7 października 2019

Od Raven CD Pana Stasia

“ Z pozoru zwykła fabryka, znajdująca się obrzeżach miasta. Niegdyś wzorcowa potęga początkowego przemysłu na wielką skalę, obecnych czasach grabiona przez złomiarzy od środka i przyrodę. Teraz na koncie miała podpisane dokumenty o rozbiórkę, jednak dla rządu z biegiem lat straciła większe znaczenie. Znalazła jednak istotne znaczenie dla wielu grup społecznych, artystów i odludków. Formę ekspozycji swoistej architektury, czy nawet bycie przystankiem zwiedzania zapaleńców miejsc opuszczonych. Najczęściej była swoistą przystanią, broniącą szkalowane głowy wykończonej życiem młodych ludzi.

Obecnie urzędująca ta banda nie znalazła żadnych przeciwwskazań, było nawet odwrotnie. Podziały i rozmowy w tym temacie poszły gładko, kosztując kilka działek mocnego narkotyku i taniego alkoholu. Tym samym mogli cieszyć się dowoli swoim miejscem spotkań i wspólnych planów na rzeczy, do których wtajemniczeni mieli tylko dostęp. Oczywiście nie posiadali ładki obywateli na medal, kolorowych w świetle współczesnego prawa. Porzuceni przez rodziców, poczucie zaniedbania , brak szacunku ogółu i wiele powodów skłaniało ich, aby popaść w skrajność. Ciałem pozostać na ziemi, jednak umysłem sięgnąć do wyższych warstw umysłu. Całkowicie innych wymiarów świadomości ludzkiej, o której nikt otwarcie nie miał większego pojęcia. Tak przynajmniej mówił “naczelnik” ich grupy, który ponad wszystko dbał o swoją rodzinę od dwóch lat.

Na pozór nikt nie zapowiadał szczególnych gości, jednak wystarczyła chwila i baczna obserwacja. Światło latarki oświetlało znajomą ścieżki osobie, której twarz była skryta pod warstwą bandany i kaptura męskiej bluzy. Do jej uszu doszła muzyka odbijająca się echem po większości pustych pomieszczeń. Jednak nie ich piętra, swoiście urządzone w gusta każdego z nich. Wilgoć panująca na niższych kondygnacjach drażnił jej nozdrza, jednak nie na długo. Wystarczyło odsunąć na bok ciężkie drzwi fabryczne, aby ujrzeć całkiem inny obraz. Otynkowane ściany, prowizoryczne ozdoby w przykrywające widok surowych cegieł. Świeczki były porozstawiane wręcz wszędzie, jak i lampy oświetlające delikatnie wnętrze. Idąc przed siebie starała nie zwracać uwagi na innych ludzi, dawno utraconych kontakt z rzeczywistością. Czarnowłosa z przerażeniem obserwowała jednego z chłopaków, opadającemu na stary materac. Bezwładnie, niczym szmaciana lalka. Odurzony narkotykiem podanym w żyłę, odrażający sposób do jakiego nie mogła przywyknąć. Nim tylko kaptur zdołał opaść w dół wraz z bandaną, poczuła szybki ruch za sobą. Nie zdążyła zrobić nic, ani ruszyć dłonią. Już znajdowała się w tak znajomych ramionach, ubrane na wierzchu w brązowy płaszcz jesienny. Nie pozostało śladu po skórzanej kurtce, zaś zniszczone glany zamienione na buty motocyklowe. Takie były ich realia, zmiana społeczna. Poczuła spinające się jego mięśnie, przewidziała rozczarowanie z jego strony. Nie pierwszy raz od ponad roku.
- Tyle lat długiej znajomości, jednak zaborczość pozostała niezmienna. - przewróciła jedynie oczami, próbując się wyrwać z jego uścisku. Jednak szybko jej nienaturalnie blada twarz wylądowała w ciepłych, niegdyś zniszczonych dłoniach. - Nie powinieneś być…
 - Arleigh Castelle… Co czas zrobił z moim maleństwem, kiedy mnie nie było obok ciebie.
- To moja nowa rodzina, nowa ja i życie.
- Rodzina to ojciec czekający w domu na ciebie oraz ja, jednak … - westchnął, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. - Wiem, że moja obecność jest znikoma, jednak muszę się uczyć. Dla nas…
- Dla nas?! Jakie dla nas?!Nie ma nas, nigdy nie było! - wyrwała się z jego objęć, tym samym tracąc równowagę. Niedożywienie, trzęsące się ręce przez dostatku odpowiedniej dawki środków, od dłuższego czasu dawało o sobie znać. - Przez ciebie upadłam, zniszczyłam sobie życie i stałam się kim jestem. A ty?! Wyszedłeś d-dzięki mnie na prostą, zostawiając samą z problemami!
- Arleigh… - zrobił kilka do przodu, aby wziąć ją w swoje ramiona. Ponownie zapewnić jej bezpieczeństwo i uratować przed losem, z jakiego ona go wyciągnęła niegdyś.
- Nienawidzę Cię! - słowo, które zniszczyło tak wiele. Słowo będące iskrą, powodującym wielki pożar. Miało być powodem śmierci kogoś jej niegdyś bliskiego i wielką traumą, którą nauczyła się ukrywać. “
Łzy spływały leniwie po jej twarzyczce skalanej lekkim rumieńcem, kiedy młoda dziewczyna wpatrywała się w przestrzeń przed sobą. Wzrokiem pustym, pozbawionym tego charakterystycznego blasku. Bolesne wspomnienie, będące początkiem bolesnych psam porażek w jej krótkim życiu. Siedząc na blacie stołu, trzymająca w dłoni nową porcję podpalonego zielska. Gotowego do użycia, jednak wiernie czekającego. Zagubiła się w czasie, całkowicie odcinając się od świata zewnętrznego. Zrezygnowana, czy całkowicie zdziwiona? Wybita z rytmu nagłym szarpnięciem i zmuszona do spojrzenia w górę, spojrzała prosto w znajome oczy jej towarzysza. No tak, nie będący w pełni świadomy wilkołak. Sta przed nią, próbując zanalizować jej milczenie. Materiałem rękawa koszulki przetarła twarz, przykładając do ust używkę. Przetrzymanie chwilkę w płucach i powolne wypuszczenie trucizny z płuc.
- Odleciałaś na dłuższy czas, wampirzyco… Myślałem, że masz już całkowity odlot i słabą głowę do takich rzeczy. - zakpił z niej, pierwszy raz tak dotkliwie. Widocznie miał jeszcze większą pewność siebie, zbytnio tracąc świadomość o niebezpieczeństwe z jej strony. - Podziel się, chodząca kostucho.
Spojrzała beznamiętnym wzrokiem na lecącą w jej stronę dłoń rolnika, jednak zbytnio się tym nie przyjęła. Nie myślała o komplikacjach, czy późniejszych problemach z nim w roli głównej. Zwinnie przełożyła palący się rulonik do drugiej ręki, aby wolną złączyć w ich wspólnym uścisku. Ten ruch zmusił Stanisława, aby znalazł się niebezpiecznie jej osoby. Zbyt blisko.
- W-wilczku… Dlaczego musisz go tak przypomniać, huh? D-dlaczego… - szepnęła cicho, nie powstrzymując pojedynczej łzy. Utraciła możliwość trzymania emocji na wodzy, jednak było jej wszystko jedno. Chciałaby nawet umrzeć, popełnić samobójstwo. Nawet z rąk osadnika, aby odkupić jej winy i zniszczyć jej istnienie.
- O czym bredzisz tak bezsensowne głupoty, głupia. Wystarczy palenie drugiej kolejki, masz za małe pojęcie o takich rzeczach.
- N-nie zabieraj, zbyt wiele i tak wypaliło się bezpowrotnie… - powiedziała, sięgając kolejny raz po porcję dymu. Tym razem jednak obyło się całkowicie inaczej, niż mógł ktoś się spodziewać. Nim odrzucony niedopałek upadł na blat, Raven pociągnęła silnego mężczyznę do siebie. Tak po prostu złączyła ich usta w namiętnym tańcu ust, mając za nic posiadanie dymu w swoich ustach. Czuła opory z jego strony, mając świadomość bycia odrzuconym. Przecież nikt by nie chciał kogoś tak zepsutego, jak ona sama.
- R-raven… Co to miało być?
- Skoro nie jesteśmy w pełni świadomości pomyślałam, że można inaczej zagospodarować czas. Jednak… Jestem świadoma, że nie zasługuje na towarzystwo takiej osoby, jaką jesteś Ty. - uśmiechnęła się smutno, wciskając mu w usta ostatki zioła. Czule pocałowała jego splecioną z jej dłoń, aby po chwili zeskoczyć z stołu.


Pan Staś? Coś kreatywnego? ;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz