Obserwowałem jak dzieciak, z niebywałą śmiałością i pewnością wykręcał w dłoni stalowym patykiem, próbując odnaleźć w zaroślach moją sylwetkę. Rozbawiło mnie to do tego stopnia, że niemal nie zacząłem śmiać się w głos. Ta zbyt wielka pewność siebie, kpiarski uśmiech do tego postawa, wszystko wyglądało tak bardzo komicznie. Rzuciłem w pobliskie krzewy oderwaną głowę anzaura, zwracając na powstały szelest całą uwagę chłopca. Spojrzał w tamtym kierunku niemalże od razu po wykryciu hałasu, po czym w ogóle nie ostrożnie postawił kilka kroków. Pochylił się do krzewów a po chwili machnął po nich swoim stalowym badylem. Oprócz ścięcia kilku liści i gałązek nie dokonał niczego, co wpłynęło na to iż na jego twarzy ukazał się wyraz zgorzknienia i niezadowolenia. Krzyknął ponownie.
-No, wyłaź! Tchórzysz?! - jego głos echem roznosił się po lesie, dopóki nie odbił się o skalną powierzchnię gór. Wtem
uznałem, że pora się ujawnić. Używając swojego szybkiego kroku oraz zręczności, która notabene dodawała moim ruchom subtelności a także pozbawiała jakiegokolwiek hałasu, podszedłem za jego plecy w jednej chwili. Nie zdążył się obejrzeć, kiedy podciąłem jego nogi długim kijem. Upadł na ziemię, a kilka kręgów znajdujących się w jego ciele, odezwało się po kolei głośnym chórem. Miecz, który jeszcze niedawno spoczywa w jego dłoni, upadł we wcześniej skrzywdzone przez niego krzewy, a chłopak jęknął z bólu, powoli zbierając się z trawy. Gdy wyczuł, że jego napastnik nadal stoi za nim szybkim ruchem porwał wystającą z zarośli rękojeść, by po chwili uczynić mieczem ruch po łuku przewracając się na plecy, jak gdyby odganiał jakiegoś natarczywego owada. Uniosłem brwi lekceważąco, gdyż nawet nie musiałem wykonać najmniejszego ruchu, chłopak minął moją sylwetkę o metr. Wywarczał coś pod nosem i szybko podniósł się na nogi, stając w pozycji gotowości do ataku. Ująłem mocniej kij I przyglądałem się mu uważnie, szczególną uwagę przykuwałem do jego ruchów, które były tak bardzo nieprofesjonalne i niedokładnie, że nawet głupiec przewidział by kolejne posunięcie tego dzieciaka. Warknął, niczym rozdrażniony zwierz, wolną ręką przecierając mokrą od potu twarz. Próbował zajść mnie od boku zataczając powoli koło wokół mojej osoby. Nie musiałem na niego patrzeć by go wyczuć. Szedł niezgrabnie, co tym samym sprawiało, że poruszał się bardzo głośno, bynajmniej jak na moje uszy. Nagle wydał z siebie okrzyk, który kompletnie go zdradził. Chwyciwszy rękojeść miecza obiema rękami wyprowadził mocne pchnięcie, które w ułamku sekundy zablokowałem kijem, odwracając się przodem w jego kierunku. Wtem na twarz chłopaka wpłynęło ogromne zdziwienie a już po chwili dostał kijem w głowę tak mocno, że upadł na ziemię i dłuższą chwilę się nie podnosił. Wyjęczał coś pod nosem, odrzucając na bok broń, co chyba miało oznaczać jego kapitulację. By upewnić się czy aby napewno dobrze zrozumiałem, zakręciłem kijem w dłoni i zamachnąłem się jakbym zaraz miał uderzyć go ponownie. Gdy chłopak w odpowiedzi osłonił twarz ramieniem, wiedziałem, że wygrałem. Uśmiechnąłem się półgębkiem, mając na uwadze, że dałem mu malutką lekcję pokory. Po chwili kij, którym go znokautowałem dorzuciłem na bok i wciąż patrząc na niego powiedziałem.
-Anzaura sobie zostawię, ale niech spotkam Cię raz
jeszcze to przysięgam, że szkapy już nie zobaczysz. Zmiataj do osady bo tam Twoje miejsce chłopcze - zmarszczyłem brwi i odwróciłem się w stronę krzaków gdzie ukryłem skradzioną zdobycz.
- Należę do samotników! - usłyszałem krzyk chłopaka za
moimi plecami. Gdy odwróciłem się na moment, już podnosił się z ziemi, zaś na jego twarzy rosło ogromne, czarne limo. Na jego policzku również pojawił się siny ślad, który bez wątpienia był moją zasługą. Przyglądałem mu się przez dłuższą chwilę, lecz mógłbym przysiąc, że widzę go po raz pierwszy.
- Moją matką była Galia, dawna dyktatora to fakt, ale ja
wybrałem życie w samotności. - odparł zaciskając ręce w pięści.
Ah, Galia, słodka, charakterna, nad wyraz irytująca przez co przede wszystkim jedyna taka kobieta z osady. Widziałem ją raz, może dwa, ale nie spodziewałbym się, że przed kopnięciem w kalendarz zdążyła podzielić się swoimi genami. A może o tym wiedziałem, ale ta informacja była na tyle zbędna, że mój mózg samoczynnie ją zutylizował? Mniejsza. W duszy odczuwałem smutek i gorycz, że to nie ja pozbawiłem ją życia, tak, byłaby już drugą dyktatorką na moim koncie.
- Żeby nazywać się samotnikiem trzeba umieć żyć na
własną rękę, walczyć, tropić, oszukiwać. Ty ledwo wyrosłeś z pieleszy a nazywasz się samotnikiem? Nie wiem co cię do tego podkusiło ale dobrze Ci radzę, trzymaj się z dala od głównych szlaków. Mogą się tu trafić gorsi ode mnie, którzy będą chcieli cię okraść, zabić, zjeść a może nawet i zgwałcić, bo jesteś jeszcze młody i czysty. Dla własnego bezpieczeństwa schowaj się w cień, albo wróć do wioski, z której pochodzisz. - wytłumaczyłem spokojnie, nie spuszczając wzroku z jego sylwetki. On natomiast nie opuszczał i dalej brnął w rozmowę.
- W wiosce nie jest już bezpiecznie jak kiedyś. Samotnicy
potrafią bestialsko i z zimną krwią zabijać mieszkańców wioski, wolę tam nie przebywać. - odpowiedział, rozluźniając uścisk w dłoniach.
- A, tak bestialsko, co to jest, jakaś tam dekapitacja raz czy
dwa, bez przesady - kiedy chłopak spojrzał na mnie pytająco, wiedziałem, że zdziwił go fakt iż jestem zorientowany w tym co dzieje się w osadzie. Po chwili dodałem.
- To ja zabiłem Avalon, pierwszą dyktatorkę i gdyby gdzieś
obok znajdowała się Twoja matka, zrobił bym z nią to samo, bo to my mamy prawdziwą władzę na wyspie.. Ja mam władzę. - powiedziałem patrząc głęboko w jego oczy, czując jak tęczówki moich oczu zmieniają barwę na krwistą czerwień. Chcę walczyć? Proszę, zabiję go i zrobię sobie zupę z jego głowy.
Renard? ;>