26 lipca 2019

Od Renarda CD Lucana

    Słowa mężczyzny nieco zbiły go z tropu. Natknął się więc na bestię, która zabija raczej dla przyjemności i satysfakcji. Co dziwne, że Renard stał jeszcze żywy w środku lasu dawno po zapadnięciu mroku. Niby miał parę siniaków, rozcięć i poobijany kręgosłup, ale dyszał. Ciężko, ale dyszał. Wspomniał o tym, że z zimną krwią mógłby zabić jego kochaną matkę? Gdyby żyła, pewnie rzuciłby się mu do gardła mając marne szanse na pokonanie go, ale teraz? Galia nie żyła już od bardzo dawna i spoczywała przysypana ziemią tuż obok jej córeczki, co znaczyło, że już nic jej nie grozi. Ciemnowłosy postanowił wsunąć miecz z powrotem do pochwy i nie prowokować więcej bójek. Kolejnych ciosów ze strony dorosłego mężczyzny by raczej nie wytrzymał, a co gorsza nie przeżył. Obserwując przekrwione ślepia wysokiego faceta, wycofał się nieco i złapał konia za uzdę.
- Nikt tutaj nie ma władzy - wysłowił się cicho zaciskając pięść na grubej lince - Jedna bestia gorsza od drugiej. Tutaj trzeba co najważniejsze bronić własnego ogona i myśleć tylko o sobie - dodał nieco pewniejszym głosem i miał szczerą nadzieję, że mu się za to nie oberwie.
- Dobre sobie, chłopaku. Gdy wszyscy są tutaj na tyle zdesperowani i boją się wystawić nogę poza mury osady, to my mamy przewagę. Ja mam... - odparł mrużąc nieco wciąż czerwone oczy, które nieustannie wywoływały o młodszego chłopaka dziwne dreszcze.
Po tych słowach uśmiechnął się lekko, ale zdecydowanie nie szczerze i przyjaźnie. Renard odwrócił zdezorientowany wzrok domyślając się, że to dobry moment na powrót do domu. Pospiesznie wskoczył na konia zahaczając o jego rany na boku, przez co ten zarżał niespokojnie. Chłopak poklepał go po szyi chcąc go nieco uspokoić, a gdy zerknął w stronę, gdzie przed chwilą stał długowłosy, nikogo nie zauważył. Dosłownie się zmył, a zdobycz Renarda zabrał ze sobą.
- Pieprzony wampir - warknął głośno i uderzył pięścią o pień drzewa obok.
Kora zdarła mu przy tym skórę na knykciach, ale w porównaniu do jego uszkodzonych pleców, był to żaden ból. Czując się źle z tym, że podwójnie męczy swojego ogiera, udał się czym prędzej w drogę powrotną.


    Odstawiwszy konia do zagrody, zdezynfekował mu ranę i upewnił się, że mocniej nie ucierpiał. Przecierając krew spływającą mu z nosa, ruszył do domu. Widząc przez okna pozapalane świece był pewien, że ojciec jest w środku i na pewno nie będzie zadowolony. Renard stanął przed drzwiami po czym wciągnął głośno powietrze i wszedł do środka. Odstawił tylko brudne buty i swój wszelaki sprzęt, żeby zaraz przywitał go w kuchni Lucio ostrzący noże. Cóż, jeżeli przywitaniem można nazwać złowrogie spojrzenie.
- Co ci się znowu stało? - zmarszczył brwi póki co nie podnosząc jeszcze głosu.
- Ja... - zmarszczył brwi odwracając wzrok, gdyż było mu cholernie wstyd - Upolowałem anzaura, ale mi go skradziono - wydukał w podłogę.
Przed ojcem czuł się bezbronny i żałosny. Nie wiedział jak się wybronić, nigdy nie podnosił głosu, a nawet uważał na słowa, jakie padają z jego ust. Wiedział, że jest Lucio raczej zbędny, a ten prawdopodobnie tylko z litości proponuje mu dach nad głową.
- Dałeś się okraść? Co z ciebie za myśliwy - parsknął przesuwając największym nożem po ostrzałce wydobywając przy tym piskliwy dźwięk - Żal mi ciebie, synu. Nic nie potrafisz dobrze zrobić - dodał powoli kręcąc głową.
- A ty coś robisz?! Co robisz?! - coś w nim pękło i doprowadziło do takiego stanu, iż podchodząc bliżej uderzył pięścią w stół, a niektóre ostrza pospadały na podłogę - Znikasz z samego rana, całymi dniami ciebie nie ma, a na noc albo wracasz, albo wcale! Nie mam pojęcia co się z tobą dzieje i czy w ogóle do mnie wrócisz! Myślisz, że nie wiem, iż chciałeś się mnie pozbyć, hę? Wiem doskonale! - krzyczał tak głośno, jak jeszcze chyba nigdy.
Lucio oszołomiony wpatrywał się w zachowanie syna i choć dał mu dokończyć, nie skończyło się to dobrze. Gwałtownie wstał ze stołu, a krzesło na którym siedział upadło głośno na deski. Złapał syna za nadgarstki i potrząsnął nimi mocno próbując w końcu dojść do słowa.
- Co robię?! Poluję, zabijam, kradnę i to wszystko dla ciebie! Żebyś ty miał co jeść i z czego żyć, a gdy próbuję ciebie czegoś nauczyć, to zawsze odnosisz porażki. Niczego nie potrafisz i jesteś cholernie bezużyteczny, a mimo tego i tak trzymam cię w tym domu jakby to było to, czego najbardziej w życiu pragnę! - wywarczał młodzieńcowi w twarz, a przez krew gotującą się w jego żyłach, Renard poczuł jak długie pazury zaciskają się na jego skórze, a tęczówki ojca przybierają okropny wygląd.
- To mnie wyrzuć! Oddaj, zabij, co chcesz skoro nie chcesz takiego syna! - do oczu chłopaka napłynęły łzy, a gdy chciał dodać coś jeszcze, stała się rzecz, której się nie spodziewał.
Silna ręka starszego wilkołaka zamachnęła się i spoliczkowała ciemnowłosego bez żadnych zawahań. Kilka pazurów zahaczyło nawet o skórę na policzku nieco ją uszkadzając, ale Renard nie czuł bólu, tylko strach i szok.
- Robię to dla twojej przeklętej matki - dodał po długiej ciszy jaka zapanowała w domu.
Lucio odsunął się od syna, który po ścianie zsunął się na podłogę i udał się do innego pokoju. Chłopak oszołomiony siedział na ziemi, a jego ciało było zupełnie bezwładne. Nie czuł już bólu pleców, czy nosa, a czerwony ślad na jego policzku, który coś symbolizował, a mianowicie słabość Renarda. Renarda, ale także Lucia. Oboje posunęli się tego wieczora za daleko, ale nie było szans, żeby którykolwiek miał się do tego przyznać. Młody mieszaniec wiedział obecnie jedno, a mianowicie to, że musi nauczyć się walczyć i polować i zrobić wszystko, żeby ojciec był z niego dumny, a przede wszystkim chciał go w domu. Bo jeżeli robi to tylko dla zmarłej Galii, nie ma tu nic po jego własnym synu. Najgorsze było to, że mógł się zwrócić do wampira, który o mało go nie zabił i pewnie za kolejnym spotkaniem dokończy swoją robotę. Ale to był pomysł Renarda o głupich myślach i wręcz żałosnych nadziejach na lepsze jutro, które raczej nigdy nie nadejdzie.

Lucan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz