Być może właśnie dobrowolnie stawała się ofiarą już drugiego porwania w tym roku i właśnie spisywała siebie na straty, ale była tak zmęczona ciągłą ucieczką, że pragnęła wierzyć w dobre intencje Pana Stasia. Nie wszyscy tutaj musieli być zabójczo niebezpieczni, przecież miała Bonifacego, choć zgred i paskuda – przygarnął ją, nakarmił, umył, pozwolił czuć się bezpiecznie.
Wtulona policzkiem w grzbiet jednej ze złożonych tuż u jej boku owiec powoli zapadała w sen. Na wpółprzytomna gładziła opuszkami palców kaczkę przyciśniętą do jej uda. Oczy piekły ją niemiłosiernie ze zmęczenia.
Adrenalina wreszcie opadła i dopiero teraz mogła zdać sobie sprawę, jak ogromny ból sztyletował jej ciało. Towarzyszył jej aż od dnia, w którym utraciła dom. Czasem tępo pulsował, czasem płonął głodnym jak zdziczała bestia ogniem, a czasem kaleczył cienkimi jak szpileczki zębiskami. Żył w niej już tyle czasu, że stał się zaledwie skromną niedogodnością, lecz tym razem był inny – szamotał się w piersi i powoli pozbawiał ją oddechu.
Wierzchem dłoni otarła zwilgotniałą powiekę, wmawiając sobie, że zaczyna kropić, choć niebo wyglądało, jakby nie potrafiło się zdecydować, czy już pora na deszcz, czy jeszcze nie.
Wpatrując się w kołysane na wietrze źdźbło trawy, powoli odpływała gdzieś w przestworza. Niemalże nie czuła ciała, które zbyt ciężkie dla duszy, zostało złożone nieruchomo i tylko resztkami sił nie pozwalało jej uciec. Aż nagle w uszach zatętnił przytłumiony, męski głos. Jak ostra szpila wbił się w sen, przekłuwając go niczym bańkę mydlaną.
Filka prędko poderwała się z ziemi, a zrobiła to tak gwałtownie, że otaczające ją zwierzęta wypłoszyły się i część z nich uciekła. Dziewczyna chwyciła za koszyk pełen owoców i warzyw, z całej siły zacisnęła palce na słomianej rączce i wbiła pięty w ziemię. Serce mocno biło w piersi, palący oddech parzył gardło.
Rozglądała się dookoła, lecz w okolicy nie było nikogo poza opartym o futrynę w drzwiach Panem Stasiem. Owce, które niechcący przestraszyła, podreptały w jego kierunku i beczały głośno, domagając się uwagi jak spragnione miłości dzieci.
W jakiś sposób ten obraz szarpnął jej sercem. Nie ufała obcym ludziom, ale ufała zwierzętom. A skoro tak bardzo lgnęły do Pana Stasia, nie mógł być przecież złym człowiekiem. Filka odetchnęła słabo, strach powoli odpuścił, a spięte mięśnie zaszły ulgą; dopiero teraz zauważyła, że zaciskała dłonie na koszyku tak mocno, że zbielały jej knykcie.
Ostrożnymi, przesadnie małymi krokami poczłapała w stronę chaty z nisko zwieszoną głową. Ciemne i posklejane od brudu pukle włosów swobodnie spłynęły na jej twarz, ukrywając odmalowaną w oczach niepewność. Towarzyszyło jej przy tym złudne wrażenie, jakby nigdy nie opuszczała swojej rodzinnej wsi, jakby nigdy nie trafiła na żadną wyspę z dala od cywilizacji, jakby właśnie wracała z podwórkowej zabawy do domu na obiad. Wyraźnie widziała stojącą w progu babcię, która wyzywała na Filemonę, odkąd tylko weszła w zasięg jej wzroku.
„Matko jedyna, wyglądasz jak skaranie boskie. Gdzieś ty się szlajała? To nowe spodenki i teraz nie nadają się do niczego! Pewnie znowu łaziliście po jakichś krzakach! Ach, i co ja z tobą mam!” - niemalże słyszała jej karcący ton głosu. Wtedy uważała go za najbardziej denerwującą rzecz na świecie, lecz dzisiaj oddałaby wszystko, by go jeszcze raz usłyszeć.
Babcia bardzo się stresowała. Denerwowało ją absolutnie wszystko – późny powrót Filki, zwiędnięte kwiaty, brak jej ulubionego masła w sklepie, wizyty sąsiadki, zakalce, ptaki wydziobujące nasiona z ogródka. Przez to często zapominała brać leki. Gdyby Filka jej nie przypominała, skończyłaby w szpitalu. Miała nadzieję, że jakoś sobie bez niej radzi.
Odruchowo wcisnęła szyję między ramiona i schyliła głowę jeszcze niżej, zerkając na Pana Stasia kątem oka. Już na zewnątrz było czuć zapach pieczonego mięsa. Apetyczny aromat wylewał się z chaty drzwiami i oknami, wił się pod nosem Filki, aż w ustach wezbrała jej ślina.
Niepewnie przekroczyła próg, wchodząc, jakby się mogło wydawać, prosto w paszczę lwa. Pan Staś zamknął za nią drzwi. Cichy trzask sprawił, że się wzdrygnęła. Nerwowo mąciła w dłoniach rąbek sukienki i zerkała raz na prawo, raz na lewo w poszukiwaniu awaryjnej drogi ucieczki. Poczuła się nieco pewniej, gdy jej wzrok natrafił na niewielkie okienko wykute w kamiennej ścianie. Wydawało się wystarczająco szerokie, aby zdołała się przez nie prześlizgnąć.
— Na co tak patrzysz? — odezwał się Pan Staś, jakby wyczuł intencje Filki.
Zawstydzona, że została złapana na gorącym uczynku, potrząsnęła głową i odwróciła wzrok, dopiero wówczas padł na stół zastawiony toną naczyń pełnych jedzenia. Była tak skupiona na obserwowaniu Pana Stasia i planowaniu ucieczki, że nie zauważyła prawdziwej sztuki ze smaków i zapachów.
Oczy o mało co nie wyszły jej na wierzch. Rozdziawiła szeroko buzię w połowie z zachwytu, w połowie ze zdziwienia. Napawała się widokiem pnących się wzgórz ze złocistych ziemniaków i leżących u ich stóp zarumienionych kawałków mięsa. Sałatka z dorodnych, soczystych pomidorów kusiła słodką czerwienią, a kolorowe owoce ułożone na talerzu mieniły jej się przed oczami.
— To dla mnie? — wydukała z trudem.
— Śmiało, częstuj się — ponaglił ją Pan Staś, Filka jednak wciąż trwała nieruchomo, wpatrując się w posiłek jak w malowany obrazek.
Była tak głodna, że nie wiedziała, od czego zacząć.
Bała się poruszyć choćby o milimetr, bo miała wrażenie, że wszystko to było wytworem jej wyobraźni i gdyby tylko na chwilę odwróciła spojrzenie, obiad rozmyłby się przed oczami, a przed nią znów leżałaby gliniana miska z kradzionymi owocami i kawałem czerstwego chleba sprzed tygodnia.
Nie miała nawet pojęcia dlaczego wszystko nagle zaszło mgłą. Ramionami wstrząsnęło silne, niepohamowane drżenie, zebrane pod powiekami łzy ciurkiem zbiegły po policzkach, ryjąc korytarzyki w kurzu i brudzie, który zbierał się na jej twarzy od rana, a głośny szloch targnął małą piersią.
— Dziękuję… Tak bardzo… dziękuję — powtarzała łamiącym się głosem pomiędzy nerwowo łapanymi haustami powietrza. — Dziękuję… Jesteś dla mnie taki miły… — dukała wycierając wierzchem dłoni mokre policzki i oczy, siąkała przy tym głośno nosem. — A ja… okradam cię z twoich… warzyw i owoców…
Pan Staś, najwyraźniej skonsternowany, przyglądał się Filce w milczeniu. Co jakiś czas otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy znów zaczynała wyć i przepraszać za swoje zachowanie. Płacz nie ustawał, aż na policzkach wyszły jej czerwone plamy i ochrypła niemalże całkowicie od namiętnego powtarzania na okrągło tego samego na przemian z pośpiesznym łykaniem powietrza.
— No już, już, mała, nie mazgaj się tak — odezwał się wreszcie mężczyzna i podał Filce kawałek czystszej szmatki, żeby wytarła twarz.
— Przepraszam, jest mi tak strasznie wstyd. — Chwyciła ją w dłonie prawie natychmiast i wytarła oczy i nos.
— Daruj sobie już. Siadaj, bo zaraz wystygnie. — Od niechcenia machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę.
Wyminął Filkę w drodze do stołu i zajął jedno z krzeseł. Pierwszy nałożył sobie porcję, a potem zerknął na dziewczynkę wyczekująco. Pociągnęła jeszcze kilka razy nosem, zanim zdecydowała się zrobić krok w przód, a potem wgramoliła się na miejsce obok Pana Stasia i sięgnęła po kawałek mięsa. Ugryzła go z początku niepewnie, ale gdy dotarł do niej smak i ciepło, nic nie miało już znaczenia, zapomniała o ostrożności. Pochłaniała jedzenie w pośpiechu, aż nabawiła się czkawki i dopiero wtedy postanowiła się opamiętać.
— Dlaczego mi pomagasz, skoro okradłam cię z twoich warzyw? — zagaiła wreszcie, gdy głód ustąpił i mogła się skupić na czymś innym, niż szaleńczym połykaniu kolejnych kęsów.
Pan Staś bez pośpiechu przeżuł to, co miał w ustach, a potem przełknął, aż podskoczyła mu grdyka i podniósł głowę znad talerza, zerkając na Filkę pobłażliwie.
— Musimy sobie wzajemnie pomagać, jeśli chcemy przeżyć.
Filka najwyraźniej niezadowolona odpowiedzią, pokręciła chwilę nosem w zastanowieniu.
— Bonifacy twierdzi, że teraz najważniejsza jest niezależność.
Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem jak starszy brat pouczający młodsze, naiwne rodzeństwo.
— I ma rację, ale to nie znaczy, że nie możesz poprosić o pomoc kogoś innego. — odparł powoli, jakby ważył na języku słowa przed ich wypowiedzeniem. — Grunt to poprosić odpowiednią osobę.
Filka bez zastanowienia wepchnęła do buzi kolejnego ziemniaka i wymamrotała z pełnymi ustami:
— Skąd mam wiedzieć, kto jest odpowiednią osobą?
— W pierwszej kolejności warto się upewnić, czy to osadnik, czy samotnik. Samotnik stanowi większe ryzyko. — Wzruszył ramionami.
— Ale samotnika nie da się ot tak rozpoznać. Nie podejdę przecież i się nie spytam: „Ej! Nie jesteś może samotnikiem?” — mruknęła niezadowolona i wbiła sztuciec w kawałek kotleta.
— A jest jakieś inne wyjście?
— To głupie.
— Z czasem człowiek uczy się, jak odróżnić samotnika od osadnika. Może tobie też się uda.
— Jak?
— Nie wiem, to przychodzi samo. Działa jak intuicja.
Filka naburmuszyła się i stęknęła cierpiętniczo.
— Wszystko jedno. Wkrótce i tak znajdzie nas policja i zabierze do domu. Babcia na pewno zgłosiła moje zaginięcie.
Pan Staś odłożył sztućce na bok i wyprostował się na krześle, wpatrując w talerz z rozgrzebaną górą ziemniaków w milczeniu.
— Posłuchaj, mała. Może ty jesteś tu od niedawna, ale część z nas zamieszkuje tę wyspę od kilku ładnych lat i nigdy nie zapowiadało się, żeby ktokolwiek miał nas uratować.
Przełknęła głośno odgryziony kawałek mięsa i zwróciła głowę w stronę Pana Stasia. Nie odzywała się jednak, jedynie bezgłośnie szukająła w spojrzeniu mężczyzny czegoś, co przeczyłoby jego słowom – nadaremnie. Powoli pochyliła głowę, zasłaniając się pojedynczymi kosmykami włosów.
— Bonifacy też mi to powtarza — odparła ledwo słyszalnym szeptem. — Chcę wrócić do babci.
— Prawdopodobnie większość mieszkańców wyspy chce gdzieś wrócić, ale nie możemy. Im prędzej się z tym pogodzisz, tym łatwiej ci będzie potem — powiedział łagodnie, nie jak brat pouczający naiwne rodzeństwo, ale jak brat, który chce naiwnemu rodzeństwu pomóc.
— Nie będzie mi łatwiej, ale dziękuję.
Zjadła resztę obiadu, choć już nie tak ochoczo jak wcześniej i wstając od stołu, podziękowała.
— Powinnam już wracać. Nie chcę zostawiać domu bez opieki — wymruczała, sięgając po koszyk, który zostawiła na podłodze.
— Uważaj na siebie, mała, ściemnia się. — Uśmiechnął się Pan Staś, jakby chciał dodać Filce otuchy po przykrej rozmowie.
— Dziękuję za wszystko. — Zmusiła się, aby odwzajemnić uśmiech i zawiesiła dłoń nad klamką w drzwiach, lecz nim na nią nacisnęła, odwróciła się jeszcze raz. — Mogę jutro znowu przyjść? Nauczyłbyś mnie czegoś o opiece nad ogródkiem?
Panie Stasiu? Nikt się nie spodziewał hiszpańskiej inkwizycji
+ 2PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz