- Gdzieś leżą. - powiedział brunet obojętnie, przerywając niezręczną ciszę. Następnie kowal spojrzał na mnie, wyraźnie oczekując, że dodam coś od siebie.
- Może zagrasz z nami w karty? - zaproponowałem, starając się zachować spokój. Melody chyba jednak wyczuła, że zwyczajnie próbuję zmienić temat, bo zmarszczyła brwi.
- Najpierw je przymierz. - powiedziała, ruchem głowy wskazując ubrania. Wziąłem je nieśmiało w dłonie, starając się jednocześnie ukryć ich drżenie.
- To ja pójdę do sypialni... Zaraz wracam. - oznajmiłem i już miałem iść w stronę schodów, ale syrena mnie zatrzymała.
- Muszę zobaczyć, jak wyglądasz. Przebierz się tutaj. - powiedziała, ponaglając mnie ruchem ręki. Spanikowany spojrzałem na Phanthoma. On również mi się przyglądał. Tylko my dwaj wiedzieliśmy, na czym polega problem - byłem w samej koszuli.
- A wam co? - zapytała blondynka, mierząc nas uważnie wzrokiem. Zamarłem. Sam nie wiedziałem, czy to przez wstyd spowodowany moją nagością, czy strach przed tym, co sobie pomyśli Melody. Dlaczego ja zawsze muszę coś sknocić? Nie potrafiłem nawet spojrzeć w podejrzliwie patrzące na nas oczy Melody, które tak bardzo przypominały mi oczy matki i opiekunek. Patrzyły na mnie tak samo zawsze, gdy zrobiłem coś nie tak. Ale spojrzenie ojca było jeszcze gorsze... Na samo jego wspomnienie przebiegł mi po ciele zimny dreszcz.
- Po prostu mu głupio tak się przy wszystkich rozbierać. - słyszałem słowa bruneta tak jakby dzieliła nas gruba ściana.
- Od kiedy? Zachowujesz się, jakbyś nie miał na sobie bielizny. - tak samo dotarł do mnie rozbawiony ton głosu syreny. Spojrzałem na nich zawstydzony. Rozbawiona twarz Melody i krzywy uśmiech Phanthoma. Powoli zaczęły do mnie napływać wspomnienia z przeszłości, gdy byłem więziony w laboratorium. Zdawało mi się, że wciąż słyszę śmiech pielęgniarek, gdy próbowałem się bronić, kiedy pozbawiano mnie godności. Nawet nie pamiętam, ile razy walczyłem o to, by przynajmniej zostawili mi koszulkę. Za każdym razem powtarzali, że nie mogę mieć do badań niczego. Dalej pamiętam, jak patrzyli na mnie z zawodem i znudzeniem, gdy mimo ubiegu lat, wciąż reagowałem tak samo. Jakby oczekiwali, że się przyzwyczaję. Jakbym był jedynym pacjentem, sprawiającym takie problemy.
Bez słowa pobiegłem schodami na górę, nie mogąc już wytrzymać tej presji. Nic przecież nie zaszło. Dlaczego więc to wszystko zawsze wygląda tak dwuznacznie?
Wbiegłem do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Usiadłem na podłodze w kącie i podciągnąłem kolana pod brodę. Zacisnąłem powieki i rękoma zakryłem uszy. Ze wszystkich sił starałem się odesłać demony przeszłości tam, skąd przyszły.
- To się nie dzieje... To już było... To wszystko było... - powtarzałem, jakby to miało mi w czymś pomóc. Czułem spływające po policzkach łzy. Nie chcę wracać do przeszłości. Nie chcę wracać do laboratorium.
W pewnym momencie zaczęły do mnie docierać odgłosy kłótni, dochodzące z parteru. Musiałem wziąć się w garść i wrócić tam. Wytarłem więc łzy rękawem i przebrałem się w jasnoniebieski sweter oraz szare spodnie, które zgarnąłem z sofy. Następnie zszedłem na dół.
Na chwilę zapanowała cisza.
- I co? Pasują wszystkie? - zapytał Phanthom. Uśmiechnąłem się lekko i pokiwałem głową.
- Fafnir, dlaczego twoje ubrania wiszą mokre? I dlaczego nie masz bielizny? - zapytała Melody z troską, ale również złością.
- Noo... - wymamrotałem, miętosząc sweter w rękach. Tak oto przegrałem z przeszłością po raz kolejny.
- Daj mu spokój. - mruknął brunet, odkładając karty na bok.
- Przecież kazałeś mi go zapytać. - odparła blondynka. Czułem, jak powietrze zaczęło gęstnieć. Awantura wisiała w powietrzu. Tylko o co?
- Ale czy teraz? Fafik, siadaj, zagramy sobie. - kowal wciąż próbował zmienić temat. Bezskutecznie. Melody tak łatwo nie odpuszcza.
- A kiedy? - wciąż ciągnęła temat.
- Fafnir, powiesz coś? - zapytał Phanthom. Melody od razu przeniosła na mnie wzrok, a kowal zaczął wymachiwać do mnie rękami, sygnalizując, że nie ma już pomysłów.
- Jaa... - wydukałem. Ale co ja? Co miałem powiedzieć? Nie chciałem mówić Melody o tym, co się stało. Pomyślałaby, że Phanthom robi mi krzywdę. Ale czy tak w sumie już nie było? W głowie miałem prawdziwy mętlik. Wbiłem wzrok w podłogę. W tamtym momencie miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Może tak by było nawet lepiej także dla Phanthoma? W końcu przynosiłem mu same problemy.
- Co ty mu zrobiłeś?! - ton głosu Melody nagle zmienił się w krzyk, ale dla mnie brzmiał, jakby dochodził ze studni. Każde kolejne słowa docierały do mnie coraz ciszej.
- Biedak nawet odezwać się nie chce! Bijesz go? Przetrzymujesz tu?! - fala oskarżeń syreny spadła na kowala. Chciałem zaprzeczyć, ale głos utknął mi w gardle.
Nagle usłyszałem głośny huk, który wyrwał mnie z tego dziwnego transu. Spojrzałem na stół, odbijający się od ściany, wystraszoną Melody tuż obok niego i wściekłego Phanthoma.
- Nie waż się tak do mnie mówić, nic nie wiesz. - powiedział brunet niskim, gardłowym głosem - To on jest tchórzem i nie potrafi się odezwać. - dodał, wskazując na mnie. Spuściłem wzrok na podłogę. Phanthom miał rację.
- Nie zwalaj na niego całej winy, przyznaj się, że coś mu zrobiłeś! - Melody dalej upierała się przy swoim. Obraz rodziców, którzy rzadko byli w domu zaczął do mnie wracać. Wciąż pamiętałem ich kłótnie o nawet najmniejsze rzeczy.
- Zamknij się! - krzyknął brunet. Na krótką chwilę zapanowała cisza, ale wyraźnie była to tylko cisza przed kolejną burzą.
- Masz rację, zrobiłem mu coś. - kowal zaczął się zbliżać do syreny - Dałem mu dach nad głową, miejsce do spania, ubrania. - brunet stanął przed Osadniczką - Wiesz czemu jego ubrania są mokre? Tak naprawdę to się razem kąpaliśmy, w ubraniach go wrzuciłem do wanny. - kontynuował. Uniosłem wzrok na bruneta i dostrzegłem wyrastające na jego głowie rogi, skrzydła wychodzące z pleców i pazury, pojawiające się na stopach. Kowal krzyknął z bólu. Oderwałem się w końcu od podłogi i zacząłem iść w stronę Phanthoma, chcąc zatamować krwawienie.
- Ale jeśli tak bardzo chcesz, abym mu coś zrobił, to proszę bardzo. Jak jeszcze raz się pojawisz w tym domu, to to zrobię! - wykrzyczał brunet. Dlaczego to wszystko mówił? Nie miałem zielonego pojęcia. Przecież to nie była prawda. Phanthom by nie zrobił czegoś takiego.
Już byłem blisko kowala, gdy nagle zostałem odrzucony przez skrzydła, które gwałtownie wyrosły z pleców bruneta. Upadłem na podłogę nieco ogłuszony. Szybko jednak musiałem wrócić do siebie i przeturlać się na bok, by nie zostać przygniecionym przez wywrócone meble i przedmioty. Upadły one z hukiem tuż przy mnie. Podniosłem się z podłogi i rozmasowałem obolały bark. Zobaczyłem, że Phanthom wychodzi na zewnątrz tak jak stał, zabierając ze sobą jedynie kurtkę. Z trudem dostałem się do Melody i sprawdziłem jej stan. Była w szoku, ale na szczęście nie miała żadnych obrażeń.
- Co tu się wyprawia?! Fafnir! Ja już niczego nie rozumiem! - wykrzyczała. W jej oczach widziałem bezsilność.
- Nic się nie dzieje. Zostań tu, idę po niego, zanim coś mu się stanie. - powiedziałem, starając się zachować spokój. Gdy już miałem odejść, syrena złapała mnie za rękę.
- A jak coś ci się stanie? Fafnir, zabieram cię ze sobą. - w oczach blondynki zaczęły się zbierać łzy. Przytuliłem ją, by uspokoić przyjaciółkę.
- Spokojnie, nic mi nie grozi. Phanthom taki nie jest. Wszystko ci wyjaśnię jak wrócę. Obiecuję. - powiedziałem szybko i wybiegłem z domu za kowalem.
Rozejrzałem się dookoła, ale nie mogłem dostrzec bruneta.
- Phanthom?! - krzyknąłem, mając nadzieję, że brunet odpowie na moje wołanie lub przynajmniej ujawni swoje położenie. Odpowiedziała mi jednak cisza. Spojrzałem więc na śnieg i zacząłem biec po śladach Osadnika. Wkrótce jednak trop się urwał. Zupełnie jakby brunet wyparował w powietrze. Nie wiedziałem, co robić. Gdzie szukać Phanthoma? Czy nic mu nie jest? Coraz bardziej się denerwowałem. To uczucie bezsilności było tak przytłaczające, że mój oddech stał się ciężki.
- PHAAANTHOOM!! - wrzasnąłem na całe gardło. Miałem gdzieś białe promienie słońca, lodowaty śnieg i chłodne powietrze. Jedynym, co mnie teraz interesowało było jak najszybsze znalezienie Phanthoma.
Przeszukiwanie lasu zajęłoby mi kilka godzin, a ja nie miałem aż tyle czasu. Phanthom był ranny. Może coś mu groziło. Nie mogłem sobie pozwolić na choćby chwilę zwłoki. Zdjąłem więc z siebie sweter, odsłaniając swoje ciało. Sięgnąłem do pleców i zacząłem wymuszać przemianę, rozcinając skórę w miejscu skrzydeł, by je uwolnić. Zacisnąłem zęby, tłumiąc przy tym krzyk. Silny ból rozlał się po całym moim ciele. Musiałem znaleźć Phanthoma.
Wkrótce zakrwawione skrzydła ukazały się, ale były one zbyt słabe, by unieść mnie na dużą wysokość. Zdecydowałem się jednak na, może zbyt ryzykowny, lot tuż nad czubkami drzew. Posoka szybko skrzepła z powodu panującego wokół chłodu. Była przez to nieprzyjemnie lepka, ale mimo wszystko, zignorowałem to i skupiłem się na szukaniu wzrokiem bruneta.
- Phanthom!! - krzyknąłem, wciąż mając nadzieję na jakąkolwiek reakcję ze strony Osadnika. To wszystko była moja wina. Phanthom miał rację. Gdybym nie był takim tchórzem, wszystko pewnie potoczyło by się inaczej. Dlaczego nie zaprzeczyłem oskarżeniom Melody? Czego ciągle tak bardzo się boję?
Nagle zaczął padać deszcz.
- PHAAANTHOOM!!! - krzyczałem coraz głośniej, dopóki ostry ból gardła nie dał o sobie znać. Napływające do moich oczu łzy utrudniały jedynie poszukiwania, bo rozmazywały mi cały obraz. Zmieszane z kroplami deszczu spływały nieustannie po mojej twarzy.
W pewnym momencie dostrzegłem jednak drzewa o ściętych czubkach. Drwal nie zrobiłby czegoś takiego, więc byłem przekonany, że to miejsce lądowania Phanthoma. Gdy tylko dostrzegłem ciemny kształt wśród połamanych gałęzi, szybko zleciałem w dół. Na ziemi siedział skulony Phanthom. Dobiegłem do niego i przytuliłem głowę bruneta.
- Przepraszam... Tak bardzo przepraszam... - wychrypiałem, zanim kowal został zalany potokiem łez, których nie byłem w stanie w żaden sposób powstrzymać. Ukryłem twarz w jego sklejonych zastygniętą krwią włosach. To wszystko była moja wina. To ja doprowadziłem go do takiego stanu. Nie zasłużyłem, żeby dłużej nazywać się jego przyjacielem.
- M-Masz rację... Jestem... Jestem tchórzem... Wstrętnym tchórzem... - łkałem w czarną czuprynę Osadnika. Przestałem jednak, gdy poczułem, jaki kowal jest zimny. Uniosłem jego twarz. Była cała blada, wargi sine, a oczy zamknięte. Spanikowany czym prędzej sprawdziłem oddech bruneta. Na całe szczęście wciąż był wyczuwalny.
Bez dłuższego namysłu wziąłem więc kowala w ramiona i wzbiłem się z nim w powietrze. Brunet był cięższy ode mnie, więc szybko zacząłem opadać z sił. Przez całą drogę walczyłem jednak ze sobą, przyciskając Phanthoma do swojej piersi.
Melody czekała na nas w progu. Gdy tylko nas zobaczyła, otworzyła drzwi na oścież. Wleciałem do domu z brunetem w swoich objęciach, składając w progu skrzydła, by na nowo nie rozrzucić mebli, które syrena zdołała podnieść.
Blondynka dobiegła do mnie i pomogła mi położyć kowala na sofie. Następnie szybko zamknęła drzwi i dorzuciła do ognia. Ja tym czasem rozerwałem przemoczone i już i tak zniszczone ubrania bruneta. Czym prędzej opatuliłem go wszystkimi kocami i zacząłem go rozgrzewać.
- Phanthom... Obudź się... Proszę... - błagałem przez łzy. Melody spojrzała na nas, ale nic nie powiedziała. Pobiegła jedynie do łazienki, żeby przygotować ciepłą kąpiel.
- Phanthom... Nie umieraj... Proszę... - wciąż nawoływałem bruneta łamiącym się, już słabym głosem. Ucałowałem delikatnie czubek głowy Osadnika, wciąż nieumyślnie topiąc go w swoich łzach.
- Tak bardzo przepraszam... - powiedziałem i rozpłakałem się na dobre. Uczepiłem się palcami koców, które okrywały bruneta, wciąż go nawołując i przepraszając za wszystko, począwszy od braku udziału w kłótni, a skończywszy na moim pojawieniu się w jego zakładzie po raz pierwszy. W końcu gdybym wtedy się w nim nie pojawił, do niczego by nie doszło. Phanthom byłby zdrowy i nie pokłóciłby się z Melody.
Wkrótce syrena zeszła po nas na dół i pomogła mi przenieść bruneta do łazienki. Zostawiła nas w niej samych i pobiegła przygotować kowalowi ciepłą pościel. Ja natomiast powoli rozwinąłem wszystkie koce i delikatnie zacząłem obmywać ciało bruneta, począwszy od stóp, zanim włożyłem go do wanny.
Gdy skończyłem, posadziłem kowala na dnie balii i dokładnie obmyłem jego ciało z krwi oraz ziemi. Woda szybko zabarwiła się na czerwono, co nasiliło u mnie nieustający potok łez. Objąłem Phanthoma za szyję i ukryłem twarz w jej zagłębieniu.
- Tak bardzo przepraszam... Nie zasłużyłem na twoją przyjaźń... Ktoś taki jak ja nie zasługuje na niczyją przyjaźń... Tym bardziej kogoś takiego jak ty... Nie powinienem był do ciebie przychodzić... Nie powinienem w ogóle odwiedzać wioski... Przynoszę tylko kłopoty... Lepiej by było jakbym się nawet nie urodził... Wszystkich tylko zawodzę... Zawiodłem ciebie, zawiodłem Melody, zawiodłem Osadników, moich rodziców, nawet naukowców... - mówiłem coraz szybciej, mimo że głos mi już całkowicie zachrypł. Coraz bardziej traciłem panowanie nad sobą.
- Nie umieraj, Phanthom... Proszę... - łzami cały czas moczyłem bark oraz tors kowala - To ja powinienem zamarznąć gdzieś w lesie, nie ty... - płacz sprawił, że moim ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze.
Drzwi uchyliły się powoli, a w progu ukazała się Melody. Syrena położyła na koszu ubrania dla bruneta i spojrzała na nas. Nic jednak nie powiedziała i po chwili na nowo zamknęła drzwi.
Ostrożnie wyjąłem kowala ze stygnącej wody, osuszyłem jego ciało ręcznikiem i ubrałem go w jeszcze ciepłą piżamę. Następnie wziąłem go na ręce i zaniosłem do sypialni, wykorzystując wszystkie siły, jakie mi zostały. Melody już tam na nas czekała.
Ułożyłem bruneta na łóżku i opatuliłem go kołdrą. Następnie opadłem na kolana tuż przy nim i przytuliłem jego dłoń.
- Zabiłem go... To wszystko moja wina... - załkałem.
- O czym ty mówisz? Przecież Phanthom żyje. Nic mu nie będzie, a jeśli nawet się przeziębił, szybko z tego wyjdzie. - odparła spokojnie Melody i usiadła na krześle w rogu pokoju.
- Fafnir, co się właściwie wydarzyło? - zapytała po chwili milczenia.
- Nic się nie wydarzyło. Phanthom miał kolejną przemianę. Wyrosły mu skrzydła. Pomagałem mu opatrzyć rany. Wygłupialiśmy się. Wciągnął mnie do wanny w ubraniach. To był tylko żart... - jęknąłem.
- Mogliście mi od razu powiedzieć, zamiast robić z tego jakąś tajemnicę. Naprawdę się o ciebie martwię. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś ci się stało. - powiedziała syrena po chwili ciszy - Poza tym, mogliście też powiedzieć, że mieliście pranie. - dodała, unosząc wzrok na kowala. Melody westchnęła cicho.
- Dziwny ten żart, ale każdy ma inne poczucie humoru... Czyli mogę mu ufać? - dopytała blondynka.
- Phanthom nigdy by mnie nie skrzywdził... Zawsze jest dla mnie troskliwy... Mimo, że jestem mu zupełnie obcy... To ja jestem winny. Zawiodłem go... - zacząłem moczyć łzami wierzch dłoni kowala. Blondyna wstała z miejsca i usiadła przy mnie.
- Fafnir... Nigdy nie wygrasz z przeszłością, jeśli cały czas będziesz od niej uciekać... Dobrze o tym wiesz... Musisz stawić jej czoła. Nie możesz jej zmienić, ale możesz nauczyć się z nią żyć. - powiedziała Melody, powoli gładząc przy tym moje włosy.
- ...Fafnir... Ty masz gorączkę. - szepnęła syrena.
- Zostaw... Samo przejdzie... A jak nie, to może w końcu wszyscy się ode mnie uwolnią... - jęknąłem, zdejmując z czoła dłoń Osadniczki.
- Nie gadaj głupot. Idę po leki dla was obojga. Nigdzie się nie ruszaj. - rzuciła Melody i wybiegła z pokoju. Ja natomiast przytuliłem dłoń bruneta. Moje powieki stawały się coraz cięższe.
- Tak bardzo cię przepraszam, Phanthom... - wychrypiałem. Wszystko nagle zrobiło się czarne.
Tom? + 3PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz