od długa nieruchomego ciała. Mięśnie paliły żywym ogniem, a w zastane stawy były niczym rozbite miazgi. Nie mogłem ich użyć by uśmierzyć ból. Zacząłem z całej siły się wyginać próbując zmienić pozycję. Szarpałem się niczym w ataku padaczki.. Napiąłem i rozluźniłem całe ciało. Nagle przeszła przez nie fala ulgi, jak gdyby wtłoczono do moich żył przeciwbólowy narkotyk.
Oddech. Był już tylko przyjemnością.
Nie mogłem sobie przypomnieć gdzie jestem i co się dokładnie stało. Spojrzałem w stronę otwartego okna. Zimny podmuch wiatru wpadł do pomieszczenia niczym przyjaciel próbujący się ze mną przywitać, odetchnąłem głęboko. Lato? Pięknie zielone podwórze widniało na zewnątrz, a bułany koń przewiesił łeb przez parapet, próbując dosięgnąć do jabłka pozostawionego na małym stoliku. Podniosłem się na łokcie.
Łóżko.. Lato.. nic mi się nie zgadzało. Ile byłem nieprzytomny?
Ból przeszył moją czaszkę, gdy próbowałem przypomnieć sobie ostatnie wspomnienie. Leżałem w śniegu, ktoś na mnie nacierał i nic więcej. Pustka przepełniona tylko damskimi głosami.
Usiadłem, koń parsknął w moją stronę uporczywie wpatrując się w przekąskę. Moje stopy chwiejnym krokiem prowadziły mnie do zwierzęcia, obraz obracał się z ogromną szybkością. Zbyt dużo dużo bodźców na raz, mój umysł nie nadążał łączyć wszystkich wiadomości. Dotknąłem jabłka, a koń uderzył kopytem w bok domu.
-Cii - zwróciłem się do niego. Ten posłusznie ustał, choć uszy zastrzygł do tyłu gdy tylko się zbliżałem. Upadłem na kolana, obrazy nacierały na mnie, wolną ręką dotknąłem głowy. Przymknąłem powieki. Pod nimi obrazy przewijały się niczym niedokończony film mojego życia. Szarpałem głową próbując wyrzucić je z niej. Koń porwał jabłko z mojej dłoni i uciekł od okna choć wciąż nie przestawał mnie obserwować.
Poczułem zimno stali dotykającej mojego podbródka. Obróciłem się w stronę potencjalnego zagrożenia i otworzyłem szeroko oczy. Nade Mną stały dwie czarnowłose kobiety. Podniosłem powoli ręce do góry dając sygnał, iż nie mam złych zamiarów.
-Kim jesteś?- zapytała piękność z zielonymi oczami. Przyglądałem się jej odtwarzając w głowie brzmienie jej głosu. Raz za razem, niczym piosenkę, której melodia zapisze się w naszej pamięci.
-To ty mnie uratowałaś- stwierdziłem, coś w mojej głowie mówiło mi, że to ona. Spuściła wzrok. Czyżby wstydziła się swojego uczynku? Może nie chciała, żebym to mówił głośno.-Prze..Przepraszam. Nie wiedziałem.
-Zadała Ci pytanie-warknęła niebieskooka, która choć trzymała się z tyłu wydawała mi się groźniejsza. Postura gotowa do ataku, szeroko rozstawione nogi z lekkością atletyczki dotykające ziemi i napięte całe ciało. Gdyby skoczyła w moim kierunku, nie miałbym szans.
-Pamiętam-odparłem -Nazywam się Hayden, przybyłem na wyspę niedawno.-Mój wzrok powędrował na letnie podwórze-Chyba niedawno.
Kobiety zerknęły na siebie zdezorientowane. Chyba spałem dłużej niż sądziłem. Stal odsunęła się od mojego gardła choć wciąż była w pogotowiu zatrzymana w dłoni. Stanowiłem dla nich wroga i dobrze o tym wiedziałem. opuściłem ręce wzdłuż ciała, choć wszystko robiłem najwolniej jak się dało by nie miały pretekstu do ataku.
-Co się ze mną działo?-zapytałem, choć te najwyraźniej nie miały zamiaru odpowiedzieć. Trzeba było uciekać. Zacisnąłem palce kurczowo na rękojeści noża, który zawsze miałem w zapasie schowanego za paskiem spodni. Nie przeszukały mnie dokładnie…
Venti? Nyx? Co wy na to? Czyżbym przespał praktycznie 2 pory roku? xD
30 stycznia 2019
Od Melody CD Renarda
Po dokładnym obejrzeniu peleryny, chłopiec założył ją na siebie i
podbiegł do lustra, by zobaczyć, jak w niej wygląda. Z uśmiechem
obserwowałam jego reakcję. Galia tymczasem zaprosiła mnie do środka.
Powitałam wesoło ją oraz jej córkę. Zaśmiałam się cicho pod nosem,
słysząc jak Renard oznajmiał, że nigdy nie zdejmie z siebie nowej części
garderoby. Pasowała mu, co mnie niezmiernie cieszyło.
Nagle
chłopiec oderwał się od lustra, zebrał z dywanu szkice i rzucił się w
moje ramiona. Z trudem utrzymałam nie tylko jego, ale też siebie na
prostych nogach. Ze śmiechem uniosłam bruneta nisko nad podłogą, gdyż
nie miałam wystarczająco dużo siły, by unieść go wyżej.
-
Dziękuję! Jest świetna! - zawołał chłopiec, gdy już stanął na własnych
nogach. Widząc, jak wesoło skacze łatwo można było się domyślić, że
radość rozsadza go od środka.
W pewnej chwili jednak spoważniał i pokazał mi swój projekt. Wzięłam rysunek w dłonie, by móc lepiej się mu przyjrzeć.
- Skórzana kurtka? - zapytałam z uśmiechem. Renard przytaknął prawie bezgłośnie. Wyraźnie czekał z niepokojem na werdykt.
-
Projekt jest bardzo ciekawy. - powiedziałam, przyglądając się każdemu
elementowi naszkicowanego ubioru. Kilka części oczywiście wymagało
drobnych poprawek, ale w końcu to był projekt chłopca, a nie krawca.
Byłam pod wrażeniem jego talentu. Zadałam Renard'owi jeszcze kilka pytań
odnośnie szczegółów i podjęłam decyzję.
- Wykonanie projektu
zajmie mi trochę czasu, ale dam radę to zrobić. Będziesz musiał tylko
odwiedzić mnie, żeby pomóc mi z doborem materiałów. - dodałam po chwili.
-...
I... Ile by to kosztowało? - zapytał Renard, bawiąc się nerwowo
materiałem swojej koszulki. Spojrzałam jeszcze raz na projekt. Był
pracochłonny, ale nie chciałam pobierać opłat od dziecka. Po chwili
namysłu wpadłam na wspaniały pomysł.
- A może chciałbyś
zostać moim pomocnikiem? - zaproponowałam. Taka wymiana wydała mi się
być bardzo dobra. Miałabym w końcu kogoś do pomocy, a Galia
oszczędziłaby nieco na ubraniach.
- Naprawdę? - zapytał brunet
z niedowierzaniem. Na jego twarzy rozkwitł szeroki uśmiech. Widocznie
jemu również pasował taki układ.
- Oczywiście. - odparłam z uśmiechem - Szczegóły omówimy u mnie, po doborze materiałów do kurtki. - dodałam.
Spędziłam
w domu Galii jeszcze trochę czasu, rozmawiając z domownikami. Wkrótce
jednak musiałam wrócić do siebie, żeby dokończyć inne zamówienia
pozostałych Osadników.
Spojrzałam na projekt sukienki, a
następnie manekina, na którym wisiał materiał przeznaczony do jej
wykonania. Przeniosłam go na duży drewniany stół i naniosłam na niego
projekt. Następnie wycięłam wszystkie elementy i zszyłam je ze sobą. Po
kilku poprawkach przyszedł czas na dodatki, mające dodać sukience
atrakcyjności. Już sięgałam po wstążkę, gdy nagle poczułam silne
pieczenie w gardle. Moja skóra zaczynała pękać. Z trudem starałam się
zachować spokój. Tylko on mnie mógł uratować w takiej sytuacji.
Jakoś
udało mi się dotrzeć do łazienki, a następnie wanny z wodą. Kiedy tylko
zanurzyłam się w niej po szyję, poczułam silny przypływ ulgi. Wraz z
nią przyszło uczucie senności. Starałam się walczyć z opadającymi
powiekami, lecz na marne.
Obudziło
mnie pukanie do drzwi. Nie wiedziałam, jak długo byłam nieprzytomna,
ani czy coś przypadkiem mnie nie ominęło. Podciągnęłam się na
przedramionach i wyszłam z wody. Moje ubrania były całe przemoczone.
Szybko się przebrałam w to, co miałam pod ręką, po czym zbiegłam po
schodach, prawie zjeżdżając po stopniach. Z uśmiechem otworzyłam drzwi i
spojrzałam na przybysza.
Renard?
Od Tenebris'a CD Nirali
Odprowadziłem
dziewczynę wzrokiem. Wkrótce zniknęła za wysokim ogrodzeniem,
otaczającym całą wioskę, więc mogłem spokojny wrócić do swojego domu.
Droga zdawała się być dłuższa, niż poprzednio, mimo że kroczyłem tą samą
trasą. Uczucie nudy sprawiało, że nawet piękna pogoda wydawała się być
czymś zupełnie zwyczajnym i niegodnym uwagi. Złote promienie słońca
padały na moje ramiona, dzieląc się ze mną swoim ciepłem. Nawet w lesie
było niezwykle spokojnie. Z gęstych koron drzew dochodziły ptasie
śpiewy. Co jakiś czas któryś z przedstawicieli wielu gatunków w nich
skrytych opuszczał swoją kryjówkę, by przynajmniej przez chwilę
poszybować po bezchmurnym niebie. Wodziłem wtedy za nim wzrokiem, póki
na nowo nie zniknął w gęstwinie. Po drodze zbierałem zioła, których
zapasy skończyły się u mnie wraz z zimą.
Do
domu wróciłem z torbą pełną roślin i upolowanym starym zającem. Wolałem
nie polować na młodsze osobniki przez okres wiosenny, by za rok nie
chodzić głodny z powodu braku zwierzyny. Korzystałem z dóbr przyrody,
więc musiałem ją szanować.
Posegregowałem rośliny, wkładając każdą z nich do odpowiedniego glinianego garnka. Następnie zająłem się zającem.
Każdy
dzień miał mi tak jak przed poznaniem Osadniczki. Zajmowałem się swoją
sarną oraz jeleniem, ulepszałem swój dom wewnątrz, na zewnątrz i jego
otoczenie, wraz z zabezpieczeniami, powiększałem swoje zapasy, tworzyłem
bronie, szyłem ubrania i robiłem wiele innych, podobnych rzeczy. Często
zastanawiałem się, jak się ma Nirali, ale im więcej czasu mijało od
naszego rozstania, tym bardziej na nowo skupiałem się wyłącznie na swoim
życiu.
Pewnego dnia, podczas generalnych porządków, znalazłem
za łóżkiem torbę, której kompletnie nie pamiętałem. To właśnie za jej
sprawą obraz Osadniczki powrócił do mnie. Przypomniałem sobie, że miała
przy sobie torbę, gdy się poznaliśmy, a opuściła mój dom bez niej. Oboje
musieliśmy o niej zapomnieć przez roztargnienie. Bagaż nie należał do
mnie, podobnie jak jego zawartość, więc bez dłuższego namysłu
postanowiłem go zwrócić. Założyłem na siebie bluzę z kapturem ze skóry
jelenia i wyszedłem z domu, zabierając wcześniej jeden z moich noży oraz
torbę brunetki. Następnie opuściłem zajmowany przeze mnie teren i
ruszyłem w stronę wioski Osadników.
Przez całą drogę czułem
się nieswojo. Miałem dziwne wrażenie, że jestem obserwowany, ale nikogo
nie mogłem dostrzec, ani wyczuć. Instynktownie przyspieszyłem, chcąc
mieć już ten wspaniały spacer za sobą. Sięgnąłem do kieszeni na ostrze i
zacisnąłem palce na rękojeści noża. Powoli zbliżałem się do granicy
osady.
Nagle usłyszałem głośny szelest liści paproci.
Automatycznie odwróciłem się, by nie zostać zaatakowanym od tyłu. Z
gęstwiny wyskoczyła hybryda. Była znacznie większa niż stworzenia i
mutanty, jakie widziałem na wyspie. Ułamek sekundy, nim bestia się na
mnie rzuciła wystarczył mi jedynie na pobieżne zapoznanie się z jej
budową. Było to połączenie niedźwiedzia, wilka, rekina i zapewne jeszcze
wielu innych stworzeń. Częściowo widoczne łapy uzbrojone w szpony
wskazywały na posiadanie przez hybrydę moich zdolności żniwiarza.
Pytanie jakich jeszcze. Fakt, że nie wyczułem obecności nawet
niewidzialnej istoty upewniał mnie w przekonaniu, iż nie jest to
zwyczajny mutant, ani stworzenie takie jak te, na które polowałem.
Natychmiast
dobyłem noża i wbiłem go aż do rękojeści w bok rozwścieczonej istoty,
która zaatakowała mnie swoimi kłami oraz szponami. Starałem się unikać
ciosów hybrydy, samemu zadając jej kolejne. Gdyby nie skóra, w którą
byłem ubrany, mogłoby być znacznie gorzej. Stworzenie jednak nie dawało
za wygraną. W pewnym momencie stworzenia rzuciło mną na drzewo.
Powietrze zostało wypchnięte z moich płuc. Hybryda uniosła łeb, a jej
ryk sprawił, że ptaki siedzące wcześniej na gałęziach uciekły
wystraszone. Bestia zamierzała zaatakować ponownie, lecz spłoszyła ją
lecąca w jej kierunku strzała. Odetchnąłem z ulgą i osunąłem się po pniu
sosny, o którą byłem oparty. Słyszałem krzyki nadbiegających Osadników,
ale były dla mnie niewyraźne, jakbym słyszał je przez grubą ścianę.
Kręciło mi się w głowie, a obraz miałem zamglony. Dotknąłem obficie
krwawiącej rany i dostrzegłem coś dziwnego. Szkarłatna posoka mieszała
się z dziwną, czarną substancją. Zaczynałem tracić przytomność. Po
chwili widziałem jedynie ciemność.
Nirali?
10 stycznia 2019
Od Renarda CD Melody
- Musisz się pouczyć. No chodź, Farrah już grzecznie czeka przy stole - przez uchylone drzwi zajrzał zdaniem Renarda całkiem śmiesznie wyglądający pan, którego matka wynajęła, aby nauczał dzieci przede wszystkim pisać i czytać.
- Bzdura - parsknął chłopiec i odsunął się na drugi brzeg łóżka, aby znajdować się jak najdalej od siwego profesora wyglądem przypominającego Świętego Mikołaja - Pisać i czytać nauczę się sam, a zresztą teraz jestem zajęty.
- Wiesz, tych umiejętności nie nabędziesz z taką łatwością, jaką ci się wydaje - uśmiechnął się pobłażliwie staruszek i wszedł do pokoju nie zamykając za sobą drzwi - A czym jesteś zajęty, jeżeli mogę wiedzieć? - uniósł krzaczastą brew nie spuszczając wzroku z chłopca.
- To nie pana sprawa - zmarszczył brwi powstrzymując się od wystawienia języka. Wczorajsza wizyta u ojca nie wpłynęła na niego zbyt dobrze, zresztą podobnie jak każda poprzednia - A teraz przepraszam, ale nie przepadam za Świętymi Mikołajami - odparł naburmuszony i zerwał się z łóżka wymijając profesora zanim ten zdążył cokolwiek dodać i wybiegł z pokoju.
Niczym burza przetoczył się przez jadalnię, gdzie ze stołu zabrał swoje notesy i szkice zwracając przy tym uwagę siostry, która ze skupieniem kreśliła jakieś szlaczki na kartce papieru. Renard twierdził, że to tylko strata czasu, a czytanie i pisanie nie przyda mu się do życia. Nie miał pojęcia, że w prawdziwym świecie byłoby mu to potrzebne jak nic innego. No, ale skąd miał wiedzieć? Urodził się tutaj i nikt mu nawet słowem nie wspomniał o normalnym życiu, którego i tak nigdy nie przeżyje.
- Gdzie idziesz? Zaraz zaczyna się lekcja - zdziwiła się Farrah odrywając się na chwilę od wykonywanej chwilę temu czynności.
- Nie mam czasu, ale tobie życzę dobrej zabawy - uśmiechnął się cwaniacko i nie czekając chwili dłużej pobiegł po swoje buty i lekką kurtkę obawiając się, że mama go zatrzyma, a wtedy to już nici ze spaceru.
Na szczęście udało mu się opuścić dom bez żadnych problemów. Trzymał pod pachą swoje jakże cenne notesy, w których kartki latały luźno i bez problemu mogły wypaść i polecieć z wiatrem gdziekolwiek. Renard jednak co chwila odwracał się, aby upewnić się, że nic mu nie uciekło, gdyż każda kartka i jej treść była dla niego bardzo ważna. Szybko przeprawił się przez las, w którym całkiem lubił spędzać czas, ale tym razem nie miał go zbyt dużo, żeby wykorzystać go na przyglądanie się każdej kolejnej roślince. Zatrzymał się przy murach i głośno przełknął ślinę wiedząc, że musi zmierzyć się ze strażnikiem zanim zaszyje się w spokojnej wiosce. Renard nienawidził kontroli i z wielką chęcią mógłby ją ominąć, ale nie było takiej możliwości. Zwłaszcza, gdy odwiedzał osadę sam. Nabrał dużo powietrza do płuc i z głową odważnie uniesioną ku górze podszedł do małej budki. Chwilę czekał aż strażnik poprosi o jego legitymację, ale zorientował się, że jest tak niski, że tamten może ledwo dostrzec czubek jego głowy. Z jednej strony lisołak mógł skorzystać z okazji i przedostać się bez kontroli, ale wtedy jak na zawołanie mężczyzna się ocknął i pochylił nieco do przodu, aby móc widzieć chłopaka.
- Uh, znowu ty? - zmęczony tylko cicho westchnął i wyciągną rękę w stronę ciemnowłosego czekając na jego dokumenty.
Renard zaczął mruczeć coś pod nosem. Przecież wcale nie bywa w wiosce tak często. Chyba?
- A zgodę rodzica masz? Wiesz, że bez niej nie mogę puścić cię dalej - zapytał strażnik przyjmując od dziecka legitymację, którą podstemplował w odpowiednim miejscu i zwrócił ją chłopcu czekając na kolejny dokument.
To, że Renard nie umie pisać samodzielnie, nie znaczy, że nie umie przepisywać pisma swojej matki. Kilka godzin pocił się nad zgodą, żeby przepisać ją bardzo dokładnie i nie podrobić jakiejś literki źle. Spokojny chłopiec wyjął pomiętą kartkę papieru i przekazał ją strażnikowi. Oczywiście nie obyło się bez jego podejrzliwych spojrzeń, ale koniec końców wpuścił dzieciaka do osady. Zadowolony Renard pobiegł w stronę pewnej chaty po drodze szukając w zeszytach konkretnej kartki ze szkicem.
*
Wizyta u Melody złożona kilka dni temu udała się jak Renard oczekiwał. Złożył swoje pierwsze zamówienie i był tym iście podekscytowany, a jeszcze bardziej nie mógł się doczekać, aż jego peleryna będzie skończona. Siedział w salonie przy rozpalonym kominku opierając się plecami o kanapę i w zeszycie trzymanym na kolanach rysował już kolejny projekt tym razem skórzanej kurtki z przeróżnymi ciekawymi dodatkami. W głowie zrodziło mu się już milion wyobrażeń o tym, że mógłby współpracować z panią Melody i wykonywać dla niej przeróżne ciekawe kreacje. Zbyt ambitne marzenia jak na taką małą osóbkę. W jego głowie jednak wszystko wydawało się udać i póki co, tego wolał się trzymać. W pewnym momencie w holu zabrzmiało ciche pukanie do drzwi. Renard zerwał się z miejsca i wyprzedzając mamę, która pewnie miała te same zamiary co on, dotarł do drzwi jako pierwszy. Otworzył je szeroko, a widząc w nich jasnowłosą dziewczynę, szeroko się uśmiechnął.
- Witam ponownie. Mam dla ciebie prezent - odparła przyjaźnie i podarowała chłopcu białe pudełko przewiązane czerwoną wstążką.
Ten nie czekając chwili dłużej rozwiązał wstążkę, otworzył pudełko i wydobył z niego piękną pelerynę. Jej końcowy efekt wyglądał nawet lepiej, niż sobie wyobrażał. Po obejrzeniu jej z każdej możliwej strony w końcu zapiął ją pod szyją i pobiegł do lustra w salonie, aby ocenić swój wygląd. Galia rozbawiona reakcją syna wpuściła Melody do środka zamykając za nią drzwi. Młody lisołak nie wychodził z zachwytu i oczarowania oznajmiając, że nigdy już nie zdejmie z siebie tej peleryny. Przypomniawszy sobie o dwóch istotnych sprawach, zgarnął z dywanu projekt skórzanej kurtki i podbiegł do jasnowłosej, aby rzucić się jej w ramiona. Dziewczyna z trudnością uniosła chłopca w ramionach póki z powrotem nie stanął na ziemi.
- Dziękuję! Jest świetna! - skakał z radości, ale po chwili opanował się chcąc wypaść bardzo odpowiedzialnie i poważnie pokazując dziewczynie swój kolejny projekt.
Melody przyjęła od niego kartkę miejscami brudną od roztartego ołówka i z uśmiechem przyglądała się starannym szkicom chłopca, a ten zaś z niepokojem wyczekiwał reakcji i odpowiedzi.
Melody?
- Bzdura - parsknął chłopiec i odsunął się na drugi brzeg łóżka, aby znajdować się jak najdalej od siwego profesora wyglądem przypominającego Świętego Mikołaja - Pisać i czytać nauczę się sam, a zresztą teraz jestem zajęty.
- Wiesz, tych umiejętności nie nabędziesz z taką łatwością, jaką ci się wydaje - uśmiechnął się pobłażliwie staruszek i wszedł do pokoju nie zamykając za sobą drzwi - A czym jesteś zajęty, jeżeli mogę wiedzieć? - uniósł krzaczastą brew nie spuszczając wzroku z chłopca.
- To nie pana sprawa - zmarszczył brwi powstrzymując się od wystawienia języka. Wczorajsza wizyta u ojca nie wpłynęła na niego zbyt dobrze, zresztą podobnie jak każda poprzednia - A teraz przepraszam, ale nie przepadam za Świętymi Mikołajami - odparł naburmuszony i zerwał się z łóżka wymijając profesora zanim ten zdążył cokolwiek dodać i wybiegł z pokoju.
Niczym burza przetoczył się przez jadalnię, gdzie ze stołu zabrał swoje notesy i szkice zwracając przy tym uwagę siostry, która ze skupieniem kreśliła jakieś szlaczki na kartce papieru. Renard twierdził, że to tylko strata czasu, a czytanie i pisanie nie przyda mu się do życia. Nie miał pojęcia, że w prawdziwym świecie byłoby mu to potrzebne jak nic innego. No, ale skąd miał wiedzieć? Urodził się tutaj i nikt mu nawet słowem nie wspomniał o normalnym życiu, którego i tak nigdy nie przeżyje.
- Gdzie idziesz? Zaraz zaczyna się lekcja - zdziwiła się Farrah odrywając się na chwilę od wykonywanej chwilę temu czynności.
- Nie mam czasu, ale tobie życzę dobrej zabawy - uśmiechnął się cwaniacko i nie czekając chwili dłużej pobiegł po swoje buty i lekką kurtkę obawiając się, że mama go zatrzyma, a wtedy to już nici ze spaceru.
Na szczęście udało mu się opuścić dom bez żadnych problemów. Trzymał pod pachą swoje jakże cenne notesy, w których kartki latały luźno i bez problemu mogły wypaść i polecieć z wiatrem gdziekolwiek. Renard jednak co chwila odwracał się, aby upewnić się, że nic mu nie uciekło, gdyż każda kartka i jej treść była dla niego bardzo ważna. Szybko przeprawił się przez las, w którym całkiem lubił spędzać czas, ale tym razem nie miał go zbyt dużo, żeby wykorzystać go na przyglądanie się każdej kolejnej roślince. Zatrzymał się przy murach i głośno przełknął ślinę wiedząc, że musi zmierzyć się ze strażnikiem zanim zaszyje się w spokojnej wiosce. Renard nienawidził kontroli i z wielką chęcią mógłby ją ominąć, ale nie było takiej możliwości. Zwłaszcza, gdy odwiedzał osadę sam. Nabrał dużo powietrza do płuc i z głową odważnie uniesioną ku górze podszedł do małej budki. Chwilę czekał aż strażnik poprosi o jego legitymację, ale zorientował się, że jest tak niski, że tamten może ledwo dostrzec czubek jego głowy. Z jednej strony lisołak mógł skorzystać z okazji i przedostać się bez kontroli, ale wtedy jak na zawołanie mężczyzna się ocknął i pochylił nieco do przodu, aby móc widzieć chłopaka.
- Uh, znowu ty? - zmęczony tylko cicho westchnął i wyciągną rękę w stronę ciemnowłosego czekając na jego dokumenty.
Renard zaczął mruczeć coś pod nosem. Przecież wcale nie bywa w wiosce tak często. Chyba?
- A zgodę rodzica masz? Wiesz, że bez niej nie mogę puścić cię dalej - zapytał strażnik przyjmując od dziecka legitymację, którą podstemplował w odpowiednim miejscu i zwrócił ją chłopcu czekając na kolejny dokument.
To, że Renard nie umie pisać samodzielnie, nie znaczy, że nie umie przepisywać pisma swojej matki. Kilka godzin pocił się nad zgodą, żeby przepisać ją bardzo dokładnie i nie podrobić jakiejś literki źle. Spokojny chłopiec wyjął pomiętą kartkę papieru i przekazał ją strażnikowi. Oczywiście nie obyło się bez jego podejrzliwych spojrzeń, ale koniec końców wpuścił dzieciaka do osady. Zadowolony Renard pobiegł w stronę pewnej chaty po drodze szukając w zeszytach konkretnej kartki ze szkicem.
*
Wizyta u Melody złożona kilka dni temu udała się jak Renard oczekiwał. Złożył swoje pierwsze zamówienie i był tym iście podekscytowany, a jeszcze bardziej nie mógł się doczekać, aż jego peleryna będzie skończona. Siedział w salonie przy rozpalonym kominku opierając się plecami o kanapę i w zeszycie trzymanym na kolanach rysował już kolejny projekt tym razem skórzanej kurtki z przeróżnymi ciekawymi dodatkami. W głowie zrodziło mu się już milion wyobrażeń o tym, że mógłby współpracować z panią Melody i wykonywać dla niej przeróżne ciekawe kreacje. Zbyt ambitne marzenia jak na taką małą osóbkę. W jego głowie jednak wszystko wydawało się udać i póki co, tego wolał się trzymać. W pewnym momencie w holu zabrzmiało ciche pukanie do drzwi. Renard zerwał się z miejsca i wyprzedzając mamę, która pewnie miała te same zamiary co on, dotarł do drzwi jako pierwszy. Otworzył je szeroko, a widząc w nich jasnowłosą dziewczynę, szeroko się uśmiechnął.
- Witam ponownie. Mam dla ciebie prezent - odparła przyjaźnie i podarowała chłopcu białe pudełko przewiązane czerwoną wstążką.
Ten nie czekając chwili dłużej rozwiązał wstążkę, otworzył pudełko i wydobył z niego piękną pelerynę. Jej końcowy efekt wyglądał nawet lepiej, niż sobie wyobrażał. Po obejrzeniu jej z każdej możliwej strony w końcu zapiął ją pod szyją i pobiegł do lustra w salonie, aby ocenić swój wygląd. Galia rozbawiona reakcją syna wpuściła Melody do środka zamykając za nią drzwi. Młody lisołak nie wychodził z zachwytu i oczarowania oznajmiając, że nigdy już nie zdejmie z siebie tej peleryny. Przypomniawszy sobie o dwóch istotnych sprawach, zgarnął z dywanu projekt skórzanej kurtki i podbiegł do jasnowłosej, aby rzucić się jej w ramiona. Dziewczyna z trudnością uniosła chłopca w ramionach póki z powrotem nie stanął na ziemi.
- Dziękuję! Jest świetna! - skakał z radości, ale po chwili opanował się chcąc wypaść bardzo odpowiedzialnie i poważnie pokazując dziewczynie swój kolejny projekt.
Melody przyjęła od niego kartkę miejscami brudną od roztartego ołówka i z uśmiechem przyglądała się starannym szkicom chłopca, a ten zaś z niepokojem wyczekiwał reakcji i odpowiedzi.
Melody?
7 stycznia 2019
Podsumowanie miesiąca - grudzień
A oto i trochę (trochę bardziej) spóźnione podsumowanie grudnia. Takie opóźnienie jak i brak mojej obecności to tylko i wyłącznie moja wina za co chciałam na starcie serdecznie przeprosić. Miałam niezłe zamieszanie przed i po świętach, a także pewne komplikacje w życiu prywatnym, ale nie będę się użalać. Zapewne nie ja jedyna nie miałam zbyt wiele czasu w okresie świątecznym żeby wykorzystać go na przesiadywanie na blogu.
Z powodu świąt i sylwestra w tym miesiącu nie przydzielam nikomu upomnień, ale też mam nadzieję, że w tym nowym roku nasz blog odżyje i coraz więcej opowiadań będę zastawać w swojej skrzynce.
No właśnie, moje lenistwo powstrzymało mnie od złożenia wam życzeń, ale mam nadzieję, że spędziliście święta w świetnej, rodzinnej atmosferze przy stołach pełnych dobrego żarełka i z wymarzonymi prezentami spod choinki.
Także mam nadzieję, że sylwester był udany i że nowy rok przyniesie ze sobą wiele sukcesów, uśmiechów i przede wszystkim aktywności tutaj c:
Wracając do spraw bloga, w styczniu będą nam rządzić nowi dyktatorzy, a mianowicie Sędzia i Melody. Serdeczne gratulacje i proszę nam sprawiedliwie władać.
Event w końcu dobiega końca, a osobom, które brały w nim udział, wleci parę groszy do kieszonkowego ;)
W planach jest już nowy, więc czekajcie cierpliwie!
A oto stan wszystkiego (biednie w opowiadaniach, ale się nadrobi!):
Stan osadników:
- 8 kobiet
- 5 mężczyzn
Stan samotników:
- 5 kobiet
- 4 mężczyzn
Łączna liczba postaci na blogu:
22
Dyktatorzy na styczeń:
- 8 kobiet
- 5 mężczyzn
Stan samotników:
- 5 kobiet
- 4 mężczyzn
Łączna liczba postaci na blogu:
22
Dyktatorzy na styczeń:
Sędzia (7 głosów)
Melody (6 głosów)
Stan opowiadań:
- Nirali: 3
- Nyx: 2
- Sędzia: 1
- Melody: 1
- Cyklamen: 1
- Fafnir: 1
- Aven: 1
- Tenebris: 1
- Lunaye: 1
Stan upomnień:
- Raven: 2
- Chakori: 2
- Morrigan: 1
- Hayi: 1
- Anaya: 2
Osoby, które nie napisały jeszcze opowiadania lub napisały tylko jedno,
przypominamy o aktywnym udzielaniu się na blogu i w nagłych przypadkach
zgłaszaniu nieobecności.
~
Pora roku w końcu zmienia się z wiosny na ciepłe i słoneczne lato!
~ Administracja, a raczej Mashi
Subskrybuj:
Posty (Atom)