Temat: List w butelce.
Szczegóły: Popołudniem do domu dyktatora zapukał jeden z osadników, niosąc wiadomość o tajemniczym liście w butelce, który został wyrzucony na brzeg plaży przez ocean. Butelka była szklana, ciężka i pokryta wodorostami. Przez przezroczysty materiał przebijała jednak pożółkła, wyraźnie zapisana kartka, którą to odczytano. Z początku nie było wiadomo czy to jedynie żart jednego z mieszkańców wyspy, złośliwy żart samotnika, wiekowa wiadomość od rozbitka, czy może naukowców. Informacja brzmiała jasno: w jednej z opuszczonych części latarni morskiej uwięziono osadnika - jednego z lepszych medyków na wyspie, który przebywał na plaży w celu zebrania materiałów i ziół. Został zakładnikiem jednego z samotników, miał być kartą przetargową. Porywacz w zamian za mężczyznę oczekiwał jedzenia, głównie mięsa oraz dużo ciepłych koców. Do dyktatora należała decyzja, czy zgodzą się na wymianę, jak ona przebiegnie, i czy wszystkie plany się powiodą?
Gdy wykuwałem miecz, ktoś zapukał do moich drzwi. Początkowo nic
nie usłyszałem i dopiero wołanie Fafnira, mieszkającego tutaj ze mną już
od kilkunastu dni, przerwało moją pracę. Odstawiłem na bok przedmioty i
zobaczyłem, jak chłopak wchodzi do kuźni, trzymając w dłoniach jakiś
skrawek papieru.
- Co masz? - zapytałem, podchodząc do niego.
-
Jakiś osadnik to przyniósł, powiedział, że rybacy znaleźli butelkę z
tym listem – podał mi papier, a ja go rozłożyłem. Czytałem powoli, pod
koniec marszcząc czoło. Przez krótką chwilę się zastanawiałem, po co mi
to, aż sobie przypomniałem, że byłem dyktatorem. Kompletnie nie miałem
pojęcia jakim cudem, ostatnio w osadzie pojawiam się bardzo, ale to
bardzo rzadko.
- I co? - Fafnir zajrzał w kartkę.
-
To list z okupem. Jakiś samotnik porwał naszego medyka i uwięził go w
opuszczonej latarni morskiej. Chce za niego jedzenie, głównie mięso i
koce – wyjaśniłem. Miałem mieszane uczucia co do tego. Każdy radził, jak
potrafił, jednak czy naprawdę musiał porywać tak ważnego człowieka?
Nienawidziłem darmozjadów, którzy zamiast pracować, idą na skróty. Nie
miałem zamiaru mu niczego dawać, z drugiej jednak nie mogłem zostawić
medyka, był nam potrzebny.
- Co zrobisz? - chłopak spojrzał na mnie.
-
Najpierw sprawdzę, czy medyk rzeczywiście zaginął. Potem się zobaczy –
powiedziałem i się ubrałem. Zostawiając Fafnira w domu, ruszyłem do
osady.
Medyk rzeczywiście zniknął. Wyszedł wczorajszego
dnia, po południu i nie wrócił. Jego żona poszła go szukać w miejsce, w
którym zazwyczaj zbiera zioła i jedyne, co po nim znalazła, to lniany
woreczek i tępy nóż do ścinania roślin. Czyli porywacz mówił prawdę,
teraz było wykombinować jakiś plan. Poszedłem do karczmy i tam popytałem
kilka osób. Nikt nie znał osadnika i nikt nie znał dokładnie tamtych
terenów, wróciłem więc do domu jeszcze przed południem. Fafnir czekał na
mnie na kanapie, czytając jakąś książkę.
- Czegoś się dowiedziałeś? - zamknął lekturę i spojrzał na mnie.
-
Na pewno to nie jest żart – poszedłem do kuchni i napiłem się wody.
Przez chwilę opierając się o stół, zastanawiałem się nad tym okupem. Nie
zamierzałem mu dawać czegoś, na co nie zasłużył, z drugiej jednak
strony musiałem uratować mężczyznę. Głowiłem się nad jakimś planem.
Mógłbym go oszukać, owinąć kości i kamienie (dla prowizorycznego
ciężaru) tłustą skórą i podarować mu koce uszyte z pokrzywy, tak dla
nauczki. Z drugiej jednak strony, gdyby to był bardzo uparty mężczyzna,
mógłby przez wypuszczeniem medyka sprawdzić, czy to nie podstęp i go
zabić, albo porwać po jakimś czasie kogoś nowego. Należało to załatwić
raz, a dobrze. Do kuchni wszedł Fafnir. Gdy go zobaczyłem, dostałem
małego olśnienia. - Fafnir, wiesz, gdzie jest opuszczona latarnia? -
chłopak pokiwał twierdząco głową.
- Dobrze znam tamte tereny – dodał.
- Jest jakieś ukryte przejście, czy coś? - przez chwilę milczał.
- Nie wydaje mi się – znowu na chwilę zamilkłem.
-
Dałbyś radę sprawdzić, co to za samotnik? - poprosiłem Fafnira. Ten nie
wyglądał na zadowolonego, ale się zgodził. Dałem mu kapelusz i płaszcz,
aby go słońce nie zraniło. Kiedy wrócił, oznajmił mi, że zna tego
mężczyznę. Kiedyś wymieniał się z nim jakimiś przedmiotami, imienia nie
znał, ale wiedział, że był kotołakiem, do tego bardzo silnym.
- Myślisz, że Melody dałaby radę go uwieść? - zapytałem, a on spojrzał na mnie zdziwiony.
- Jest syreną, może, ale po co ci to? - wzruszyłem ramionami.
-
Mam plan, który nie musi się udać, jeśli się okaże, że koleś jest
gejem. No cóż, zostań w domu, wrócę do północy – poczochrałem go po
włosach, po czym opuściłem mieszkanie. Poszedłem do domu syreny, która
także była dyktatorem, więc nie powinna mi odmówić pomocy.
- Słyszałaś, że medyk został porwany? - dziewczyna pokiwała głową.
- Miałeś się tym zająć.
- Zajmuje, ale potrzebuje pomocy. Może użyć swojego uroku i go uwieść? - słysząc to pytanie, spojrzała na mnie zdziwiona.
- Co to za plan?
-
Odwrócisz jego uwagę i tyle – przez chwilę milczała, zastanawiając się
nad tym. Koniec końców się zgodziła. Nim jednak ruszyliśmy do latarni,
zabrałem ze sobą jeszcze trzech potężnych facetów, którzy mieli mi pomóc
go złapać.
Plan był prosty, ale nie musiał się udać.
Dziewczyna wskoczyła do wody i przywołała samotnika na brzeg. Mężczyzna,
słysząc jej śpiew, wyszedł z latarni i ujrzał piękną syrenę, którą
oświetlał księżyc. Podszedł do niej, nawiązali rozmowę. Samotnik usiadł
na kamieniu i przestał się interesować tym, co działo się za jego
plecami, dlatego ruszyłem brzegiem lasu w stronę budowli. Jeden z
osadników poszedł za mną, gdyby się okazało, że facet ma wspólnika,
pozostała dwójka miała czekać na sygnał. Wszedłem pierwszy do środka, na
początku niczego nie ujrzałem, dopiero kiedy moje oczy przyzwyczaiły
się do ciemności, zobaczyłem puste pomieszczenia. Przez chwilę krążyłem
wzrokiem po nieznanym mi miejscu, aby przypadkiem niczego nie pominąć,
po jakimś czasie wszedłem po schodach na samą górę. Schody był stare i
skrzypiały, Melody jednak zgrabnie przyciągała jego uwagę. Osadnik,
który szedł ze mną, został przy drzwiach i pilnował. Gdy byłem na
szczycie, ujrzałem związanego medyka, w tej chwili nieprzytomnego.
Opierał się o ścianę, przy nim leżała miska wody i suchy chleb. Kucnąłem
przy nim i lekko go poklepałem po policzku, bardzo powoli otworzył
oczy, kazałem mu być cicho. Uwolniłem go, po czym razem zeszliśmy na
dół. Opierał się o mnie prawie całym ciężarem, gdyż samotnik go
ogłuszył, uderzeniem w głowę i w tej chwili medyk nie do końca doszedł
do siebie. Wlókł nogi i był bliski polecenia na twarz. Melody w dalszym
ciągu uwodziła porywacza. Kiedy wyszedłem z latarni z uprowadzonym
medykiem, dałem znak pozostałych osadnikom, że mogą wkroczyć do akcji.
Razem z tym, który stał przy drzwiach, ruszyli w stronę porywacza. Gdy
Melody ich ujrzała, przyciągnęła do siebie mężczyznę, aby ich nie
zauważył. Kiedy osadnicy mieli samotnika na wyciągnięcie ręki, syrena
zniknęła w wodzie, a on nie miał już gdzie uciekać. Przez chwilę stał
oszołomiony, nie wiedząc, co się stało, potem chciał wskoczyć do wody,
ale jeden z mężczyzn go złapał za ramię. Samotnik się przemienił w
kotołaka, ale nie miał szans z trzema potężnymi wojownikami. Syrena
wróciła do ludzkiej postury. Medyk doszedł do siebie i mógł iść o
własnych siłach, zabraliśmy go do wioski, gdzie zajęła się nim jego
żona, zapewniając, że do jutra wydobrzeje. Porywacza za to oddaliśmy
drwalowi, który ostatnio się skarżył na brak pracownika, którym
postanowił się surowo zająć. Owszem, ofiara mogła uciec, ale mężczyzna
się na to przygotował – nie chciał jednak zdradzić swoich „metod
wychowawczych”.1PD + 2 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz