28 lipca 2019

Od Fafnir'a CD Phanthoma - etap 2 > etap 3

Wodziłem wzrokiem za biegającymi w różnych kierunkach Osadnikami. W wiosce zapanował istny chaos. Spojrzałem na rannych, których z ziemi zbierali inni mieszkańcy. Bezskutecznie szukałem jakichś wskazówek co do tożsamości istoty, która spowodowała w osadzie taki zamęt.
Przeniosłem wzrok na przebiegających w pobliżu uzbrojonych Osadników. Byłem pewien, że muszą walczyć, stawiając na szali swoje życia z mojej winy, ale przed czym się bronili? Co takiego dotarło do wioski za mną?
- Co to może być? - usłyszałem głos Phanthom'a jak przez grubą ścianę. Wzruszyłem jedynie w odpowiedzi ramionami, niezdolny do wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Cały czas wypatrywałem napastnika lub czegokolwiek, co by mnie do niego doprowadziło.
Nagle do moich uszu dotarł trzask desek, łamanych pod ogromnym ciężarem. Odwróciłem głowę w stronę, z której do mnie dotarł i ujrzałem ogromną, rozjuszoną hybrydę sowy i niedźwiedzia.
- Niedźow. - powiedziałem jednocześnie z kowalem. Stworzenie zaczęło zbliżać się do nas, ignorując ostrza mieczy i strzały Osadników, które go raniły. W pewnym momencie odwróciło się i machnęło ogromną łapą na uzbrojonych mieszkańców wioski jakby odganiało natrętne muchy. Dostrzegłem końce dwóch strzał, które to utkwiły w jego cielsku. Mimo to z żadnej z obu ran nie sączyła się krew.
Osadnicy odskoczyli na boki, unikając uderzenia ogromnej łapy. Zamiast nich trafiona została belka, podtrzymująca dach jednego z budynków. Jej część wpadła do ogniska, wzbijając w powietrze masę iskier, które szybko zajęły się słomianym dachem. Zwierzę odskoczyło w przeciwnym do niego kierunku, gdy w jego stronę poleciał mały płomień, łapczywie pożerający wysuszoną trawę.
- Fafnir.
Słysząc wołanie Phanthom'a, od razu przeniosłem na niego wzrok.
- Boi się ognia, musisz go wypędzić. - zawołał kowal. Domyśliłem się, że ma na myśli moje smocze zdolności, ale w przeciwieństwie do niego, ja nie byłem za bardzo przekonany do tego planu.
- A jeżeli coś spalę? - zapytałem, wracając spojrzeniem do hybrydy, która zignorowała chcących ją zwalczyć Osadników i na nowo ruszyła w naszym kierunku. Tymczasem mieszkańcy przystąpili do gaszenia pożaru, nie chcąc dopuścić do jego rozprzestrzenienia się.
- Gorzej i tak nie może być. - oznajmił brunet z przejęciem. W sumie racja. Poza tym, skoro ja przyprowadziłem to stworzenie do wioski, to ja musiałem je z niej wygnać.
Stanąłem więc naprzeciwko bestii i ugiąłem lekko kolana, jednocześnie pochylając się przy tym. Wbiłem nogi w błotnistą ziemię, by nie upaść od siły, którą lada moment miałem z siebie wyrzucić. Spojrzałem w oczy hybrydzie, która była coraz bliżej i zionąłem w nią ogniem. Niedźow natychmiast stanął w miejscu, zachowując dystans. Tym razem to ja zacząłem kroczyć w jego stronę, sprawiając, że hybryda wycofywała się. Niestety w kierunku przeciwnym do wyjścia z wioski. Phanthom chwycił częściowo płonącą belkę i pomógł mi ukierunkować hybrydę.
W pewnym momencie jednak bestia zaczęła machać łapą w stronę kowala. Z pewnością spostrzegła, że w przeciwieństwie do mnie, on może stać się bezbronny, gdy tylko pozbawi się go płonącego drewna. Dwa razy brunetowi udało się uniknąć ciosu, lecz za trzecim nie miał tyle szczęścia i belka została wytrącona z jego rąk. Phanthom cofnął się przed zwierzęciem. Widziałem przerażenie malujące się na jego twarzy. W pierwszej chwili, zapewne tak samo jak on, pomyślałem, że brunet jest całkowicie bezbronny. Nagle jednak przypomniałem sobie o tym, że obaj jesteśmy dragonami. Tak samo, jak ja, on pewnie też potrafił już zionąć ogniem. Prawdopodobnie nawet o tym nie wiedział lub strach sprawił, że zapomniał o swoich zdolnościach. Musiałem jak najszybciej mu to przypomnieć lub nauczyć go używać ognia.
- Phanthom! - krzyknąłem, podbiegając do bruneta. W tym samym momencie hybryda rzuciła się na niego. Czując gorący podmuch, osłoniłem się przed ogniem, który wydobył się z ust kowala. Czerwone języki poparzyły pysk zwierzęcia, które natychmiast odskoczyło od bruneta. Bestia zatoczyła się i wykonała kilka przewrotów do tyłu. Uznałem, że to doskonały moment, by dokończyć dzieła i po raz kolejny zionąłem ogniem prosto w hybrydę. Niedźow uciekł z wioski, roznosząc za sobą zapach spalonego futra. Odprowadziłem go wzrokiem i szybko wróciłem do Phanthom'a. Był w szoku. Po wyrazie jego twarzy wywnioskowałem, że pierwszy raz użył płomieni. Przykucnąłem przy nim i obejrzałem go w poszukiwaniu obrażeń. Brunet spojrzał na mnie tępym wzrokiem.
- Co to miało być? - zapytał i zakaszlał. Z jego ust wyleciał obłok dymu.
- Jesteś dragonem, to normalne. - wyjaśniłem - Nigdy nie ziałeś ogniem? - dopytałem. Kowal pokręcił przecząco głową.
- Przez całe trzy lata? - zapytałem z niedowierzaniem. Odpowiedź była taka sama jak poprzednia.
- Chyba sobie przypiekłem język. - powiedział po chwili Phanthom, wyciągając wspomniany język z ust. Kiedy zawiał delikatny wiatr, na jego twarzy pojawiło się uczucie ulgi, a sam brunet nieco się rozluźnił. Uniosłem kącik ust rozbawiony tym obrazem. Mój uśmiech zniknął jednak, gdy spojrzeliśmy na zniszczoną wioskę. Przynajmniej ogień został ugaszony.
- Zostanę i im pomogę. - oznajmił Phanthom, zwracając się do mnie.
- Ja też. - odparłem szybko i uciekłem wzrokiem w przeciwnym kierunku, gdy poczułem na sobie spojrzenie bruneta. Byłem to winny Osadnikom. W końcu to przeze mnie osada została zaatakowana i zniszczona. Musiałem zostać.

Wszyscy razem pracowaliśmy do późnej nocy, by przywrócić wioskę do dawnego stanu. Bałagan został sprzątnięty, szkody naprawione, a ranni opatrzeni. Cały czas jednak nie mogłem pogodzić się z myślą, że gdyby nie ja, do niczego by nie doszło. 
- To wszystko? - zapytałem Phanthom'a, podnosząc zniszczone beczki. Brunet kiwnął w odpowiedzi głową. 
- Mam pytanie. Wiesz, skąd się tu wzięła ta bestia? - zapytał, odwracając się do mnie.
- Tak mi się wydaje...  -powiedziałem cicho. - Czułem, że coś mnie śledziło, gdy szedłem do wioski, ale nie widziałem tego. Sądziłem, że jak pobiegnę, to go zgubię. - wyjaśniłem. Czekałem na ostre słowa lub coś w tym stylu, ale nic takiego nie miało miejsca ze strony Phanthom'a.
- A ja uważam - słysząc z boku inny męski głos, zerknąłem na Daniel'a - że specjalnie go tu przyprowadziłeś. - dokończył. Wbiłem wzrok w swoje buty. Naprawdę myśleli, że mógłbym zrobić coś takiego? 
- Dlaczego tak myślisz? - zapytał kowal. Nie brzmiał jakby ta teoria do niego przemówiła, ale co z resztą? Tak długo się znaliśmy, a mimo to myśleli, że celowo naraziłbym wszystkich na niebezpieczeństwo?
- Bo jest Samotnikiem, to oczywiste. - odparł Daniel - Ale ja się w to nie mieszam, panie dyktatorze. - dodał drwiąco i odszedł.
- Nie martw się. - Phanthom poklepał mnie lekko po plecach - Wracam do młyna. Chcesz u mnie przenocować, czy dasz radę dojść do swojego domu? - zapytał.
- Dam radę. Dziękuję za pomoc, ale lepiej będzie jeśli odejdę z wioski zanim przyciągnę kolejne nieszczęście. To dlatego nigdy tu nie pasowałem. - powiedziałem i uniosłem wzrok na bruneta - Przepraszam za wszystko, niedźowa, rannych i zniszczenia. - dodałem szczerze.
- To nie była twoja wina. Każdemu mogło się to przytrafić. - Phanthom położył mi dłoń na ramieniu. Niepewnie uściskałem go. 
- Żegnaj, Phanthom. Może jeszcze kiedyś się zobaczymy, ale raczej nie w wiosce... Przez pewien czas możesz mieć problemy z zianiem ogniem. Pij dużo wody. Wtedy nie będziesz miał problemu z używaniem ognia w nieodpowiednich momentach.
Przed odejściem pożegnałem jeszcze Melody, po czym ruszyłem w stronę bramy. Nagle kowal chwycił mnie za łokieć.
- Ale...miałeś mnie wszystkiego nauczyć. - powiedział zaniepokojony. Uśmiechnąłem się delikatnie do niego.
- Wierzę, że dasz sobie doskonale radę sam. Ale jeśli naprawdę chcesz się ode mnie uczyć, Melody zna drogę do mojego domu. Zawsze może ci ją pokazać. - odparłem spokojnie. Uścisk młodzieńca zmalał na sile na tyle, że bez problemu mogłem się z niego wyswobodzić. Zrobiłem to i opuściłem teren wioski.
Im bardziej oddalałem się od osady, tym większy mrok mnie otaczał. Drzewa zlewały się ze sobą w grube, czarne ściany. Temperatura była wyższa niż rano i wyraźnie wyczuwało się wilgotne powietrze. Zapowiadało się na deszcz. Mogłem mieć tylko nadzieję, że uda mi się trafić do domu i naprawić dach przed nim.

Już dłuższy czas błądziłem po gęstym lesie. Było w nim niesamowicie duszno. Uniosłem wyżej dłoń, by powachlować się swoim słomianym kapeluszem i dopiero wtedy spostrzegłem, że nie mam go przy sobie. Prawdopodobnie zostawiłem go w wiosce, bo doskonale pamiętałem, że miałem go na sobie, gdy do niej wchodziłem. Musiałem szybko zrobić sobie nowy dla własnego dobra.
Westchnąłem jedynie i wciąż kroczyłem przed siebie. Nagle usłyszałem szelest tuż obok. Gwałtownie zatrzymałem się i rozejrzałem. W tej ciemności trudno było dostrzec cokolwiek. Widziałem jedynie zarys drzew i krzewów pod nimi. Dźwięk nie powtórzył się, więc najzwyczajniej uznałem, że musiałem się przesłyszeć. Wznowiłem więc podróż powrotną do domu. Niepokój jednak szybko wrócił, gdy do moich uszu dotarł cichy pomruk. Odwróciłem się, ponownie czując na sobie cudzy wzrok. Wciąż jednak niczego nie widziałem.
Nagle tuż za mną usłyszałem wyraźny trzask łamanej gałęzi. Powoli wróciłem do dawnej pozycji. Dalej niczego nie widziałem, ale czułem ciepły powiew wiatru, przypominający oddech. Uznałem, że mało mnie już obchodzi to, czy zdradzę swoją pozycję Samotnikom lub zwierzętom i użyłem ognia, by oświecić sobie drogę. Krótki płomień, wypuszczony z moich ust wystarczył, bym zobaczył stojącego przede mną niedźowa. Odskoczyłem od niego przerażony. Po strzałach wbitych w jego bok poznałem, iż jest to ten sam, którego wypędziłem z Phanthom'em z wioski. Mój oddech przyspieszył, a jedynym, o czym myślałem w tamtym momencie, była ucieczka. Skręciłem więc w bok i zacząłem biec przed siebie, wkładając w to wszystkie siły, jakie mi zostały. Tak, jak sądziłem, hybryda ruszyła za mną, taranując wszystko po drodze. Las zdawał się nie mieć końca. Co jakiś czas potykałem się o wystające korzenie lub obrywałem gałęziami. Za każdym razem podnosiłem się lub łapałem równowagę i biegłem dalej, ignorując piekące rany, których cały czas przybywało.
Wkrótce wybiegłem na skraj lasu. Moim oczom ukazała się kurtyna wodna i szerokie pola pszenicy. Krople deszczu lśniły w blasku księżyca, a zboże szeleszczało, poruszane chłodnym wiatrem. Były to pola Osadników. Nie mogłem wbiec między nie. Co prawda mógłbym się w nich ukryć i skrócić drogę do domu, ale niedźow zniszczyłby plony. Nie mógłbym też użyć ognia w samoobronie. Pola zajęłyby się nimi szybciej niż hybryda, która mogłaby dodatkowo roznieść płomienie po większym obszarze. Nie mogłem tego zrobić Osadnikom. Tym bardziej teraz.
Spojrzałem za siebie. Odgłos łamanych gałęzi był coraz głośniejszy. To oznaczało, że bestia w szybkim tempie zbliżała się do mnie. Skręciłem więc szybko, na nowo wbiegając w las. Musiałem minąć pola i uciec w góry. Sprawnie przeskakiwałem nad powalonymi drzewami, kątem oka wypatrując łąki, oznaczającej koniec terenów należących do Osadników.
Po jakimś czasie w końcu dostrzegłem polanę. Odwróciłem głowę w drugą stronę zanim na nią wybiegłem, by się upewnić, że nie wyjdę ba otwartą przestrzeń, gdy hybryda jest blisko. Wielki cień był tuż tuż. Czym prędzej przeskoczyłem jak kot na mech i przeturlałem się pod częściowo wyrwane drzewo, ukrywając się za jego licznymi korzeniami. Niedźow szybko zjawił się przy mojej kryjówce i zaczął węszyć. Cofnąłem się bardziej w mrok. Słyszałem jak bestia krąży po okolicy, szukając mnie. Z czasem odchodziła coraz dalej.
Gdy przestałem już słyszeć hybrydę, wystrzeliłem z miejsca, biegnąc przed siebie co sił. Byłem coraz bliżej drugiej ściany lasu.
Nagle usłyszałem za sobą szarżujące zwierzę. Przyspieszyłem jeszcze bardziej, nie chcąc by mnie dopadło. Niedźow jednak był silniejszy i szybszy. Hybryda skoczyła na mnie, powalając mnie na mokrą trawę. Głośny pisk mało nie rozerwał mi bębenków. Bestia zamierzała zaatakować od razu, celując ostrym dziobem w głowę. Otworzyłem szerzej oczy z przerażenia i dmuchnąłem w nią ogniem. Niedźow odskoczył ode mnie błyskawicznie. Wykorzystałem okazję, kiedy ocierał wielką łapą sowie oczy i wbiegłem w drugi las. Bez przerwy pędziłem przed siebie, chcąc dostać się do podnóża gór. Wiedziałem, że lada moment niedźow wznowi pogoń za mną.

Wybiegając z lasu, poczułem, jakby ktoś podciął mi nogi. Wąwóz, którym przechodziłem z domu do wioski i odwrotnie, był zasypany przez różnej wielkości kamienie. Głównie były to wielkie głazy.
Spojrzałem za siebie przez ramię, wytężając wzrok oraz słuch. Niedźow się zbliżał. Przeniosłem wzrok na górę, pod którą stałem. Musiałem działać. Uciekanie naokoło zwiększyłoby szanse hybrydy. Dodatkowo nie mogłem mieć pewności na to, że znajdę inne przejście, ani kiedy to zrobię. Bez dłuższego namysłu zacząłem wspinać się na górę, chcąc przejść nad zasypanym wąwozem. Poluzowane kamienie jednak nie ułatwiały mi zadania. Kilka z nich nawet spadło, a ja prawie z nimi. Słysząc niżej pisk, spojrzałem na podążającego za mną niedźowa. Szybko wspiąłem się na szczyt, po czym zrzuciłem na bestię kolejne kamienie. Następnie przebiegłem po zasypanym wąwozie, uważając by nie wpaść między szczeliny.

Pokonując Góry Ungcy, myślałem, że raz na zawsze pozbyłem się niedźowa. Jakże wielkie więc było moje zdziwienie, gdy usłyszałem za sobą staczające się ze skał kamienie. Moje spojrzenie spotkało się z tym hybrydy. Zaczynałem wątpić w to, czy kiedykolwiek się od niej uwolnię.
Zacząłem biec w stronę opuszczonej wioski, w której mieszkałem. Hybryda jednak znowu mnie dopadła. Zanim opadła na mnie, przeturlałem się na bok i zacząłem ziać w nią ogniem. Mokre futro długo nie chciało zająć się ogniem. Dopiero, gdy udało mi się podpalić hybrydę, na nowo zacząłem uciekać w stronę domu. Na całe szczęście był on oddalony od pozostałych, które może służyły za schron innym Samotnikom.

Dotarłem do domu zasapany. Od razu zamknąłem drzwi i zastawiłem je pobliską szafką. Mebel był okropnie ciężki, ale pewnie to nic dla niedźowa. Zanim zdążyłem oddalić się od drzwi, usłyszałem jak ciężkie cielsko napiera na nie. Drewno zatrzeszczało, ostrzegając, że nie wytrzyma za długo. Zacząłem wycofywać się na drugi koniec domu. Do jego środka wlatywał czarny, duszący dym. Ogień musiał przejść z niedźowa na chatę. Zasłoniłem koszulą drogi oddechowe.
Głośny trzask i następujący zaraz po nim huk dał mi znać, że hybryda pokonała przeszkodę i weszła do domu. Dym skutecznie zasłaniał mi cały obraz, dodatkowo uniemożliwiając złapanie oddechu. Musiałem natychmiast wydostać się z chaty. Spróbowałem oprzeć się o ścianę i iść wzdłuż niej, lecz czując gorąc, automatycznie oderwałem od niej dłoń. Mój dom płonął.
Dym ulatywał przez drzwi oraz okna, ustępując miejsca czerwonym płomieniom. Idąc za nim w poszukiwaniu wyjścia natknąłem się na drewniany oszczep, za którego pomocą łowiłem ryby.
Nagle zostałem powalony na podłogę silną łapą. Tuż obok mojej głowy w deski wbił się ostry dziób. Ostre pazury cięły moją koszulę na pasy. Starałem się unikać ciosów, które trudno było przewidzieć. Opuszkami palców wyszukałem swój oszczep i chwyciłem go. Gdy hybryda podniosła się, by zaraz potem zadać kolejny śmiertelny cios, wyciągnąłem broń przed siebie. Niedźow nabił się na oszczep. Szybko przeturlałem się na bok, zanim drugi koniec wbił się w moje ciało, dodatkowo unikając przygniecenia przez bestię.
Podniosłem się z podłogi i dobiegłem do okna. Ostatkiem sił wsparłem się na parapecie, ignorując gorące płomienie, po czym wyskoczyłem przez nie. A raczej wypadłem. Oddaliłem się chwiejnie od płonącego domu. Opadłem bezwładnie na trawę w bezpiecznej odległości i czekałem, aż deszcz ugasi płomienie.

Ogień stopniowo malał, ukazując czarne pozostałości po mojej chatce. W kieszeni wyczułem gwoździe od Phanthom'a. Planowałem naprawić dach, który już nie istniał. Patrzyłem zszokowany na pozostałości ścian i czarną kulę w pokoju, który jeszcze niedawno służył mi jako sypialnia. Z trudem wstałem na równe nogi i zbliżyłem się do niej. Niedźow był martwy. Pozbyłem się prześladowcy, płacąc za to schronieniem. Czy to dobra wymiana?
Zacząłem przeszukiwać popioły, zbierając to, co ocalało, a było tego bardzo niewiele. Nagle poczułem silny ból. Zgiąłem się z sykiem w pół. Po ciele przeszedł mi dreszcz. Było mi słabo i zimno. Moje ubrania całkiem przesiąkły wodą i wciąż zbierały kolejne krople deszczu. Czując ruch pod skórą na plecach, zaniepokoiłem się. Był znacznie szybszy i silniejszy niż zawsze. Coś było nie tak.
Syknąłem z bólu, gdy paznokcie zaczęły zmieniać się w pazury. Wkrótce poczułem w ustach metaliczny posmak. Zęby zmieniły się w kły. Chciałem sięgnąć do twarzy, lecz moją uwagę przykuło coś innego. Na skórze moich przedramion zaczęły pojawiać się łuski o złotym połysku. Zmieniałem się. Uczucie podobne do łamania kości zwaliło mnie z nóg. Krzyknąłem z bólu przez zaciśnięte zęby. Miałem wrażenie jakby ktoś rozrywał moje ciało, rozciągając przy tym również kości. Ból był nie do opisania. Słyszałem dźwięk rozrywanego materiału. Obraz rozmazywał mi się przed oczami. Dudniło mi w głowie. Moje powieki stawały się niezwykle ciężkie. Nawet nie wiem, kiedy zamknąłem oczy. Zdawało mi się, że słyszę głos Phanthom'a. Z trudem uchyliłem powieki. Zdawało mi się, że kogoś widzę. Tylko perspektywa była dziwna. Taka inna i z większej wysokości. Próbowałem walczyć z sennością, ale byłem zbyt zmęczony. Wszystko na nowo stało się czarne.

Phanthom?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz