27 lipca 2019

Od Pana Stasia CD Phanthoma - etap 3 > etap 4

                Wiedziałem że następnego dnia Phanthom miał do mnie przyjechać po towary więc je przygotowałem wcześniej. Przesypałem trochę jabłek do jednego wiadra i po parę warzyw do drugiego. Ziemniaki, trochę buraków, cebuli, marchewki i pietruszki. Łącznie dziesięć kilo owoców i warzyw. Do tego dwie książki ale to dopiero przed samym przyjazdem mężczyzny przygotuję. Tak myślę. Czas mijał nie ubłagalnie aż do godziny dwudziestej drugiej kiedy to położyłem się spać, w swojej cieplutkiej piżamce w kwiatki.
Nie spodziewałem się że ta noc będzie tak... intensywna. Gdy tylko o godzinie dwudziestej czwartej księżyc zawitał na moim ciele, przebijając się przez szybę okna, poczułem intensywny b
ól. Ból zdecydowanie większy oraz bardziej dokuczający niż działo się to do tej pory. Wstałem z łóżka chwytając się za głowę i klękając przed łóżkiem w blasku księżyca. Momentalnie moje ciało zaczęło obrastać futrem. Gęstym, czarnym jednakże miłym w dotyku. Oczy zmieniły kolor na złotawy, lekko świecący przez odbijane światło. Zęby stały się ostre, kły się zrobiły o wiele dłuższe i ostrzejsze od swoich "braci". Uszy się wydłużyły a na ich czubkach zrobiły się małe czarne frędzelki. Z dłoni oraz stóp zamiast paznokci ujawniły się wielkie i ostre jak brzytwa pazury gotowe rozszarpać nawet slogrysa. Ciało stało się bardziej rozbudowane, silniejsze, zwinniejsze oraz masywniejsze. Rozejrzałem się po domku i wiedziony zapachem, otworzyłem drzwi niemal wyrywając je z zawiasów i biegnąc w stronę lasu. Co prawda zdarzało mi się już być wilkołakiem. Nawet często, jednakże teraz słyszałem jakby.. więcej. Czułem więcej zapachów, bardziej intensywniej. Widziałem lepiej, mimo iż było ciemno szczególnie w lesie. Najgorsze było to że znów doskwierał mi głód. Szaleńczy głód który kazał mi zjeść pierwszą lepszą napotkaną żywą istotę. Mimo mojej wewnętrznej walki, opiekuńczego, spokojnego trybu bycia i życia, musiałem dopaść jakieś zwierzę, rozszarpując je na strzępy i zjadając. Tak, taki jest plan. Złapać, rozszarpać, zjeść. Złapać, rozszarpać, zjeść. Złapać...
Biegnąc sobie tak pomiędzy polami, drzewami i dolinami znalazłem idealne zwierze. Anzaur kt
óry pił sobie wodę w sadzawce oddalony od swoich towarzyszy. Przyległem do ziemi zaczynając się powoli skradać. Oczywiście jako dobry myśliwy zrobiłem to pod wiatr a nie razem z wiatrem. Wiedziałem że dłuższa pogoń za nim nie ma sensu więc musiałem wykorzystać swoje łapy i umiejętność bycia zwrotnym. Gdy zbliżyłem się na odpowiedni dystans wskoczyłem na jedno drzewo odbijając się od niego i wskakując na drugie. Z drugiego wskakując na trzecie i z trzeciego prosto na nieświadomego anzuara. Nie chciałem by cierpiał, a przynajmniej nie za bardzo więc przegryzłem mu szyje wraz z tętnicą. Zacząłem konsumować martwego anzuara rozpoczynając od jego brzucha. Flaki raczej nie zbyt mnie zadowalały przez co je odgryzałem i wyrzucałem gdzieś obok. Inne zwierzęta, padlinożerne na pewno zrobią sobie z tego użytek. Mi zależało na mięsie. Soczystym, nie za tłustym, pełnego białka i witamin mięsie.
Gdy już skonsumowałem odpowiednią dla siebie ilość pożywienia, zostawiłem coś co przypominało kiedyś anzuara przy wodopoju. Leniwie ruszyłem w stronę farmy, z każdą minutą przyspieszając kroku. Sam mogłem stać się pożywieniem więc nie warto było ryzykować. 

                Obudziłem się o godzinie szóstej. Czułem lekkie mdłości, chęć picia, dużej ilości wody, lekkie rozgoryczenie i towarzyszyło mi uczucie bycia nie sobą. Mimo wszystko nie mogłem leżeć bo robota czekała. Poszedłem do łazienki i stając przy lustrze aż odskoczyłem. Moja twarz była upaprana krwią. Między zębami miałem coś przypominającego surowe mięso. Od razu zrobiło mi się nie dobrze jednak nie zwymiotowałem. Więc jednak to nie był sen a rzeczywistość... Wyciągnąłem kawałek mięsa wyrzucając go. Umyłem twarz i dokładnie zęby. O dziwo pamiętałem co się w nocy wydarzyło, jednakże było to jakby przez mgłę. Jakby widziane z trzeciej osoby. Stanąłem nad umywalką podpierając się i patrząc na siebie w lustrze. Nawet nie czułem głodu a przecież zawsze rano jadłem sowite śniadania. Westchnąłem cicho obmywając swoją twarz jeszcze raz.
                Po swoich codziennych obowiązkach w polu i na swojej posesji, czekałem na mężczyznę. Miałem nadzieje że pamięta drogę kt
órą mu wytłumaczyłem i gdzieś się w drodze nie zagubi. Nie było takie trudne tu trafić, w końcu to jedyna farma na te wyspie... Po krótkim oczekiwaniu zobaczyłem jego powóz, przez co machnąłem ręką. Gdy podjechał bliżej odstawiłem oba wiadra na podłogę ruszając ku niemu. Poczekałem aż Tom zszedł z wozu i podałem mu rękę by złączyć je w mocnym uścisku.
- Witaj Tom... Widzę że trafiłeś. Jak minęła podr
óż?
- Oczywiście Stasiu, nie było większych problem
ów. Dziękuję w sumie to dobrze.
- Cieszę się.. Mam dla Ciebie dwa wiadra czyli około dziesięciu kilo owoc
ów i warzyw. Oraz dwie książki które chciałeś. Pomogę Ci się zapakować.
- Dziękuję..
Ruszyliśmy w stronę wiader z jedzeniem dla Toma. Tom wziął jedno ja wziąłem drugie wiadro i ruszyliśmy w stronę powozu. Zapakowaliśmy oba pomagając sobie nawzajem i podając mu jednocześnie książki.
- Pięknego masz konia.. Czysty, zadbany i bardzo masywny - powiedziałem głaskając konia po tułowiu. - Może chciałbyś nieco siana dla niego? Ja go mam całą masę nawet nie mam gdzie tego składować... Zima nadchodzi...
Tom kiwnął głową z delikatnym uśmiechem.
- Dbam o niego jak mogę.. Wierny przyjaciel i pomaga w wielu kwestiach... Chętnie przyjmę każdą ilość...
- W takim razie p
ójdę przygotować a Ty podjedź wozem bliżej jeśli możesz.. Szkoda to nosić.
Tak też Phanthom zrobił. Gdy podjechał bliżej zapakowaliśmy siano na jego w
óz. Mimo tego iż oddałem mu sporą część siana, miałem przepełniony spichlerz i trochę w oborze, cały czas miałem nad stan. Zdecydowanie musiałem rozbudować spichlerz. Tom spojrzał na mnie.
- Co do zapłaty tak jak się umawialiśmy? - zapytał mężczyzna.
- Wiesz Tom jakie mam podejście do pieniędzy... Nic się nie zmieniło a jakbyś miał coś czym byśmy mogli się wymienić byłbym Ci wdzięczny - powiedziałem.
Tom kiwnął głową z lekkim uśmiechem i zamknął w
óz by nic z niego nie wypadło.
- Dobry z Ciebie człowiek Stasiu wiesz?
- C
óż.. Skoro żyjemy na tej zafajdanej wyspie to musimy sobie jakoś pomagać, co?
Tom pokiwał głową jakby się zgadzając i wsiadł na sw
ój wóz.
- Swoją drogą Tom.. dlaczego jesteś taki małom
ówny, huh? - zapytałem opierając się jedną ręką o wóz a drugą głaskając zad konia.
- A czemu dzik sra w lesie? Taka natura - odpowiedział mężczyzna.
- Lubie Cie chłopie.. -zaśmiał się Staś i poklepał go po nodze - odwiedź mnie jeszcze..
- Jasne, jak jedzenie mi się skończy.
- Hah.. To nie wiem czy wtedy Cie wpuszczę - zaśmiałem się i odszedłem dwa kroki.
- Jasne, zobaczymy.
- Spokojnej drogi... - Uniosłem rękę patrząc jak Phanthom powoli odjeżdża w swoim kierunku.

                Gdy Tom odjechał wróciłem na swoją farmę. Zamknąłem bramę i rozejrzałem się. Zwierzaki sobie spacerowały, deski się suszyły, gwoździe czekały na wykorzystanie. Postanowiłem wykorzystać fakt że zwierzęta są na podwórku i naprawić tą belkę. Wszedłem do obory i wyszedłem po drabinie na górną belkę. Przyciąłęm ją, delikatnie przepchnąłem i w odpowiednich dwóch miejscach przybiłem ją dwoma gwoździami od Toma. Były długie, grube i sztywne przez co miałem pewność że będzie to stabilne. Dla pewności stanąłem na belce i delikatnie podskoczyłem. Stabilne.
Pod wiecz
ór zamknąłem zwierzaki w oborze. Zamknąłem drzwi które też tego dnia wzmocniłem i ulepszyłem, sprawdziłem okna i cały budynek dookoła. Wszystko było w porządku więc wieczór miałem dla siebie. Pozbyłem się książek więc znów czytałem DIY majsterkowania w drewnie dla amatorów, zjadłem kolacje, wykąpałem się. Tym razem tego wieczora zrobiłem coś jeszcze. Przed snem zasłoniłem szczelnie okna zasłonami. Tak na wszelki wypadek.
Phanthom?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz