6 maja 2020

Od Lynn CD Tenebrisa

     Spoglądałam nieufnie na trupio bladego chłopaka, który w żadnym calu nie wyglądał zdrowo i przede wszystkim, nie budził mojego zaufania. Jakby tego było mało, widziałam go pierwszy raz na oczy - co jak co, ale miałam pamięć do ludzi i już na pierwszy rzut oka umiałam stwierdzić, gdzie i kiedy widziałam daną osobę. Chłopak był mi całkowicie nieznajomy, więc musiał być samotnikiem. Kiedy zbliżył się, aby, jak się okazało, poprawić mi czapkę, automatycznie wykonałam krok w tył. Nie wiedziałam skąd się tu wziął - to miejsce faktycznie było dość odległe od centrum wioski, jednak dalej nią było, więc i tutaj obowiązywały warty strażników. Automatycznie rozejrzałam się dookoła, wiedząc, że mogło być ich tutaj znacznie więcej. Z tego co wiedziałam, samotnicy nie współpracowali ze sobą i większość z nich była wolnymi strzelcami, jednak w każdej społeczności istnieją wyjątki i nikt nie jest taki sam. Tym bardziej, że ich samodzielność nie była żadną niepisaną zasadą i nic nie stawało na przeszkodzie, aby jednak działali w grupach. Słońce zaczęło zachodzić, zrobiło się szaro i jeszcze chłodniej, a mężczyzna stał w miejscu, jakby nie miał zamiaru się stąd ruszyć. Przesunęłam po nim wzrokiem, z ulgą zauważając, że przynajmniej nie wygląda, jakby miał mi za chwilę rozszarpać gardło.
     Intuicyjnie chwyciłam za wodze, przybliżając się do konia. W ten sposób zawsze łatwiej było uciec.
     — Poradzę sobie — wymamrotałam, tym razem faktycznie poprawiając czapkę.
    
— Nie wątpię — uniósł ręce do góry w obronnym geście, a ja w tym samym momencie obrzuciłam spojrzeniem jego ubranie. Nie widziałam żadnej broni, więc musiał mieć ją schowaną za pasem spodni, najpewniej z tyłu. Jego tułów przepasał skórzany pasek torby, która zwisała na wysokości jego bioder. — Coś nie tak? — spytał po chwili, najpewniej widząc moje baczne spojrzenie. Nie było to zmartwione "coś nie tak?", przez ton jego głosu wyraźnie przebijała się nutka kpiny, na co odpowiedziałam jedynie krótkim prychnięciem.
    
— Nie wiem co tu robisz, ale radziłabym ci odejść — warknęłam, zarzucając siodło na koński grzbiet. Rozprostowałam czaprak, podpięłam popręg, odwinęłam strzemiona i podskakując, szybko znalazłam się na koniu z zamiarem jak najprędszego odjechania. W rzeczywistości tak było, nie czekałam na jego odpowiedź, ruszyłam stępem we własną stronę, odmienną niż ta, w którą się zwykle kieruję chcąc dojechać do domu. Byłam mokra, w brudnej wodzie, pogoda nas nie oszczędzała i czułam przejmujące zimno na przemian ze zmęczeniem, jednak postanowiłam wybrać się na przejażdżkę, widząc do tego idealne okoliczności. Wyszłam z pracy znacznie wcześniej, niż ostatnio, przez co miałam jeszcze kilka godzin w zapasie, które mogłam przeznaczyć na to, na co tylko chciałam. Jako, że w domu nie miałam zbyt wiele rzeczy do roboty, postawiłam na przejażdżkę.
     Z zadowoleniem wypisanym na twarzy zjechałam na leśną ścieżkę umiejscowioną przy granicy wioski. Z pewnością nie było to zbyt bezpieczne, ale nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności. Jazda w głębi lasu, w dodatku wieczorem, to zupełnie co innego niż pokonywanie wydeptanych już, błotnistych dróg w wiosce, przez które przewija się duża liczba osób. Tutaj nie musiałam uważać na zagubionych osadników czy bawiące się dzieci, których na wyspie i tak było mało, przez co stałabym się wrogiem numer jeden osadników, gdybym zrobiła krzywdę jakiemukolwiek z nich. Z bluszczu pokrywającego korę drzew, zwisającego aż do ziemi skapywały wprost na mnie krople deszczu wielkości grochu, ale i tak byłam już wystarczająco mokra, nie robiło mi to różnicy. Zapach mokrej, leśnej ściółki i równy odgłos kopyt zanurzających się w przemoczoną ziemię był na tyle przyjemny, że pozwoliłam sobie na chwilę odpłynąć - w tym samym momencie usłyszałam charakterystyczny odgłos sztyletu. Zupełnie tak, jakby ktoś właśnie rozpruł czyjeś gardło, bo chwilę po metalicznym dźwięku doszedł do mnie kolejny, przypominający wypływające na wierzch wnętrzności. Panował półmrok, przez co miałam znacznie ograniczone widzenie. Mimo to, kierując się czyimś głośnym oddechem, odchrząknięciem i wyraźnym odgłosem przypominającym mocowanie się z czymś, skręciłam w prawo, gdzie majaczyła czyjaś niewyraźna, ciemna sylwetka. Z każdym krokiem zlewała się w całość i nie zajęło mi dużo czasu, aby połączyć fakty i dojść do wniosku, że znajdowałam się przy chłopaku, z którym nie tak dawno rozmawiałam. Automatycznie zatrzymałam konia niemalże w półkroku, jednak musiał to usłyszeć, bo podniósł głowę znad trupa leżącego na ziemi. Zwierzę było nieżywe, z rozciętym brzuchem i gardłem, a ciepło z jego wnętrza wyraźnie parowało. W powietrzu unosił się nieprzyjemny, przyprawiający mnie o mdłości odór krwi i mokrej, brudnej sierści zwierzęcia. Jego paszcza była rozwarta, ukazywała długie zęby, aktualnie utopione w jego własnej krwi, która trysnęła nawet z jego pyska. Przeniosłam swoje zniesmaczone spojrzenie na mężczyznę, który zapewne widział w zwierzęciu jedzenie i materiał na nową odzież.

+1PD


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz