31 stycznia 2019

Od Hayi do Venti i Nyx

 Czarne plamy krążyły wokół mnie, tańczyły pod moimi powiekami skradając się do mojego umysłu, przejmując go niczym żołnierze tereny królestw. Nie mogłem otworzyć oczu, poruszyć się. Moje ciało było poza zasięgiem. Niczym zaklęty we własnym wnętrzu. Zamknięty w szklanej kuli własnych myśli, wspomnień i doświadczeń. Wszystko się kołysało, pochylało i zbliżało, oddawało cześć ruchom obrotowym całego świata..

 Zamknąłem oczy.. Ale czy nie miałem ich zamkniętych? Czy tylko w mojej wyobraźni potrafiłem coś zrobić?
Uchyliłem powieki i zobaczyłem ją.. Lorret. Była taka prawdziwa i tak boleśnie blisko mnie, choć między nami stała szyba. Zbliżyłem się do niej, moje palce poczuły chłód wytworu, przycisnąłem opuszki jeszcze mocniej.
Napierałem na wytwór mojej wyobraźni czy trafiłem do jakiegoś alternatywnego świata?
Nie chciałem o tym myśleć, po prostu nie potrafiłem. Ona była tak blisko. Mogłem myśleć tylko o niej, chciałem biec za siostrą, która machając mi odchodziła, odpływała w głąb mnie. Zacisnąłem rękę w pięść… Nie mogłem znów zostać bez niej. Jej strata zawieruszyła mi w głowie, nie pozwalała funkcjonować, trawiła mnie mocniej niż jakakolwiek choroba. Była moim marzeniem i utrapieniem.
Krew kapała mi na twarz, każde uderzenie wywoływało ból, zakrwawione kostki na dłoniach a w nich wbite odłamki szkła. Krzyczałem, choć mój głos słyszała tylko cisza wokół mnie, ta przejmująca samotność.
Głęboki oddech.
Świat się obrócił niczym o sto osiemdziesiąt stopni. Spadałem. Wiatr świszczał w moich uszach, a oddech stał się nieuchwytny. Prędkość rozdzierała mnie na kawałki. Coraz bliżej i bliżej ziemi. Chciałem krzyczeć. Ale zostały mi tylko chęci. Kilometry zamieniały się w metry. Tysiące w setki i dziesiątki. Rozpostarłem ręce, choć czy wciąż nimi były?
Skrzydła zamiast dłoni. Aerodynamiczne kości i pióra wypadające jedno za drugim z moich dawnych ramion. Uniesiony do góry latałem. To cudowne uczucie robienia czegoś tak magicznego i nieosiągalnego dla zwykłego człowieka jak lot. Oddałem się jego uzdrowieńczej mocy.
Poczułem wolność własnych działań. Wolność od odpowiedzialności wciąż padających na moje ramiona. Obracałem się w powietrzu, w tej magicznej przestrzeni gwiazd na czarnej przestrzeni. Niczym zamknięty w obrazie namalowanym ręką artysty. Abstrakcyjny obraz pełen bólu i pragnień.

Czas w tej magicznej krainie płynął inaczej.. Nie czułem upływu minut, godzin czy nawet dni. Czułem tylko głód, zmęczenie i bóle mojego ciała do którego nie mogłem wrócić. Odbierałem bodźce z zewnątrz choć nie rozpoznałem ich znaczenia czy przesłania. Słyszałem kobiece głosy pomimo nie rozpoznawania słów. Nie znałem ich znaczenia, nie mogłem przypomnieć sobie co oznaczały. Jakby mój umysł wypełniony znaczeniem tak wielu rzeczy był poza moim zasięgiem. A ja tylko latałem, szybowałem po pustej przestrzeni zapełnionej od czasu do czasu czymś nowych. Jakbym śnił na jawie. Próbowałem się z tego wyrwać, gdy wolność straciła już swoją uzdrowieńczą siłę, moc odrywania od przytłaczającej rzeczywistości, a moje pragnienia zjednały się z potrzebami ciała. Chciało żebym wrócił, ja również. Uderzałem więc w szyby, bezskutecznie szukając “drzwi” w tym dziwnym świecie, szukając choć najmniejszej rysy żeby mieć cień nadziei na wydostanie się.

Moje rany w tym świecie praktycznie nie istniały, moje tymczasowe “ciało” absorbowało każde zranienie w tak krótkim, iż nie zauważyłem kiedy się regenerowało.
Pojawiały się przede mną coraz to nowe rzeczy, widziałem moje marzenia, wspomnienia dawnego życia, jakoby ta rzeczywistość chciała mnie zatrzymać na zawsze. Lorret też zacząłem widywać częściej, stała na skraju ziemi i przyglądała się mojej osobie. Wpierw próbowałem do niej podejść, zbliżyć się do marzenia odzyskania jej, ale gdy tylko była już na wyciągnięcie ręki, nikła w otchłaniach czarnej mgły. Mgły, która zabierała moje marzenia i wyobrażenia ich za każdym razem gdy się nimi nie interesowałem zajęty wydostaniem się stąd. W końcu przyszło zmierzyć mi się i z jej pragnieniem. Zacząłem nie zwracać uwagi na wytwór siostry, podchodziła więc coraz bliżej i bliżej. W końcu usłyszałem jej słodki głos mówiący za mną.
“Czemu chcesz to zepsuć Hayden, w końcu tu jestem” Nie chciałem, tak bardzo chciałem być z nią ale wiedziałem, że to nie jest prawdziwe. Spojrzałem na nią. Choć raz nie znikła.
 “Bo Ciebie tu nie ma” odparłem wypełniony po brzegi bólem rzeczywistości i prawdy gnieżdżącej się we mnie. Tak bardzo chciałem, żeby to było realne, ale nie ważne jak tego pragnąłem. Nie było. Nie tutaj.
Poczułem jak wszystko wokół mnie się rozpada na kawałki, szkła rozbijały się. Bańka pękła. Nie mogłem oddychać, jakby to powietrze zacisnęło mi wypełnione nim płuca. Otworzyłem usta próbując bezskutecznie pozostać przy istnieniu. Zapadałem się wraz z tym światem, w otchłań.

Poczułem cały ból od długa nieruchomego ciała. Mięśnie paliły żywym ogniem, a w zastane stawy były niczym rozbite miazgi. Nie mogłem ich użyć by uśmierzyć ból. Zacząłem z całej siły się wyginać próbując zmienić pozycję. Szarpałem się niczym w ataku padaczki.. Napiąłem i rozluźniłem całe ciało. Nagle przeszła przez nie fala ulgi, jak gdyby wtłoczono do moich żył przeciwbólowy narkotyk.
Oddech. Był już tylko przyjemnością.
Nie mogłem sobie przypomnieć gdzie jestem i co się dokładnie stało. Spojrzałem w stronę otwartego okna. Zimny podmuch wiatru wpadł do pomieszczenia niczym przyjaciel próbujący się ze mną przywitać, odetchnąłem głęboko. Lato? Pięknie zielone podwórze widniało na zewnątrz, a bułany koń przewiesił łeb przez parapet, próbując dosięgnąć do jabłka pozostawionego na małym stoliku. Podniosłem się na łokcie.
Łóżko.. Lato.. nic mi się nie zgadzało. Ile byłem nieprzytomny?
Ból przeszył moją czaszkę, gdy próbowałem przypomnieć sobie ostatnie wspomnienie. Leżałem w śniegu, ktoś na mnie nacierał i nic więcej. Pustka przepełniona tylko damskimi głosami.
Usiadłem, koń parsknął w moją stronę uporczywie wpatrując się w przekąskę. Moje stopy chwiejnym krokiem prowadziły mnie do zwierzęcia, obraz obracał się z ogromną szybkością. Zbyt dużo dużo bodźców na raz, mój umysł nie nadążał łączyć wszystkich wiadomości. Dotknąłem jabłka, a koń uderzył kopytem w bok domu.
-Cii - zwróciłem się do niego. Ten posłusznie ustał, choć uszy zastrzygł do tyłu gdy tylko się zbliżałem. Upadłem na kolana, obrazy nacierały na mnie, wolną ręką dotknąłem głowy. Przymknąłem powieki. Pod nimi obrazy przewijały się niczym niedokończony film mojego życia. Szarpałem głową próbując wyrzucić je z niej. Koń porwał jabłko z mojej dłoni i uciekł od okna choć wciąż nie przestawał mnie obserwować.
Poczułem zimno stali dotykającej mojego podbródka. Obróciłem się w stronę potencjalnego zagrożenia i otworzyłem szeroko oczy. Nade Mną stały dwie czarnowłose kobiety. Podniosłem powoli ręce do góry dając sygnał, iż nie mam złych zamiarów.

-Kim jesteś?- zapytała piękność z zielonymi oczami. Przyglądałem się jej odtwarzając w głowie brzmienie jej głosu. Raz za razem, niczym piosenkę, której melodia zapisze się w naszej pamięci.
-To ty mnie uratowałaś- stwierdziłem, coś w mojej głowie mówiło mi, że to ona. Spuściła wzrok. Czyżby wstydziła się swojego uczynku? Może nie chciała, żebym to mówił głośno.-Prze..Przepraszam. Nie wiedziałem.
-Zadała Ci pytanie-warknęła niebieskooka, która choć trzymała się z tyłu wydawała mi się groźniejsza. Postura gotowa do ataku, szeroko rozstawione nogi z lekkością atletyczki dotykające ziemi i napięte całe ciało. Gdyby skoczyła w moim kierunku, nie miałbym szans. 
-Pamiętam-odparłem -Nazywam się Hayden, przybyłem na wyspę niedawno.-Mój wzrok powędrował na letnie podwórze-Chyba niedawno.
Kobiety zerknęły na siebie zdezorientowane. Chyba spałem dłużej niż sądziłem. Stal odsunęła się od mojego gardła choć wciąż była w pogotowiu zatrzymana w dłoni. Stanowiłem dla nich wroga i dobrze o tym wiedziałem. opuściłem ręce wzdłuż ciała, choć wszystko robiłem najwolniej jak się dało by nie miały pretekstu do ataku.
-Co się  ze mną działo?-zapytałem, choć te najwyraźniej nie miały zamiaru odpowiedzieć. Trzeba było uciekać. Zacisnąłem palce kurczowo na rękojeści noża, który zawsze miałem w zapasie schowanego za paskiem spodni. Nie przeszukały mnie dokładnie…

Venti? Nyx? Co wy na  to? Czyżbym przespał praktycznie 2 pory roku? xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz